remember Tony Stark not for what he did... but for what he tried
▲
Nazywam się Tony Stark. Nie ma za co.
Chociaż... może właściwie jest? Bądźmy szczerzy, zawdzięczacie mi naprawdę dużo. I hej, ja wcale nie mówię o samym moim superbohaterowaniu, to traktuję bardziej jak hobby, gdy moja skrzynka mailowa świeci pustkami. Okej, dobra, to się nigdy nie zdarza, ale czasem zamiast schlać się do nieprzytomności wolę uratować świat. Chwila, nie, to źle brzmi. Jarvis, dlaczego mnie nie popra... aaa! No tak!, zdrajco, dostałeś ciało i od razu postanowiłeś zwiać przy pierwszej lepszej okazji. Ale spokojnie, pracuję już nad kimś nowym, LEPSZYM, dostanie na imię Julia. W każdym razie... Nie mówię, że możecie zostawiać drzwi niezamknięte na klucz, tak robią tylko kompletni idioci, ale prywatyzowanie światowego pokoju przestaje być powoli jedynie ironicznym stwierdzeniem, którym chciałem pochwalić się przed kamerami. I to wszystko właśnie dzięki mnie. Głównie dzięki mnie. Faceci w rajstopach nie mają z tym nic wspólnego. Okej, dobra, ale czy ja oczekuję podziękowań? A skąd. Po prostu lubię uświadamiać ludziom komu powinni być wdzięczni za to co mają – za niemal nużący spokój (niekoniecznie jeśli mieszkasz w Nowym Jorku), idealnie zimne piwo (wyciągnięte z lodówki opatrzonej logiem mojej firmy) i darmowe wejściówki do Disneylandu (jeśli jesteś pracownikiem posiadającym niepełnoletnie dzieci).
Także nazywam się Tony Stark. Cała przyjemność po mojej stronie.
IMIONA I NAZWISKO: Anthony Edward Stark ZNANY RÓWNIEŻ JAKO: Iron Man DATA I MIEJSCE URODZENIA: 07.07.1969r, Long Island, NY – USA MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Malibu, CA | Nowy Jork, NY STAN CYWILNY: kawaler
ZNANI KREWNI: Howard Stark (1924 – 1996), Maria Carbonell-Stark (1924 – 1996), Edward Stark (1930 – 1990, wuj), Holly Dawson (1939, ciotka), Morgan Stark (1973, kuzyn) POWIĄZANIA Z GRUPAMI: The Avengers, Guardians of the Galaxy, Illuminati BAZY OPERACYJNE: Stark Tower, NY | Stark Island (Alcatraz), CA | Strefa 51 WYKONYWANY ZAWÓD: konstruktor maszyn, naukowiec PRZEBIEG EDUKACJI:
College Alpin Beau Soleil – Szwajcaria (1979 – 1989)
Massachusetts Institute of Technology – USA (1989 – 1996) SZACOWANY MAJĄTEK: $12.4 B
ZNAJOMOŚĆ JĘZYKÓW: angielski (język ojczysty), francuski (biegle w mowie i piśmie), włoski (znajomość na poziomie komunikatywnym), dialekt urdu (znajomość na poziomie komunikatywnym), arabski (znajomość na poziomie komunikatywnym) UMIEJĘTNOŚCI: walka wręcz - znajomość aikido w stopniu dan, obsługa broni snajperskiej i krótkiej, pilotaż statków powietrznych – licencja pilota myśliwców F16, wrodzona inteligencja na poziomie geniusza WYSTĘPOWANIE GENU X: niestwierdzono
Pepper Potts
– najlepsza przyjaciółka –
telefony o trzeciej w nocy nikt nie zna go lepiej
James Rhodes
– najlepszy przyjaciel –
pan powaga vs pan zabawa partner w brudnej robocie
Bruce Banner
– science brother –
dziwaczne imprezy ktoś, kto rozumie jego żarty
Natasha Romanoff
– doskonała partnerka –
przyjaźń również poza pracą prawdziwy sojusznik
Bethany Cabe
– pracownik miesiąca –
największe zaufanie najlepszy ochroniarz
Gabrielle Pax
– wredna asystentka –
wszyscy się jej boją zdarza mu się jej słuchać
Cassie Lang
– podopieczna YA –
jest jej nieudolnym mentorem dzieciak z potencjałem
ROBIN CLARK
– ulubiona (była) asystentka –
liczne spotkania po godzinach stopniowo budowane zaufanie
Ja was kocham. Najlepsza blogowa społeczność w internetach i wiecie, że to prawda. <3 Piszmy wątki, im dalej w galaktykę, tym lepiej. Bawmy się dobrze.
I sprawa najważniejsza - taki film jak IM3 nie istnieje. Nie pytajcie dlaczego, mam listę ze 100 punktami.
P.S. Ten hatemeł ma siedem stron i składałam go całe dwa dni. Nie kopjiuta plz.
[Piszczę razem z Jemmą, bo po pierwsze: Anthony Stark, po drugie: ten html, jeju, też chcę tworzyć takie cuda. Tekst w karcie - po prostu jakbym Tony'ego czytała. Dużo tu niespodzianek? Bo jeszcze nie wszystko kliknęłam!]
[To i ja dołączę do wszechobecnego zachwytu, bo Stark naprawdę jest chyba jedną z moich ulubionych postaci Marvela. Wszyscy wydają się tu znać, więc póki co się przywitam, a co dalej, to się zobaczy. Cześć!]
[W ogóle to zapomniałam wtedy dodać, że bardzo mi miło, jeśli zamiast Jarvisa będzie Julia, bo tak mam na imię i będę się czuła wprost zaszczycona. Jemma robi za biochemika w drużynie Coulsona, więc w sumie to ja nie wiem jak to jest czy ona mogłaby chociaż na jakiś czas do Starka się przenieść, czy nie. Przydałyby się jej taki urlop, wakacyjna robota i w ogóle. W dodatku miałaby okazję do poproszenia o autograf i sławne ostatnio selfie! Czyż ona nie jest uosobieniem wszystkich naszych pragnień?]
[Aż mi się miło zrobiło. :D Byłabym bardzo chętna na wątek, ponieważ po dłuższym zastanowieniu, Stark i Foss są odrobinkę podobni charakterem (choć jej ego mieści się w pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywa). I, nie ukrywam, z przyjemnością wysłałabym ją do SI, chociaż póki co nie za bardzo wiem, po co...]
[Ojej, to miłe, dziękuję. Noo tak, w sumie o tym zapomniałam, że Avengersi zebrali się pod wspólnym sztandarem głównie dlatego, że Agent (no dobra, niech będzie, że to jest jego imię :<) "umarł" i w ogóle. W takim razie zgadzam się, że ją puści! Pozostaje jeszcze tylko kwestia kto zacznie, chociaż ja tam widzę siebie w tej roli i to opisywanie zachwytu, jak Jemma wbija mu do wieży!]
W obezwładniającym huku muzyki było coś pociągającego. Robin Clark zawsze myślała o tym z pewną dozą zaskoczenia. W największym, najbardziej ciasnym tłumie można było być całkowicie niewidzialnym. A Robin Clark uwielbiała bycie niewidzialną. Intensywne, błyskające światła uderzały w jej oczy jak drobne piąstki wycelowane idealnie w najsłabszy punkt organizmu, jednak zmrużyła je tylko, nie odrywając wzroku od pleców Tony'ego. Martini zabawnie drżało w jego dłoni, gdy ciągnął ją za sobą do loży VIPów, której ciszę, swobodę i – przede wszystkim! - względnie przytłumione światło Clark przyjęła z ulgą. Prawda, loża była o wiele przyjemniejsza, a Robin bez wahania i cienia sprzeciwu przyjmowała drobne przyjemności, które na magiczne wezwanie „Stark!” pojawiały się w zanadrzu. Nigdy nie odrzucać darów losów – oto jedna z jej podstawowych zasad. Praca dla Stark Industries nie była spełnieniem jej marzeń. W przeciwieństwie do wielu innych kandydatek nie mdlała i nie piszczała z zachwytu na myśl o tym, że Stark, och!, sam Stark będzie trzymał w swoich dłoniach jej CV. Raz, że już wtedy obstawiała, że Stark żadnych CV nie przegląda, a rozmowy kwalifikacyjne prowadzi mniej więcej na zasadach panujących w jego życiu – prowizorka i improwizacja. Dwa, że bycie asystentką jednego z najpotężniejszych ludzi na świecie nie wyznaczało ani jej dobrego samopoczucia ani poczucia wartości. Wiedziała, że gro ludzi uznawało pracę dla SI za najwyższy możliwy awans. Jej się to po prostu przydarzyło. I to w najlepszy możliwy sposób. Tony był dorosłym dzieckiem, najbardziej irytującą, dziecinną, złośliwą, zmienną i nieprzewidywalną osobą, jaką Robin Clark spotkała w swoim aktualnym i wcześniejszym życiu. Swoim podejściem do świata mógł zirytować nawet bogu ducha winny wieszak na ubrania. Robin była z tych, którzy doesn't give a shit, więc – o dziwo! - ten związek miał szansę na powodzenie. Dokumenty były podpisane na czas, spotkania umawiane i odwoływane z niezwykłą lekkością, a dziennikarze odsyłani i uciszani z kwitkiem tak, jakby Robin potrafiła wywołać w nich samym swoim wzrokiem niepokój, niepewność i strach. Pepper musiała chyba w końcu przyznać, że blondynka-mutantka może być jednak dobrą asystentką, bo nie wszystkie blondynki są głupie i nie zawsze długie nogi oznaczają chęć bezkrytycznego rozkraczenia ich przed superbohaterem. Robin pracowała za dwoje, weszła w rytm humorków i jestem-geniuszem-daj-spokój rozważań Starka. A przy tym nadal uważała, że większość jego żartów jest naprawdę zabawna, nawet jeśli 99% z nich była nie na miejscu. Dlatego, choć nieprzesadnie lubiła kluby, pojawiała się właściwie na każdy jego telefon. A poza tym, do czego przyznawała się bez wahania i wstydu, przywiązała się do niego i lepiej spała wiedząc, że został bezpiecznie odstawiony do domu. Zazwyczaj właśnie przez nią. - Ach! – wyrwało się jej nieco za głośno, zaraz jednak zreflektowała się i westchnęła nieco zrezygnowana. - No tak, w końcu któryś musiał się wygadać.
Bez cienia konsternacji, choć z niewielkim grymasem przegranej, oparła się o barierkę tuż obok Tony'ego. W przeciwieństwie do niego nie wychyliła się poza barierkę – nigdy tego nie robiła – ale utkwiła wzrok w jedynym dziecku Tony'ego Starka, przez pól ludzkości uważanym za szczyt tandety, jeśli wierzyć wpisom na forach internetowych. Przyjemnie chłodne powiewy wiatru poruszały kosmykami jej jasnych włosów. - Kontrolowanie cię to najlepsza zabawa pod słońcem – skwitowała, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze. - Jesteś najmądrzejszym człowiekiem na świecie, któremu dozuję alkohol jak dziecku, które ledwo dostało dowód osobisty. Jestem z siebie dumna za ten pomysł, doceń prostotę jego genialności. Ty się świetnie bawisz, ja się świetnie bawię, barman świetnie zarabia, a na koniec zabawy nie muszę cię ciągnąć do łóżka. I to nie nowość, robię tak od pierwszej imprezy, na którą mnie zaprosiłeś. Jej śmiertelnie poważna, prawie znudzona tłumaczeniem tak elementarnych kwestii twarz rozluźniła się nagle. Dość miała udawania drętwej i wszechwiedzącej, to nie było w jej stylu, choć czasem warto było umieć zachować poker face. Spojrzała na niego rozbawiona, kryjąc pod uśmiechem milczące przeprosiny za to, że nie będzie miała zamiaru zmieniać swojego nawyku bawienia się w jego niańkę. - Eh, cholera. Od teraz będę musiała płacić i za rozwadnianie drinków, i za milczenie. Zbankrutuję przez ciebie. Jednak wychyliła się przez barierkę, nagle, jakby chciała przez nią skoczyć. Widok był rzeczywiście zjawiskowy. Nocne miasto było tworem zupełnie różnym od tego, co miało się przed oczyma w dzień.
Chryste Panie, musiałeś w cholerę tą sprawę zjebać, skoro Ci się Sokowia z Manhattanem pomyliła. Czekaj, zapiszę to w jakichś internetach, Tony Stark przyznał że zajebał, co to się z Tobą dzieje, chłopie. Na kawę chętnie, muszę odmówić w sprawie śniadania, skarbie :)
Robin szukała pustych punktów. Miejsc, które pomimo bycia częścią Nowego Jorku wraz z zapadnięciem zmroku stawały się ciche i opuszczone, zatrzymane w czasie aż do ustalonej godziny, w której znów ich wnętrza zapełnią ludzie. Najbardziej popularna opinia głosiła, że takich miejsc w wiecznie żywym, spieszącym się mieście nie ma. Robin Clark wiedziała jednak, że jest ich wiele. Oszczędność właścicieli musiała w końcu gdzieś znaleźć ujście, a najprostszym sposobem było odgrywanie szopki wiecznej żywotności, jaskrawości, wiecznego nęcenia spragnionych światła oczu, podczas gdy te najbardziej właściwe, najbardziej wewnętrzne miejsca skute były ciemnością. Robin Clark nie urodziła się pod Waszyngtonem, jak mówiła jej skrupulatnie dopieszczona legenda, ale właśnie tutaj, w tym szalonym, pięknym, obrzydliwym mieście, które przyciągało i odpychało, obiecywało i wykorzystywało. Urodziła się pomiędzy tymi pustymi punktami, które przez kilka godzin w ciągu doby były naprawdę martwe. Kochała je. Uwielbiała to miasto, nawet w pieprzonych godzinach szczytu, kiedy dostanie się gdziekolwiek graniczyło z cudem. Kochała tłok tego miasta, ciągły hałas, akcję, która kończyła się w jednym miejscu tylko po to, żeby wybuchnąć jako tym-razem-naprawdę-najważniejsze wydarzenie rozgrywające się po drugiej stronie NJ. W tym mieście mogła być mutantką, asystentką Starka, w tym mieście mogła być kimkolwiek. To miasto dawało jej życie, oddech, energię. Była oczarowana, zadurzona w tym mieście...tak jak w Tony'm Starku. Ta dziwnie zawiła i intensywna relacja nie objawiała się w fizyczny sposób. Nie w ten zwyczajny, prosty kontakt, który miał wiele wspólnego z łóżkiem i słowem „romans”. Robin nie była dewotką, nie była też nienormalna. Tony Stark pociągał ją w stanowczy i w gruncie rzeczy bardzo prosty sposób. Taki facet jak on nie mógł się nie podobać. Z takim facetem jak on albo jednak szło się na łatwiznę, albo budowało coś tak niezwykłego jak Stark Tower. Nawet jeśli pół świata uważa, że to zupełnie niepotrzebne. Im bardziej Robin poznawała Tony'ego, im bardziej stawał się jej bliski, tym trudniej było jej nazwać rodzaj więzi, jaki się między nimi tworzył. Całe szczęście ta wiedza nie była nikomu potrzebna i wystarczyło dać się ponieść dobremu nurtowi, z lekkością na sercu pozwolić na to, by chemia po prostu istniała. Czasem nie trzeba było z nią nic robić. Z rozbawieniem podniosła wzrok na Tony'ego, gdy usłyszała jego propozycję. Nie była to ani pierwsza ani ostatnia propozycja tego typu, rezolutna i prawie całkiem poważna, gdyby nie to, że zupełnie absurdalna. Pokręciła tylko głową, trochę z politowaniem, a jej usta ułożyły się bezgłośnie w „sugar daddy”, jakby chciała wypróbować to słowo lub bez stawiania znaku zapytania dowiedzieć się skąd Starkowi przyszło to do głowy.
- Sugar daddy Tony Stark – rzuciła niespodziewanie w zaczepnym stylu jednego z najczęściej oglądanych ostatnio komików parodiujących poszczególnych superbohaterów pojawiających się na czołówkach gazet. Tego akcentu nie dało się pomylić z niczym innym, a Clark była wierną fanką programu i bezbłędnie potrafiła przypomnieć sobie melodyjny, trochę teksański, akcent komika. - Gdybyś mi płacił, straciłabym całą przyjemność z udawania, że mam na ciebie jakiś wpływ – dodała normalnie. - Ale niech będzie, zatańczę z tobą. A później zastanowię nad tym obrzydliwym drinkiem. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, czym według ciebie, oprócz seksu, można utrzymać przy sobie sugar daddy. Może ta tajna wiedza mi się kiedyś do czegoś przyda – uniosła zabawnie brwi. Choć milczała, bezczelny uśmiech na jej ustach wyzywał Starka na pojedynek. Lubiła czasem bawić się jego kosztem, całe szczęście on lubił odpowiadać jej tym samym. Nie można było całego życia spędzać poważnie. Być może taka filozofia sprawiła, że Stark nie traktował jej nigdy jak piątego koła u wozu. Wręcz przeciwnie, współpracowało się im bardzo dobrze, a odejście z jego firmy nie było wcale łatwą decyzją. Nie zmieniło się wiele, poza tym, że nie musiała już podstawiać mu pod nos dokumentów i rzadziej się widywali. O ile pierwsze było zmianą na lepsze, drugie wymagało wprowadzenia wielu innych zmian w życiu. Ale jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by nie odebrała od niego telefonu. A dzwonił o dzikich godzinach.
Jemma Simmons nigdy by nie pomyślała, że pewnego dnia mogłaby zostać zaproszona do Stark Industries, więc nic dziwnego, że kiedy Coulson oświadczył jej tę – jakże wspaniałą – wieść, musiała poprosić go o powtórzenie. Dopiero wtedy dotarło do niej, że słynny Iron Man potrzebuje jej pomocy. Nie obyło się oczywiście bez pisków, podskoków i innych form wyrażania swojej ekscytacji oraz radości. Co prawda jej kolega – Leo Fitz – nie był z tego powodu zbytnio zadowolony, ponieważ wolał ją mieć przy sobie, a przecież każdy wiedział, jaki jest Anthony Stark. W dodatku jego przyjaciółka tak się tym cieszyła, że przez ostatnie dni nie mógł wytrzymać z zazdrości. Simmons zdawała się tego nie zauważać, może specjalnie, a może po prostu dlatego, że była zbyt zajęta przygotowaniami. W końcu jeśli miała tam pracować przez pewien czas, musiała zabrać kilka swoich rzeczy, aby móc to robić swobodnie. Ulubiony kalendarz, urocza figurka z ruszającą się głową pieska, a także ukochany długopis, przypominający kaktusa – to wszystko miało jej pomóc w nie poczuciu się w Stark Industries, jak nieproszony gość. Kiedy w końcu stanęła przed ogromną wieżą, nie mogła wyjść z podziwu. Patrzyła w górę, z otwartymi szeroko ustami, jakby nigdy wcześniej w życiu nie widziała czegoś takiego, chociaż miała okazję na zobaczenie wielu nadzwyczajnych rzeczy, niekoniecznie pochodzących z tego świata. Ocknęła się dopiero po kilku minutach, orientując się, że musi wyglądać jak kompletna idiotka, a przecież ktoś właśnie może na nią spoglądać z tych ogromnych okien. Zaklęła pod nosem, przypominając sobie o tym, jak ważne jest pierwsze wrażenie, poprawiła swoje ubranie, a także torbę, po czym wzięła głęboki wdech i weszła do środka. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia jak poruszać się po tym budynku. Z drugiej strony na razie ta umiejętność wcale nie była jej potrzebna, ponieważ zamurowało ją tak samo, jak na zewnątrz. Znowu stanęła, jakby zobaczyła przynajmniej ducha, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko tu było takie piękne, zjawiskowe, po prostu wspaniałe! W holu panował przyjemny chłód, co dla Jemmy było zbawieniem, zważając na wysoką temperaturę, która była wszechobecna na zewnątrz. Kiedy odzyskała władzę w kończynach, już po raz drugi dzisiejszego dnia, usłyszała za sobą głos: – Panna Jemma Simmons? – biochemiczka odwróciła się i skinęła głową, lekko zszokowana. Zobaczyła kobietę, ale nie miała pojęcia kto to może być. - Pan Stark na panią czeka. Proszę za mną. Posłusznie ruszyła za nieznajomą. Dotarły do windy i chociaż wydawać by się mogło, że dotarcie na samą górę zajmie wieki, to nie trwało to aż tyle czasu. W międzyczasie Jemma podziwiała widoki, jednocześnie zastanawiając się czy powinna przerwać ciszę, czy nie. Zanim jednak zdążyła się zdecydować, winda zatrzymała się i obie kobiety opuściły ją. Idąc za nieznajomą, Simmons znowu zaczęła podziwiać. Musiała wyglądać co najmniej głupio, na pewno jak mała dziewczynka, która przyszła po raz pierwszy do naprawdę wspaniałego muzeum. Zachwycanie się wszystkim wokół tak ją pochłonęło, że prawie wpadła na kobietę, gdy ta się zatrzymała. – Pan Stark zaraz przyjdzie. Proszę chwilę poczekać – po tych słowach odeszła, a Jemma została pozostawiona sama sobie.
Jemma "o mój boże, jestem w środku Stark Industries" Simmons
[ Stark! *zaciera ręce* Zawsze wydawało mi się, że przedsiębiorca rozmiłowany w alkoholu jest idealnym towarzyszem dla detektyw Jones. Masz ochotę na wątek? Widziałabym małą miejscowość wypoczynkową, w której Starka wyrywa ze snu huk, wygląda na zewnątrz, a tam samochód rozbity o drzewo, kawałek dalej leży kobieta. Pewnie już miał styczność z Jessicą Jones, więc ją rozpozna. Przynajmniej tyle, bo okazuje się, że oboje nie wiedzą, co robili w okolicy... A w okolicy: dzwon kościelny hipnotyzujący ludzi, kaznodzieja składający ofiary jakiejś potężnej istocie, dziewczyna uciekająca przed mordercą. Co Ty na to?]
Szybko odnaleźli wspólny rytm; nie był to ich pierwszy raz. Muzyka tętniła nie tyle w uszach, co przede wszystkim w żyłach, w tej dziwny i niewytłumaczalny sposób, który doświadcza się tylko na parkiecie, wśród innych poruszających się rytmicznie osób. Na początku ruchy są świadome, obliczone i bezpieczne, sterowane tą częścią mózgu, która odpowiada za odpowiednią równowagę i wszystkie granice. Z każdym kolejnym taktem kurtyna opada. Wiele wspólnego z tym procesem ma odpowiedni partner. Ze złym partnerem nic nie ma szans wyjść. Nawet jeśli nie depcze po palcach i nie przyciąga do siebie zbyt nachalnie, złego partnera szybko można rozpoznać. Pomiędzy dwoma ciałami brakuje wspólnego rytmu, a przecież jedna melodia nie gwarantuje odpowiedniego dopasowania między przypadkowymi ludźmi. Potrzebna jest chemia, która przyciąga ciała blisko, hipnotycznie, ignoruje bezpieczną przestrzeń. Jeśli – zgodnie z banalnym, obiegowym cytatem - uśmiech jest połową pocałunku, to czym jest taniec? - Dziewczyna na pewno do końca życia będzie sobie wypominać, że nie wykorzystała tej jednej sytuacji, kiedy sam Tony Stark potrzebował jej pomocy – odpowiedziała rozbawiona, zanim jeszcze weszli na parkiet, jak zawsze szybko znajdując kontrargument. Czasem podziwiała te wszystkie proste w obsłudze dziewczyny, które godziły się na takie rzeczy. Na bycie, ot, towarzystwem. Na uśmiech, przyjmowanie prezentów i życie w puchatej kulce bezpieczeństwa fizycznego, psychicznego i ekonomicznego. A samym Nowym Jorku były dziesiątki, setki takich dziewczyn. Dziewczyn miłych, uroczych, zgadzających się na bezproblemowe życie. Miały niewielkie plany, ale duże wymagania. Odpowiednią urodę, odrobinę charakteru – prawdziwego lub dobrze odgrywanego. Robin czasem zazdrościła ich prostoty, a jednocześnie przewrotnej kobiecej przebiegłości. Nie była taka. Ani prosta, ani przewrotna. Nawet przez myśl jej nie przeszło, by patrzeć na takie dziewczyny krytycznie. Nie, je należało doceniać. Należało przyglądać się im i uczyć od nich. Prostej zabawy, prostych i konkretnych wymagań. Komplikacje sprzedają się tylko na szklanym ekranie. W rzeczywistości wszystko powinno być jak taniec z odpowiednią osobą – dopasowane, naturalne, bez zbyt wielu wymagań i obietnic. Najlepiej bez żadnych wymagań i obietnic. Spowolnienie czasu wywołane przez białe, zupełnie nieprzypadkowo wybrane światło, tworzyło w połączeniu z hipnotyczną, pulsującą muzyką, prawie erotyczne wrażenie. To nie był ani wolny, ani szybki taniec, ale prawdziwa gra wstępna. Odpowiednie połączenie dotyku, spojrzeń i uśmiechów. Dłonie na talii i na karku, idealnie obliczone ocieranie się o siebie. Niejednokrotnie wstrząs przyjemnego ciepła rozchodzący się po ciele, a chwilę później mocna woń perfum partnera zmieszanych z potem i tym charakterystycznym zapachem mocno krążącej w żyłach krwi. To na pewno był jakiś rodzaj szaleństwa, ale szaleństwa bezpiecznego i przyjemnego, które niczego nie wymagało. Jeden taniec trwał zaledwie kilka minut, ale w niektórych warunkach czas rozciągał się uprzejmie.
