28 lutego 2015

Hush hush little baby

– To jest Rhys Husher?
– Tak, proszę pani.
Rozpoznawał jeden z kobiecych głosów: należał do dyżurnej pielęgniarki. Słyszał szuranie jej ciężkich chodaków; uważała podnoszenie nóg przy chodzeniu za przeżytek i nie przeszło jej przez myśl, że kogoś może ten dźwięk irytować.
Druga kobieta miała buty na szerokim obcasie. Nikt z personelu szpitala.
Dopiero potem dotarło do niego, że Rhys Husher, o którym mówią, to on.
Minął ponad tydzień, a wciąż nie potrafił przyswoić sobie własnego imienia i nazwiska. Kiedy zasypiał, liczył, że gdy obudzi się rankiem, będzie pewien, że nazywa się Rhys Husher.
– Dziękuję – powiedziała oschłym tonem obca kobieta. – Nie będę dłużej przeszkadzać pani w obowiązkach.
– Odwiedziny trwają do dziewiętnastej, nie wolno...
– Proszę nas zostawić – ucięła nieznajoma.
Zamknęła drzwi po wyjściu pielęgniarki, zdjęła kurtkę, powiesiła na wieszaku.
Rhys wciąż nie otworzył oczu. Znał dźwięki tego pomieszczenia na pamięć. Osiem kroków od wieszaka do krzesła. Obróciła je, ale nie przesunęła. Dobrze, nie zburzyła porządku. Zaszeleściła spódnicą przy zakładaniu nogi na nogę.
Używała mocnych perfum. Owocowo-kwiatowy zapach pasował do młodej kobiety.
Pokonała go ciekawość, otworzył oczy.
– Czeka nas poważna rozmowa, Husher.
Uderzyło go, jak bezpośrednio się do niego zwróciła. Jakby znali się od lat. Umiał wymienić wszystkie osoby, które znał. Składał się na nie wyłącznie personel szpitala.
Nieznajoma okazała się nieco starsza niż się spodziewał. Dyskretny makijaż odejmował jej lat, ale nie zakrywał zmarszczek w kącikach oczu. Trzydzieste urodziny były dla niej niezbyt odległym wspomnieniem albo miała stresującą pracę.
Podkreślała usta koralową szminką, w której było coś wyzywającego.
Cokolwiek wyczytała z jego twarzy, uśmiechnęła się jakby powiedział jej komplement.
– Agentka Joan Fraise.
– Powinienem to pamiętać?
– Nigdy się nie spotkaliśmy, agencie Husher. Musisz jednak mi uwierzyć. Powiem wyłącznie prawdę.
– Dlaczego nie miałabyś skłamać?
– Ponieważ to jest moja ostatnia misja.
Miał na końcu języka uwagę, że ta służba nie mogła trwać długo. Zamiast powiedzieć to na głos, skinął głową na znak, że rozumie.
– Co pamiętasz na temat S.H.I.E.L.D?
S.H.I.E.L.D słowo-klucz. Coś zaskoczyło w głowie Hushera, dawno nieużywany mechanizm boleśnie powoli podjął pracę. Pierwsze wspomnienia były chaotyczne, niepowiązane ze sobą obrazy, przez które przewijało się wyobrażenie czarnego orła. Rhys wziął głębszy oddech i spróbował zatrzymać jeden z tych obrazów. Zadziałało, pojawiły się twarze, głosy, urywki zdań.
– Chyba sporo. Znajdzie się tam paru ludzi, którym zawdzięczam uraz głowy. I wszystkie urazy towarzyszące.
– Z tym może być problem. Zanim zaczniesz się mścić, możesz chcieć usłyszeć trochę o swojej przeszłości.
Wyjęła z torebki papierową teczkę opatrzoną jego imieniem i nazwiskiem. Pod spodem widniał numer identyfikacyjny. Znajomo wyglądało tylko logo przestawiające czarnego orła.
– Co tam znajdę?
– Wszystko, co wiedziała o tobie agencja, historię swoich misji, trochę raportów. Poczytaj do poduszki.
– Mam swoje mieszkanie?
– Wiem, że z twojej perspektywy może być ciężko w to uwierzyć, ale nie urodziłeś się wczoraj.
***
Zjawiła się z wypisem i ubraniami, które idealnie na niego pasowały. Przyniosła nawet jednorazową maszynkę.
Może gdyby się nie golił, gdyby nie patrzył w lustro tak długo, nie nabrałby podejrzeń. Lekarze twierdzili, że był w śpiączce siedem miesięcy, nagle mocno w to zwątpił. Odbiciu zabrakło zapadniętych policzków i na kogo po siedmiu miesiącach odżywiania kroplówką pasowałyby stare ubrania?
