– To
jest Rhys Husher?
–
Tak, proszę pani.
Rozpoznawał
jeden z kobiecych głosów: należał do dyżurnej pielęgniarki.
Słyszał szuranie jej ciężkich chodaków; uważała podnoszenie
nóg przy chodzeniu za przeżytek i nie przeszło jej przez myśl, że
kogoś może ten dźwięk irytować.
Druga
kobieta miała buty na szerokim obcasie. Nikt z personelu szpitala.
Dopiero
potem dotarło do niego, że Rhys Husher, o którym mówią, to on.
Minął
ponad tydzień, a wciąż nie potrafił przyswoić sobie własnego
imienia i nazwiska. Kiedy zasypiał, liczył, że gdy obudzi się
rankiem, będzie pewien, że nazywa się Rhys Husher.
–
Dziękuję – powiedziała oschłym tonem obca kobieta. – Nie będę
dłużej przeszkadzać pani w obowiązkach.
–
Odwiedziny trwają do dziewiętnastej, nie wolno...
–
Proszę nas zostawić – ucięła nieznajoma.
Zamknęła
drzwi po wyjściu pielęgniarki, zdjęła kurtkę, powiesiła na
wieszaku.
Rhys
wciąż nie otworzył oczu. Znał dźwięki tego pomieszczenia na
pamięć. Osiem kroków od wieszaka do krzesła. Obróciła je, ale
nie przesunęła. Dobrze, nie zburzyła porządku. Zaszeleściła
spódnicą przy zakładaniu nogi na nogę.
Używała
mocnych perfum. Owocowo-kwiatowy zapach pasował do młodej kobiety.
Pokonała
go ciekawość, otworzył oczy.
–
Czeka nas poważna rozmowa, Husher.
Uderzyło
go, jak bezpośrednio się do niego zwróciła. Jakby znali się od
lat. Umiał wymienić wszystkie osoby, które znał. Składał się
na nie wyłącznie personel szpitala.
Nieznajoma
okazała się nieco starsza niż się spodziewał. Dyskretny makijaż
odejmował jej lat, ale nie zakrywał zmarszczek w kącikach oczu.
Trzydzieste urodziny były dla niej niezbyt odległym wspomnieniem
albo miała stresującą pracę.
Podkreślała
usta koralową szminką, w której było coś wyzywającego.
Cokolwiek
wyczytała z jego twarzy, uśmiechnęła się jakby powiedział jej
komplement.
–
Agentka Joan Fraise.
–
Powinienem to pamiętać?
–
Nigdy się nie spotkaliśmy, agencie Husher. Musisz jednak mi
uwierzyć. Powiem wyłącznie prawdę.
–
Dlaczego nie miałabyś skłamać?
–
Ponieważ to jest moja ostatnia misja.
Miał
na końcu języka uwagę, że ta służba nie mogła trwać długo.
Zamiast powiedzieć to na głos, skinął głową na znak, że
rozumie.
– Co
pamiętasz na temat S.H.I.E.L.D?
S.H.I.E.L.D
słowo-klucz. Coś zaskoczyło w
głowie Hushera, dawno nieużywany mechanizm boleśnie powoli podjął
pracę. Pierwsze wspomnienia były chaotyczne, niepowiązane ze sobą
obrazy, przez które przewijało się wyobrażenie czarnego orła.
Rhys wziął głębszy oddech i spróbował zatrzymać jeden z tych
obrazów. Zadziałało, pojawiły się twarze, głosy, urywki zdań.
–
Chyba sporo. Znajdzie się tam paru
ludzi, którym zawdzięczam uraz głowy. I wszystkie urazy
towarzyszące.
– Z
tym może być problem. Zanim zaczniesz się mścić, możesz chcieć
usłyszeć trochę o swojej przeszłości.
Wyjęła
z torebki papierową teczkę opatrzoną jego imieniem i nazwiskiem.
Pod spodem widniał numer identyfikacyjny. Znajomo wyglądało tylko
logo przestawiające czarnego orła.
– Co
tam znajdę?
–
Wszystko, co wiedziała o tobie
agencja, historię swoich misji, trochę raportów. Poczytaj do
poduszki.
– Mam
swoje mieszkanie?
–
Wiem, że z twojej perspektywy może
być ciężko w to uwierzyć, ale nie urodziłeś się wczoraj.
***
Zjawiła
się z wypisem i ubraniami, które idealnie na niego pasowały.
Przyniosła nawet jednorazową maszynkę.