Robin Clark nie mogła oderwać wzroku od twarzy Tony'ego, nie próbowała więc się do tego zmusić. Nie każdy facet rodził się z równą jemu charyzmą oraz czarującym charakterem, boskim wręcz wyglądem i pełną podbojów skromnością, ale nie o to chodziło Clark. Bo pomijając ironiczne komentarze, Tony naprawdę miał charyzmę i czarujący charakter, choć Robin wolała ten ich rodzaj, który Stark objawiał poza blaskiem fleszy. Ten, który starała się w nim zachować jak najdłużej właśnie dzięki rozwadnianiu drinków, których odpowiednio duża ilość budziła w Tonym imprezowe zwierzę, szaleńca niepozbawionego ani charyzmy ani czarującego charakteru, ale pozbawionego ich jednocześnie zupełnie. Tony miał wiele twarzy. Nie był wcale prostym, wiecznie rozbawionym chłopcem, który miał wielkie marzenia i zawsze je spełniał. Było w nim też coś, co ją prawie bolało, o co czasem się bała. Było to głupie, absolutnie głupie i nie przyznałaby tego na głos. Ale nie miała też zamiaru pozbywać się tego spostrzeżenia.
[Gentlemanem, hehehe. Nie no, zawsze mamy takie dość negatywne powiązania, to zróbmy sobie coś neutralno-pozytywnego. Mam jakiś pomysł. Colleen zapadła się co prawda pod ziemię rok temu i ani widu ani słychu po niej, ale jest zawsze jedna osoba, która potrafi ją wydobyć nawet z największych otchłani: Misty Knight. Dajmy na to, że próbowała w pojedynkę sforsować jakąś ich bazę na pustyni, jednak od tamtego czasu minęły dwa miesiące i żadnej wiadomości od niej nie było. Ostatnią osobą z którą się kontaktowała był właśnie Tony Stark (nie wymyśliłam jeszcze dlaczego akurat Stark, noale...). I mielibyśmy podstawę do budowania jakiegoś wątku między naszymi bohaterami.] Colleen Wing
- Nie mamy telefonów – donośny głos Robin dobiegał z drugiej części przestronnego, niezwykle jasnego pomieszczenia. Było ono sporych rozmiarów, urządzone w intensywnych barwach czerwieni, zieleni i złota. Głównym punktem części, w której znajdował się Stark było ogromne łóżko, a wgłębienie w pościeli po lewej stronie Tony'ego świadczyło o tym, że jeszcze kilka minut temu leżał tam ktoś jeszcze. Bogato rzeźbione szafy oraz komody wyglądały niewinnie i luksusowo, a orientalny i krzykliwy parawan oddzielał niedbale tę część pomieszczenia od drugiej, zawierającej niski komplet wypoczynkowy oraz ogromne drzwi balkonowe. To właśnie przy oknie, z dłońmi ściśle obejmującymi ramiona, stała Robin Clark, blada i dziwnie surowa, jakby było jej niedobrze. - Nie mamy dokumentów. Mamy takie same ślady po igle na karku. Nie wstawaj gwałtownie, bo będzie ci niedobrze. Pamiętała doskonale taniec, obrzydliwego drinka i taksówkę, która przyjechała tak szybko, jakby czekała specjalnie na nich. Jej kolejnym wspomnieniem był sufit. Nieregularnie zdobiony, zawieszony o wiele wyżej niż sufit w jej mieszkaniu, wyżej niż sufit w apartamentach Starka. Później zdała sobie sprawę z tego, że jest duszno, obrzydliwie duszno, a wszystkie jej kończyny ścierpły. I dopiero wtedy poczuła, że coś jest nie tak. Kolejne kilka minut poświęciła na parę szybkich, intensywnych czynności, których wykonywania nie była chyba w pełni świadoma. Było w tym coś automatycznego, jak dobrze przejęte doświadczenia obcej osoby, wryte głęboko w mózg zachowania na wypadek takiej nieprzewidzianej sytuacji. Sprawdzić najbliższe otoczenie, określić swoje położenie, wykluczyć obrażenia, przeszukać rzeczy. Z każdą kolejną czynnością było jej coraz gorzej, aż w końcu skończyła przy oknie, wczepiona we własne ciało jak w bardzo słabej jakości deskę ratunkową. Znała każdą swoją bliznę, każde zadrapanie, każdy ślad po nożu, igle, skalpelu i innych urządzeniach katów. Ślad na karku był świeży, wykonany w sposób niedbały, jakby jego odkrycie nie miało im sprawić trudności. Mdliło ją od tego, co miała za chwilę powiedzieć Starkowi, głowa pękała od ostrego światła. Miała sucho w ustach i chyba drżały jej trochę nogi, ale te drobnostki ignorowała. Nie były istotne. Zupełnie. Byli w Indiach. Jak się tu znaleźli? Dlaczego się tu znaleźli? Gdzie ich rzeczy osobiste? To były ważne kwestie. - Jeśli się nie mylę, jesteśmy w Indiach – rzuciła grobowym głosem. Mocnym ruchem popchnęła wiekowe, gustownie odnowione okna, wpuszczając do pomieszczenia niezwykle intensywne dźwięki ulicy. Samochody, brzękot małych motorków i odgłosy ulicznych sprzedawców, orientalną muzykę i donośne kobiece krzyki, które nie miały nic wspólnego z językiem angielskim. - Jesteśmy w pierdolonych Indiach. Telefon na szafce nocnej zadzwonił brutalnym, świdrującym dźwiękiem.
Kiedy przed dwoma tygodniami nadarzyła się niepowtarzalna okazja na obejrzenie z bliska Stark Industries, nie było mowy o puszczeniu jej płazem. Przesadą byłoby stwierdzenie, że Foss fascynowała się technologią czy samym Starkiem ─ chociaż, cóż, trafił na listę mężczyzn, z którymi chciałaby napić się piwa ─ lecz ciekawiło ją, jak struktury firmy działają od środka. Dosłownie. Nie zamierzała wykorzystywać żadnych zdobytych informacji przeciwko Iron Manowi czy komukolwiek ich sprzedawać, ot, interesowało ją to tylko i wyłącznie pod względem... naukowym? Poza tym, rany boskie, facet i tak się nie domyśli, że ktoś obejrzał sobie jego prywatne foldery, a nawet jeśli, to nic jej nie zrobi. Przecież nie zjawi się w jej domu w pełnym rynsztunku, żądając wytłumaczeń pod groźbą zamiany czterech ścian w cztery kupki popiołu, Grupa wycieczkowa liczyła dwanaście osób, najprawdopodobniej nie mutantów, choć ona też nie wyglądała jak dziwoląg... Tak czy owak, po przekroczeniu progu firmy i kiedy przewodnik ─ swoją drogą, miał okropną wadę wymowy i Foss cały czas zastanawiała się, dlaczego akurat on ma opowiadać o czymkolwiek ─ zaczął wywody na temat sukcesów, technologii, przychodów i takich tam, ona postanowiła się rozejrzeć. Nietrudno było umknąć w boczny korytarz, gdy wszyscy byli pochłonięci wysłuchiwaniem "Ody do Starka", później znaleźć windę i wjechać niemal na samą górę. Wpisanie, banalnego skądinąd, kodu i przejście przez drzwi okazało się tak proste, że aż się zdziwiła ─ sądziła bowiem, że ktoś taki jak Stark poobstawiał ważniejsze punkty mięśniakami, mającymi uchronić SI przed intruzami. Nikogo jednak nie spotkała, może byli na odprawie? Albo szef naprawę był tak zadufany w sobie, że nie przypuszczał, że ktokolwiek ośmieliłby się podskakiwać? I choć to może wydawać się śmieszne, kolejne pięć spędziła w zamkniętym korytarzu pod siedzibą Starka, gapiąc się w górę i przez sufit prześwietlając jego komputery. Nie chciała sprawdzać wszystkiego od razu, zależało jej raczej na zdobyciu odpowiednich haseł oraz zapoznaniu się z innymi zabezpieczeniami, aby w domu, na spokojnie, przełamać je i trochę pomyszkować. Cały czas nasłuchiwała, czy nikt nie nadchodzi, ale wszędzie panowała cisza, a w drodze powrotnej również nikogo nie spotkała. Na wszelki wypadek miała przygotowaną wymówkę, że szukała toalety i pozwoli się ochroniarzowi odprowadzić, nie próbując ucieczek ani niczego w tym stylu. Grupę zwiedzających odnalazła przy bufecie, dotrwała do końca wycieczki i po powrocie usiadła do laptopa. Całą noc spędziła na czytaniu oraz oglądaniu, była pod wrażeniem inteligencji Starka i tej, jak jej tam... jego asystentki. O wielu planach nigdy nie słyszała, niektóre wydawały się ściśle tajne, ale nazajutrz, gdy oczy ją piekły a żołądek bolał od nadmiaru kawy, nie żałowała. Zwłaszcza że miała poczucie bezczelnej bezkarności i była niesamowicie z siebie zadowolona, jak dziecko, które odebrało zabawkę starszakowi. Dlatego zdziwił ją telefon z informacją, jakoby sam Anthony Stark słyszał o jej ciekawych umiejętnościach i zechciałby przeprowadzić coś w rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej. Lally była z natury podejrzliwa, ale też odrobinę lekkomyślna, więc od razu umówiła z sekretarką konkretny termin. Ciekawiło ją, co ten facet może jej zaoferować, bo, co tu kryć, ostatnio było trochę krucho u niej z kasą i przydałaby się jakaś pewna robota... Powróciła na miejsce zbrodni, ale tym razem w ołówkowej spódnicy, koszuli i w szpilkach, do tego z przypiętą plakietką z napisem "Interesant". Z przekąsem pomyślała, że to nie Harry Potter, kiedy wchodziła do znanej jej już windy, która tym razem zawiozła ją na sam szczyt.
─ Dzień dobry, nazywam się Lally Foss i byłam umówiona ─ powiedziała, podchodząc do biurka sekretarki. Kobieta wstukała w komputer jej dane, kiwnęła głową i oświadczyła, że Stark już czeka. Foss wzięła głęboki oddech i przeszła przez przeszklone drzwi, po uprzednim zapukaniu, rzecz jasna. Z tej perspektywy gabinet Tony'ego wydawał się znacznie przyjemniejszy, ale nigdzie go nie było. Pozostało jej czekać przy wielkim oknie, przez które obserwowała panoramę miasta i zastanawiała się, ile mogłaby zażądać za godzinę.
[No to tak: podejrzane brutalne morderstwa, ostatnia ofiara rozszarpana na wsi. Indyjskiej wsi, nanananana. Hinduscy służbiści dali im (Tigrze i Starkowi) nagranie z zeznań świadka, dziewczyny, która widziała co zabiło ostatnią ofiarę. Niestety wycięli fragment nagrania (mendy), który Jarvis (wiesz że Greer kiedyś flirtowała nawet z Jarvisem?) przywrócił. I teraz ja miałam napisać co dziewczyna powiedziała opròcz "światła na niebie, było ich tak wiele" i dalej opisać co zrobią, ale zgadzam się, za Mrówę zaczynasz :D Może spróbują się wymknąć z hotelu żeby Tigra mogła na spokojnie powęszyć na miejscu zbrodni (bo poprzednio hindusi zamaskowali zapachy pryskając się czymś feromonowym)? Tony umie latać w zbroi, myślisz że uda mu się dyskretnie? Albo się rozdzielą, jedno pomknie sprawdzić co ze świadkiem, drugie na miejsce zbrodni. Czojs is jors, czekam <3]
Nie spodziewała się, że tak szybko przejdzie do rzeczy, nastawiała się raczej na wymianę fałszywych uprzejmości, zawsze bowiem sądziła, że Stark lubi gierki tego typu. Cóż, najwyraźniej się przeliczyła i z początku, choć starała się to ukryć, poczuła się trochę zbita z tropu. Patrzyła jeszcze chwilę na przelatujący w oddali helikopter stacji telewizyjnej, po czym odwróciła się z uśmiechem, podeszła do najbliższego fotela i usiadła na nim. ─ Nie, nie byłam na expo. ─ Pokręciła głową z wyrazem udawanego zasmucenia, zakładając nogę na nogę i lustrując Starka spojrzeniem. ─ Czuję się urażona pańskimi oskarżeniami. Poniekąd to była prawda, ponieważ w życiu nie przyszłoby jej do głowy sprzedawanie poufnych materiałów komuś, kto nie umiałby zrobić z nich użytku albo nie wywiązał się z umowy. Zazwyczaj oprychy zainteresowane podobnymi transakcjami nie miały pojęcia o tym, co kupują, skupiając się raczej na samym fakcie posiadania czegoś, co powinno zostać w rękach twórcy... Miała ochotę napomknąć o jego manierach ─ raczej ich braku ─ ponieważ na widok firmowego kubka i po zapachu kawy uznała, że sama chętnie by się napiła. Nie chciała jednak od początku budować wrogości pomiędzy sobą a prawdopodobnie najbardziej wpływowym facetem w mieście. I potencjalnym przyszłym pracodawcą, teraz jednak zaczęła poważnie wątpić w to, czy dojdzie do jakiejkolwiek rozmowy kwalifikacyjnej, skoro najwyraźniej interesowało go tylko to, kto i po co włamał się na jego serwery. ─ Ale w porządku ─ zaczęła łaskawym tonem, przerywając oglądanie zawartości biurka i przenosząc wzrok na twarz Tony'ego. ─ Może pana zaskoczę, ale zrobiłam to dla własnej uciechy. Zżerała mnie ciekawość, co może kryć się w najdalszych zakątkach pańskich komputerów, jakie ma pan plany, pracę nad czym pan porzucił lub odłożył na później z nadzieją, że ten czy inny projekt kiedyś okaże się przydatny. I jestem pod ogromnym wrażeniem, chociaż najbardziej zdziwiła mnie łatwość, z jaką udało mi się dotrzeć niemalże do tego miejsca. Gdybym miała więcej czasu czy ochoty, z pewnością zajrzałabym również tu. Uśmiechnęła się kątem ust. Ostatnie zdanie można nazwać łgarstwem, wcale nie interesowało jej zwiedzanie tego pomieszczenia czy, och, grzebanie po rzeczach Starka. Teraz robiła to niemalże bezkarnie, siedząc wygodnie w fotelu, ubolewając jedynie nad brakiem kawy i odrobiny świeżego powietrza. ─ To był jedyny i ostatni raz, słowo harcerza. ─ Uniosła w górę dwa palce, minę mając przy tym dość nietęgą, bo jakkolwiek miała ogromną ochotę przyjrzeniu się niektórym projektom nieco bliżej, tak wiedziała, że nie powinna więcej tego robić. Dziś Stark zapytał ją w miarę grzecznie, kolejnym razem mogłoby nie być tak miło. ─ Czy coś jeszcze chce pan wiedzieć? ─ spytała trochę tak, jakby to on przyszedł do niej, nie na odwrót.
Dla Robin nie było „znowu to samo”, nie było też „nie pierwszy i nie ostatni raz”. Nigdy nie przesadzała z alkoholem, nie stosowała innych używek otępiających umysł, nie znikała z jednego miejsca i nie pojawiała się niespodziewanie w drugim – no, przynajmniej nie poza granicami obowiązującymi jej mutację. Nie była więc w stanie przejąć nastawienia Tony’ego i uznać tego wydarzenia za interesujący, aczkolwiek niestraszny wypadek. Miała za dużo ciemnych, skulonych tajemnic, trupów schowanych w szafie (niedosłownie) i zbyt wielką skazę, bliznę, uraz, by tak niespodziewane, nienaturalne i irracjonalne wydarzenie przyjąć do wiadomości ziewnięciem i prostym planem mającym wszystko rozwiązać. Robin Clark panikowała, co nie zdarzało się jej często. Nie zdarzało się jej nigdy. Była znana z trzymania nerwów na wodzy. Mogłaby bez mrugnięcia okiem trzymać w dłoniach skalpel i odcinać nim nogę w pełni świadomego bólu człowieka, nie mogła jednak znieść myśli o tym, że czegoś nie pamiętała. Nie, nawet nie głupiego czegoś, ale kilku pełnych godzin. Podróży między kontynentami, na bogów! Słysząc krzątanie się Starka za swoimi plecami zacisnęła mocno usta, nie poruszywszy się ani o krok. W jednej chwili sądziła, że strach nie pozwoli jej się ruszyć, w drugiej zdała sobie sprawę z tego, że przecież Stark nie wie nic o… Nie wie nic o niej. O tym, dlaczego jednak miała prawo do niepokoju. Gdyby pracowała tylko jako asystentka w większych i mniejszych firmach, gdyby pracowała jako zwykły mutant-najemnik, gdyby, gdyby… Gdyby częściej zdarzało się jej upijać, tracić wątek, gdyby kiedyś już straciła film… Kiedy Tony stanął obok niej, powoli wypuściła powietrze, zmuszając się do odrzucenia części buzujących w jej głowie, nieskładnych myśli. - Szczególny rodzaj igły, wstrzykiwanie boli jak cholera, a ślad zostaje przez kilka dni – odpowiedziała bez mrugnięcia, tonem znawcy. Jego dotyk zadziałał jak szarpnięcie prądem. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, a mięśnie na ułamek sekundy spięły się. Nie była to jednak reakcja nieprzyjemna, wręcz przeciwnie. Robin znów powoli odetchnęła. Tak, przynajmniej miała go przy sobie. Nadal jednak zaniepokojonym, napiętym wzrokiem wpatrywała się w linię horyzontu. - Nie podoba mi się to – powiedziała, nagle obracając się w jego stronę. – Coś jest nie tak… Coś.. jest nie tak – powtórzyła, czując gulę w gardle. Co miała powiedzieć dalej? Przeczucie? Instynkt? Widzisz, Tony, mam wiele złych doświadczeń, o których nigdy Ci nie mówiłam, chociaż znamy się już dobre dwa lata. - Nie piję dużo, nie tracę przytomności, nie podróżuję, ot tak, między kontynentami. – Znów powoli wypuściła powietrze, odrobinę luzując skrzyżowane ramiona, choć założyłaby się, że pod koszulą na skórze zostały jej czerwone ślady. – Coś naprawdę jest nie tak, Tony. Boję się.
Logika, logika, gdzie była święta logika, królowa matka wszystkich nauk, kiedy człowiek stal tak w miejscu, nie mogąc się poruszyć? Słońce nadal biło Robin po oczach, ale traktowała zadawany sobie ból jako odskocznię, czy może karę. Kiedy Robin pomyślała, że nic nie może zmartwić jej już bardziej, nic nie może bardziej podważyć jej pewności siebie – wtedy właśnie zadzwonił telefon. Potrafiła patrzeć. Mimo zmutowanej czułości na światło, która w tym obrzydliwie jasnym, promiennym i fantastycznie oświetlonym pomieszczeniu doprowadzała ją na skraj szału, nadal potrafiła dostrzec w twarzy Tony’ego gwałtowną zmianę. Nie podobało się jej to, a jeszcze bardziej nie podobał się jej wzrok, który skierował w jej stronę na koniec telefonicznej rozmowy. Nie dowiedział się wiele, tego była pewna. Cała wymiana zdań mogła trwać niewiele więcej niż kilka sekund, dzwonił jednak niewątpliwie ktoś, kto miał wiele wspólnego z ich marnym i dziwacznym położeniem. Indie. Indie! Krzyczał głos w jej głowie, twardy i nieustępliwy głos odpowiedzialny za planowanie, zachowywanie zimnej krwi i przewidywanie kilku następnych kroków. Wcześniej taka nie była. Wtedy, kiedy jeszcze miała inne obywatelstwo, inne imię. Była przerażająco i obrzydliwie nudna. Zwyczajna. Moc nie czyniła z niej nikogo więcej poza jednym z setek, tysięcy, milionów mutantów. Odkrycie mocy wstrząsnęło nią, ale nie obróciło jej życia do góry nogami. Nie sprawiło, że poczuła się predestynowana do siania zniszczenia lub ratowania świata. Dziś coraz częściej można spotkać zwyczajnych, prawie nierzucających się w oczy mutantów, którzy prowadzą miłe i bardzo statystyczne życia w miłych i bardzo statystycznych rodzinach. Nie ubierają świecących getrów, nie znają osobiście Charlesa Xaviera i nie czują mięty do Magneta. Chcą żyć normalnie, statystycznie i miło. Taka właśnie była. Prosta w obsłudze, nieskomplikowana. Właściwie zaczęła się interesować środowiskiem mutantów tylko z ciekawości, bez większych ideologii… Indie. Ostry głos w jej głowie nie był głosem dziewczyny, która umarła w 2006 roku. To głos osoby, która urodziła się później, a którą poskładało do kupy kilkoro bardzo uprzejmych gospodarzy tu, w USA. Gdyby była komputerem, otwierałaby właśnie wszystkie dostępne katalogi z „Indiami” w tagach. Nazwiska, daty, zlecenia, skojarzenia, mało ważne plotki. Cokolwiek. Jakiejkolwiek jakości. Nic. Na dodatek Tony Stark spojrzał na nią tym wzrokiem, którego jeszcze nigdy jej nie posłał. Szarpnął za kurtkę. Prawie wyrwał się do wyjścia. - Kto dzwonił? – spytała równie nagle jak on obwieścił swoją decyzję, zanim jeszcze Stark zdążył nacisnąć klamkę. Wiedziała, że pewnych pytań nie należy zadawać. Nie, kiedy Stark zachowuje się tak, jak teraz. Tajemnice, tajemnice, tajemnice. Te małe i te duże. Który worek najpierw rozsupłać?
Atmosfera się zagęściła, a Robin nie była w nastroju nawet do tego, by skomentować jakoś fanów Starka i rozdawanie autografów. - Nie jest – przyznała tylko krótko. Tak, to prawda. Szczegóły składające się na tę niezwykłą podróż stanowiły o tym, że od początku było to przedsięwzięcie na miarę uprowadzenia. Gdyby jeszcze można było zrzucić winę tylko na przeholowanie z alkoholem. Stark był wyjątkowo milczący w sprawie telefonu, ale wniosek z aktualnych danych Robin mogła wysunąć jeden: przeniesiono ich tu całkowicie wbrew ich woli. Alkohol nie był ani inspiracją ani winnym. I to raczej nie był głupi żart. Atmosfera była całkiem niezabawna. Winda z lekkim zgrzytem zatrzymała się na parterze. Recepcja wyglądała na całkowicie pustą, jeśli nie liczyć dwojga starszych ludzi, którzy bez większego polotu wlepiali oczy w niewielką turystyczną mapkę prowizorycznie rozłożoną w powietrzu przez ich trzęsące się ręce. Robin bez zastanowienia dotknęła niewielkiego dzwoneczka leżącego niedaleko ogromnej księgi przyjęć gości. Fakt posługiwania się papierową księgą, a nie komputerem, nie wróżył dobrze. - Angielski? – spytała uprzejmie Robin, gdy zza zasłoniętych drzwi wysunął się ciemnoskóry recepcjonista. Mężczyzna w odpowiedzi pokiwał żywiołowo głową, uśmiechając się szeroko to w jej stronę, to w stronę Starka. Przypominał przy tym jeden z tych dziwnych rodzajów papugi, które w dziwaczny, rytmiczny sposób obracają kolorową głowę to w jedną, to w drugą stronę. – Czy będzie pan tak uprzejmy i umożliwi pan nam dostęp do Internetu lub telefonu? – spytała w dobrze wypracowany sposób, którego regularnie używała w czasie pracy w SI. Konkretnie i prosto, z pominięciem tych szczegółów, które nie powinny interesować rozmówcy. - Komputer? Internet? – recepcjonista powtórzył jak papuga łamanym angielskim. – Nie – odpowiedział z szerokim uśmiechem i ostrym akcentem, przenosząc wzrok z Tony’ego na Robin. – Telefony będą działać jutro lub później. Miłego pobytu. - Ktoś do nas dzwonił – wtrąciła niecierpliwie Robin, pochylając się nad kontuarem. Musiała gwałtownie zamrugać, by zdusić w zarodku chęć posłania w kierunku mężczyzny drobinek niepokoju i strachu, malutkiej motywacji do przestania zgrywania uprzejmego i nieco głupiego. - Nie, nie, nie – recepcjonista gwałtownie pokręcił głową, nadal z szerokim i sztucznie obejmującym oczy uśmiechem na błyszczących ustach. – Niemożliwe. Telefony zepsute. Będą działać jutro lub później. Miłego pobytu. Delikatnie, samymi końcówkami palców, wykonał gest wyganiający amerykanów spod jego miejsca pracy. I natychmiast zajął się starszą parą, krzykliwie świergocząc do nich w ojczystym języku.