Jakoś nie sądził, żeby agentka Fraise zdążyła wczoraj zdjąć z niego miarę i od razu ze szpitala pójść na zakupy.
– Nie jest dokładnie tak, jak zostawiłeś – ostrzegła, wyjmując z torebki pęk kluczy. Zawahała się i spojrzała na niego pytająco.
Wzruszył ramionami. Nie widział nic symbolicznego w otwieraniu tych drzwi, równie dobrze ona może się tym zająć. Zwłaszcza, że wtedy unikną kłopotliwego mijania się w wąskim korytarzu.
Zamek szczęknął raz, drugi, drzwi stanęły otworem.
Po cichu liczył, że widok mieszkania wywoła kolejne wspomnienia. Tak się nie stało. Wnętrze wyglądało, jakby mogło należeć do każdego. Meble kupione w zestawie pasowały do koloru ścian i dywanu. Nawet zasłonki się komponowały. Husher nie sądził, żeby sam wszystko wybierał, w życiu nie doszedłby do takiej harmonii.
Na blacie w kuchni stała butelka szkockiej i dwie szklanki. Znalazł też bilety na balet „Sen Nocy Letniej”.
Czy przed wypadkiem lubił balet?
– Jest coś jeszcze, Rhys. I tak długo już z tym zwlekam.
Pobladła i zwróciła się do niego po imieniu. Rhys uniósł brwi, coś było na rzeczy.
– Pewnie już nieźle orientujesz się w swojej przeszłości, co? – uśmiechnęła się nerwowo.
– Wciąż gorzej od ciebie.
– No tak... To może być trudne do przyjęcia... Nie ma już S.H.I.E.L.D. Każdy, kto deklaruje działanie w imieniu agencji uznawany jest przez władze za terrorystę. To się zaczęło w kwietniu zeszłego roku, cały ten bałagan z HYDRĄ, śmierć dyrektora Fury'ego.
Żadna czuła struna nie zadrgała w sercu Rhysa. Nazwiska, którymi rzucała nie posłużyły za zapalniki ładunków emocjonalnych. Joan ledwo radziła sobie ze swoimi emocjami, odniósł wręcz wrażenie, że bardzo długo czekała, by komuś opowiedzieć o upadku S.H.I.E.L.D.
Kiedy skończyła, była rozedrgana. Na policzkach kwitły jej czerwone rumieńce, kosmyk włosów wysunął się z konserwatywnego warkocza i opadł na czoło.
Czuł się niemal winny braku wzruszeń. Jego wybrakowana pamięć wyzbyła się wspomnień byłej pracy. Nie zdążył sobie tego jeszcze poukładać, dlatego teraz niemal obojętnie zaakceptował fakt rozpadu agencji.
– Przynajmniej nie musimy ustawiać rano budzika – powiedział i zaklął w myślach. W głowie te słowa brzmiały nieporównywalnie lepiej.
– Nie, myślę, że nie... Tłumaczę francuskie harlequiny i pracuję na pół etatu jako sekretarka.
– Brzmi okropnie. Może powinienem sprawdzić, czy najbliższa pizzeria nie potrzebuje dostawcy.
Uśmiechnęła się. Dobrze, bo już widział łzy w jej oczach.
– Nie musisz. W ramach zadośćuczynienia zostawili ci małą fortunę.
Znów poczuł się głupio.
Zanim zgasił światło, przyjrzał się swojemu ciału w wysokim lustrze. Tak wygląda sportowiec u szczytu kariery, nie rekonwalescent po siedmiu miesiącach śpiączki.
Swędzenie z tyłu głowy przeszkadzało w zaśnięciu, ale nie czyniło go niemożliwym.
***
Utarło się, że zdjęcia bliskich trzymamy w portfelu. Właśnie tam Rhys znalazł dwa niewielkie portrety. Na jasnym, jednolitym tle, postacie ujęte z lewego profilu tak, by jedno ucho było widoczne. Spodziewał się, że gdyby sprawdził wymiary zdjęć, byłyby w proporcji 3:4 według urzędowych standardów.
Blondynka o okrągłej twarzy uśmiechała się delikatnie, podobny do niej chłopiec, na oko pięcioletni, był bliski płaczu. Zatem tak wyglądają jego bliscy. Zakładał, że żona i syn.
Czy agencja powiadomiła tę kobietę o losie jej męża? Czy syn pytał, kiedy wróci ojciec?