Może
gdyby się nie golił, gdyby nie patrzył w lustro tak długo, nie
nabrałby podejrzeń. Lekarze twierdzili, że był w śpiączce
siedem miesięcy, nagle mocno w to zwątpił. Odbiciu zabrakło
zapadniętych policzków i na kogo po siedmiu miesiącach odżywiania
kroplówką pasowałyby stare ubrania?
Jakoś
nie sądził, żeby agentka Fraise zdążyła wczoraj zdjąć z niego
miarę i od razu ze szpitala pójść na zakupy.
– Nie
jest dokładnie tak, jak zostawiłeś – ostrzegła, wyjmując z
torebki pęk kluczy. Zawahała się i spojrzała na niego pytająco.
Wzruszył
ramionami. Nie widział nic symbolicznego w otwieraniu tych drzwi,
równie dobrze ona może się tym zająć. Zwłaszcza, że wtedy
unikną kłopotliwego mijania się w wąskim korytarzu.
Zamek
szczęknął raz, drugi, drzwi stanęły otworem.
Po
cichu liczył, że widok mieszkania wywoła kolejne wspomnienia. Tak
się nie stało. Wnętrze wyglądało, jakby mogło należeć do
każdego. Meble kupione w zestawie pasowały do koloru ścian i
dywanu. Nawet zasłonki się komponowały. Husher nie sądził, żeby
sam wszystko wybierał, w życiu nie doszedłby do takiej harmonii.
Na
blacie w kuchni stała butelka szkockiej i dwie szklanki. Znalazł
też bilety na balet „Sen Nocy Letniej”.
Czy
przed wypadkiem lubił balet?
–
Jest coś jeszcze, Rhys. I tak długo
już z tym zwlekam.
Pobladła
i zwróciła się do niego po imieniu. Rhys uniósł brwi, coś było
na rzeczy.
–
Pewnie już nieźle orientujesz się
w swojej przeszłości, co? – uśmiechnęła się nerwowo.
–
Wciąż gorzej od ciebie.
– No
tak... To może być trudne do przyjęcia... Nie ma już S.H.I.E.L.D.
Każdy, kto deklaruje działanie w imieniu agencji uznawany jest
przez władze za terrorystę. To się zaczęło w kwietniu zeszłego
roku, cały ten bałagan z HYDRĄ, śmierć dyrektora Fury'ego.
Żadna
czuła struna nie zadrgała w sercu Rhysa. Nazwiska, którymi rzucała
nie posłużyły za zapalniki ładunków emocjonalnych. Joan ledwo
radziła sobie ze swoimi emocjami, odniósł wręcz wrażenie, że
bardzo długo czekała, by komuś opowiedzieć o upadku S.H.I.E.L.D.
Kiedy
skończyła, była rozedrgana. Na policzkach kwitły jej czerwone
rumieńce, kosmyk włosów wysunął się z konserwatywnego warkocza
i opadł na czoło.
Czuł
się niemal winny braku wzruszeń. Jego wybrakowana pamięć wyzbyła
się wspomnień byłej pracy. Nie zdążył sobie tego jeszcze
poukładać, dlatego teraz niemal obojętnie zaakceptował fakt
rozpadu agencji.
–
Przynajmniej nie musimy ustawiać
rano budzika – powiedział i zaklął w myślach. W głowie te
słowa brzmiały nieporównywalnie lepiej.
–
Nie, myślę, że nie... Tłumaczę
francuskie harlequiny i pracuję na pół etatu jako sekretarka.
–
Brzmi okropnie. Może powinienem
sprawdzić, czy najbliższa pizzeria nie potrzebuje dostawcy.
Uśmiechnęła
się. Dobrze, bo już widział łzy w jej oczach.
– Nie
musisz. W ramach zadośćuczynienia zostawili ci małą fortunę.
Znów
poczuł się głupio.
Zanim
zgasił światło, przyjrzał się swojemu ciału w wysokim lustrze.
Tak wygląda sportowiec u szczytu kariery, nie rekonwalescent po
siedmiu miesiącach śpiączki.
Swędzenie
z tyłu głowy przeszkadzało w zaśnięciu, ale nie czyniło go
niemożliwym.
***
Utarło
się, że zdjęcia bliskich trzymamy w portfelu. Właśnie tam Rhys
znalazł dwa niewielkie portrety. Na jasnym, jednolitym tle, postacie
ujęte z lewego profilu tak, by jedno ucho było widoczne. Spodziewał
się, że gdyby sprawdził wymiary zdjęć, byłyby w proporcji 3:4
według urzędowych standardów.
Blondynka
o okrągłej twarzy uśmiechała się delikatnie, podobny do niej
chłopiec, na oko pięcioletni, był bliski płaczu. Zatem tak
wyglądają jego bliscy. Zakładał, że żona i syn.