[Przynajmniej wiemy, że opóźnione in vitro to nie jest taka zła sprawa! Wczuwanie się w postać to nic złego, wręcz przeciwnie. I jasne, przyjaźnijmy, się, znienawidźmy się, a potem i tak w ostatecznym rozrachunku to Ty zapłaczesz. Piszę się na to, a jakżeby inaczej?]
– Nawet jeżeli, zapach byłby problemem dla psa – stwierdziła Greer, szczerząc w ciemności absolutnie nadludzkie kły. Przystanęła na pustym, cichym placu gołej ziemi otoczonym suchymi, martwymi drzewami i powalonymi pniami, kątem oka obserwując poczynania Starka. Nie czuła się najlepiej stojąc na miejscu, w którym do niedawna leżały rozszarpane zwłoki, jednak odetchnęła ciężkim powietrzem. Mleczno-różana kompozycja zapachowa jeszcze unosiła się wokół miejsca zbrodni, ale była zdecydowanie słabsza. Spojrzała na swoje palce, a ręce zaczęły się pokrywać rudym meszkiem. Wrażenie niepohamowanej radości rozlało się w niej od brzucha aż po czubki kształtujących się, zaostrzonych kocich uszu. Wkrótce ta lepsza, ruda strona Greer przeciągała się radośnie i zamruczała, gotując w koszuli i znoszonych jeansach. Ogon walczący z nogawką spodni był całkiem zabawnym widokiem. – Daj mi chwilę – rzuciła Greer i bez krzty skrępowania zrzuciła nadprogramową odzież, rzucając ją gdzieś w okolice nóg Starka. Już w stroju służbowym ruszyła na najbliższy pień i wspięła się nań z gracją. Następnie chwyciła się gałęzi i skoczyła na następne i następne, aż zniknęła towarzyszowi z oczu. Gdy znalazła najwyższe drzewo w okolicy, wspięła się na szczyt i spojrzała na miejsce zbrodni z dystansu. Drzewa zostały nienaturalnie wygięte w różne, pozornie sprzeczne kierunki. Wokół panowała śmiertelna cisza. Greer, balansując na koronie, przymknęła oczy i spróbowała wyczuć jakiekolwiek oznaki życia. Wróciła po piętnastu minutach. – W pobliżu nie ma ptaków. Pomiędzy gałęziami na sieciach wiszą martwe pająki. Ziemia wydaje się sucha, drzewa są martwe i wygięte tak, jakby coś dużego, rozpędzonego zawisło nagle nad tą polaną i wyssało z niej życie – zrelacjonowała krótko, wciągając spodnie i odbierając z rąk „szefa” ubrudzoną koszulę. Powąchała srebrną blaszkę i skrzywiła się. – Ładne świecidełko, ale z bliska cuchnie jak duet benzyny i siarki. Szukamy czegoś jeszcze, czy… – Urwała, gdy w promieniu dwunastu, dziesięciu metrów od nich zaskrzypiała trawa pod butami trzech, czterech osób po czym dokończyła: – … zabieramy się stąd, bo ktoś idzie?
Kiedy musiała wyjechać gdziekolwiek z Starkiem, starała się jak najbardziej panować nad sytuacją, mieć wszystko rozplanowane tak aby później szło z górki. Oczywiście Tony niczego jej nie ułatwiał i prawie notorycznie się spóźniał. Dziewczyna czasami nie miała już do niego cierpliwości i mimo, że pracowała dla niego dopiero parę miesięcy to raz czy czy dwa na samym początku rozważała pozostawienie pracy. Jednak wtedy budził się w niej ten upór, nie zamierzała tak łatwo się poddać i tak toczyła się dalej ich współpraca. Gdy było już pewne, że trzeba wyjechać do Chin, zaczęła ogarnąć wszystko z wyprzedzeniem. Słysząc o dodatkowym bagażu jaki wymyślił Anthony, Gabrielle nawet nie pytała co to będzie ani nic. Wolała chyba nie wiedzieć, ta jedna mała rzecz mogła pozostać dla niej niewiadomą, bo cokolwiek chciał przewieść do Chin Stark, pewnie nie spodoba jej się z różnych przyczyn. Czekając na niego rano na lotnisku, nie była szczególnie zaskoczona, że nie zjawił się o umówionej godzinie. Westchnęła cicho, szczerze zirytowana, to było tak bardzo w jego stylu, a mimo to działało jej na nerwy. Wbiła w mężczyznę spojrzenie, gdy tylko zjawi się w zasięgu wzroku. Nie zdążyła się odezwać, gdy ten wytłumaczył czemu się spóźnił i wyminął ją. Wywracając oczami, podążyła za nim.- Budzik, budzikiem, ale odbierać też nie odbierasz połączeń – stwierdziła, ale dalej nie czepiałą się go, chwilowo zamierzała dać mu spokój, ale przed nimi wystarczająco długi lot by uprzykrzyła mu życie za to, że musiała czekać. Weszła za nim na pokład samolotu, zajmując zaraz miejsce naprzeciwko Starka. - Trzy może cztery razy – odparła, gdy padło pytanie czy była w państwie do którego właśnie się wybierali. Wyciągnęła tablet na którym miała wszystkie informację, jakich potrzebowała pracując dla tego faceta. Włączając urządzenie, uniosła znów spojrzenie na mężczyznę.- Faktycznie kulturę mają dziwną, może nawet niepokojącą – dodała, przypominając sobie to co pamiętała z wyjazdów w tamte rejony.- Dalej mało masz informacji, panie Stark? - spytała z uroczym uśmieszkiem, wiedziała dobrze, że Anthony sprawdza dokładnie każdego pracownika, pojęła to dopiero po dwóch miesiącach ich współpracy, lecz teraz odrobinę bawiło ją i satysfakcjonowało to, że o niej widocznie nie wiedział wielu rzeczy.
Nieco zaskoczyła ją wypowiedź o pieniądzach, ponieważ wcześniej w ogóle nie zastanawiała się nad kwestią finansów. Nigdy nie było to dla niej szczególnie ważne, dopóki mogła godnie mieszkać i robić to, co lubiła najbardziej, czyli zajmować się wszystkim, co dotyczy nauki. Czasami zdarzało się, że pojawiały się rzeczy materialne, na które Jemma chciała, ale nie mogła sobie pozwolić, ale zazwyczaj w rzadkich przypadkach. Zdecydowanie nie mogła narzekać na brak pieniędzy, ale oczywiście nie krzywiła się na wieść o tym, że jej miesięczna wypłata miałaby się powiększyć. W głowie już układała niewielką listę zakupów. Pozwoliła sobie usiąść naprzeciwko mężczyzny, kładąc swoją torbę. Objęła ją nieznacznie rękoma, jakby bała się, że ktoś może przyjść i ją ukraść. Może dzięki temu sama też poczuła się bardziej bezpieczna. Była jednocześnie przestraszona i podekscytowana, jak często bywało w jej trudnym przypadku. Starała się nie pokazywać tego po sobie, gdyż chciała sprawić wrażenie stonowanego, poważnego i zaangażowanego naukowca. Z pewnością nie można było jej odmówić pierwszego i trzeciego określenia, ale z tą powagą bywało u niej różnie. Oczywiście brała swoją pracę na serio, i to bardzo, ale z reguły była typem osoby lekko zwariowanej, której samej brakuje której klepki. Na pierwszy rzut oka mogła wydawać się głupią, słodką i strachliwą dziewczynką, która w drużynie Coulsona robiła tylko za śliczne tło, ale prawda była całkowicie inna. W wieku siedemnastu lat miała już dwa doktoraty z dziedzin, których nazw jej przełożony nawet nie potrafił wypowiedzieć. Drugą rzeczą, która zaskoczyła Jemmę było pytanie mężczyzny o to, co lubi robić. Nikt nigdy się tym nie interesował. Przez cały okres swojej pracy w S.H.I.E.L.D, Simmons wykonywała po prostu zadania, które jej zlecano i nikt nigdy nie pytał czy ta dziedzina nauki jej się podoba, czy nie. Z pewnością nie sądziła, że jest to zbrodnia ze strony szefów i szefów szefów, ponieważ odpowiadał jej taki stan rzeczy, ale sprawiło to, że nie wiedziała teraz co odpowiedzieć Starkowi. Poluzowała lekko uścisk na swojej torbie, domyślając się, że wygląda jak mała dziewczynka jeszcze bardziej niż na dole, poprawiła się na krześle i zaczęła wpatrywać się w widok za oknami, poszukując tam odpowiedzi. Jemma zakochała się w nauce od pierwszego wejrzenia. To nie była pasja przelana od rodziców. To po prostu się stało, a biochemiczka już od wczesnych lat dzieciństwa wykazywała zainteresowanie tą dziedziną życia. Całe swoje lata szkolne poświęciła na pochłanianiu wiedzy i nigdy nie rozpaczała z powodu braku przyjaciół. W szkole raczej nikt za nią nie przepadał, ponieważ zgarniała nagrody za wszystkie możliwe konkursy, z testów miała same szóstki, a w dodatku znała odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie zadawali nauczyciele. Nie żałowała swojej decyzji, gdyż dzięki temu jest teraz kimś, o kim ludzie wiedzą, o kim mówią, szanują i doceniają. – Nie mam pojęcia – na jej twarz wstąpił lekki uśmiech. Chwilę później wzruszyła ramionami i przeniosła powoli swoje spojrzenie na mężczyznę. – Godzinami mogę stać przy mikroskopie i wcale nie czuję się potem zmęczona. Mogę szukać i odkrywać. Jeśli tylko coś jest związane z nauką, jestem w to w pełni zaangażowana. Wystarczy powiedzieć, czego ktoś ode mnie wymaga. Specjalizuję się w biologii oraz chemii, a to całe moje życie, jeśli mam być szczera – przyznała. – I oczywiście praca dla Tarczy – dodała po chwili, śmiejąc się cicho.
[Dzień mnie nie ma, a tutaj oblężenie wątków widzę. Jasne, że pasuje, bioniczne ramię to świetny pomysł. Zakładam, że Stark na pewno znalazłby sposób jak ściągnąć Colleen Wing z podziemia, więc o to nie musimy się martwić. Poczekam na zaczęcie <3] Colleen Wing
Znaleźli się w sytuacji abstrakcyjnej, a Robin wraz z niepokojącym uśmiechem recepcjonisty i badawczym wzrokiem starszego hindusa poczuła się jak główna bohaterka słabszej wersji Big Brothera. W jednej chwili nie podejrzewała już niczego złego – była absolutnie pewna istnienia złego. Weszła na wyższy poziom gorączkowego myślenia, na równi ze Starkiem planując kolejne kroki, szukając jednocześnie, cały czas szukając w głowie odpowiedzi na dręczące ją pytanie: dlaczego Indie? I jak daleko może się posunąć, żeby wyjść z tej sytuacji, ale nie rozrzucić wokół siebie za jednym zamachem wszystkich drobnych i większych tajemnic, jakie trzymała kurczowo przy sobie, próbując je ukryć przed Starkiem? Nie powinna tego robić, wiedziała, że nie powinna. Już dawno nadszedł czas, żeby po prosu usiąść, po prostu mu powiedzieć. Jeśli gdzieś istniał jakiś człowiek, któremu mogłaby powiedzieć cokolwiek, to przecież chyba tylko on. Ile teraz może zrobić, żeby nie wzbudzić podejrzeń, żeby nie pogłębić wątpliwości, które widziała w jego twarzy? Telefon był kluczem do wiedzy, która zbudowała między nimi napięcie. Robin mogła tylko podejrzewać, jakie małe, drobne słówka mogły tak nagle wzbudzić w Tonym urazę. A jeśli naleźli się tu przez nią… Jeśli tak rzeczywiście było – wtedy nie były to żarty. Robin nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Dlatego tak bardzo zmroził ją swoim pytaniem. Na końcu języka miała krótkie „Nie”. Ale w tej samej chwili kiedy ta bezczelna i bardzo prosta odpowiedź pojawiła się w jej głowie, poczuła w dołku ścisk, jakby coś przestrzeliło ją na wylot. Nie była to ta odpowiedź, której chciała mu udzielić, ale wyuczone, wbite do głowy słowo-reakcja. Jak odpowiadane z automatu „dzień dobry” lub „dziękuję”, jak słowa-reakcje, zdania-reakcje wrzucane do głowy szpiegom, agentom, oszustom. Coś, co ma pojawić się na języku jako pierwsze, zawsze jako pierwsze. I brzmiące szczerze aż do krwi. - Przepraszam, Tony – powiedziała, kiedy parkingowy zniknął za rogiem, prawie biegnąc po ich auto. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak mi… Przepraszam – powtórzyła, kierując w jego stronę nieobecny, zmartwiały wzrok. – To ja. – Chrząknęła, kiedy przez ściśnięte gardło nie wydobył się prawie żaden dźwięk. - Sabina. To ja. -Wymamrotała. - Sabina Danilenko, zmarła w 2006 roku. Od 2008 nikt nie wie, że… Pokręciła gwałtownie głową, a w tym samym momencie małe, sportowe autko zatrzymało się zgrabnie tuż przed nimi. Parkingowy wyraźnie zadowolony z siebie przekazał kluczyki Tony’emu, posyłając mu spojrzenia, które najprawdopodobniej miały być porozumiewawczym: „To rozumiem, świetne autko, świetne!”. Robin Clark z dziwnym wyrazem twarzy weszła do samochodu, prawie wpadła do niego, nie mogąc w tej chwili spojrzeć na Starka. To imię nie powinno paść. Nie w takiej sytuacji, nie w takim otoczeniu. Od ośmiu lat nikt jej tak nie nazwał, nawet ona sama. Nie. Po prostu. Sabina miała akt zgonu, nagrobek. Miała też własny czas żałoby. Nie było jej. Na jej miejscu pojawiła się Robin Clark, urodzona pod Waszyngtonem. Mutantka, owszem. Ale niemająca nic wspólnego z Ukrainą. Zaciskała zęby tak mocno, że po chwili poczuła ostry ból szczęki. Musiała przestać. Musiała w tej chwili przestać. Powiedzieć wszystko!, wpadła jej do głowy nagła i szalona myśl. Skoro już wydusiła z siebie jedno, czemu nie powiedzieć wszystkiego. Czemu nie uświadomić Starka? Poczuła, że chce tej prawdy, że musi to zrobić. A później ta szalona myśl ją przeraziła.
Obudził ją rozsadzający czaszkę ból, którego wcale a wcale nie uśmierzał zapach spalenizny. Przekręciła się na plecy i rozchyliła powieki. To, co zobaczyła, nie spodobało się jej ani trochę. Samochód, czarna terenowa toyota, a więc jej samochód, leżał w przydrożnym rowie. Jessicą rzuciło pod takim kątem, że mogła obejrzeć sobie każde wgniecenie w masce. Samochód nie był najnowszy, ale w naprawdę dobrym stanie. Aż do dziś. Jones jak na kobietę kierowała naprawdę bardzo dobrze. Ponadprzeciętnie jak na mężczyznę. Najgorsze, że teraz nawet nie potrafiła powiedzieć, jak to się stało. W wiadomościach uczestnicy wypadków zwykle opisują moment, kiedy stracili panowanie nad kierownicą, kot przebiegł im drogę czy wpadli w poślizg. Gdyby teraz przytknąć Jessice pod usta mikrofon, odesłałaby dziennikarza do piekła, prawdopodobnie sugestywnie określając przy tym cel podróży. I lizanie czegokolwiek diabłu byłoby tylko pierwszą propozycją. Przede wszystkim dlatego, że między jednym wyzwiskiem a drugim zorientowałaby się, że nie tylko nie potrafi opisać momentu wypadku. Nie wiedziała też, dokąd jechała. Skąd. Gdzie w ogóle była. Nie wróć... Tam, w stronę budynków, chyba jest tabliczka. Tylko musiałaby wstać. Napięła raz mięśnie i z ust mimowolnie wyrwało się jej stęknięcie. Nie, wstawanie nie jest teraz dobrym pomysłem. Za chwilę. Jej głos musiał zwabić gościa, który od paru minut kręcił się w pobliżu samochodu. Z odległości sylwetka wydawała się znajoma, ale dopiero, gdy się zbliżył, miała pewność. Anthony Stark. Jego obecność nie byłaby dziwna, gdyby Jessica rozbiła się w basenie drogiego kurortu. Albo gdyby miał teraz na sobie zbroję... Usiadła, rozcierając bolący tył głowy. – Chyba byłam sama. Au! – jęknęła. Zanurzyła palce we włosach i po chwili wyjęła wbity w skórę głowy kawałek szkła. – To zabrzmi głupio, ale: gdzie my jesteśmy, Stark? – darowała sobie „pana”. Właściwie darowała sobie trzy ostatnie litery jego nazwiska. Zamiast tego nabrała ze świstem powietrza. Rzuciła w trawę drugi, większy kawałek. Po karku spłynęła ciepła stróżka krwi. Jessica miała tylko nadzieję, że takie skaleczenie nie wymaga szycia. Niechętnie dźwignęła się na nogi i jeszcze bardziej niechętnie podeszła do zniszczonego samochodu. Trochę kręciło się jej w głowie, ale gdzieś w bagażniku powinna mieć leki przeciwbólowe. Cholera, łatwiej byłoby zrobić to na dwóch... Nie było jednak co liczyć na pomoc Starka, kiedy nie miał na sobie zbroi. Podważyła leżącą na ziemi burtę samochodu i w dwóch ruchach postawiła pojazd w (chybotliwym, bo chybotliwym) pionie. Stamtąd była już krótka droga, choć niekoniecznie prosta i przyjemna, do wyciągnięcia go z rowu na pobocze. Trochę się przy tym zziajała, ale zdecydowanie nie tak, jak powinna zziajać się kobieta po podniesieniu samochodu. Nie mówiąc już o tym, że kobieta postury Jones w ogóle nie powinna móc go podnieść. Siłą otworzyła zablokowany bagażnik. Nawet nie miał się biedak jak obronić. W środku, spomiędzy powodzi rzeczy, znalazła apteczkę, szczęśliwie odcinającą się na tle wszystkiego innego czerwonym kolorem. Bez dłuższego namysłu wzięła trzy tabletki przeciwbólowe i wlała sobie do gardła całą zawartość napoczętej butelki wody, dopiero teraz zdawszy sobie sprawę ze swojego pragnienia.
[RUDE, 1:0 dla Ciebie, tym razem! Niemniej, od razu kupuję tę propozycję, bo jednak dociekanie i te szpiegostwo - którego będzie sporo w przyszłości i ogólnie - zawsze rajcuje człowieka, więc nie problem, by w ten temat się zagłębić. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, rzecz jasna! Spytam tylko czy wolisz zacząć i podyktować dynamikę, czy mam się tym zająć, wrzucając harcerzyka w "nie wiadomo co"?]
Oczywiście, że nie liczyła na załatwienie całej sprawy tak szybko, jakby tego chciała, ale pomimo dwudziestu jeden lat na karku wciąż czasem myślała jak mała dziewczynka, która sądzi, że wszystko ujdzie jej na sucho tylko dlatego, że jest wyjątkowa i tak ładnie nauczyła się piosenki. Czy, w tym wypadku, włamała się do kogoś oraz wspaniałomyślnie nie wykorzystała zdobytych informacji! Śledziła go wzrokiem odkąd wstał i później patrzyła na niego, gdy obserwował widok za oknem. Czekała na jakieś konkrety, nawet groźby oskarżenia jej, lecz gdy zaczął rzucać te retoryczne pytania, z początku trochę się przestraszyła. No, może bardziej niż trochę, bo zacisnęła dłonie na podłokietnikach, ale szybko rozluźniła uścisk, gdy zaproponował jej pracę. Zamiast tego, zmarszczyła brwi i przekrzywiła lekko głowę. Nie odpowiedziała od razu, bo ─ choć teoretycznie po to Foss tu sprowadził ─ zaskoczył ją. Szansa na podjęcie pracy w takiej firmie jak Stark Industries otwierała przed nią zupełnie nowe drzwi, ponieważ dotychczas chwytała się jedynie dorywczych prac albo pożyczała pieniądze o rodziców... Wreszcie mogłaby zacząć żyć jak normalny człowiek, może nawet wynajęłaby mieszkanie, zamiast pomieszkiwać kątem u obcych ludzi albo zbyt często odwiedzając Instytut. ─ Z odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu wszystko jest możliwe, panie Stark ─ odparła, unosząc nieco podbródek. ─ Pańska oferta jest dla mnie dużym zaskoczeniem, zwłaszcza że jeszcze przed sekundą podejrzewał mnie pan o współpracę z Koreańczykami. ─ Kąciki jej ust drgnęły, gdy powstrzymywała odrobinę pobłażliwy uśmiech. Ona chyba nie umiałaby tak od razu poniekąd zaufać komuś, kogo uważała za przestępcę, nawet jeśli ─ według niej ─ wcale nim nie była. ─ Jednakże, popełniłabym głupstwo, odrzucając ją, więc... tak, byłabym zainteresowana. Muszę jednak wspomnieć, że mam też obowiązki wobec Charlesa Xaviera, który oczywiście zrozumie mój wybór, ale... ─ Rozłożyła ręce, próbując Starkowi dać do zrozumienia, że nie mogłaby odejść z X-Force z dnia na dzień. Nawet jeśli planowała to od dłuższego czasu. Nie dogadywała się z resztą i wciąż czuła obawę przed tym, że pewnego razu będzie świadkiem, gdy któryś z X-Menów poważnie zrani czy nawet zabije Kyle'a. Robił głupoty, to prawda, ale jednak nadal byli rodzeństwem, a może z innego położenia przywrócenie mu zdrowego rozsądku okazałoby się łatwiejsze. Zakręciła lekko na boki fotelem, w którym siedziała, nie spuszczając wzroku z Tony'ego. Miała nadzieję, że przedstawi jej jakieś konkrety, a jeśli nie teraz, to poda termin kolejnego spotkania. Chyba że chciał tą propozycją uśpić jej czujność...
[ Inhumans są niedoceniani, nie to, że ja wiem o nich od niedawana, no ale xD Mój kod ma około pięciu stron, nie wyobrażam sobie siedmiu. Również życzę dobrej zabawy :) ]
Tony naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele tajemnic miała Robin. Gdyby wiedział o tej konkretnej liczbie, gdyby porównał rzeczy, które o niej wie, z tymi, których nie wie – cóż, proporcja prezentowałaby piękną i pełną liczbę, która najprawdopodobniej zniszczyłaby wszystko, co kiedykolwiek się między nimi udało zbudować. Psychika Robin Clark musiała być bardzo skrzywiona, skoro sądziła, że z takim zapleczem tajemnic można zbudować przyjaźń. A jednak, owszem, Robin Clark na swój pokręcony i mimo wszystko nie całkiem logiczny sposób miała nadzieję, że jakoś to będzie. Wbrew wszystkim skrupulatnym planom, jakie tworzyła w obliczu swojego życia, pracy, obowiązków, nie potrafiła poradzić sobie ze stawieniem czoła przeszłości. I, jak widać, teraźniejszość też nie zawsze jej wychodziła. A pomyśleć, że kilkanaście godzin temu byli razem na parkiecie, tak blisko, tak intymnie. Zrezygnowana, Robin opadła na miękkie oparcie fotela, to zaciskając, to prostując palce w obu dłoniach. - Clark, nazywam się Clark – poprawiła go machinalnie, bez entuzjazmu. – I nie uważasz, że są prostsze sposoby, żeby kogoś wystraszyć? To jest coś więcej, a najgorsze jest to, że moi psychole są o wiele potężniejsi niż statystyczni niezrównoważeni ludzie wykazujący pewne zainteresowanie kobietami, asystentami Tony’ego Starka lub mutantami. Przymknęła oczy, zdając sobie sprawę z tego, że Tony dociska pedał gazu mocniej niż powinien. Nie dziwiła się jego reakcji. Prawdę mówiąc, dziwiła się, że jeszcze nie wyrzucił jej z tego samochodu lub nie powiedział wprost, że ma sobie, do kurwy, radzić sama. Ale na to oczywiście przyjdzie odpowiednia pora, bo chyba nie było już szansy na znalezienie lepszego momentu do opowieści o cudach i dziwach życia Robin Clark. Niczyje zdanie na ten temat tak naprawdę się nie liczyło. Najpierw nie chciała mu powiedzieć, bo nie sądziła, że to potrzebne. Później, kiedy zaczęła mieć z nim dobry kontakt, nie było odpowiedniej okazji. Później nie chciała nadwyrężać porozumienia, które się między nimi zrodziło. I znów nie było okazji, mieli za dobry kontakt, Tarcza nalegała, żeby jej praca była absolutnie tajna, a Robin chyba ostatecznie naprawdę nie chciała o tym myśleć i decydować. Stark był dla niej ważny. I nagle okazało się, że właściwie czyjeś zdanie na ten temat się liczyło. A jej życie było popieprzone dość, by wygrać każdy konkurs na sfiksowaną duszę, więc łatwiej nie było mówić. Bała się psychola, fakt. Panikowała, fakt. Nie mogła oddychać, jakby jej własne organy chciały ją udusić od wewnątrz - fakt. A jednocześnie większym strachem napawał ją widok Starka, ręce mocno zaciśnięte na kierownicy, zmodyfikowany głos, ten ostry wyraz twarzy. Znała go za dobrze. Spierdoliła podręcznikowo. - Zjedź na plażę, zaraz nas rozwalisz. Nadmorska promenada odbijała po ich prawej stronie prawie w Amerykańskim stylu, jednak z większą ilością kolorowych straganów, smagłych ludzi i dźwięków przypominających przebywanie w samym środku ula. W tym miejscu plaża była niewielka, raczej mało turystyczna, żeby nie powiedzieć: kameralnie urocza. - Tony, proszę – powtórzyła, gdy nadal nie zwalniał. Spierdoliła na amen.