Nie pamiętał ich imion, głosów.
Agentka Joan próbowała zachować profesjonalizm, to musiał jej przyznać. Zagrał nieczystą kartą, pozwolił jej wierzyć, że przyłapała go na chwili słabości.
Udał, że nie słyszał dzwonka do drzwi. Udał, że nie słyszał też, jak woła go po imieniu. Siedział na skraju kanapy, ukrył twarz w dłoniach. Mamrotał kolejne imiona.
Anne, Grace, Emma, Monica, Wendy, Jocelyn, Christine...
Joan dostrzegła malutkie zdjęcie na szklanym blacie kawowego stolika.
– Katryn – powiedziała zdławionym głosem. – Katryn i Daniel.
Wyszła, ukradkiem ocierając łzy.
Swędzenie z tyłu głowy od kilku dni było raczej brzęczeniem. Jakby miał w czaszce cały ul.
***
Przywiózł kwiaty; uznał, że wypada.
Nie pamiętał, jakie lubiła kwiaty. Nie pamiętał jej perfum, głosu, dotyku skóry. Twarz i imię pamiętał tylko dzięki zdjęciu, które znalazł w portfelu.
Czekał przed drzwiami jej domu, ich domu i zastanawiał się, jak ta agencja wytłumaczyła jego zniknięcie.
Otworzyła Katryn-kobieta ze zdjęcia, Katryn-żona.
Westchnęła w dziwnie smutny sposób, gdy spostrzegła kwiaty i zaprosiła go do środka. Przez kilka minut zachowywała się tak, jakby odwiedził ją dobry znajomy. Zaparzyła kawę, ułożyła ciasteczka na talerzyku.
– Mamo, kto to jest?
O ile Katryn wyglądała tak, jak na zdjęciu, po Danielu widać było upływ czasu. Już nie naburmuszony pięciolatek. Niski, przysadzisty chłopiec miał co najmniej siedem lat.
– Idź do siebie, kochanie – powiedziała surowo Katryn i przez chwilę stała przy schodach, słuchając, czy na pewno zamkną się drzwi dziecięcego pokoju.
– Przykro mi, że to ja powiem panu prawdę – zaczęła przyciszonym głosem. Miała smutny, ale piękny uśmiech. – Nie jestem pańską żoną, nigdy się nie spotkaliśmy i żadne z nas nie ma na nazwisko Husher.
– Proszę mi wybaczyć, ale nie rozumiem.
– Rhys Husher nigdy się nie urodził. To przechodnia funkcja w S.H.I.E.L.D. Specjalista od milczenia, którego posyła się tam, gdzie oficjalnie nie można nic zrobić. Jeśli kobieta przyjmuje tę tożsamość, zostaje Katryn Husher.
– A to dziecko jest karłem czy androidem? – zapytał kąśliwie.
– Daniel naprawdę jest moim synem – roześmiała się. – Mój mąż był poprzednim Rhysem... Byliśmy jak Pan i Pani Smith.
– Kto?
– Nie widział pan tego filmu?
– Nie w tym życiu.
***
Od kilku tygodni, od przebudzenia, Rhys nie miał tak realistycznego snu. Z tym, że śniły mu się wyłącznie głosy. Jakby ktoś zapomniał włączyć obraz.
– To się wymyka spod kontroli, Andy. Oszukali nas!
– Powinniśmy uruchomić nienarodzonego jak najszybciej – odezwał się drugi mężczyzna głębokim basem. – Będziemy potrzebować ochrony.
– Mówisz, jakbyś wiedział – odparł trzeci, wyraźnie urażony. – Vin, kretynie! Dlaczego to włączyłeś?!
– Jeśli działa – zaczął spokojnie pierwszy. – Usłyszy nas. Nie jest bezwolną maszyną, ma prawo wiedzieć. Jako jedyny nie jest...
Jeśli Vin powiedział coś jeszcze, jego słowa zagłuszył szum. Jakby ktoś pocierał swetrem o mikrofon. Na tym sen się skończył, a Rhys obudził się na chwilę.
Wkrótce znów zasnął, tym razem – jak zwykle – bez snów, za to z towarzyszącym brzęczeniem z tyłu czaszki.
***
Nawet przed samym sobą nie mógł dłużej udawać, że jest w porządku. Nic nie było w porządku. Po dwóch miesiącach udawania, że może żyć normalnie, coś w nim pękło. Nie potrafił stłumić ciekawości, nie umiał zaprzestać prób zapełnienia luki w pamięci czymś więcej niż obietnicami Joan, że od niej dowiaduje się tylko prawdy.