Czy
agencja powiadomiła tę kobietę o losie jej męża? Czy syn pytał,
kiedy wróci ojciec?
Nie
pamiętał ich imion, głosów.
Agentka
Joan próbowała zachować profesjonalizm, to musiał jej przyznać.
Zagrał nieczystą kartą, pozwolił jej wierzyć, że przyłapała
go na chwili słabości.
Udał,
że nie słyszał dzwonka do drzwi. Udał, że nie słyszał też,
jak woła go po imieniu. Siedział na skraju kanapy, ukrył twarz w
dłoniach. Mamrotał kolejne imiona.
Anne,
Grace, Emma, Monica,
Wendy, Jocelyn, Christine...
Joan
dostrzegła malutkie zdjęcie na szklanym blacie kawowego stolika.
–
Katryn – powiedziała zdławionym
głosem. – Katryn i Daniel.
Wyszła,
ukradkiem ocierając łzy.
Swędzenie
z tyłu głowy od kilku dni było raczej brzęczeniem. Jakby miał w
czaszce cały ul.
***
Przywiózł
kwiaty; uznał, że wypada.
Nie
pamiętał, jakie lubiła kwiaty. Nie pamiętał jej perfum, głosu,
dotyku skóry. Twarz i imię pamiętał tylko dzięki zdjęciu, które
znalazł w portfelu.
Czekał
przed drzwiami jej domu, ich domu i zastanawiał się, jak ta agencja
wytłumaczyła jego zniknięcie.
Otworzyła
Katryn-kobieta ze zdjęcia, Katryn-żona.
Westchnęła
w dziwnie smutny sposób, gdy spostrzegła kwiaty i zaprosiła go do
środka. Przez kilka minut zachowywała się tak, jakby odwiedził ją
dobry znajomy. Zaparzyła kawę, ułożyła ciasteczka na talerzyku.
–
Mamo, kto to jest?
O
ile Katryn wyglądała tak, jak na zdjęciu, po Danielu widać było
upływ czasu. Już nie naburmuszony pięciolatek. Niski, przysadzisty
chłopiec miał co najmniej siedem lat.
– Idź
do siebie, kochanie – powiedziała surowo Katryn i przez chwilę
stała przy schodach, słuchając, czy na pewno zamkną się drzwi
dziecięcego pokoju.
–
Przykro mi, że to ja powiem panu
prawdę – zaczęła przyciszonym głosem. Miała smutny, ale piękny
uśmiech. – Nie jestem pańską żoną, nigdy się nie spotkaliśmy
i żadne z nas nie ma na nazwisko Husher.
–
Proszę mi wybaczyć, ale nie
rozumiem.
–
Rhys Husher nigdy się nie urodził.
To przechodnia funkcja w S.H.I.E.L.D. Specjalista od milczenia, którego
posyła się tam, gdzie oficjalnie nie można nic zrobić. Jeśli
kobieta przyjmuje tę tożsamość, zostaje Katryn Husher.
– A
to dziecko jest karłem czy androidem? – zapytał kąśliwie.
–
Daniel naprawdę jest moim synem –
roześmiała się. – Mój mąż był poprzednim Rhysem... Byliśmy
jak Pan i Pani Smith.
–
Kto?
–
Nie widział pan tego filmu?
– Nie
w tym życiu.
***
Od
kilku tygodni, od przebudzenia, Rhys nie miał tak realistycznego
snu. Z tym, że śniły mu się wyłącznie głosy. Jakby ktoś
zapomniał włączyć obraz.
– To
się wymyka spod kontroli, Andy. Oszukali nas!
–
Powinniśmy uruchomić
nienarodzonego jak najszybciej – odezwał się drugi mężczyzna
głębokim basem. – Będziemy potrzebować ochrony.
–
Mówisz, jakbyś wiedział –
odparł trzeci, wyraźnie urażony. – Vin, kretynie! Dlaczego to
włączyłeś?!
–
Jeśli działa – zaczął
spokojnie pierwszy. – Usłyszy nas. Nie jest bezwolną maszyną, ma
prawo wiedzieć. Jako jedyny nie jest...
Jeśli
Vin powiedział coś jeszcze, jego słowa zagłuszył szum. Jakby
ktoś pocierał swetrem o mikrofon. Na tym sen się skończył, a
Rhys obudził się na chwilę.
Wkrótce
znów zasnął, tym razem – jak zwykle – bez snów, za to z
towarzyszącym brzęczeniem z tyłu czaszki.