– Wąchałam – stwierdziła, w drodze powrotnej. – Zwie się Logan i nie był tym zachwycony. Przysięgłabym, że marynuje pazury w whisky, ale to żelastwo absolutnie mi ich nie przypomina barwą, a nie słyszałam, żeby adamantium miało odmiany. Po odkryciu trupa przez Tony’ego, na kuckach wskoczyła na wyspę oddzielającą recepcję od holu, nachyliła się i spojrzała w twarz zmarłego. Chłopak był młody, wyglądał spokojnie, jakby faktycznie spał. Rozluźnione rysy twarzy, brak napięcia w ramionach. Żadnej oznaki rzeczywistej śmierci prócz braku pulsu, jak ustaliła. Bez krwi, śladów postrzału. Trucizna? Porażenie?, pomyślała najpierw, jednak postanowiła zrobić jeszcze jeden test. Powąchała trupa, drugiego w ciągu doby. Jej nozdrza wypełniła mleczno-różana kompozycja zapachowa, którą wyczuwała na miejscu zbrodni, w otoczeniu federalnych. – Chłopak pachnie jak tutejsi panowie w mundurach. I częściowo miejsce na którym znaleziono zwłoki – poinformowała, po czym zeskoczyła, drżąc z obrzydzenia. – Do tej pory myślałam, że spryskali miejsce zbrodni jakimiś feromonami. A teraz myślę, że to jest związane nie tylko z nami. – Uśmiechnęła się słabo. – Musimy sprawdzić czy wszystko dobrze z pozostałymi gośćmi… … nawet jeżeli być może to pułapka, dokończyła w myślach. Nie czekając przecięła hol, minęła windę i zaczęła wspinać się na schodach. Nie dziwiła ją wszechobecna cisza na pierwszym piętrze, skoro wrócili późnym wieczorem. Spojrzała podejrzliwie w głąb korytarza, jednak nic nie wydawało się odbiegać od normalności. Tylko jej instynkty krzyczały, żeby uciekać, a nuta zapachu funkcjonariuszy utrzymywała się w powietrzu. Przystanęła na półpiętrze. – Nie rozumiem. Tu nie słychać nawet chrapnięcia – odwróciła się powoli, czując atak paniki. Za nią stał Tony. Za nim zaś, na miłość wszystkich znanych Greer bogów, nadal martwy lecz przytomny chłopak z recepcji. – UWAŻAJ! – zdążyła krzyknąć, gdy wyczuła zbliżający się atak. Poniżej wszystkie drzwi na pierwszym piętrze otworzyły się w tym samym momencie, zwiastując kłopoty.
Misty i kłopoty to dwa słowa, które zaskakująco często łączono w jednym zdaniu. Kiedyś Colleen podskakiwała za każdym razem, kiedy słyszała, że jej przyjaciółka ma kłopoty; potem nauczyła się, że to kłopoty mają Misty — na palcach jednej ręki można było policzyć sytuacje, w których Knight potrzebowała pomocy osoby trzeciej. Colleen nigdy nie znała równie silnej babki, która cało wychodziła niemalże z każdej opresji. Misty Knight nie był w stanie nawet załamać fakt utraty ręki i chociaż nawet ona przechodziła złe dni, każdy mógłby brać z niej przykład. Colleen Wing zazwyczaj starała się stać na uboczu i nie wtrącać do spraw swojej przyjaciółki, wspierała ją w walce jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Zresztą od kiedy rozwiązali projekt Heroes for Hire, a ich duet zaczął mieć pewne problemy natury finansowej, widywały się coraz rzadziej, aż w końcu zaprzestały kontaktu na prawie trzy miesiące. Ostatnie informacje od Misty dotyczyły pojedynczej misji, której szczegółów nie mogła albo nie chciała ujawniać, ale o której miała opowiedzieć dokładnie po powrocie. Teraz zaś Colleen na wspólnego maila dostała maila od Tony'ego Starka (właściwie to był mail Misty, sęk w tym że przyjaciółki nie miały przed sobą żadnych sekretów). Założenie Colleen, że Misty wróciła cała i zdrowa do Nowego Jorku i po prostu potrzebuje trochę czasu w samotności, okazały się błędne. Dopiero teraz dotarło do Amerykanki, że trzy miesiące bez braku znaku to zdecydowanie zbyt długi okres. Powinna już wcześniej zacząć się martwić i szukać Misty.
Nie była dobra w wielu rzeczach, nie posiadała supermocy jak mutanci ze szkoły Xawiera albo geniuszu Starka, ale znała się na jednym — nie było takiego zabezpieczenia, które mogłoby ją zatrzymać. Przemykała bezszelestnie, bywała niemalże niewidoczna dla czujników i kamer, wielokrotnie musiała udowadniać znajomym, że nie jest duchem, który potrafi rozpływać się w powietrzu. Posiadłość Starka była twardym orzechem do zgryzienia, radziła sobie jednak z gorszymi sytuacjami. Właściwie unikała przedwczesnego wykrycia tylko z jednego powodu: dla zabawy. Zaczepiła Starka, kiedy ten wszedł do rozległego salonu. — Gdyby sprzedać meble z tego pomieszczenia, można byłoby wykarmić połowę Afryki. A na pewno jakieś państwo, weźmy na to Republikę Kongo. Ponoć to najbiedniejsze państwo świata. — Niezauważenie pojawiła się w drzwiach salonu, opierając się delikatnie o framugę drzwi. — Tak poza tym, cześć Stark. Zmrużyła oczy, ruszając do przodu i wymijając mężczyznę. Swoboda z jaką poruszała się po tym pomieszczeniu, mogła wywoływać zdumienie: tak jakby to ona była w swojej posiadłości, a Stark tylko gościem. Tak jakby przebywała codziennie wśród tych ścian, jakby znała na pamięć każdy szczegół pomieszczenia. — Powinieneś popracować nad zabezpieczeniami. Nawet jeżeli to miejsce jest strzeżone jak sam Pałac Buckingham, każdy szanujący się szpieg potrafi się tutaj dostać niezauważenie. Jeszcze ktoś ci poderżnie gardło w nocy i nie zdążysz zareagować. Wtedy zbroja niewiele pomoże Właściwie trochę obawiać się do sedna sprawy i powodu, dla którego tutaj była. Dlatego krążyła po tym pomieszczeniu, przyglądając się każdemu meblowi z zainteresowaniem, i zarzucając Starka bezsensownymi informacjami, które równie dobrze mogłaby zachować na później.
Z kamieniejącym powoli wyrazem twarzy patrzyła jak Tony trzaska drzwiami i podchodzi do barierki. Gdyby rzeczywiście mogła wybierać, nie wiedziałaby, co zrobić. Wnętrze samochodu stało się nagle tak bezpieczne, jakby po raz pierwszy zrozumiała znaczenie tego słowa. Ale nie było bezpieczne zupełnie, a Robin nie miała wyboru. Nie mogła pozwolić sobie na to, by choćby myśleć o tym, że może się teraz cofnąć, zmienić zdanie, znów zamilknąć. Straciła już za dużo. Teraz należało stracić resztę, ale przynajmniej wreszcie szczerze. Powoli wysiadła z samochodu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Odbicie w szybie spojrzało na nią bardzo obco, z niesmakiem. Miała nie zawieść nikogo, a wyszło jak… No dobrze, nie wyszło tak „jak zawsze”, bo nigdy jeszcze nie stanęła przed takim wyzwaniem. Nikt nie był jej bliski w taki sposób i nikogo tak nie zawiodła. To był jej pierwszy raz, a pomyśleć, że nic nie miało dość tak daleko. Robin nie eksperymentowała, jej pewne rzeczy się przydarzały – oferta pracy, błyskotliwa rozmowa kwalifikacyjna, bóg-Tony Stark, który okazał się być człowiekiem. Nie, nawet nie tylko człowiekiem. Okazał się być jej człowiekiem. Typem, który rozumiała, który lubiła, z którym czuła się świetnie, przed którym mogłaby się otworzyć. Sztuką było znaleźć odpowiedni moment, a ona chyba to przeoczyła. Wtedy to było łatwe, wystarczyło milczeć. - Urodziłam się na Ukrainie, blisko granicy z Rosją. – Zaczęła mówić, nagle, bez wstępu. Oparła się o barierkę tuż obok, ale nie spojrzała w jego stronę. Patrzyła daleko w zatokę, sunąc wzrokiem za jednym z pływających po niej statków. - Miałam młodszą siostrę, bez genu X. Studiowałam ekonomię. Poruszyła się niecierpliwie. Przez jej twarz przemknął bolesny, krótki cień. - Przed 2006 rokiem zaczęłam nawiązywać kontakt z innymi mutantami. Nie miałam problemów z mutacją, nie czułam się odrzucona ani dziwaczna. Ale.. chciałam poznać kogoś podobnego. To przez to mnie namierzyli. Przy granicy i w Ukrainie zaczęły wtedy wybuchać małe zamieszki, tworzyć się różne…ruchy. Trochę mnie to wtedy przeraziło, byłam świeżakiem. Cały okres dorastania spędziłam w cieplarnianych wręcz warunkach. Nikt mi nigdy nie zarzucił, że jestem dziwadłem, szybko nauczyłam się opanować nad ówczesnym zasięgiem mocy. Nie rzucałam się do walki, nie eksperymentowałam… Po prostu mi się to zdarzyło… - zerknęła na Tony’ego, jakby chciała upewnić się, że słucha. - Zgodnie z aktem zgonu Sabina zmarła w czasie jednego z aktów przemocy, w czasie jednej z zamieszek, zasztyletowana. Dowiedziałam się o tym kilka lat później. Moi rodzice nie otwierali trumny, więc nie wiem co w niej jest. Nigdy tam nie wróciłam, bo… Szarpnęła głową i urwała.
- Przez kilkanaście miesięcy byłam przetrzymywana w laboratorium. Akt zgonu załatwiał formalności, człowieka nie ma, więc nikt nie będzie go szukał – zawyrokowała gorzko. Nie udało mi się dotrzeć do wszystkich medycznych szczegółów, ale nie było to ani przyjemne, ani wygodne – dodała rzeczowo, prawie chłodno. O ile pierwszą część historii opowiadała z przerwami, nie mogąc wydusić z siebie słów, teraz słowa prawie wystrzeliwały z jej ust. -Traumatyczne, właściwie. Obrzydliwe. Okropne. Ostatni raz ktoś nazwał mnie Sabiną…w drodze. Po tym jak mnie uwolnili. Pamiętam tylko, że najpierw było bardzo dużo krwi, dużo krzyków, dużo walki. Po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy w celi zgasło światło, mogłam się zdematerializować. Zabiłam…kilkoro ludzi. Wcześniej, w czasie eksperymentów też, tak testowali wszystkie aspekty mojej mocy… - Zawahała się. Nie. To później. - Obudziłam się w drodze. Kolejny przystanek to były już Stany. Nie wiem, co się stało z laboratorium. Te obiekty, których nie udało się odbić, zostały tam i... Zniszczyli je albo przewieźli. Odwróciła się nagle, tyłem do olśniewającej, morskiej linii. - Stworzyli legendę dla Robin. Idealnie dopracowana. Nie było to ani łatwe ani tanie, do dziś spłacam długi. Coraz mniej, ale… - parsknęła gorzko, wykrzywiając twarz w smutnym uśmiechem. - Robin Clark zawsze spłaca swoje długi… Zagryzła wargi. - Chcę twojej pomocy. Potrzebuję jej. Ale nie zasługuję na nią. – Chrząknęła szybko, czując ścisk w gardle i podchodzące do oczu łzy. Nie, tego tu nie potrzebowała. Potrzebowała tylko kontroli i ścisłego umysłu, dwóch rzeczy, których jej dziś całkowicie brakowało. Jakby jedno imię z przeszłości mogło wymazać każde szkolenie, każdy trening, który kiedykolwiek później przeszła. - To była pierwsza część. Część dramatyczna. Nie oceniaj mnie przez jej pryzmat, bo to stawia mnie w uroczo cierpiętniczym świetle. – I, znów, słowa zaczęły wypadać szybko, twardo nie pozostawiając mu skrawka miejsca do przerwania. – Przestałam u Ciebie pracować, bo S.H.I.E.L.D. złożył mi ofertę, której nie mogłam nie przyjąć. Wciągnęli mnie na listę swoich dziwactw i choć nie jestem agentem, sprzątam dla nich brudy. Zabijam, to mój talent. Torturuję. Niszczę dowody. Sprawiam, że po wielkich akcjach Tarczy, o których nikt nie powinien się dowiedzieć, nie zostaje żaden ślad, żadna kropelka krwi na miejscu zdarzenia. Wysyłają mnie tam, gdzie nikt nie chce, żeby w razie czego móc się wykpić… Jestem zabójcą. Byłam nim przed tym, jak się poznaliśmy. I nadal jestem. Nie superbohaterem, nie agentem. Zabójcą.
Odwróciła się gwałtownie w stronę plaży, kurczowo skuliła na barierce. W jednej chwili poczuła, że nie może złapać powietrza, że coś ją szarpie od środka, żarliwie chcąc się uwolnić, za wszelką cenę, natychmiast i niezwykle boleśnie. Zdławiła pojedyncze, spazmatyczne łkanie w gardle, z trudem przełykając ślinę, aż zabolała ją krtań. Wielki, dławiący kamień wypadł z niej i było to uczucie fantastyczne i świeże, nawet jeśli niepewność, jaka znalazła się na jego miejscu, daleka była od szczęścia i spokoju. Nie wiedziała, że tak to nią wstrząśnie, że poświęci na to tyle energii, że poczuje tyle sprzecznych – fantastycznych i wykańczających – uczuć. Nie wiedziała, że opowiedzenie tej historii zajmuje tak niewiele czasu i wysysa tyle siły. Mógłby odejść. Była przygotowana na to, że odejdzie – od pierwszych swoich słów. Ale mówienie przyniosło jej przyjemność, tę pokręconą przyjemność, którą niektórzy czerpią z bólu. Było oczyszczające, nawet pomimo świadomości, że to dopiero początek, preludium, że będą kolejne warstwy, pytania, kolejny fakty. Że Indie nie zakończą się łatwym lotem do domu następnego dnia. Robin nigdy nie czuła się zobowiązana do pomocy Starkowi. Owszem, pracowała do niego i do jej obowiązków należało wiele dziwnych rzeczy, jednak po pewnym czasie sama zaczęła rozumieć, czego Tony potrzebował. Czego chciał i o czym nie mówił. Albo czego nie zdawał sobie, że potrzebuje, weźmy te głupie oszukane drinki. Czuła się dobrze wiedząc, że jest mu potrzebna, ale teraz sama potrzebowała osoby, do której może zadzwonić o trzeciej nad ranem, w niespontanicznej próbie złożenia siebie w całość. Była pewna, że żadne ze słów nie przyszło Tony’emu łatwo, że najprawdopodobniej nie wierzył w połowę z nich. I cieszyła się, że nie musi odpowiadać na rzucone przez niego pytanie. To byłoby za dużo. Stała tak jeszcze chwilę, aż gapie zaciekawieni dziwaczną i niespodziewaną sceną, która rozegrała się w tym miejscu kilka minut temu, znudzili się szukaniem sensacji i wrócili do robienia niewinnych fotek na tle morza lub ruszyli dalej, trzymając się za ręce, śmiejąc, pokazując palcami płynące w oddali statki. Robin nie była pewna, czy są to minuty dla niej czy dla Tony’ego, ale musiała tak jeszcze postać. Jeszcze sekundę. Prawie bezszelestnie wsunęła się do auta i zamknęła za sobą drzwi. W samochodzie wszystkie dźwięki ulicy przycichły, a Robin uświadomiła sobie, jak mocno bije jej serce. - Musimy się przebrać i zdobyć pieniądze – powiedziała zmęczonym głosem. Jeśli chemicznie przymuszeni spali przez ostatnie kilkanaście godzin, nic ze zmagazynowanej energii już nie pozostało. Była wypruta, wywrócona na drugą stronę, a w chwili, kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, przypomniała sobie prawdziwą przyczynę i źródło tej rozmowy, jej marnego artystycznie wywodu. Musieli działać. Musieli się zmusić. Pomiędzy smętnie zwisającymi resztkami zaufania, pomiędzy strachem, który znów wrócił do niej ze wzmożoną siłą.. Musieli działać. Nagle coś dostrzegła, za ramieniem Tony’ego, po drugiej stronie ulicy. Zgniłozielone, niewielkie auto i człowieka z aparatem w dłoniach. Nie robił jednak zdjęć ani turystom ani plaży,ale…im.
Foss należała do osób konkretnych i wyrażających się dość zwięźle, więc jeśli chodziło o wydumane odpowiedzi na dość proste skądinąd pytania, nie powinien nawet na nie liczyć. Jednak coś jej mówiło, że dobrze postąpiła, rezygnując z zastanowienia się nad czymś ambitniejszym od tego, co ostatecznie powiedziała. Wszak niecodziennie dostrzega się cień uznania w oczach kogoś takiego, jak Anthony Stark. Ach, należało pamiętać też o tym, że Lally Foss nigdy się nie tłumaczyła. Zwykle nie miała z czego, jeśli ktoś oczekiwał od niej wyjaśnień, pokrótce przedstawiała swój punkt widzenia i dalej nie ponosiła odpowiedzialności za to, kto co zrozumiał oraz czy w ogóle jej uwierzył. Na szczęście nie miała nic więcej na sumieniu, Stark mógł spokojnie pytać kogo i o co zechciał. Skinęła jedynie głową, gdy zaproponował puszczenie sprawy z włamaniem w niepamięć. Została jej jednak świadomość, że chociaż nie będą już o tym rozmawiać, to Tony na pewno o tym nie zapomni. Mogła się założyć, że jej wyczyn uznał za swego rodzaju rysę na nieskazitelnej dotąd opinii o samym sobie oraz strukturach ochronnych firmy, które przecież powinny działać nienagannie. Cóż, powinny. Uniosła lekko brwi, gdy ni z tego, ni z owego kazał jej jechać na expo. ─ Będę zaszczycona, mogąc panu towarzyszyć. Zapewniam, że wszystkiemu się wnikliwie... ─ mimowolnie się uśmiechnęła ─ przyjrzę. Fakt, o ocenianiu czegokolwiek okiem naukowca miała pojęcie zerowe, ponieważ, co tu dużo kryć, naukowcem nie była. Na szczęście cechowała ją błyskotliwość oraz poniekąd bezczelność idealnie wręcz nadająca się do wystawienia opinii. Miała tylko nadzieję, że się nie ośmieszy, dlatego postanowiła jeszcze dziś zapoznać się z zeszłorocznymi projektami. ─ Proszę wybaczyć mi śmiałość ─ zaczęła po chwili, gładząc w zamyśleniu policzek palcem ─ jednak bardzo mnie ta kwestia ciekawi... Ilu mutantów pan zatrudnia? Nie sądziła, by Stark był uprzedzony ─ zwłaszcza że jako jeden z Avengersów miał do czynienia z dość problematycznymi jednostkami ─ ale nigdy nie słyszała, by SI miało w swoim szeregach osobników podobnych jej. Owszem, wiedziała o piekielnie inteligentnych pracownikach, ponoć doskonale wyszkolonych ochroniarzach oraz specach dosłownie od wszystkiego, ale żaden z nich nie wydawał się mieć żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Może to przez wiążące się z mutantami ryzyko? Ludzie wciąż nie umieli ich zaakceptować w społeczeństwie, Foss wręcz cieszyła się, że jej mutacja nie polega na destrukcyjnych zachowaniach albo dziwacznym wyglądzie, ale i tak nie wspominała o zmutowanym genie, jeśli nie musiała. Domyślała się, że Stark już wiedział o jej małej przypadłości, byłby głupi gdyby jej nie sprawdził przed sprowadzeniem do biura, ale co z innymi?
[ Hah, czyli chcesz, żeby nasze postacie pobawiły się w dom? Jasne, mi to pasuje, nawet bardzo, ale wiesz, że skoro to Stark ma zadzwonić do Danvers, to Ty musisz zacząć? xD ]
Nie widziała powodu, aby stresować się nadchodzącą rozmową kwalifikacyjną, a tym bardziej, aby okazać jakikolwiek niepokój. Taka firma jak SI nie potrzebowała niepewnych własnych możliwości cieląt, zastraszonych słabiaków analizujących każde słowo czy gest, zupełnie niegotowych na niespodziewane. Zdaniem Foss podstawą sukcesu była nie tylko ambicja czy trochę nabrzmiałe ego, ale przede wszystkim bezczelność, której jej ─ tak szczerze ─ od dziecka nie brakowało. Zapamiętanie roli Królewny Śnieżki w piętnaście minut ─ jako dzieciak szybciej czytać nie umiała, to chyba nic dziwnego ─ to jedno, ale zamknięcie rywalki w toalecie oraz powiedzenie nauczycielowi prowadzącemu kółko teatralne, że mała Kim Collins uciekła do domu, zbyt bojąc się występu przed tłumem, to drugie. Gdyby teraz na horyzoncie pojawił się ktoś, kto mógł zabrać jej posadę w firmie Starka, na pewno postąpiłaby podobnie. ─ Niepokoi? ─ powtórzyła. ─ Gdyby miał pan coś przeciw mutantom, nie byłoby mnie tutaj, nie udawajmy, że mnie pan przedtem nie sprawdził. ─ Przekrzywiła lekko głowę, przyglądając mu się z nieodgadnionym uśmiechem. Jego mały żarcik ani trochę jej nie uraził. Przez lata spędzone z mało taktownym bratem, ojcem lubującym się w niewybrednych żartach oraz ─ przede wszystkim ─ będąc mutantką nauczyła się, że przejmowanie się jakimikolwiek uwagami prędzej czy później zaprowadziłoby ją do terapeuty. Niestety, nie miała środków na ten luksus, musiała więc utwardzić tyłek na wszystko to, przez co ktoś bardziej przewrażliwiony oskarżyłby Starka o propagowanie nienawiści. ─ Och, będzie pan zawiedziony, że w przypływie wściekłości nie demoluję wszystkiego wokół. Powiedzmy, że... ─ jej wzrok znów powędrował w kierunku biurka ─ jedzenie takiej ilości czekolady prędzej czy później sprawi, że nie zmieści się pan w pancerz. ─ Odwróciła spojrzenie od szuflady, w której spoczywała napoczęta tabliczka. ─ Dzięki moim zdolnościom bardzo szybko wszystko zapamiętuję oraz widzę przez przedmioty, tak można najkrócej ─ dodała, chociaż tak naprawdę nie sądziła, by Stark potrzebował większej ilości wyjaśnień. ─ Ogólnie mój zmysł wzroku jest bardzo rozwinięty, dotąd nie poznałam maksymalnej odległości, z jakiej mogę coś zobaczyć, mój rekord to szyszka wisząca na drzewie rosnącym kilometr od rodzinnego domu. Prawdopodobnie jestem też jedną z niewielu kobiet, które umieją używać mapy samochodowej. ─ Uśmiechnęła się nieco szerzej. Ale się rozgadała! Tak naprawdę nigdy nie żałowała, że jej mutacja nie dotyczy wytwarzania niszczącej energii, właściwie to powinna się cieszyć. No, nie tylko ona, wszyscy wokół również, ponieważ temperament Foss w dodatku z destrukcyjnymi umiejętnościami wiązałby się z dużym ryzykiem stania się doskonałą partią dla Bannera... A jej jakoś nigdy nie kręcili napakowani, zieloni kolesie w obcisłych portkach.