Joan też nie umiała przestać. Wieczorami przepatrywała porzucone serwery SHIELD, mając nadzieję znaleźć tam coś więcej niż zamówienie do kafeterii. Zapisywała wszystkie znalezione nazwiska i co dwa dni przeglądała rozrastającą się listę. Chyba nawet wiedziała, że nie znajdzie tam czegoś, czego nie ma, ale nie przestawała szukać.
– Oszaleję – oznajmił zupełnie poważnie Rhys. – Tak nie da się żyć.
– Szalej, jeśli to pomoże.
– Znajdź kogoś, kto zajrzy mi do głowy i powie, że wszystko jest na swoim miejscu – zażądał.
Joan westchnęła ciężko. I znalazła.
Podejrzane laboratorium mieściło się nad wietnamską knajpą. Nawet powietrze wydawało się równie tłuste, co włosy przygarbionego mężczyzny w kitlu. Wszystko, z kitlem na czele, wyglądało, jakby dni świetności już dawno miało za sobą.
– Jeremiah Walther – przedstawił się nie-do-końca-lekarz, nie-do-końca naukowiec. – Specjalizuję się w przywracaniu wspomnień.
– Pracował dla Oscorpu – rzuciła Joan tonem Dziewicy Orleańskiej.
– Za co go wywalili? – zapytał Rhys, starając się brzmieć choć trochę jak Clint Eastwood, żeby podtrzymać klimat podejrzanej speluny.
– Była redukcja etatów – powiedział Walther piskliwym, ale stanowczym tonem. Poprawił okulary (zaskakująco czyste).
Przypiął Rhysa do ruchomego stołu dwoma miękkimi pasami na wysokości klatki piersiowej i kolan. Dwukrotnie sprawdził ułożenie dziwnej ramy przy zagłówku, mamrocząc o tym, jak wiele może zepsuć drobne poruszenie. Ostrzegł jeszcze, że będzie głośno i odszedł do konsoli.
Husher słyszał tylko jednostajne huczenie tomografu, po którym nieoczekiwanie rozbrzmiała seria urywanych dźwięków, jeden przeciągły, ale równie niski, a potem syczenie.
– Co się stało? – zapytała Joan, gdy zgasł ekran konsoli.
Jermiah gorączkowo stukał w klawiaturę, usiłując zrobić...cokolwiek. Tomograf przyszedł mu z pomocą. Wyświetlił informację o zwiększeniu poboru mocy.
– Nie! – zawołał Walther i zerwał się, żeby wyciągnąć wtyczkę z kontaktu.
Zanim ogarnął wzrokiem plątaninę kabli, kątem oka dostrzegł, jak nogi Hushera poderwały się i tak samo gwałtownie opadły.
– On nie oddycha! – wrzasnęła Joan, dopadłszy do Rhysa. – I nie ma pulsu!
W powietrzu rozszedł się zapach spalenizny.
Walther zaczął krzyczeć. Joan usiłowała ściągnąć Hushera na podłogę. Dobrą chwilę szarpała się z pasem krępującym nogi. Odpięła go i dopiero w tym momencie pomyślała, że zanim zrobi to samo z drugim pasem, będzie za późno na reanimację. Walther nadal krzyczał. Joan skupiła się wyłącznie na zadaniu. Poradziła sobie z drugim pasem i zaraz odskoczyła, bo ręka Rhysa wbrew wszystkiemu uniosła się. Opadła. Druga uniosła się, opadła. Obie poruszyły się spazmatycznie.
Ekran konsoli zapalił się, drukarka wypluła kilka zdjęć. Stół wysunął się z gantry. Rhys usiadł, przetarł oczy, syknął, gdy dotknął poparzonej skóry na skroni. Gdzieniegdzie miał zwęglone końcówki włosów.
– Cholera – powiedział nienaturalnie wysokim głosem i zapowietrzył się, gdy uderzyła w niego fala bólu.
– Cholera – zgodził się Walther. – Spaliłeś mi tomograf, tak się nie robi.
Rhys wymruczał coś w odpowiedzi, ale zacisnął przy tym szczęki tak mocno, że nie sposób było go zrozumieć.
– Zabiłeś go! – głos Joan wręcz ochrypł od gniewu.
– Ale wrócił. – Jeremiah spojrzał na zdjęcia, które drukarka wydała ostatnim tchnieniem. – Może dlatego, że z części w jego głowie można złożyć niezły toster.
Rhysowi zakręciło się w głowie z bólu albo nadmiaru informacji. Stracił przytomność, a kiedy ją odzyskał, rzeczywistość nie była ani trochę lepsza niż podczas ostatniego spotkania. 