***
Nawet
przed samym sobą nie mógł dłużej udawać, że jest w porządku.
Nic nie było w porządku. Po dwóch miesiącach udawania, że może
żyć normalnie, coś w nim pękło. Nie potrafił stłumić
ciekawości, nie umiał zaprzestać prób zapełnienia luki w pamięci
czymś więcej niż obietnicami Joan, że od niej dowiaduje się
tylko prawdy.
Joan
też nie umiała przestać. Wieczorami przepatrywała porzucone
serwery SHIELD, mając nadzieję znaleźć tam coś więcej niż
zamówienie do kafeterii. Zapisywała wszystkie znalezione nazwiska i
co dwa dni przeglądała rozrastającą się listę. Chyba nawet
wiedziała, że nie znajdzie tam czegoś, czego nie ma, ale nie
przestawała szukać.
–
Oszaleję – oznajmił zupełnie
poważnie Rhys. – Tak nie da się żyć.
–
Szalej, jeśli to pomoże.
–
Znajdź kogoś, kto zajrzy mi do
głowy i powie, że wszystko jest na swoim miejscu – zażądał.
Joan
westchnęła ciężko. I znalazła.
Podejrzane
laboratorium mieściło się nad wietnamską knajpą. Nawet powietrze
wydawało się równie tłuste, co włosy przygarbionego mężczyzny
w kitlu. Wszystko, z kitlem na czele, wyglądało, jakby dni
świetności już dawno miało za sobą.
–
Jeremiah Walther – przedstawił
się nie-do-końca-lekarz, nie-do-końca naukowiec. – Specjalizuję
się w przywracaniu wspomnień.
–
Pracował dla Oscorpu – rzuciła
Joan tonem Dziewicy Orleańskiej.
– Za
co go wywalili? – zapytał Rhys, starając się brzmieć choć
trochę jak Clint Eastwood, żeby podtrzymać klimat podejrzanej
speluny.
–
Była redukcja etatów –
powiedział Walther piskliwym, ale stanowczym tonem. Poprawił
okulary (zaskakująco czyste).
Przypiął
Rhysa do ruchomego stołu dwoma miękkimi pasami na wysokości klatki
piersiowej i kolan. Dwukrotnie sprawdził ułożenie dziwnej ramy
przy zagłówku, mamrocząc o tym, jak wiele może zepsuć drobne
poruszenie. Ostrzegł jeszcze, że będzie głośno i odszedł do
konsoli.
Husher
słyszał tylko jednostajne huczenie tomografu, po którym
nieoczekiwanie rozbrzmiała seria urywanych dźwięków, jeden
przeciągły, ale równie niski, a potem syczenie.
– Co
się stało? – zapytała Joan, gdy zgasł ekran konsoli.
Jermiah
gorączkowo stukał w klawiaturę, usiłując zrobić...cokolwiek.
Tomograf przyszedł mu z pomocą. Wyświetlił informację o
zwiększeniu poboru mocy.
–
Nie! – zawołał Walther i zerwał
się, żeby wyciągnąć wtyczkę z kontaktu.
Zanim
ogarnął wzrokiem plątaninę kabli, kątem oka dostrzegł, jak nogi
Hushera poderwały się i tak samo gwałtownie opadły.
– On
nie oddycha! – wrzasnęła Joan, dopadłszy do Rhysa. – I nie ma
pulsu!
W
powietrzu rozszedł się zapach spalenizny.
Walther
zaczął krzyczeć. Joan usiłowała ściągnąć Hushera na podłogę.
Dobrą chwilę szarpała się z pasem krępującym nogi. Odpięła go
i dopiero w tym momencie pomyślała, że zanim zrobi to samo z
drugim pasem, będzie za późno na reanimację. Walther nadal
krzyczał. Joan skupiła się wyłącznie na zadaniu. Poradziła
sobie z drugim pasem i zaraz odskoczyła, bo ręka Rhysa wbrew
wszystkiemu uniosła się. Opadła. Druga uniosła się, opadła.
Obie poruszyły się spazmatycznie.
Ekran
konsoli zapalił się, drukarka wypluła kilka zdjęć. Stół
wysunął się z gantry. Rhys usiadł, przetarł oczy, syknął, gdy
dotknął poparzonej skóry na skroni. Gdzieniegdzie miał zwęglone
końcówki włosów.
–
Cholera – powiedział
nienaturalnie wysokim głosem i zapowietrzył się, gdy uderzyła w
niego fala bólu.
–
Cholera – zgodził się Walther. –
Spaliłeś mi tomograf, tak się nie robi.