[Stwórz kogoś z Bractwa! Bractwo potrzebuje członków. Złol z Ulicy Sezamkowej. Za bardzo się tu wszyscy kochacie, nie może być tyle miłości na blogu :D] Rudeolf Czerwonowłosy
Czekała przed budynkiem, aż Tony ponownie obejdzie każdy kąt sklepu i dobierze sobie odpowiedni strój na te nieprzewidziane wakacje w Indiach. Oparta o ścianę wyglądała mniej jak jedna z turystek, a bardziej jak przypadkowa i niecodzienna mieszkanka tego niewielkiego miasteczka. Wybranie sobie odpowiednich ubrań zajęło jej dokładnie pięć minut mniej niż Starkowi, głównie dlatego, że ani nie przebierała, ani nie grymasiła. W gruncie rzeczy najważniejsze było zdobycie odpowiednio lekkiego i przynajmniej odrobinę wygodniejszego obuwia oraz okularów przeciwsłonecznych, a kiedy zrealizowała te punkty, zostało jej już tylko wsunąć się w najbardziej klasyczny szary top. W torbie przewieszonej przez jej ramię znajdowała się reszta z ich pieniędzy. - To chyba nadal żyje – powiedziała niewyraźnie między skonsternowanymi mlaskami, wpatrując się w zawartość pudełka. Na moment podniosła wzrok na Starka, jednym spojrzeniem oceniając jego outfit. Pogmerała w pudełku plastikowym sztućcem, jednak najwidoczniej albo nie potwierdziła swoich podejrzeń, albo postanowiła je zignorować. Być może nie powinna kupować jedzenia z przypadkowych budek, ale z doświadczenia wiedziała, że jej żołądek wiele jest w stanie znieść, ale nie toleruje jednego: głodu. Poza tym podstawową zasadą jej życia było korzystanie z dóbr, póki takowe były dostępne. A mężczyzna w zgniłozielonym samochodzie stał po drugiej stronie ulicy i to na pewno nie był przypadek ani niezobowiązująca wycieczka krajoznawcza. - To na pewno nadal żyje – powiedziała ponownie w stronę kubełka, jednak poszukiwania ruchliwych dowodów przerwał stłumiony dźwięk telefonu z budki znajdującej się może dwa metry od nich. Robin automatycznie uniosła głowę, prężąc się niespokojnie. Nie było wątpliwości, że w okolicy nie ma nikogo, kto wyglądałby na osobę, która czeka na telefon. Zanim Stark zdążył zareagować – a nawet nie sprawdzała, czy chce to zrobić – Clark była już w rozpadającej się budce, z telefonem przy uchu. Mocno chwyciła go drugą ręką, prawie do bólu, kiedy po drugiej stronie usłyszała czystą ukraińską mowę. - Na czwartej, trzecie piętro, za zasłonką. Na szóstej, zielony parapet. Na dziesiątej i jeszcze na pierwszej, za samochodem, który za wami jechał. Robin powoli podążała wzrokiem za słowami mężczyzny, szybko zdając sobie sprawę z tego, że oprócz jego nienagannego akcentu nie jest pewna niczego więcej. Nawet ona nie potrafiłaby już tak płynnie i pięknie posługiwać się swoim ojczystym językiem, za wiele słów przekręcając, za wiele mieszając z rosyjskimi naleciałościami. On mówił prawie jak spiker, wymową wzorcową. Gdyby nie satysfakcja, którą wyczytywała za każdym kolejnym razem, gdy odnajdywała już wzrokiem punkty, o które mu chodziło, powiedziałaby, że jest niemal uprzejmy. Na czwartej, trzecie piętro, kobieta obserwująca punkt, w którym znajdowała się Robin i Tony. Na szóstej – mężczyzna. Na dziesiątej – mężczyzna. Na pierwszej – mężczyzna. Wszyscy wpatrujący się w to samo miejsce, wyczekująco, pewnie. Jak prężąca się zwierzyna reagując na każde spojrzenie Robin, która starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. - Widzę cię – powiedział jeszcze głos, po czym po drugiej stronie rozległ się urywany dźwięk braku sygnału. Robin jeszcze raz, tym razem gwałtownie, przeniosła wzrok na każde z miejsc, z których ich obserwowano. Kobiety i dwóch mężczyzn już nie było, a trzeci skręcał właśnie w boczną alejkę. Robin nie myślała. Po prostu ruszyła biegiem za nim, prawie wpadając pod koła zgniłozielonego auta, którego właściciel-fotograf najwidoczniej chciał zajechać jej drogę. Ona biegła. Po prostu biegła. Wkurwiona, niecierpliwa i przerażona. Nigdy nie lubiła podchodów.
- Zgubiłam go! – rzuciła wyraźnie zirytowana, rozglądając się po tłumie w poszukiwaniu mężczyzny, który byłby zgodny z tym szybkim rysopisem stworzonym w głowie. Obstawiała jednak, że już go nie znajdzie, na pewno nie tutaj. Nie miała jednak czasu powiedzieć o tym Tony’emu, bo ten już ciągnął ją w tymczasowo najbliższe bezpieczne miejsce. Robin była zbyt zajęta pościgiem, by dostrzec, że ktoś jeszcze oprócz Starka za nią biegnie. Nie mogła jednak przegapić strzałów. - Wskazał mi przez telefon miejsca, z których nas obserwowano. Co najmniej cztery osoby, na pewno trzech mężczyzn. Plus ten w samochodzie, który robił zdjęcia – wyjaśniła szybko. Serce biło jej mocno od pościgu i emocji. - Nie mam pojęcia, o co chodzi. Naprawdę chciałabym wiedzieć, ale to musi być… - spojrzała w tłum, który nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, co najwyżej kilka kobiet posłało im ostatnie krytyczne spojrzenia, zaganiając dzieci w dalszą część targu, prawie jakby schodziły z linii strzałów. – To musi być ktoś stamtąd - powiedziała, mając na myśli Ukrainę, życie przed Robin, a najpewniej laboratoria, bo przecież wszystko inne naprawdę nie miało wtedy żadnego znaczenia, żadnego bagażu, który mógłby powrócić do niej teraz jak bumerang. - Nawet ja nie potrafię już tak płynnie mówić po ukraińsku. I nikt z ludzi, z którymi…współpracuję teraz nie bawiłby się w takie podchody. To pracochłonne, czasochłonne i niezwykle angażujące. To jak gra w kotka i myszkę, jak… - urwała - jak polowanie – skończyła, najwidoczniej zaskoczona trafnością swojego spostrzeżenia. – Wpuścił nas na swój teren. W środek gry. „Widzę cię”, sukinsyn. Kolejne dwa strzały, zupełnie bezsensowne, bo skazane na skończenie w ścianie jednego z budynków, padły już ze znacząco bliższej odległości. Tego kolorowy bazar najwidoczniej nie mógł już tolerować, bo wśród mieszkańców, sprzedawców i kupujących zrobił się jeszcze żywszy bałagan, tym razem więcej ludzi zaczęło się odwracać, więcej zaczęło pokrzykiwać, a kilkoro nawet wskazywało energicznie różne punkty, nawołując zawodzącym, wzburzonym głosem. Ludzie zaczęli się też przemieszczać, trochę bardziej żywym krokiem niż jeszcze chwilę temu, a Robin niewiele myśląc chwyciła Tony’ego za rękę i wyciągnęła z ich kryjówki. I tak na niewiele mogła się im zdać w dłuższej perspektywie. Oprócz niewielkiej luki między budynkami nic tam nie było. - Gdybym jeszcze była tu sama… Mieć na sumieniu Tony’ego Starka… - mruczała pod nosem, wciskając się w najbardziej gęsty tłum. Nie zważała jednocześnie na nic, torując im drogę do przodu jak taran, a nie niewielkich rozmiarów blondyneczka. Przecież nawet nie trzymała w dłoniach broni, nawet nie rzucała pozornie uprzejmego „przepraszam”, po prostu sunęła przed siebie z taką pewnością, jakby każdy musiał schodzić z jej drogi. Szła, szła przed siebie z taką determinacją, z jaką jeszcze chwilę temu biegła. Tłum nie był bezpieczny, ale jednocześnie szybki marsz był bezpieczniejszy niż bieg czy tkwienie w tamtym progu. Jeśli statystyki się jakoś sumowały, to może mieli szansę przebrnąć przez to cholerne targowisko i znaleźć się gdzieś, gdzie… Gdzie będzie cokolwiek lepszego. Żaden strzał już nie padł, a po drugiej stronie targowiska ciasno zbite domki skrywały kilka wąskich alejek i uliczek. Zapewne wiele z nich kończyło się murem lub kolejnym nieprzewidywalnym placem, a może innym centralnym punktem życia tego miejsca. Nieistotne. Skoro jedynie kobieta ruszyła za nimi w pogoni, reszta ich ogona musiała z sobą coś zrobić. Na przykład obejść miejsce dookoła i czekać, aż sami wejdą prosto w ich ręce? Mężczyzna z bronią leniwie wskazał głową jedną z uliczek. No cóż, przynajmniej nie musieli sami żadnej z nich wybierać.
Może Robin nie potrafiłaby już mówić po ukraińsku z wzorowym akcentem i słownictwem pozbawionym kalek i zapożyczeń, jednak pod względem rozumienia absolutnie nic się nie zmieniło. Tych kilka zdań, które padły z ust uzbrojonych nie rzuciły może jasnego światła na całą sytuację, a jednak dały Robin niewielki cień, zarys, wątłą ścieżkę, za którą powinna podążyć, jeśli chciała zrozumieć, z czym mają do czynienia. Ale to nie była odpowiednia chwila na próby przypomnienia sobie tych tak ważnych, a tak zamazanych wspomnień. Sabina Danilenko nie żyła – prawda ta była bardziej skomplikowana, a największa tajemnica tkwiła w głowie Robin. Robin Clark, która miała w mózgu całe fragmenty wypalonych, zagubionych, utraconych wspomnień. Obawiała się, że wśród nich może być to najbardziej istotne. - To było banalne – stwierdził szyderczo smagły mężczyzna, który wyszedł zza rogu, przecinając drogę pochodowi złożonemu z Tony’ego, Robin, brunetki i jej dwóch przyjaciół z bronią wycelowaną w więźniów. Czwarty najemnik, ten, który pojawił się niespodziewanie, miał włosy gładko przylizane na jedną stronę i obrzydliwy zwyczaj ciągłego trzymania wykałaczki między zębami - Prawda? Myślałam o tym samym, James – zacmokała ex-znajoma Starka, najwidoczniej niezbyt zainteresowana rozmową z mężczyzną. - Twierdził, że będzie z tego coś wielkiego. Tyle starań i taka porażka. Ale czego się spodziewać po playboyu pozbawionym zbroi i podrzędnej mutantce-eksperymencie – wzruszyła ramionami. - Hm – mruknął tylko burkliwie mężczyzna w brązowej koszuli stojący po prawicy kobiety, powoli przeżuwając gumę i przenosząc ociężałe spojrzenie z więźniów na profil brunetki, a później na twarz przylizanego. Kobieta tymczasem, szeroko uśmiechnięta, świeża mimo ciepła, pościgu, przedzierania się przez tłum, zerknęła ukradkiem na drugiego ze swoich towarzyszy. Atmosfera zaczynała gęstnieć. - No cóż, nagroda jest jedna, więc… - zaczął obślizgłym głosem człowiek nazwany Jamesem, przylizując jeszcze dokładniej włosy. Jego przedziałek drażnił zmysł estetyczny Clark, ale w tej chwili wydawało się jej, że ważniejsze jest nie to, co dzieje się między nim a kobietą, ale to, co wydarza się po jednej i drugiej stronie jej i Starka. Ich dwoje strażników, niewłączonych w dyskusję (jeśli nie liczyć chrząknięcia), ciągle rzucało sobie spojrzenia, równie ukradkowo przenosząc je na rozmawiającą parę, jakby zaraz miało się zdarzyć coś niezwykle istotnego, coś decydującego. - Zamiast się zabijać możemy się dogadać – stwierdziła automatycznie kobieta, uśmiechając się uroczo, głową kiwając na Starka. Być może była niezła w łóżku, pewnie nawet potrafiła flirtować, jednak w tej chwili wyglądała władczo i zaradnie, w tym złym i cuchnącym krwią sensie. – Ta cała wycieczka miała ubawić naszego drogiego sponsora, ale wszystko potoczyło się tak szybko, że nie dajmy mu teraz satysfakcji płynącej z jego chorego pomysłu pod tytułem: „wyślijmy osobno kilku najemników, niech się pozabijają w drodze po nagrodę” – zachichotała bez krztyny rozbawienia. – Mam chętnego na głowę Starka. Ty weźmiesz mutantkę. Wilk syty i owca cała. A ty jesteś w mniejszości, więc i tak robię ci łaskę. Po prostu nie mam czasu bawić się ze sponsorem w wymiany, tortury, czy czego on tam sobie jeszcze od nas i swojej przyjaciółki chce. Kobieta przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, a Clark przyszło do głowy, że „wilkiem” nazwała samą siebie. - Właściwie wcale nie jestem w mniejszości – odpowiedział uprzejmie James, a jeden z dwóch strażników ciągle mierzących bronią w Starka i Clark wzruszył niewinnie ramionami, kiwając mu na potwierdzenie i zgodę. – Stev to mój stary znajomy. Dwóch na dwóch. Może jednak się dziś pozabijamy?
Dzień w pracy nigdy nie był tak samo nudny. Każda sprawa była interesująca, zwłaszcza kiedy było się jednym z prawników zajmujących się sprawami specjalnymi. Czasami w fotelu po drugiej stronie jej biurka siedział Spidey, nie raz przychodził Richards. Przychodzili też ludzie domagający się odszkodowań, bo byli pośrednimi ofiarami potyczek między złoczyńcami i superherosami, w których sama niejednokrotnie brała udział. Były to rutynowe sprawy w większości i zazwyczaj kończyły się na korzyść poszkodowanych. To, co wylądowało dzisiejszego pięknego przed południa na jej biurku nie wróżyło, że proces sądowy pójdzie według tego schematu. Po przeczytaniu całego pozwu miała wrażenie, iż ktoś sobie robi z niej spore żarty. Wynikało z niego bowiem, że Avengers zrobili sobie pole bitwy w centrum ich stolicy, co więcej, w rezultacie całe miasto zostało uniesione w powietrze i potem zrzucone z powrotem na ziemię ze sporej wysokości. Reprezentanci kraju spodziewały się odszkodowań większych, niż Polska po spustoszeniu Warszawy przez Nazioli. Największe zaskoczenie jednak wywołał w niej fakt, że adresatem pozwu był nie cały zespół Avengers, a Anthony-pieprzony-Stark solo. Tak jakby to on sam nabruździł. Poza tym, czy on nie zajmował się sprawianiem, żeby wszyscy w teamie wyglądali dobrze i byli efektywni w walce i to w sumie Rogers powinien odpowiadać za manewry? Coś jej się wydawało, że prędzej czy później rząd może się nieźle zirytować manewrami superherosów na terenach innych krajów, a to, czym może to poskutkować, pozostawało tajemnicą. Zanim przyjęła Starka w swoim biurze, musiała zapewnić swojego innego klienta, że ich linia obrony jest wystarczająco dobra, a w sumie najlepsza. I choć moc owego klienta nie była niczym zaskakującym, to jednak sąsiedzi bali się wychodzić z domu, kiedy po okolicy grasował pokaźnej wielkości lew. Stark jak zwykle był ostentacyjny i ociekający seksem do bólu. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy wpadł do jej biura i od progu chciał ją komplementować. Zaraz, zaraz, czy on myślał, że nawet nie przeczytała akt sprawy przed jego przyjściem? Wytrzymała go zatem trochę dłużej, zwłaszcza, że miała powód. Jeszcze jakiś czas temu działał na nią i owszem, podobało się jej, że nadąża, ale to było ponad pół roku temu. - Stark. - Zaczęła neutralnie, w końcu racząc miliardera swoim spojrzeniem. Jak rozumiem, nie przepadasz za Frankiem Castle, prawda? - Spytała lekko. - Biorę dużo, ale ciebie stać, pogadajmy zatem, dlaczego twoja fundacja dała dupy i nie zabrała się za niesienie pomocy obywatelom Sokowii w potrzebie. Masz ludzi od tego, wiesz, że narozrabialiście tam, choć w dobrej woli i nic z tym nie zrobiliście. Kawy? - uśmiechnęła się w końcu. Sprawa miała być trudna i Jennifer trzymała kciuka pod biurkiem, żeby ten idiota zechciał współpracować. Jakkolwiek kasiastym geniuszem by nie był, to jednak czasem mózgu mu brakowało. - Za niesławienie, powiadasz. Ci ludzie nie mają dachów nad głową, a ty chcesz wycisnąć z nich ostatnie grosze, żeby mieć na nowy model Audi R8?
[Rozpierdolmy pół Madrytu albo i innego Berlina, każmy Starkowi za to płacić, a Wdowa będzie zbyt zajęta słuchaniem jego narzekań na jej lekkomyślne wysadzanie budynków, bo będzie dawać dyla przed starymi znajomymi z KGB, którzy przypomnieli sobie, że Hydra sporo da za laskę, która wcale nie słynie dla nich z lojalności, a może przydać się w zemście za ucięcie zbyt dużej ilości łbów. Ale najpierw rozpierdol.]
No dobrze, może jej decyzja dotycząca wyjścia z kryjówki nie była zbyt przemyślana, ale nagły akt bohaterstwa Starka także do genialnych pomysłów nie należał. Nie było jednak czasu na wytykanie błędów, bo byli w pieprzonych Indiach, a co działo się w Indiach, było skazane na trudności poznawcze. Zanim przylizany szarpnął ją za włosy, zdążyła niemal obezwładnić Sarę. Niemal było tu jednak słowem kluczowym. Brunetka podniosła się z ziemi bez szwanku, jeśli nie liczyć zbitego kolana, w Starka celował już z broni ten, który jeszcze chwilę temu ją opuścił. Trzeci co prawda po bliskim spotkaniu z murem nie miał szans na szybką rekonwalescencję, jednak nóż na szyi był kartą najsilniejszą. - Właściwie jeśli wyjaśnimy kilka rzeczy, czyny staną się też znacząco łatwiejsze – wycharczała niespodziewanie Robin. W chwili, kiedy ktoś trzyma ci nóż na gardle, należało zachować całkowity spokój, tego Clark była pewna, chociaż po raz pierwszy sama stanęła w takiej sytuacji. Pierwsze krople krwi często bywały na pokaz, poza tym uwaga brunetki dotycząca pieniędzy działała na ich korzyść. Uszkodzony towar nigdy nie był wart tyle, co nienaruszony. – Widzisz, Tony, sytuacja jest absurdalna i nie bardzo nadążam, ale gdzieś pomiędzy wierszami okazuje się, że główne zlecenie jest na mnie, ale Sara zdaje się łamać umowę z naszym tajemniczym gospodarzem na rzecz sprzedaży także twojej głowy. Komuś innemu. Grupa zaczyna się więc dzielić na dwa obozy. Coś pominęłam? Jestem kiepskim tłumaczem. Zachwiała się, stając prawie na palcach, kiedy nóż połaskotał ją jeszcze bardziej. Trudno mówić o tym, by czerpała przyjemność czując ciepłe krople krwi spływające po jej szyi, jednak każda nagła zmiana sytuacji była na ich korzyść. No dobrze, może ten nóż nie był najlepszym rekwizytem, jednak nie należało grymasić, póki głowa była cała. A była. Robin może nie miała doświadczenia w uciekaniu przed pościgiem, miała jednak doświadczenie w byciu ofiarą. Może nie udało się jej tego uniknąć, ale w patowej sytuacji jej mózg zaczynał działać gwałtowniej, chorobliwie szybko. Cień dostrzegła kątem oka, a był na wyciągnięcie ręki, może dwa kroki od miejsca, w którym przedziałek przyciskał ją do siebie – fragment bardzo wąziutkiej uliczki między dwoma kamiennymi budynkami, prawie przez całą długość, aż po horyzont, zakryty przed słońcem rozwieszonymi między murami płachtami materiału i stertami prania. W pełnym słońcu jej mutacja nie mogła się na wiele zdać – nie z taką przewagą i nie, jeśli nie chciała przerazić Starka na śmierć. Ale mała, maluchna chociaż dematerializacja ciała, chociaż szczątkowe odwrócenie uwagi mogło im jakoś pomóc. Złapała spojrzenie Sary, wzrok bezpośrednio skrzyżowany z jej własnym. Tego trzeba było się uczepić, tutaj musiała zarzucić kotwicę. Niepokój. Ziarenko niepokoju, podmuch strachu, który w gruncie rzeczy był irracjonalnym wytworem działania mutacji. Ale jeśli człowiek nie był świadom tego, że mutant wpływa na jego sposób odczuwania, szybko przyszywał negatywne odczucie pierwszej dostępnej i odpowiednio silnej myśli. Ludzki mózg dąży do pełni, uzupełnia braki, szuka wytłumaczenia. - James, zluźnij ucisk – warknęła ostrzegawczo Sara. – Zaraz ją zabijesz – dodała, nie całkiem zgodnie ze stanem faktycznym. Robin czuła, że James zna się na rzeczy. Sara zamrugała, a Robin przeniosła spojrzenie na mężczyznę, który celował w Starka. Odrobina niepokoju. Odrobina zawahania. Musiała się skupić, żeby nie przyszło mu do głowy strzelać.
Markiza była gruba i ciężka, więc ostre promienie słońca nie miały z nią szans. Robin doceniała tych, którzy, tak jak ona, w każdym miejscu na świecie nieustannie szukali odrobiny cienia, półmroku w samym środku słonecznego, przeraźliwie jasnego miasta. Słońce dawało życie, owszem. Dawało siły. Ludzki organizm potrzebował promieni UV, które pozwalały na uzupełnienie niedoboru witaminy D. Jednak mutant to nie człowiek, a na pewno nie każdy. Robin Clark najbardziej lubiła wrażenie nieistnienia. Nie potrafiła tego opisać odpowiednio plastycznymi słowami i zapewne większość mutantów doskonale rozumiała jej problem. Moce istniały i rządziły się swoimi prawami, bardzo logicznymi, ale często jednak trudnymi do opisania w kilku prostych zdaniach. Robin najbardziej lubiła to wrażenie nieistnienia, kiedy w jakiś sposób nadal egzystowała, pozbawiona jednak fizycznego ciała, twardych, zwartych tkanek, które tworzyły biologiczny organizm. W takim cieniu, w jakim się teraz znalazła, nie ginęła całkowicie, ale jej kontury stawały się dziwnie zamglone, jak w niektórych obrazkach będących zabawnymi przykładami złudzeń optycznych: schody, które nie mają końca, niesamowite bryły, które są jednocześnie płaskie i trójwymiarowe. Nóż nadal łaskotał jej szyję, po raz czwarty czy piąty nacinając skórę na kilka milimetrów. James jednak albo nie wiedział o jej mutacji, albo nie zorientował się w odpowiednim momencie. Ruch zajął Robin ułamek sekundy. W jednej chwili nadal stała na palcach przyciśnięta do torsu Przedziałka, w drugiej James nie trzymał już w dłoniach jej włosów, ale powietrze, a dotychczas zablokowana ręka Robin wymsknęła mu się, jakby była z suchej, ale jednocześnie płynnej substancji, której nie można ani złapać, ani przycisnąć. Rozpływała się, rozmazywała jak miraż. Ale trwało to zaledwie sekundy. Ani James ani Sara nie mogli mieć czasu na podjęcie decyzji, na reakcję. Robin zawyła. Nie był to ludzki dźwięk. Nie był to dźwięk, który można przyrównać do jakiegokolwiek innego odgłosu. W przyrodzie nie istniało chyba stworzenie, które potrafiłoby zmusić swoje struny głosowe do czegoś podobnego. Krzyk nie był długi, nie był przeraźliwie donośny. Nie miał konkretnie określonej formy i tonacji. Był jednak kumulacją czegoś, co wychodziło daleko poza zwykłe dźwięki odbierane przez ludzkie ucho. Sprawiał, że człowieka zalewał zimny pot, że drżały ręce, że kołatało serce, że nogi się uginały, a dłonie wypuszczały wszystko, co się w nich znajdowało. Wibracje strun głosowych Robin sprawiały, że każdy człowiek, do którego dotarł ten parszywy dźwięk, padał porażony strachem, najprawdziwszym i jednocześnie najbardziej irracjonalnym strachem w jego życiu. Najgorzej oberwał James, bo Robin utkwiła w nim śmiercionośne, czerniejące oczy. Jej usta zsiniały, a na policzkach pojawiły się niezdrowe, ciemne plamy, nadające jej odpychający wygląd, jakby sam dźwięk i oczy Gorgony nie wystarczyły. Mężczyzna upadł na ziemię, z twarzą wykrzywioną czymś, co mogło chyba być tylko bolesnym wyrazem absolutnej paniki, śmierci ze strachu.