_____________________________________________________________
gantra - znana też jako "okole", ta obudowana plastikiem część tomografu, trochę przypomina donuta. 
Obiecuję, że następnym razem będzie więcej trudnych słów, teorii spiskowych, o ile będziecie mieć ochotę czytać te "następne razy". 
Live long and prosper. 

10 komentarzy:

  1. [No fajnie jest, trzeba przyznać. Nieźle to wszystko sobie wymyśliłaś, więc ja osobiście czekam na resztkę. Przyjemne opowiadanko.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [To jest właściwie dopiero przygrywka, bardziej przedstawienie postaci niż konkret, mięso. Najciekawsze dopiero się zacznie... Jak skończy się (albo chociaż zwolni) bieg po polu minowym sprawdzianów, kartkówek i odpytywań.
      Dzięki, że chciało Ci się to czytać, bo już straciłam wiarę, że kogokolwiek to obejdzie. Dzięki.]

      Usuń
  2. [Przeczytałam to dwa razy, żeby nic mi nie umknęło i muszę przyznać, że dawno nie czytałam czegoś takiego - proste, treściwe i przyjemne w odbiorze, jakkolwiek mogłabym to ująć. Z miłą chęcią przeczytałabym więcej. :)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Czuję, że przez te wszystkie komplementy zaraz zobowiążę się do czegoś głupiego, jak na przykład napisanie więcej, a potem będę pluć sobie w brodę, że nie umiem się wywiązać.]

      Usuń
  3. [Oooo fajny taki a la origin! Podoba mi się ta historia i coś mi przypomina... anyway, TOSTER z połowy mózgu omg. Dobry Thorze, dlaczego mi to Robocopa przypomina. BTW, tomograf chyba powinien mu rozwalić głowę, skoro ma metalowe elementy w głowie, no? Overall, bardzo na propsie. Interesująca postać. Chcę więcej?]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ A la jest tutaj bardzo na miejscu, zważywszy, że wszystko, co na razie sobie uknułam, dąży do pokazania właśnie początku, czyli "kim byłem zanim zostałem Rhysem Husherem".
      Tomograf rzeczywiście rozwaliłby mu głowę, gdyby Rhys miał w mózgu po prostu metalową płytkę. Ale ( o tym też kiedyś napiszę) to nie jest metalowa płytka, więc (o tym również będzie) wygenerowało własną falę elektromagnetyczną.
      Robocop to trochę zły trop, ale jesteś blisko.]

      Usuń
  4. [Rozdziewiczenie nowej odsłony bloga w tak dobrym stylu poprawiło mi humor na cały dzień. Dopiero teraz dorwałam się jednak do komputera i pozostaje mi tylko powiedzieć, że podzielam opinie poprzedników - naprawdę dobrze się czytało i czekam na więcej!]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ To dla mnie zaszczyt, słyszeć tak pochlebne słowa od człowieka, który i tak wiedział, o czym będzie to opowiadanie. Cieszę się, że nie zawiodłam oczekiwań.]

      Usuń
  5. [Miałam małą obsuwę, ale w końcu przeczytałam. Walther to chyba mój ulubieniec jest, zaczynam darzyć go niewyobrażalną miłością <3
    Tej, czekam na więcej, bo chcę wiedzieć, co się Rhysowi przydarzyło. Bo Zarina raczej mi nie pomoże w dowiedzeniu się tego :D]
    Zarina Maschadowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Polecam zapoznać się z pierwowzorem Walthera, którego można znaleźć w serialu Almost Human. Co prawda jest skrzyżowaniem dwóch postaci stamtąd, ale bez problemu da się zauważyć, od kogo ukradłam najwięcej cech.
      Odpowiedź na pytanie "co przydarzyło się Rhysowi" będzie dopiero w ostatnim opowiadaniu. A obecnie mam materiału na jakieś trzy.
      I jestem przekonana, że Zarina pomoże. W ostatnim akcie może być wręcz nieodzowna.]

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.