Rhys
wymruczał coś w odpowiedzi, ale zacisnął przy tym szczęki tak
mocno, że nie sposób było go zrozumieć.
–
Zabiłeś go! – głos Joan wręcz
ochrypł od gniewu.
– Ale
wrócił. – Jeremiah spojrzał na zdjęcia, które drukarka wydała
ostatnim tchnieniem. – Może dlatego, że z części w jego głowie
można złożyć niezły toster.
Rhysowi
zakręciło się w głowie z bólu albo nadmiaru informacji. Stracił
przytomność, a kiedy ją odzyskał, rzeczywistość nie była ani
trochę lepsza niż podczas ostatniego spotkania.
_____________________________________________________________
gantra - znana też jako "okole", ta obudowana plastikiem część tomografu, trochę przypomina donuta.
Obiecuję, że następnym razem będzie więcej trudnych słów, teorii spiskowych, o ile będziecie mieć ochotę czytać te "następne razy".
Live long and prosper.
[No fajnie jest, trzeba przyznać. Nieźle to wszystko sobie wymyśliłaś, więc ja osobiście czekam na resztkę. Przyjemne opowiadanko.]
OdpowiedzUsuń[To jest właściwie dopiero przygrywka, bardziej przedstawienie postaci niż konkret, mięso. Najciekawsze dopiero się zacznie... Jak skończy się (albo chociaż zwolni) bieg po polu minowym sprawdzianów, kartkówek i odpytywań.
UsuńDzięki, że chciało Ci się to czytać, bo już straciłam wiarę, że kogokolwiek to obejdzie. Dzięki.]
[Przeczytałam to dwa razy, żeby nic mi nie umknęło i muszę przyznać, że dawno nie czytałam czegoś takiego - proste, treściwe i przyjemne w odbiorze, jakkolwiek mogłabym to ująć. Z miłą chęcią przeczytałabym więcej. :)]
OdpowiedzUsuń[Czuję, że przez te wszystkie komplementy zaraz zobowiążę się do czegoś głupiego, jak na przykład napisanie więcej, a potem będę pluć sobie w brodę, że nie umiem się wywiązać.]
Usuń[Oooo fajny taki a la origin! Podoba mi się ta historia i coś mi przypomina... anyway, TOSTER z połowy mózgu omg. Dobry Thorze, dlaczego mi to Robocopa przypomina. BTW, tomograf chyba powinien mu rozwalić głowę, skoro ma metalowe elementy w głowie, no? Overall, bardzo na propsie. Interesująca postać. Chcę więcej?]
OdpowiedzUsuń[ A la jest tutaj bardzo na miejscu, zważywszy, że wszystko, co na razie sobie uknułam, dąży do pokazania właśnie początku, czyli "kim byłem zanim zostałem Rhysem Husherem".
UsuńTomograf rzeczywiście rozwaliłby mu głowę, gdyby Rhys miał w mózgu po prostu metalową płytkę. Ale ( o tym też kiedyś napiszę) to nie jest metalowa płytka, więc (o tym również będzie) wygenerowało własną falę elektromagnetyczną.
Robocop to trochę zły trop, ale jesteś blisko.]
[Rozdziewiczenie nowej odsłony bloga w tak dobrym stylu poprawiło mi humor na cały dzień. Dopiero teraz dorwałam się jednak do komputera i pozostaje mi tylko powiedzieć, że podzielam opinie poprzedników - naprawdę dobrze się czytało i czekam na więcej!]
OdpowiedzUsuń[ To dla mnie zaszczyt, słyszeć tak pochlebne słowa od człowieka, który i tak wiedział, o czym będzie to opowiadanie. Cieszę się, że nie zawiodłam oczekiwań.]
Usuń[Miałam małą obsuwę, ale w końcu przeczytałam. Walther to chyba mój ulubieniec jest, zaczynam darzyć go niewyobrażalną miłością <3
OdpowiedzUsuńTej, czekam na więcej, bo chcę wiedzieć, co się Rhysowi przydarzyło. Bo Zarina raczej mi nie pomoże w dowiedzeniu się tego :D]
Zarina Maschadowa
[Polecam zapoznać się z pierwowzorem Walthera, którego można znaleźć w serialu Almost Human. Co prawda jest skrzyżowaniem dwóch postaci stamtąd, ale bez problemu da się zauważyć, od kogo ukradłam najwięcej cech.
UsuńOdpowiedź na pytanie "co przydarzyło się Rhysowi" będzie dopiero w ostatnim opowiadaniu. A obecnie mam materiału na jakieś trzy.
I jestem przekonana, że Zarina pomoże. W ostatnim akcie może być wręcz nieodzowna.]