Jemma znowu przybrała zdziwiony wyraz twarzy, patrząc na pana Starka. Przechyliła też lekko głowę, jakby takie wpatrywanie się w niego, miało dostarczyć jej odpowiedzi na dręczące pytania. Wiedziała, że jest inny niż inni, a przynajmniej tak mówili, ale nigdy nie sądziła, że spotkanie z nim będzie aż tak różniące się od pozostałych. Przecież nikt nigdy jej nie powiedział, że marnuje się w S.H.I.E.L.D! Simmons nawet nie myślała, że mogłoby tak być. – Cieszę się z tego potencjału, ale... – tutaj zatrzymała się na chwilę, aby jeszcze upewnić się czy na pewno chce powiedzieć to, co ciśnie jej się na język. – Wstąpiłam do Akademii właśnie po to, aby się nie marnować. W wieku siedemnastu lat byłam już uczennicą z dwoma doktoratami i tylko S.H.I.E.L.D było w stanie zaproponować mi coś więcej niż uczelnia. Sądziłam, że to jest właśnie idealne miejsce na rozwój. A pan mówi... – westchnęła, starając się zebrać kolejne sensowne myśli. Może rzeczywiście w jego słowach było ziarno prawdy. Przecież nawet Hydra zyskała lepszą technologię, nie mówiąc o kamerze w oku, którą – według Fitza – Tarcza miała wytworzyć za jakieś dziesięć lat. Olbrzymi samolot z umiejętnością maskowania to jedno, ale istniała jeszcze cała gama innych wynalazków, których jej organizacja nie posiadała lub nie potrafiła stworzyć. Simmons zajmowała się tym bezpośrednio. Pewnie gdyby nie jej współpraca z Leo, S.H.I.E.L.D nie doczekałoby się kilku ciekawych osiągnięć technicznych. Myśl o tym zawsze potrafiła poprawić nastrój. Od tych myśli przeszła do mniej przyjemnych, ponieważ teraz pojawiło się pytanie czy rzeczywiście był w niej jakiś potencjał ponad ramy S.H.I.E.L.D i czy Stark Industries to nie były zbyt wysokie progi na jej nogi. Przecież tak właśnie mogło być. Jemma nie była jedyna, w dodatku młoda, a na świecie istniało mnóstwo osób lepszych od niej. – Bardzo chętnie! To będzie sama przyjemność – uśmiechnęła się szeroko, ponieważ wizja obejrzenia całego budynku znacznie poprawiła jej humor. Wstała z krzesła. – E tam, skądże! Budynek od zewnątrz prezentuje się tak samo wspaniale, jak od wewnątrz, a naprawdę wiele ciekawych konstrukcji widziałam w swoim życiu. Nie mogę wyjść z podziwu! Naprawdę cieszyła ją myśl, że będzie mogła zobaczyć to wszystko od środka. W końcu dzięki tym obserwacjom, może będzie mogła też się czegoś nauczyć. Wiedziała, że Tony Stark był bardzo śmiały w swoich poczynaniach, czego zdecydowanie brakowało pannie Simmons. Ona wolała wszystko robić uważnie, nie wychylać się i robić to, co do niej należało. Nadszedł jednak taki moment, kiedy przekonała się, że to nie jest właściwe postępowanie. Musiała być bardziej śmiała, jeśli chciała iść naprzód. A jednak bała się, wciąż coś ją blokowało, tam głęboko w środku. Może to właśnie tutaj miała nauczyć się, jak nie bać się własnych odkryć. – Tak, to był Oxford, ale tylko do pewnego czasu i naprawdę na trochę – odpowiedziała, idąc krok w krok za mężczyzną. – Jak już mówiłam, młodo dołączyłam do Akademii S.H.I.E.L.D, więc nie było zbyt dużo czasu na bycie normalną studentką – zaśmiała się cicho. – Zresztą u mnie to zawsze było jakoś... inaczej. Ludzie patrzyli inaczej, mówili inaczej, zachowywali się inaczej. Możliwe, że to ja sama to powodowałam, w końcu nie zdobyłam tak wcześnie dwóch doktoratów, siedząc na kanapie i oglądając telewizję, ale i tak... Ale przecież nie zaprosił mnie pan, żeby słuchać o moim życiu, przepraszam – zacisnęła usta w wąską linię, po czym wzięła głęboki wdech. – Co zobaczymy najpierw?
Nie dziwił jej zamarły wyraz twarzy Jamesa, nie dziwił jej omdlały Czwarty i reakcja Sary, która chwilę później zniknęła za rogiem. To nie był pierwszy raz i Robin doskonale wiedziała, że nie jest to ostatnie użycie mocy. Nie mogła przestać, nie mogła udać, że jedyne, co potrafi, to znikać w ciemności jak kamfora. Uwielbiała władzę, kochała swoją mutację jak niezbędną kończynę. Za nic w świecie nie pozwoliłaby jej usunąć, zmniejszyć, ograniczyć. Przerażało ją to, dziwiło i martwiło, ale nie mogła tego zmienić. Mogła tylko nad tym panować. Zamrugała gwałtownie, chcąc jak najszybciej schować to nienormalne i nieetyczne uczucie głęboko wewnątrz siebie, w bezpieczne i ciche miejsce, do którego nikt oprócz niej nie miał dostępu. Nie potrafiła nazwać tego na głos satysfakcją, wiedziała jednak, że poniekąd to właśnie ona gości w każdej komórce jej ciała, przenika tkanki i tętni w krwioobiegu. Napędza ją. Chora i obrzydliwa satysfakcja, poczucie sytości i najedzenia, dobrze spełnionego obowiązku, dopełnienia. Ale nie mogła tego czuć, nie teraz, skoro wiedziała doskonale, że Stark był za blisko, w samym środku pola rażenia. Zatykanie sobie uszu nie mogło zdziałać cudów, nie, jeśli pierwsze dźwięki obudziły już przerażenie. Jak mogła więc czuć satysfakcję, jak mogła pogodzić się z drażniącym, ale niemal zadowalającym ciepłem rozchodzącym się od gardła przełykiem w dół, do podbrzusza, jakby strawiony strach napełniał ją witalnymi siłami? Jak mogło choćby przez moment przejść jej przez głowę, że tego właśnie potrzebowała, że to należało zrobić? To okrutna moc, wywoływanie czyjegoś strachu, gra na emocjach, poruszanie najbardziej drażliwych strun i uruchamianie najmniej dających się opanować odruchów. To nieludzkie. - Tony – dogoniła go w kilku długich krokach i chwyciła za przedramię. Jej głos brzmiał całkiem zwyczajnie, ciepło i niewinnie. Różnica była diametralna i dokonywała się w jednej chwili. – Przepraszam. - Który raz już dziś przeprosiła? Była pewna, że tylko z perspektywy kilku ostatnich godzin może stworzyć naprawdę długą i soczystą listę wszystkich zawodów, które mu sprawiła. No i nadal byli w Indiach, to kolejny powód do czucia się najbardziej podle na świecie. Zastąpiła mu drogę, niejako zmuszając go tym samym do kontaktu wzrokowego. Jej oczy znów były niebieskie, a na twarzy nie został żaden ślad po tym, co się wydarzyło. Otworzyła usta, jakby coś jeszcze chciała dodać, przez jej twarz przebił się zlękniony cień. Nie powiedziała jednak tego, co chciała, szybko zamykając usta. - Za kilka minut poczujesz się lepiej – odpowiedziała w końcu tylko na jego pytanie, także siląc się na swobodę w głosie. – To irracjonalny strach. Miraż. Tłumaczenia były głupie i zbędne. Miraż, który sprawia, że serce człowieka nie wytrzymuje napięcia może być bardzo potężną bronią, zwłaszcza w rękach szaleńców. Robin nie była szalona, ale, z drugiej strony, ani dotychczas nie była z Tony’m w pełni szczera, ani nie była uroczym mutantem, który zapisał się do wesołej gromady Profesora X, by jak najbardziej zmniejszyć krwiożerczość mocy.
Tony nie spodziewał się wielu rzeczy, których dowiedział się dziś o Robin, a ona sama nie była chyba w pełni świadoma tego, że odkładanie pewnych wyznań na później nie jest najlepszą formą tworzenia relacji z innymi ludźmi. Nie spodziewała się, że w ostatecznym rachunku pojawi się aż tyle tajemnic, aż tyle nowości, aż tyle rzeczy, o których po takim czasie znajomości i takiej zażyłości, jaka zaczęła się między nimi tworzyć, powinna zacząć mu mówić. No tak, powinna. Powinna wiele rzeczy. Czuła wyrzut, wielki i ciążący wyrzut sumienia, którego nie mogło zgasić nawet to, że Tony w tej chwili wyrażał wielkie zrozumienie i tolerancję. Wyrzut doskonale wiedział, że to nie koniec trudności, że trzymanie pewnych sekretów tak długo nie może po prostu pójść w zapomnienie. To nic, że nie chciała o nich mówić, że tylko dobrze strzeżone tajemnice gwarantują bezpieczeństwo i święty spokój, brak niespodziewanych wypadków, brak niewygodnych pytań i rozmów, brak zainteresowania. Jak mogła nie zrozumieć tego, że od pewnego czasu ufa Tony’emu Starkowi najbardziej ze wszystkich ludzi, którzy ją kiedykolwiek otaczali? Jak mogła przegapić ten moment, jak mogła być tak samolubna, okropna i zapatrzona w to, co najlepsze dla niej? Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie dojść z tym do ładu. Jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, że niezależnie od tego, kim ich tajemniczy gospodarz jest, wiele wskazywało na to, że być może zdawał sobie sprawę z tego, że Clark milczy jak grób. Zmusił ją do mówienia. Zmusił ją do działania. Zmusił ich do nerwów, biegania z kąta w kąt, do poszukiwania odpowiedzi, do zdobywania pieniędzy i myślenia nad wyjściem z tej sytuacji. Bała się, do czego jeszcze może ją zmusić. I niepokoiło ją, jaka cena, oprócz pieniędzy, została wyznaczona za jej głowę. - Wszystko w porządku – potwierdziła, bez entuzjazmu. Ten niewinny, chwilowy dotyk Tony’ego działał na nią prawie kojąco, choć jednocześnie czuła jego napięcie. Nie dziwiła mu się. – Nie chciałam cię skrzywdzić. Nie powinnam tego, robić, ale – „nie mogłam się powstrzymać”, szepnął miły głos w jej głowie – nie widziałam innego wyjścia – powiedziała. Szli już blisko tej ulicy, przy której zaparkowali samochód, a choć spojrzenia przechodniów zatrzymywały się na plamach krwi lub wyrażały zainteresowanie ich szybkim krokiem, tak łatwo jak ciekawość się budziła, tak łatwo też przepadała. Najwidoczniej ta okolica widziała już wiele interesujących i niecodziennych rzeczy, a o pewne rzeczy mieszkańcy przestali się pytać, przestali też dociekać informacji. Trudno było się im dziwić. Powinni już docierać do miejsca, w którym kupili swoje ubrania i zostawili auto, kiedy Robin zdała sobie sprawę z tego, że choć świetnie widzi nazwę sklepu i starannie wypolerowane okno wystawowe, nie widzi nigdzie samochodu. A samochodu Starka nie dało się tak po prostu przegapić, to było pewne; nie można go było pomylić z innym lub zawahać się, myśląc gorączkowo o tym, czy jednak nie zaparkowało się go w innym miejscu. Nie, prawda była bardzo rozsądna, logiczna i bezsprzeczna. Samochodu nie było. Stark10 zniknął, przepadł, rozpłynął się, został ukradziony, porwany przez kosmitów, odholowany lub… Po prostu ktoś usunął go z tego miejsca, tak lekko i naturalnie, jak wsadził tu ich. Robin przeklęła. Po raz pierwszy od wielu lat: po ukraińsku.
Kradzież samochodu nie była najlepszym zakończeniem tego dnia. Na całe szczęście pojawiła się ulewa, a Tony uprzejmie streścił wszystkie plagi, jakie spadły na nich tego dnia. Robin była jedną z najistotniejszych. Zanim dotarli do domu nastoletniej dziewczyny, była już przemoczona nawet w tych miejscach, do których teoretycznie żaden deszcz nie powinien mieć dostępu. Clark nie była pewna, co się dzieje, była jednak tak zmęczona ostatnimi godzinami, tak roztrzęsiona i skołowana, że poszłaby za rękę nawet do piekła, licząc na to, że rządzi nim miły mężczyzna w średnim wieku z zabawnym imieniem i wrednym, acz zabawnym, poczuciem humoru. Nie mogło się przecież przydarzyć już nic gorszego od tego, co już się przydarzyło. Nie mogło, po prostu nie mogło już spaść na nich kolejne nieszczęście – wszelkie statystyki potwierdzały, że ilość złych sytuacji została na tę konkretną dobę wyczerpana. Oczywiście następny dzień najprawdopodobniej miał być tak samo okropny, jednak Robin nie wychodziła aż tak daleko. Nie filozofowała. Nie roztrząsała tonem drama queen tego, co się im przytrafiło, ale nie miała metalowego serca, które kochałoby wszystkie maszyny, więc mogła pozwolić Starkowi na okrzyk rozpaczy, wiedząc doskonale, że to ona jest wisienką na torcie całego zła, które się im przytrafiło. Kiedy więc nastolatka po prostu chwyciła jej dłoń, nie miała zamiaru się cofać, reagować nerwowym kręceniem głowy i szukać innego wyjścia. To było zupełnie bezsensowne. Chyba po prostu trzeba było się pogodzić z losem i dać porwać. Nastolatka wyglądała przecież wyjątkowo korzystnie po tych wszystkich narkotykach, psychodelicznych hotelach i ludziach z bronią. Dziewczyna zdawała się nie dostrzegać tego, że po każdym jej kroku na kamiennej, czystej posadzce pojawiają się mokre, obślizgłe plamy. Przez głowę Robin przeszła myśl, że dziewczyna chyba jest niezrównoważona lub została wychowana w bardzo pokojowym otoczeniu. Nikt przy zdrowych zmysłach… No dobrze – nikt na Zachodzie przy zdrowych zmysłach nie ciągnąłby za sobą pary nieznajomych w stronę własnego domu, nie wpuszczał ich do środka i nie zostawiał na ganku, sam biegnąc co sił w krokach w dalsze pomieszczenia, wykrzykując radośnie niezrozumiałe słowa. Z głębi domu zaczęły wysypywać się kobiety. Nie jedna, nie dwie, ale cała gromada roześmianych, rozgadanych kobiet ubranych w kolorowe sari. Clark poczuła się tak, jakby weszła w sam środek bollywoodzkiego filmu. Był już taniec, była tajemnica, było złamane serce. Teraz powinna nastać radość i wieczna szczęśliwość, dużo kolorów, zbliżeń na śliczne szczegóły ubiorów oraz koniecznie kilka padnięć sobie w ramiona. Przez tłum przedarła się najstarsza i najmniejsza kobieta, jaką Robin kiedykolwiek widziała. Była też najmocniej gestykulującą, najbardziej szczerbatą i najgłośniejszą starszą panią, z jaką miała do czynienia. - Babcia się cieszy – powiedziała lakonicznie ich ex-przewodniczka, wystawiająca głowę spomiędzy ramion dwóch innych dziewcząt. Robin mogła się z nią zgodzić, owszem. Nadal jednak nie miała pojęcia, o co tu chodzi.
- To się dobrze składa, bo Rayesha sama opowiada wszystkim, że jesteśmy małżeństwem – odpowiedziała, niepewnie gładząc kunsztowne, złote wyszywania na bladoróżowym sari. Nie musiała się sama ubierać. Rayesha i co najmniej trzy czy cztery inne kobiety (nie licząc pomarszczonej babci) otaczały ją przez całą drogę do pokoju, w którym mogła się wysuszyć (Rayesha wytłumaczyła świetną angielszczyzną, że jej siostra jest naprawdę fantastyczną, piękną, śliczną, uroczą, dobrą i miłą dziewczyną), zdjąć pokryte krwią, przemoczone ubrania (Rayesha zaczęła tłumaczyć słowa babki, która – nadal gwałtownie gestykulując i pokazując kompletny brak uzębienia – dodała do zarysu postaci tragiczną historię choroby, wielu odwiedzin u lekarzy i cudu uleczenia, który nastąpił tylko dzięki dobrym ludziom i modlitwie) oraz po prostu poddać się trzem dość milczącym kuzynkom, które wybrały dla niej sari (Rayesha weszła z babcią w zażartą, wybuchającą szczęściem dyskusję) i mieszanką łamanej angielszczyzny, migów oraz delikatnych, acz konkretnych działań ubrały ją w ten niecodzienny strój (Rayesha powiedziała w końcu, że od wielu miesięcy robią wszystko, żeby szczęście nie opuszczało ich domu, a siostra weszła w nowe życie nie tylko z uśmiechem, ale też zdrowiem i dostatkiem, co najpewniej zwiastuje pojawienie się zagubionych, potrzebujących wędrowców, to jest Robin i Tony’ego). I tak Robin pozbyła się codziennego, prostego stroju zwykłego amerykańskiego turysty przebywającego w Indiach na rzecz czegoś, co było najbardziej skomplikowanym, najdłuższym i najpiękniejszym kawałem materiału, jaki kiedykolwiek widziała na oczy. A kiedy kuzynki skończyły swoją pracę, babka chwyciła jej ręce i powiedziała coś, czego Rayesha nie przetłumaczyła, zbyt zajęta wybuchaniem płaczem. Między pociągnięciami nosem zdążyła tylko machnąć kilka razy dłońmi, na znak, że wszystko w porządku, ale jest po prostu niesamowicie szczęśliwa. - To dość niespodziewany zwrot akcji… Nawet jak na ten dzień – powiedziała niepewnie, ciekawie rozglądając się po kuchni. Z oddali dobiegały dźwięki prawdziwego krzątania, radosnego pospieszania, małych kłótni i śmiechów. Robin nie wiedziała, ile osób znajduje się właśnie w tym domu, była jednak przekonana, że na wesele tego typu musi zjechać się cała rodzina. Cała duża, ogromna, olbrzymia rodzina pełna ludzi ubranych w szczęśliwe, piękne rzeczy. W kuchni pachniało intensywnymi przyprawami, i nawet mimo ich orientalnego pochodzenia, Robin poczuła się swobodniej i pewniej. Trudno było uwierzyć w to, że od niespodziewanej pobudki w nieznanym miejscu minęło zaledwie kilkanaście godzin. - Dobrze wyglądasz – powiedziała w końcu, kiedy jej wzrok przesunął się leniwie przez całą kuchnię i osiadł na czerwonych zdobieniach na szacie Starka. – Lepiej – dodała. W jej głosie pojawił się cień niewypowiedzianego pytania, ale bała się je sformułować na głos, żeby nie popsuć tej ulotnej, irracjonalnej chwili ulotnego szczęścia mającego chyba ogromny związek z radością wypisaną na twarzach wszystkich domowników oraz klimatem tego pięknego domu. To nie był jeszcze moment na przepracowanie ostatnich godzin, ulżyło jej jednak, gdy zobaczyła, że pozostałości niepokoju i paniki, wyników jej ataku, spłynęły ze Starka.
Przemilczała to, jak łatwo Stark przejrzał jej prawdziwe intencje. Nie liczyło się w końcu pytanie, ale udzielona odpowiedź, a z tej Clark potrafiła być choćby szczątkowo zadowolona. Nie było jednej zasady dla skutków ubocznych jej ataków, mogła więc mieć jedynie nadzieję, że Tony jest twardym facetem. Ten dzień udowadniał jej, że jest na pewno człowiekiem jeszcze bardziej otwartym i dobrym, choć dziewięćdziesiąt procent ludzkości mogłaby nie użyć tych słów jako pierwszych do opisania Starka. - Anonimowość, miła odmiana, hm? – spytała ze wzrokiem utkwionym w misce z intensywnie, smakowicie pachnącą zupą. Dopiero teraz poczuła skręt w żołądku. Ostatnia wieczerza nie była może dawno, jednak jej jakość zostawiała wiele do życzenia. Poza tym każdorazowo po intensywnym użyciu mocy Robin czuła nienormalne wręcz łaknienie, kontrastujące z psychiczną satysfakcją. Jakby nie dość było jej organizmowi, że właściwie w każdym momencie doby mogła wrzucić w siebie podwójnego hamburgera z dużymi frytkami. Naprawdę nieźle znała Tony’ego. Nie było to sprawiedliwe, skoro Stark prawdę o niej poznał dopiero tego dnia. A jednak tak właśnie wyglądał rzeczywisty stan rzeczy i nic już nie mogło tego zmienić. Robin zdawała sobie sprawę z tego, że Tony czasem udaje i gra wymuskanego, łatwo dającego się urazić playboya, który zawsze chce być w centrum zdarzeń. Przerabiali to niejednokrotnie. Ona zawsze wolała być w cieniu, stąd oczywisty dobry stosunek do własnych umiejętności. Nie dla niej pierwszy rząd, błysk świateł i uwaga. Wolała być szarą eminencją, z kąta panującą nad sytuacją. Czasem odnosiła wrażenie, że szczelnie zamknięty na cztery spusty warsztat Starka jest dla niego przestrzenią przypominającą cień i ciemność, w których sama rozpływała się i ginęła. Każdy potrzebował w końcu wytchnienia, a bycie Iron Manem i Tony’m Starkiem nie było łatwą pracą, choć na pewno często bardzo przyjemną. Clark jako asystentka Starka miała całą osobną księgę przyjemnych numerów telefonów przyjemnych pań, które zrobiłyby wszystko, by uprzyjemnić życie przyjemnemu miliarderowi. W korytarzu odbijającym za drzwiami kuchni dało się słyszeć coraz głośniejsze szuranie, przypominające dźwięk co najmniej tuzina małych, zwinnych nóżek. Robin pochłaniała kolejną łyżkę posiłku, kiedy głos ucichł, by zaraz ponownie roznieść się echem do kuchni. Znów przycichnął. I ponownie kroki stały się głośniejsze. Tym razem jednak dołączyły do nich niewyraźne szepty i chichoty, a sekundę później przed drzwiami kuchni pojawiła się grupa dzieci ubranych w kolorowe, miękkie stroje. Roześmiane, podniecone buzie zaglądały do pomieszczenia ze strachem, fascynacją i dziecięcym entuzjazmem. Robin zamrugała gwałtownie, przytłoczona trochę nadmiarem pstrokatych, radosnych barw. Łatwo można się tu było poczuć jak w domu, w dobrym, przyjemnym miejscu, w którym dla każdego znajdzie się kawałek miejsca. Dzieci najwidoczniej chciały zobaczyć tajemniczych, niosących szczęście wędrowców, bo po chwili wahania zrobiły kilka kroków naprzód, przepychając się i wybuchając coraz pewniejszymi okrzykami i śmiechem. Niespodziewanie najmniejsza i zapewne najmłodsza dziewczynka spośród wszystkich dzieci zawołała: - Abhishek! Abhishek! – i skoczyła w ramiona Tony’ego Starka.
Stark otoczony wianuszkiem dzieci był widokiem niezapomnianym. Widziała już Tony’ego w towarzystwie kilkunastu pięknych kobiet, widziała Tony’ego w łóżku z trzema nagimi pięknymi kobietami. Widziała go w otoczeniu dziennikarzy, specjalistów od image’u, w otoczeniu prawników, naukowców, superbohaterów, ochroniarzy, fanów, wiernych przeciwników. Nigdy wcześniej nie widziała go jednak tak, jak teraz, z małymi dziećmi uczepionymi jego ramion, zmieniającymi się na jego kolanach i dźgającymi go w brodę. Nawet jeśli dzieci uważały go za kogoś, kim nie był, Robin była pewna, że żadna siła nie usunie z jej głowy tego wspomnienia. Nawet jej jasne włosy nie zrobiły na dzieciach takiego wrażenia, jak święte imię kinowego gwiazdora. - Rozumiem – przyznała z rozbawieniem, kiedy Rayesha zniknęła z tacą, a dzieci znów zaczęły przepychać się przed drzwiami do kuchni, nie śmiejąc złamać zakazu starszej kuzynki, która nie wygoniła je z kuchni. – Bycie gwiazdą bollywoodzkiego kina jest o wiele ciekawsze od bycia superbohaterem - powiedziała, poza lekko ironicznym uśmiechem posyłając Starkowi spojrzenie pełne zrozumienia. Prawdziwego zrozumienia. Bezpieczny, ciepły dom z dziesiątkami kolorowych, drobnych, uroczych drobiazgów był czymś, czego Robin Clark nigdy nie chciała. Sabina – owszem. Taki dom był częścią jej dzieciństwa, zawsze wierzyła w to, że pewnego dnia spotka odpowiednią osobę i sama stworzy kolejny, wspaniale rodzinny i zwyczajny dom. Nawet gdy wiedziała już, że jest mutantką. Przecież mutanci też mają prawo do nudnego, szarego życia. Życia bez wybuchów, bez wielkich wypadków i tragedii, od których zależy życie całej ludzkości lub przynajmniej jednej wielkiej wioski. Ten dom, dom, w którym znaleźli się dzięki najświętszemu przypadkowi, był właściwie jak każdy statystyczny, nudnawy, zwyczajny dom. Pełno takich można znaleźć na świecie w wielopokoleniowych, wielodzietnych rodzinach, które przynajmniej raz w tygodniu siadają do wspólnego posiłku. Tu pachniało inaczej, dzieci nosiły inne stroje, a meble i ściany miały orientalny wzór. Klimat jednak, ach, tę rodzinną aurę znała. Znała tak dobrze, że aż zrobiło się jej…dziwnie. Nie dobrze, nie źle, nie smutno. Dziwnie – w tym pokręconym, sentymentalnym stylu, który nie znosi uśmiechu z ust. W gruncie rzeczy Robin Clark od początku swojego istnienia wiedziała, że coś podobnego nie będzie jej pisane. A na pewno nie szybko. - Matka pana młodego powiedziała, że nie podoba się jej kolor miseczek – Rayesha prawie wbiegła do kuchni, z pustą tacą. Tym razem szybciej i bardziej nerwowo zaczęła wykładać dania z lodówki na tacę - Nie podoba się jej kolor! – rzuciła nienaturalnie wysokim tonem, dalszą część wywodu konstruując w swoim rodzimym języku, dlatego żadne z nich, ani Robin, ani Tony, nie mieli szansy dowiedzieć się, jakie inne problemy wydarzają się na dzień przed weselem. Z głębi domu ktoś krótko zawołał, a dzieci, dotąd nadal stojące pod drzwiami kuchni, spłoszyły się i drobnym, szybkim biegiem ruszyły się odmeldować. - Istne szaleństwo! – powiedziała Rayesha, unosząc wypakowaną po brzegi tacę. – Pewnie teraz babcia i matka pana młodego wykłócają się o ilość głównych dań. Nie chcę wchodzić w to gniazdo kóz – dokończyła, i zniknęła za drzwiami. – Zaraz ktoś zaprowadzi was do sypialni, żeby żadne z młodych nie zobaczyło was przed jutrem!
Niestety Robin nie miała szansy odpowiedzieć na zadane przez Tony’ego pytania, choć wyraz twarzy Clark jasno wskazywał na jej stosunek na dociekliwość Starka. Brat Rayeshy zajął jednak całą jego uwagę, więc jeśli ciekawość miała zostać zaspokojona, Tony będzie musiał pytanie ponowić. Cała koncepcja ze ślubem w Vegas była bardzo ciekawa, chociaż Clark odnosiła wrażenie, że już kiedyś, podczas jednej z niekończących się imprez organizowanych przez Starka, miała okazję ją słyszeć. Mogłaby przysiąc, że w tamtej wersji żoną miała zostać jedna z supermodelek, ale być może było to skojarzenie mylne. Ich przewodnik zamknął za sobą drzwi, życząc dobrej nocy i informując o tym, że rano ktoś na pewno do nich zajrzy, więc nie muszą się niczym przejmować. Clark poczuła nagle przypływ sympatii do tego zupełnie nieznajomego człowieka. - Właściwie dlaczego nie możemy zostać? – powiedziała z wahaniem, zerkając przez nieznacznie uchyloną zasłonę na wewnętrzny dziedziniec domu, przez który przebiegały właśnie dwie wzburzone kobiety (w jednej poznała bezzębną babkę) oraz Rayesha, truchtająca się w bezpiecznej odległości, z tacą trzymaną pod pachą i rozwianym sari, o które prawie się potykała. Maskarada trwała zaledwie chwilę, a później już nic nie zakłócało widoku za niewielkim, połowicznie wypełnionym kolorowymi szkiełkami oknem. – Są dla nas tacy dobrzy, nie powinniśmy im tego zrobić – wyjaśniła, zerkając na Starka. Teraz, kiedy byli już ubrani, najedzeni i skuszeni wizją wygodnego łóżka i kilku zdrowo przespanych nocy, sytuacja zaczęła nabierać sensu oraz odpowiedniej perspektywy. Wydarzenia sprzed kilku godzin oddaliły się od Clark w pół sennej perspektywie. Odnosiła takie wrażenie, jakby dość niespodziewany przypadek kazał jej wziąć udział w filmie. Im dłużej o tym myślała, tym trudniej było jej pozbierać wszystkie fakty i zdarzenia w logiczną, namacalną całość. Była pod wrażeniem wszystkiego, co przeżyli, jednak w tej chwili stało się to dla niej niesamowicie niezwykłe, niemal urojone. - Poza tym chcę się dowiedzieć, kto nas na to skazał – dodała mocniej, znów opierając się o futrynę okna, choć tym razem widok zupełnie jej nie interesował. Skrzyżowała dłonie, otulając się w swoje lekkie, pozłacane sari jak w niespodziewanie wygodny kokon. Im dłużej się to wszystko ciągnęło, im więcej niecodziennych wypadków mieli na swojej drodze, tym bardziej chciała dowiedzieć się: skąd, dlaczego i jak. Miała niepokojące wrażenie, że powinna się już w tym orientować, że powinna coś kojarzyć, podejrzewać. Że w jej głowie powinno pojawić się jakieś imię, twarz, jakiś konkret. Konkretu za to nie było, była tylko czekająca na wypełnienie luka w pamięci, mająca, o ile się nie myliła, związek z kimś, kto został doświadczony tak, jak Sabina. Clark nagle pokręciła głową. Zorientowała się, że to za dużo. – Nie, o to nie mogę cię prosić. Masz rację, powinniśmy jak najszybciej wrócić. I wtedy się tym zajmę. Przymknęła oczy, dopiero teraz czując, poza przedziwnym wrażeniem chwilowego rozdwojenia i oderwania się od wydarzeń mających miejsce w ciągu dnia, zmęczenie.
- Tu nie chodzi o zaufanie – rzuciła w jego plecy, ale nie zdołała powiedzieć nic więcej, bo przeszkodziły jej w tym zamykające się drzwi. No, musiała przed sobą przyznać, że rozmowy ze Starkiem idą jej fantastycznie. I nie, w swoim ostatnim, trochę bezmyślnym zdaniu, nie miała racji. Tu wszystko obijało się o zaufanie – jego brak i nadmiar. Była rozdarta. Z jednej strony łapała się na tym, jak ogromną ulgę sprawiło jej wyjawienie przed Tony’m wszystkich sekretów. Z drugiej obawiała się, że tym samym zniszczyła wszystko, co dotychczas między nimi się pojawiło. Komitywę. Zrozumienie. Zaufanie Kiedy wyszedł z łazienki, nadal stała przy oknie, w prawie niezmienionej pozycji. Brakowało jej powietrza i chwila to wydłużała się, to skracała. Nie zdążyła dojść do żadnych wniosków, nie zdołała też stworzyć żadnego przekonującego przemówienia. - Okej, tu chodzi o zaufanie – przyznała niechętnie, nagle przerywając ciszę. - Nie chcę, żebyś traktował mnie jak kolejną osobę lub rzecz, która cię zawiodła, żebyś po prostu pogodził się z tym, że jestem jedną z wielu oszustek. Chcę żebyś to wszystko zrozumiał, ale nie chcę cię w to wciągnąć bardziej. Od dawna zasługiwałeś na całą prawdę, ale nie zasługujesz na to, żeby niespodziewanie przenosić się do Indii i z trudem uchodzić z życiem. Nie przeze mnie – parsknęła z politowaniem. – TO nie jest fair – powiedziała z naciskiem. – I nie, nie mogę cię w to wciągać. Nie z godziny na godzinę i nie w takim stylu. Szarpnęła za skrawek sari, czując nagle, jak jej w tym niewygodnie, jak gorąco. Miała wrażenie, że pomieszczenie gwałtownie się zmniejszyło lub ubyło w nim tlenu. Dopiero po chwili zorientowała się, że to tylko złudzenie, wynik zdenerwowania, trudnego dnia, zmęczenia. No i jeszcze ignorujący ją Tony, naprawdę, gdyby mogła cofnąć czas… Nie miała pojęcia, co mogłaby wtedy zrobić. Obawiała się, że pewnie zrobiłaby wszystko tak samo. Czyli – paradoksalnie zaangażowała się i jednocześnie nie dopuszczała do głowy myśli, że być może pewne rzeczy trzeba powiedzieć od razu. A teraz dochodziło do tego uprowadzenie, Indie, bliska wizja śmierci i inne komplikacje wynikające z powyższych. Czuła się winna i naprawdę wolałaby, żeby Stark uważał tak samo. Żeby jej to wytknął, żeby krzyknął, żeby powiedział, że ma sobie radzić sama. Żeby zrobił coś bolesnego. Żeby ją skrzywdził, ale żeby wiedziała, że budzi w nim jakiekolwiek emocje. Nie umiarkowany brak zainteresowania, skrywaną urazę i zniesmaczenie. Wolałaby, żeby ją potrząsnął zamiast bez końca układać w pedantyczną kostkę ubrania. - Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie mogę tego od ciebie wymagać. Dlaczego miałabym?Wykorzystała unik Starka i ruszyła do łazienki. Musiała pobyć sama, potrzebowała chociaż chwili oddechu.
Nawet przez myśl jej nie przeszło, by bawić się w dziecinne dzielenie niewielkiej przestrzeni pokoju na dwa obozy. Drewniana leżanka służyła zresztą za składowisko niepotrzebnych poduszek, a te stanowiły większość, wyglądając co prawda bardzo efektownie, ale zajmując przestrzeń potrzebną do wygodnego snu. Robin bez skrępowania zajęła się przygotowywaniem sobie połowy łóżka, zaledwie kątem oka odnotowując zainteresowany wzrok Starka. Mogłaby rzucić jakiś zabawny komentarz, zadziorne zdanie. Dotychczas przecież właśnie tak znosiła jego typowo męskie zachowania i komentarze – częściej zresztą kierowane do innych kobiet niż do niej. Jednak sytuacja między nimi uległa diametralnemu oziębieniu i nic takiego się nie stało. W trzech krokach przeszła przez pokój i bez słowa zgasiła światło. Pokój pogrążył się w prawie całkowitej ciemności, jeśli nie liczyć słabego światła sączącego się zza okna. Na dziedzińcu paliły się lampy, a dźwięki świadczyły o tym, że raz za razem ktoś szybko przebiega przez dom. Były to jednak głosy ściszone, ostatnie urywki gorączkowych przygotowań do jutrzejszego wesela. Robin zastanawiała się, czy Rayeshy udało się jakoś przetrwać trudną sytuację. Jak w ogóle wygląda indyjski ślub i wesele? Nigdy chyba nie miała go okazji zobaczyć nawet w telewizji lub w Internecie. No i czy rzeczywiście duet wędrowny Clark&Stark może przynieść komukolwiek szczęście? Ciekawe czy prędzej nie wsączą niezgody w cały dom, o ile wierzyć w jakąś formę fluidów przenikających przez materię. Lekko i bezszelestnie jak mgła znalazła się przy łóżku, prawie nie wykonując przy tym żadnych kroków. Wślizgnęła się pod kołdrę, aż do tego czasu skutecznie unikając patrzenia na Starka. Trudno było jednak ignorować osobę, która leżała tuż obok, bo nawet jeśli łoże było duże i absolutnie wygodne, fragmentem świadomości odnotowywała ciężar męskiego ciała niedaleko siebie. - Tony, do cholery, jeszcze wczoraj wszystko było takie dobre. Łatwiej było wyrzucać słowa w ciemną, szarą przestrzeń, nie czując na sobie zmęczonego i rozgoryczonego wzroku drugiej osoby. A naprawdę zależało jej na tym, żeby Tony nigdy nie przestawał odbierać od niej telefonów i żeby sama też mogła zawsze się do niego zwrócić. Tak, to nadal brzmiało źle w kontekście tego wszystkiego, co wydarzyło się w przeciągu tego cholernego dnia, ale najwidoczniej życie nie było wcale prostą rozgrywką, a kobieta miała prawo do irracjonalnych przekonań. Może zresztą wcale nie chodziło o bycie kobietą czy facetem, niech feministki i feminiści cofną krytyczne komentarze. Może po prostu chodziło o to, co między nimi było. A coś przecież było na pewno, przecież nie bez powodu Clark tak szybko przestała traktować pracę dla Starka jak zwykłą pracę, a zobowiązania wobec niego jak obowiązki. To była przyjemność, pewnego rodzaju wyzwanie i rzecz, która odbiera siły i uzupełnia je jednocześnie. Nie miała zamiaru być skromną – doskonale wiedziała, że dla Starka też nie była asystentką jak inne. Profesjonalizm był łatwiejszy. Wszystko inne wymagało gadania, a ani Stark nie był w tym dobry, ani Robin wyćwiczona. I nie był to czas. Ale przecież kiedyś powinien on nadejść, im szybciej tym lepiej, zanim rady zaczną się źle zabliźniać. Ile godzin minęło od When You’re Out?
Ostatnie zdania Tony’ego, zanim oboje zamilkli, zasypiając lub udając, że zasypiają, odcisnęły się w głowie Robin, zbierając wszystkie inne zdania, słowa z całego dnia. Nie potrafiła ani sobie tym nie zawracać głowy, ani udać, że może z tym poczekać do rana. „Gorzej już nie będzie” brzmiało mało przekonująco. Nie wiedziała, czy zasnął. Ona nie mogła zasnąć bardzo długo, a kiedy już przysypiała wykończona tym dniem, dręczyły ją krótkie, niespokojne sny, nieprzyjemne, niesprecyzowane wrażenie, które nie pozwalało ani na rozluźnienie ani na wyczyszczenie umysłu. Niespodziewanie przypomniała sobie słowa babki. Stare, bardzo stare wspomnienie, zakopane gdzieś pod całymi tonami nowych, mocniejszych, intensywniejszych i istotniejszych rzeczy. Gdyby skupiła się trochę bardziej, zobaczyłaby jej twarz, ale zamiast tego miała w głowie tylko smutną, starą prawdę, że na każdy problem najlepszy jest mocny, długi, leczniczy sen. Robin Clark nie potrafiła korzystać z tej rady. W końcu chyba jednak zasnęła. Nagle coś nią szarpnęło od środka, zerwała się krótko i zaraz opadła na poduszki, szybko tłumiąc dźwięki w pościeli. Skuliła się, bardzo uważając, żeby nie dotknąć i nie obudzić Tony’ego. Krótka bluzka podwinęła się i Robin czuła pod palcami cienkie kreski kilku chirurgicznie precyzyjnych blizn. Nie wiedziała która godzina. Do pokoju wpadało wciąż jeszcze ciemne, co najwyżej zapowiadające brzask, chłodne powietrze. Jeśli istniała gdzieś w świecie namacalna forma weltscherzu, bólu świata, to pewnie była to właśnie ta chwila, ta pora dnia. Jeszcze nie dnia, ale już nie nocy. Bezsenność pojawiająca się o tej godzinie nie miała szans na wyleczenie, pokonanie przez zmęczenie. Robin mogła tylko nadal wciskać twarz w poduszkę, kątem oka patrząc na niedomknięte drzwi do łazienki lub wstać i równie bezmyślnie zająć niewygodną, drewnianą leżankę zawaloną ozdobnymi, miękkimi poduszkami wyszywanymi we wszystkich kolorach tęczy. Z dwojga złego lepiej było zostać w ciepłym łóżku, nawet jeśli czuła irracjonalny strach przed poruszeniem się. Miała zaledwie fragment swojej przestrzeni i musiała być jej wierna. Chyba coś jej się śniło. Tamte momenty, które śniły się jej tak często, że co rusz wpadała w regularny konflikt z własnymi zasadami, napady zmęczenia lecząc tabletkami nasennymi. Nie były to ani traumatyczne ani okropne obrazy, ale wrażenia, splątane strzępki wspomnień, których na jawie nie potrafiła ułożyć w odpowiednio logiczny wzór. Okropieństwo przychodziło tylko czasami. Miała luki, luki w pamięci, całe dni wyrzucone, wypchnięte z mózgu. I był tam on, człowiek odpowiedzialny za tę gierkę, który znał jej imię, wiedział kim jest i miał czelność bawić się w złośliwego bożka. Robin jeszcze mocniej ścisnęła ramiona, napięła mięśnie, wcisnęła palce we własną talię, bólem starając się przekazać organizmowi spokój. I znów nagle jej ciało samo podjęło decyzję. Szybko wstała, kładąc stopy na podłodze najciszej, jak się dało. Było chyba jednak o wiele wcześniej niż sądziła. W kilku krokach znalazła się w łazience, przymknęła za sobą niedbale drzwi, wpuszczając do sypialni wąski pasek sztucznego światła. Pochylona nad umywalką nagle pojęła, że sama nie wie, co tu robi. Odbicie w lustrze było blade, rozczochrane, smętne jak cień. Westchnęła głośno. Nagle poczuła irracjonalną potrzebę wrócenia do łóżka, tylko po to, żeby poczuć ciepło Starka obok siebie.
Jen miała względne pojęcie jak fundacja Starków działała i ostatnia zapaść w funkcjonowaniu była co najmniej niepokojąca… No, ale przecież to nie była jej broszka. Ona nie była tutaj by zamartwiać się o to, że dorosły facet przychodzi do jej biura zachowywać się jak chłystek pozbawiony wszelkich emocji i skrupułów; ona była tutaj po to, żeby obronić i w miarę możliwości nie utrudnić życia żadnej ze stron. Oceniając sytuację w miarę obiektywnie, Stark miał rację trzęsąc trochę portkami o swoją fortunę. Patrząc nieco mniej obiektywnie, po drugiej stronie jej biurka siedział mężczyzna, który zawsze chciał dowodzić całą ekipą Avengers i przez jakiś czas faktycznie trzymał za stery całej grupy, jednak zawsze, ale to zawsze Rogers udowadniał, że był lepszym przywódcą. I teraz, kiedy faktycznie potraktowano go jako frontmana, przychodził jak rozkapryszone dziecko, nie chcąc wziąć odpowiedzialności. Walters popatrzyła na niego uważnie, gdy przebąknął coś o odpowiedzialności zbiorowej. Owszem to był jeden z jej pomysłów, żeby wezwać do sądu skład, który pojawił się w Sokovii i ostatecznie sprzątnął zagrożenie, jednak nie wiedziała do końca, jak ma brać pod uwagę Wandę i Pietro, którzy finalnie powzięli stronę Avengers i dołączyli do zespołu. Plan był też taki, żeby posłać całą ekipę na trzydniowe sprzątanie, coś jak akcje w miejscach szczególnie dotkniętych tsunami. Zazwyczaj uspokajało to tubylców na tyle, że przestawali się domagać o finanse. Jednak to, jak bardzo rozwydrzonym bachorem był Stark zniechęcało ją do przeprowadzenia tej sprawy po torze, który nie uderzy za bardzo w nikogo. Tony miewał dobre dni, kiedy faktycznie nie jego pieniądze były najważniejsze, a wynalazki i wtedy faktycznie był naprawdę fajnym gościem. To jednak nie był jeden z tych dni. - Murdock nawet by nie wziął tej sprawy, mój drogi. Nawet nie przeczytałby treści pozwu, proszę cię. On jest przecież obrońcą uciśnionych; prędzej stanąłby po stronie Sokovii niż twojej. - Odpowiedziała w końcu Jen wychodząc z trybu Sfinksa-analityka. - Ktoś cię potraktował jak lidera i boli, co? Rogers musiał sobie radzić z większą ilością pozwów i jego portfel nie jest tak wypchany plastikiem jak twój. - Nie mogła sobie pozwolić nie przygasić kurewską atencyjność Starka. Jego ego mogło być rozbuchane Thor raczy wiedzieć jak, ale nie robiło to na niej wrażenia. Tony wiedział, że tylko ona była w stanie go obronić, ale żeby to zrobiła jak najlepiej, powinien trochę przysiąść na swojej szczupłej, ładnej dupce. - Wezmę tę sprawę bez problemu, ale zacznij się zachowywać jak facet, Stark. Robisz sobie wstyd - dodała z uśmiechem. - Niemniej jednak, nie kombinuj z robotami asystentami-prawnikami, bo próbowaliśmy tego już jakiś czas temu i przy za dużej ilości emocji jakie panują niejednokrotnie na sali rozpraw te roboty dają za wygraną po przesłuchaniu powodów i pozwanych. Szkoda twojego czasu.
[Hej, voulez vous coucher avec moi?]
OdpowiedzUsuńRobin Clark
[Piszczę razem z Jemmą, bo po pierwsze: Anthony Stark, po drugie: ten html, jeju, też chcę tworzyć takie cuda. Tekst w karcie - po prostu jakbym Tony'ego czytała. Dużo tu niespodzianek? Bo jeszcze nie wszystko kliknęłam!]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons
[To i ja dołączę do wszechobecnego zachwytu, bo Stark naprawdę jest chyba jedną z moich ulubionych postaci Marvela.
OdpowiedzUsuńWszyscy wydają się tu znać, więc póki co się przywitam, a co dalej, to się zobaczy. Cześć!]
Lally Foss
[O siema Stark. Ten sass. Nic dodać nic ująć.Oj widzę brak Jarvisa odczuwalny. Niech ktoś zrobi Wiżyna, żeby panowie sobie przegadali stuff...]
OdpowiedzUsuńJen Walters.
Mógłbyś oddzwonić, chuju.
OdpowiedzUsuńJen Walters.
[W ogóle to zapomniałam wtedy dodać, że bardzo mi miło, jeśli zamiast Jarvisa będzie Julia, bo tak mam na imię i będę się czuła wprost zaszczycona.
OdpowiedzUsuńJemma robi za biochemika w drużynie Coulsona, więc w sumie to ja nie wiem jak to jest czy ona mogłaby chociaż na jakiś czas do Starka się przenieść, czy nie. Przydałyby się jej taki urlop, wakacyjna robota i w ogóle. W dodatku miałaby okazję do poproszenia o autograf i sławne ostatnio selfie! Czyż ona nie jest uosobieniem wszystkich naszych pragnień?]
Jemma Simmons
[Aż mi się miło zrobiło. :D
OdpowiedzUsuńByłabym bardzo chętna na wątek, ponieważ po dłuższym zastanowieniu, Stark i Foss są odrobinkę podobni charakterem (choć jej ego mieści się w pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywa). I, nie ukrywam, z przyjemnością wysłałabym ją do SI, chociaż póki co nie za bardzo wiem, po co...]
Lally Foss
Stark, wojna o Nowy Jork była trzy lata temu i byłam przy tym, dasz wiarę? Zmień zestaw wymówek, bo robią się nudne. Kawa chętnie, stawiasz.
OdpowiedzUsuńJen Walters
[Huehuehue, krzywdę to Stark może zrobić Colleen a nie ty mi :*]
OdpowiedzUsuńColleen Wing
[Ojej, to miłe, dziękuję.
OdpowiedzUsuńNoo tak, w sumie o tym zapomniałam, że Avengersi zebrali się pod wspólnym sztandarem głównie dlatego, że Agent (no dobra, niech będzie, że to jest jego imię :<) "umarł" i w ogóle. W takim razie zgadzam się, że ją puści! Pozostaje jeszcze tylko kwestia kto zacznie, chociaż ja tam widzę siebie w tej roli i to opisywanie zachwytu, jak Jemma wbija mu do wieży!]
Jemma Simmons
W obezwładniającym huku muzyki było coś pociągającego. Robin Clark zawsze myślała o tym z pewną dozą zaskoczenia. W największym, najbardziej ciasnym tłumie można było być całkowicie niewidzialnym. A Robin Clark uwielbiała bycie niewidzialną.
OdpowiedzUsuńIntensywne, błyskające światła uderzały w jej oczy jak drobne piąstki wycelowane idealnie w najsłabszy punkt organizmu, jednak zmrużyła je tylko, nie odrywając wzroku od pleców Tony'ego. Martini zabawnie drżało w jego dłoni, gdy ciągnął ją za sobą do loży VIPów, której ciszę, swobodę i – przede wszystkim! - względnie przytłumione światło Clark przyjęła z ulgą. Prawda, loża była o wiele przyjemniejsza, a Robin bez wahania i cienia sprzeciwu przyjmowała drobne przyjemności, które na magiczne wezwanie „Stark!” pojawiały się w zanadrzu. Nigdy nie odrzucać darów losów – oto jedna z jej podstawowych zasad.
Praca dla Stark Industries nie była spełnieniem jej marzeń. W przeciwieństwie do wielu innych kandydatek nie mdlała i nie piszczała z zachwytu na myśl o tym, że Stark, och!, sam Stark będzie trzymał w swoich dłoniach jej CV. Raz, że już wtedy obstawiała, że Stark żadnych CV nie przegląda, a rozmowy kwalifikacyjne prowadzi mniej więcej na zasadach panujących w jego życiu – prowizorka i improwizacja. Dwa, że bycie asystentką jednego z najpotężniejszych ludzi na świecie nie wyznaczało ani jej dobrego samopoczucia ani poczucia wartości. Wiedziała, że gro ludzi uznawało pracę dla SI za najwyższy możliwy awans. Jej się to po prostu przydarzyło. I to w najlepszy możliwy sposób.
Tony był dorosłym dzieckiem, najbardziej irytującą, dziecinną, złośliwą, zmienną i nieprzewidywalną osobą, jaką Robin Clark spotkała w swoim aktualnym i wcześniejszym życiu. Swoim podejściem do świata mógł zirytować nawet bogu ducha winny wieszak na ubrania. Robin była z tych, którzy doesn't give a shit, więc – o dziwo! - ten związek miał szansę na powodzenie. Dokumenty były podpisane na czas, spotkania umawiane i odwoływane z niezwykłą lekkością, a dziennikarze odsyłani i uciszani z kwitkiem tak, jakby Robin potrafiła wywołać w nich samym swoim wzrokiem niepokój, niepewność i strach. Pepper musiała chyba w końcu przyznać, że blondynka-mutantka może być jednak dobrą asystentką, bo nie wszystkie blondynki są głupie i nie zawsze długie nogi oznaczają chęć bezkrytycznego rozkraczenia ich przed superbohaterem. Robin pracowała za dwoje, weszła w rytm humorków i jestem-geniuszem-daj-spokój rozważań Starka. A przy tym nadal uważała, że większość jego żartów jest naprawdę zabawna, nawet jeśli 99% z nich była nie na miejscu. Dlatego, choć nieprzesadnie lubiła kluby, pojawiała się właściwie na każdy jego telefon. A poza tym, do czego przyznawała się bez wahania i wstydu, przywiązała się do niego i lepiej spała wiedząc, że został bezpiecznie odstawiony do domu. Zazwyczaj właśnie przez nią.
- Ach! – wyrwało się jej nieco za głośno, zaraz jednak zreflektowała się i westchnęła nieco zrezygnowana. - No tak, w końcu któryś musiał się wygadać.
Bez cienia konsternacji, choć z niewielkim grymasem przegranej, oparła się o barierkę tuż obok Tony'ego. W przeciwieństwie do niego nie wychyliła się poza barierkę – nigdy tego nie robiła – ale utkwiła wzrok w jedynym dziecku Tony'ego Starka, przez pól ludzkości uważanym za szczyt tandety, jeśli wierzyć wpisom na forach internetowych. Przyjemnie chłodne powiewy wiatru poruszały kosmykami jej jasnych włosów.
Usuń- Kontrolowanie cię to najlepsza zabawa pod słońcem – skwitowała, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze. - Jesteś najmądrzejszym człowiekiem na świecie, któremu dozuję alkohol jak dziecku, które ledwo dostało dowód osobisty. Jestem z siebie dumna za ten pomysł, doceń prostotę jego genialności. Ty się świetnie bawisz, ja się świetnie bawię, barman świetnie zarabia, a na koniec zabawy nie muszę cię ciągnąć do łóżka. I to nie nowość, robię tak od pierwszej imprezy, na którą mnie zaprosiłeś.
Jej śmiertelnie poważna, prawie znudzona tłumaczeniem tak elementarnych kwestii twarz rozluźniła się nagle. Dość miała udawania drętwej i wszechwiedzącej, to nie było w jej stylu, choć czasem warto było umieć zachować poker face. Spojrzała na niego rozbawiona, kryjąc pod uśmiechem milczące przeprosiny za to, że nie będzie miała zamiaru zmieniać swojego nawyku bawienia się w jego niańkę.
- Eh, cholera. Od teraz będę musiała płacić i za rozwadnianie drinków, i za milczenie. Zbankrutuję przez ciebie.
Jednak wychyliła się przez barierkę, nagle, jakby chciała przez nią skoczyć. Widok był rzeczywiście zjawiskowy. Nocne miasto było tworem zupełnie różnym od tego, co miało się przed oczyma w dzień.
Robin Clark
[Aj tam, od razu hakerka... Jednak pomysł dobry. Ale da jej tę pracę w końcu, co? Za coś musi żyć, z ratowania świata kasy tak wielkiej nie ma.]
OdpowiedzUsuńLally Foss
[Dla mnie bomba. Zacznę coś niedługo.]
OdpowiedzUsuńChryste Panie, musiałeś w cholerę tą sprawę zjebać, skoro Ci się Sokowia z Manhattanem pomyliła. Czekaj, zapiszę to w jakichś internetach, Tony Stark przyznał że zajebał, co to się z Tobą dzieje, chłopie. Na kawę chętnie, muszę odmówić w sprawie śniadania, skarbie :)
OdpowiedzUsuńJen Walters.
Robin szukała pustych punktów. Miejsc, które pomimo bycia częścią Nowego Jorku wraz z zapadnięciem zmroku stawały się ciche i opuszczone, zatrzymane w czasie aż do ustalonej godziny, w której znów ich wnętrza zapełnią ludzie. Najbardziej popularna opinia głosiła, że takich miejsc w wiecznie żywym, spieszącym się mieście nie ma. Robin Clark wiedziała jednak, że jest ich wiele. Oszczędność właścicieli musiała w końcu gdzieś znaleźć ujście, a najprostszym sposobem było odgrywanie szopki wiecznej żywotności, jaskrawości, wiecznego nęcenia spragnionych światła oczu, podczas gdy te najbardziej właściwe, najbardziej wewnętrzne miejsca skute były ciemnością. Robin Clark nie urodziła się pod Waszyngtonem, jak mówiła jej skrupulatnie dopieszczona legenda, ale właśnie tutaj, w tym szalonym, pięknym, obrzydliwym mieście, które przyciągało i odpychało, obiecywało i wykorzystywało. Urodziła się pomiędzy tymi pustymi punktami, które przez kilka godzin w ciągu doby były naprawdę martwe. Kochała je. Uwielbiała to miasto, nawet w pieprzonych godzinach szczytu, kiedy dostanie się gdziekolwiek graniczyło z cudem. Kochała tłok tego miasta, ciągły hałas, akcję, która kończyła się w jednym miejscu tylko po to, żeby wybuchnąć jako tym-razem-naprawdę-najważniejsze wydarzenie rozgrywające się po drugiej stronie NJ. W tym mieście mogła być mutantką, asystentką Starka, w tym mieście mogła być kimkolwiek. To miasto dawało jej życie, oddech, energię. Była oczarowana, zadurzona w tym mieście...tak jak w Tony'm Starku.
OdpowiedzUsuńTa dziwnie zawiła i intensywna relacja nie objawiała się w fizyczny sposób. Nie w ten zwyczajny, prosty kontakt, który miał wiele wspólnego z łóżkiem i słowem „romans”. Robin nie była dewotką, nie była też nienormalna. Tony Stark pociągał ją w stanowczy i w gruncie rzeczy bardzo prosty sposób. Taki facet jak on nie mógł się nie podobać. Z takim facetem jak on albo jednak szło się na łatwiznę, albo budowało coś tak niezwykłego jak Stark Tower. Nawet jeśli pół świata uważa, że to zupełnie niepotrzebne. Im bardziej Robin poznawała Tony'ego, im bardziej stawał się jej bliski, tym trudniej było jej nazwać rodzaj więzi, jaki się między nimi tworzył. Całe szczęście ta wiedza nie była nikomu potrzebna i wystarczyło dać się ponieść dobremu nurtowi, z lekkością na sercu pozwolić na to, by chemia po prostu istniała. Czasem nie trzeba było z nią nic robić.
Z rozbawieniem podniosła wzrok na Tony'ego, gdy usłyszała jego propozycję. Nie była to ani pierwsza ani ostatnia propozycja tego typu, rezolutna i prawie całkiem poważna, gdyby nie to, że zupełnie absurdalna. Pokręciła tylko głową, trochę z politowaniem, a jej usta ułożyły się bezgłośnie w „sugar daddy”, jakby chciała wypróbować to słowo lub bez stawiania znaku zapytania dowiedzieć się skąd Starkowi przyszło to do głowy.
- Sugar daddy Tony Stark – rzuciła niespodziewanie w zaczepnym stylu jednego z najczęściej oglądanych ostatnio komików parodiujących poszczególnych superbohaterów pojawiających się na czołówkach gazet. Tego akcentu nie dało się pomylić z niczym innym, a Clark była wierną fanką programu i bezbłędnie potrafiła przypomnieć sobie melodyjny, trochę teksański, akcent komika. - Gdybyś mi płacił, straciłabym całą przyjemność z udawania, że mam na ciebie jakiś wpływ – dodała normalnie. - Ale niech będzie, zatańczę z tobą. A później zastanowię nad tym obrzydliwym drinkiem. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, czym według ciebie, oprócz seksu, można utrzymać przy sobie sugar daddy. Może ta tajna wiedza mi się kiedyś do czegoś przyda – uniosła zabawnie brwi. Choć milczała, bezczelny uśmiech na jej ustach wyzywał Starka na pojedynek. Lubiła czasem bawić się jego kosztem, całe szczęście on lubił odpowiadać jej tym samym. Nie można było całego życia spędzać poważnie. Być może taka filozofia sprawiła, że Stark nie traktował jej nigdy jak piątego koła u wozu. Wręcz przeciwnie, współpracowało się im bardzo dobrze, a odejście z jego firmy nie było wcale łatwą decyzją. Nie zmieniło się wiele, poza tym, że nie musiała już podstawiać mu pod nos dokumentów i rzadziej się widywali. O ile pierwsze było zmianą na lepsze, drugie wymagało wprowadzenia wielu innych zmian w życiu. Ale jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by nie odebrała od niego telefonu. A dzwonił o dzikich godzinach.
UsuńRobin Clark
Jemma Simmons nigdy by nie pomyślała, że pewnego dnia mogłaby zostać zaproszona do Stark Industries, więc nic dziwnego, że kiedy Coulson oświadczył jej tę – jakże wspaniałą – wieść, musiała poprosić go o powtórzenie. Dopiero wtedy dotarło do niej, że słynny Iron Man potrzebuje jej pomocy. Nie obyło się oczywiście bez pisków, podskoków i innych form wyrażania swojej ekscytacji oraz radości. Co prawda jej kolega – Leo Fitz – nie był z tego powodu zbytnio zadowolony, ponieważ wolał ją mieć przy sobie, a przecież każdy wiedział, jaki jest Anthony Stark. W dodatku jego przyjaciółka tak się tym cieszyła, że przez ostatnie dni nie mógł wytrzymać z zazdrości. Simmons zdawała się tego nie zauważać, może specjalnie, a może po prostu dlatego, że była zbyt zajęta przygotowaniami. W końcu jeśli miała tam pracować przez pewien czas, musiała zabrać kilka swoich rzeczy, aby móc to robić swobodnie. Ulubiony kalendarz, urocza figurka z ruszającą się głową pieska, a także ukochany długopis, przypominający kaktusa – to wszystko miało jej pomóc w nie poczuciu się w Stark Industries, jak nieproszony gość.
OdpowiedzUsuńKiedy w końcu stanęła przed ogromną wieżą, nie mogła wyjść z podziwu. Patrzyła w górę, z otwartymi szeroko ustami, jakby nigdy wcześniej w życiu nie widziała czegoś takiego, chociaż miała okazję na zobaczenie wielu nadzwyczajnych rzeczy, niekoniecznie pochodzących z tego świata. Ocknęła się dopiero po kilku minutach, orientując się, że musi wyglądać jak kompletna idiotka, a przecież ktoś właśnie może na nią spoglądać z tych ogromnych okien. Zaklęła pod nosem, przypominając sobie o tym, jak ważne jest pierwsze wrażenie, poprawiła swoje ubranie, a także torbę, po czym wzięła głęboki wdech i weszła do środka.
Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia jak poruszać się po tym budynku. Z drugiej strony na razie ta umiejętność wcale nie była jej potrzebna, ponieważ zamurowało ją tak samo, jak na zewnątrz. Znowu stanęła, jakby zobaczyła przynajmniej ducha, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko tu było takie piękne, zjawiskowe, po prostu wspaniałe! W holu panował przyjemny chłód, co dla Jemmy było zbawieniem, zważając na wysoką temperaturę, która była wszechobecna na zewnątrz. Kiedy odzyskała władzę w kończynach, już po raz drugi dzisiejszego dnia, usłyszała za sobą głos:
– Panna Jemma Simmons? – biochemiczka odwróciła się i skinęła głową, lekko zszokowana. Zobaczyła kobietę, ale nie miała pojęcia kto to może być. - Pan Stark na panią czeka. Proszę za mną.
Posłusznie ruszyła za nieznajomą. Dotarły do windy i chociaż wydawać by się mogło, że dotarcie na samą górę zajmie wieki, to nie trwało to aż tyle czasu. W międzyczasie Jemma podziwiała widoki, jednocześnie zastanawiając się czy powinna przerwać ciszę, czy nie. Zanim jednak zdążyła się zdecydować, winda zatrzymała się i obie kobiety opuściły ją. Idąc za nieznajomą, Simmons znowu zaczęła podziwiać. Musiała wyglądać co najmniej głupio, na pewno jak mała dziewczynka, która przyszła po raz pierwszy do naprawdę wspaniałego muzeum. Zachwycanie się wszystkim wokół tak ją pochłonęło, że prawie wpadła na kobietę, gdy ta się zatrzymała.
– Pan Stark zaraz przyjdzie. Proszę chwilę poczekać – po tych słowach odeszła, a Jemma została pozostawiona sama sobie.
Jemma "o mój boże, jestem w środku Stark Industries" Simmons
[ Stark! *zaciera ręce*
OdpowiedzUsuńZawsze wydawało mi się, że przedsiębiorca rozmiłowany w alkoholu jest idealnym towarzyszem dla detektyw Jones. Masz ochotę na wątek?
Widziałabym małą miejscowość wypoczynkową, w której Starka wyrywa ze snu huk, wygląda na zewnątrz, a tam samochód rozbity o drzewo, kawałek dalej leży kobieta. Pewnie już miał styczność z Jessicą Jones, więc ją rozpozna. Przynajmniej tyle, bo okazuje się, że oboje nie wiedzą, co robili w okolicy...
A w okolicy: dzwon kościelny hipnotyzujący ludzi, kaznodzieja składający ofiary jakiejś potężnej istocie, dziewczyna uciekająca przed mordercą.
Co Ty na to?]
Jessica Jones
Szybko odnaleźli wspólny rytm; nie był to ich pierwszy raz. Muzyka tętniła nie tyle w uszach, co przede wszystkim w żyłach, w tej dziwny i niewytłumaczalny sposób, który doświadcza się tylko na parkiecie, wśród innych poruszających się rytmicznie osób. Na początku ruchy są świadome, obliczone i bezpieczne, sterowane tą częścią mózgu, która odpowiada za odpowiednią równowagę i wszystkie granice. Z każdym kolejnym taktem kurtyna opada. Wiele wspólnego z tym procesem ma odpowiedni partner. Ze złym partnerem nic nie ma szans wyjść. Nawet jeśli nie depcze po palcach i nie przyciąga do siebie zbyt nachalnie, złego partnera szybko można rozpoznać. Pomiędzy dwoma ciałami brakuje wspólnego rytmu, a przecież jedna melodia nie gwarantuje odpowiedniego dopasowania między przypadkowymi ludźmi. Potrzebna jest chemia, która przyciąga ciała blisko, hipnotycznie, ignoruje bezpieczną przestrzeń. Jeśli – zgodnie z banalnym, obiegowym cytatem - uśmiech jest połową pocałunku, to czym jest taniec?
OdpowiedzUsuń- Dziewczyna na pewno do końca życia będzie sobie wypominać, że nie wykorzystała tej jednej sytuacji, kiedy sam Tony Stark potrzebował jej pomocy – odpowiedziała rozbawiona, zanim jeszcze weszli na parkiet, jak zawsze szybko znajdując kontrargument. Czasem podziwiała te wszystkie proste w obsłudze dziewczyny, które godziły się na takie rzeczy. Na bycie, ot, towarzystwem. Na uśmiech, przyjmowanie prezentów i życie w puchatej kulce bezpieczeństwa fizycznego, psychicznego i ekonomicznego. A samym Nowym Jorku były dziesiątki, setki takich dziewczyn. Dziewczyn miłych, uroczych, zgadzających się na bezproblemowe życie. Miały niewielkie plany, ale duże wymagania. Odpowiednią urodę, odrobinę charakteru – prawdziwego lub dobrze odgrywanego. Robin czasem zazdrościła ich prostoty, a jednocześnie przewrotnej kobiecej przebiegłości. Nie była taka. Ani prosta, ani przewrotna. Nawet przez myśl jej nie przeszło, by patrzeć na takie dziewczyny krytycznie. Nie, je należało doceniać. Należało przyglądać się im i uczyć od nich. Prostej zabawy, prostych i konkretnych wymagań. Komplikacje sprzedają się tylko na szklanym ekranie. W rzeczywistości wszystko powinno być jak taniec z odpowiednią osobą – dopasowane, naturalne, bez zbyt wielu wymagań i obietnic. Najlepiej bez żadnych wymagań i obietnic.
Spowolnienie czasu wywołane przez białe, zupełnie nieprzypadkowo wybrane światło, tworzyło w połączeniu z hipnotyczną, pulsującą muzyką, prawie erotyczne wrażenie. To nie był ani wolny, ani szybki taniec, ale prawdziwa gra wstępna. Odpowiednie połączenie dotyku, spojrzeń i uśmiechów. Dłonie na talii i na karku, idealnie obliczone ocieranie się o siebie. Niejednokrotnie wstrząs przyjemnego ciepła rozchodzący się po ciele, a chwilę później mocna woń perfum partnera zmieszanych z potem i tym charakterystycznym zapachem mocno krążącej w żyłach krwi. To na pewno był jakiś rodzaj szaleństwa, ale szaleństwa bezpiecznego i przyjemnego, które niczego nie wymagało. Jeden taniec trwał zaledwie kilka minut, ale w niektórych warunkach czas rozciągał się uprzejmie.
Robin Clark nie mogła oderwać wzroku od twarzy Tony'ego, nie próbowała więc się do tego zmusić. Nie każdy facet rodził się z równą jemu charyzmą oraz czarującym charakterem, boskim wręcz wyglądem i pełną podbojów skromnością, ale nie o to chodziło Clark. Bo pomijając ironiczne komentarze, Tony naprawdę miał charyzmę i czarujący charakter, choć Robin wolała ten ich rodzaj, który Stark objawiał poza blaskiem fleszy. Ten, który starała się w nim zachować jak najdłużej właśnie dzięki rozwadnianiu drinków, których odpowiednio duża ilość budziła w Tonym imprezowe zwierzę, szaleńca niepozbawionego ani charyzmy ani czarującego charakteru, ale pozbawionego ich jednocześnie zupełnie. Tony miał wiele twarzy. Nie był wcale prostym, wiecznie rozbawionym chłopcem, który miał wielkie marzenia i zawsze je spełniał. Było w nim też coś, co ją prawie bolało, o co czasem się bała. Było to głupie, absolutnie głupie i nie przyznałaby tego na głos. Ale nie miała też zamiaru pozbywać się tego spostrzeżenia.
UsuńRobin Clark
[Szybkie pytanie ─ możliwym jest, by Stark organizował coś w rodzaju wycieczek po SI dla zagorzałych fanów? :D]
OdpowiedzUsuńLally Foss
[Gentlemanem, hehehe.
OdpowiedzUsuńNie no, zawsze mamy takie dość negatywne powiązania, to zróbmy sobie coś neutralno-pozytywnego. Mam jakiś pomysł. Colleen zapadła się co prawda pod ziemię rok temu i ani widu ani słychu po niej, ale jest zawsze jedna osoba, która potrafi ją wydobyć nawet z największych otchłani: Misty Knight. Dajmy na to, że próbowała w pojedynkę sforsować jakąś ich bazę na pustyni, jednak od tamtego czasu minęły dwa miesiące i żadnej wiadomości od niej nie było. Ostatnią osobą z którą się kontaktowała był właśnie Tony Stark (nie wymyśliłam jeszcze dlaczego akurat Stark, noale...). I mielibyśmy podstawę do budowania jakiegoś wątku między naszymi bohaterami.]
Colleen Wing
- Nie mamy telefonów – donośny głos Robin dobiegał z drugiej części przestronnego, niezwykle jasnego pomieszczenia. Było ono sporych rozmiarów, urządzone w intensywnych barwach czerwieni, zieleni i złota. Głównym punktem części, w której znajdował się Stark było ogromne łóżko, a wgłębienie w pościeli po lewej stronie Tony'ego świadczyło o tym, że jeszcze kilka minut temu leżał tam ktoś jeszcze. Bogato rzeźbione szafy oraz komody wyglądały niewinnie i luksusowo, a orientalny i krzykliwy parawan oddzielał niedbale tę część pomieszczenia od drugiej, zawierającej niski komplet wypoczynkowy oraz ogromne drzwi balkonowe. To właśnie przy oknie, z dłońmi ściśle obejmującymi ramiona, stała Robin Clark, blada i dziwnie surowa, jakby było jej niedobrze. - Nie mamy dokumentów. Mamy takie same ślady po igle na karku. Nie wstawaj gwałtownie, bo będzie ci niedobrze.
OdpowiedzUsuńPamiętała doskonale taniec, obrzydliwego drinka i taksówkę, która przyjechała tak szybko, jakby czekała specjalnie na nich. Jej kolejnym wspomnieniem był sufit. Nieregularnie zdobiony, zawieszony o wiele wyżej niż sufit w jej mieszkaniu, wyżej niż sufit w apartamentach Starka. Później zdała sobie sprawę z tego, że jest duszno, obrzydliwie duszno, a wszystkie jej kończyny ścierpły. I dopiero wtedy poczuła, że coś jest nie tak.
Kolejne kilka minut poświęciła na parę szybkich, intensywnych czynności, których wykonywania nie była chyba w pełni świadoma. Było w tym coś automatycznego, jak dobrze przejęte doświadczenia obcej osoby, wryte głęboko w mózg zachowania na wypadek takiej nieprzewidzianej sytuacji. Sprawdzić najbliższe otoczenie, określić swoje położenie, wykluczyć obrażenia, przeszukać rzeczy. Z każdą kolejną czynnością było jej coraz gorzej, aż w końcu skończyła przy oknie, wczepiona we własne ciało jak w bardzo słabej jakości deskę ratunkową. Znała każdą swoją bliznę, każde zadrapanie, każdy ślad po nożu, igle, skalpelu i innych urządzeniach katów. Ślad na karku był świeży, wykonany w sposób niedbały, jakby jego odkrycie nie miało im sprawić trudności. Mdliło ją od tego, co miała za chwilę powiedzieć Starkowi, głowa pękała od ostrego światła. Miała sucho w ustach i chyba drżały jej trochę nogi, ale te drobnostki ignorowała. Nie były istotne. Zupełnie. Byli w Indiach. Jak się tu znaleźli? Dlaczego się tu znaleźli? Gdzie ich rzeczy osobiste? To były ważne kwestie.
- Jeśli się nie mylę, jesteśmy w Indiach – rzuciła grobowym głosem. Mocnym ruchem popchnęła wiekowe, gustownie odnowione okna, wpuszczając do pomieszczenia niezwykle intensywne dźwięki ulicy. Samochody, brzękot małych motorków i odgłosy ulicznych sprzedawców, orientalną muzykę i donośne kobiece krzyki, które nie miały nic wspólnego z językiem angielskim. - Jesteśmy w pierdolonych Indiach.
Telefon na szafce nocnej zadzwonił brutalnym, świdrującym dźwiękiem.
Robin Clark
Kiedy przed dwoma tygodniami nadarzyła się niepowtarzalna okazja na obejrzenie z bliska Stark Industries, nie było mowy o puszczeniu jej płazem. Przesadą byłoby stwierdzenie, że Foss fascynowała się technologią czy samym Starkiem ─ chociaż, cóż, trafił na listę mężczyzn, z którymi chciałaby napić się piwa ─ lecz ciekawiło ją, jak struktury firmy działają od środka. Dosłownie.
OdpowiedzUsuńNie zamierzała wykorzystywać żadnych zdobytych informacji przeciwko Iron Manowi czy komukolwiek ich sprzedawać, ot, interesowało ją to tylko i wyłącznie pod względem... naukowym? Poza tym, rany boskie, facet i tak się nie domyśli, że ktoś obejrzał sobie jego prywatne foldery, a nawet jeśli, to nic jej nie zrobi. Przecież nie zjawi się w jej domu w pełnym rynsztunku, żądając wytłumaczeń pod groźbą zamiany czterech ścian w cztery kupki popiołu,
Grupa wycieczkowa liczyła dwanaście osób, najprawdopodobniej nie mutantów, choć ona też nie wyglądała jak dziwoląg... Tak czy owak, po przekroczeniu progu firmy i kiedy przewodnik ─ swoją drogą, miał okropną wadę wymowy i Foss cały czas zastanawiała się, dlaczego akurat on ma opowiadać o czymkolwiek ─ zaczął wywody na temat sukcesów, technologii, przychodów i takich tam, ona postanowiła się rozejrzeć. Nietrudno było umknąć w boczny korytarz, gdy wszyscy byli pochłonięci wysłuchiwaniem "Ody do Starka", później znaleźć windę i wjechać niemal na samą górę. Wpisanie, banalnego skądinąd, kodu i przejście przez drzwi okazało się tak proste, że aż się zdziwiła ─ sądziła bowiem, że ktoś taki jak Stark poobstawiał ważniejsze punkty mięśniakami, mającymi uchronić SI przed intruzami. Nikogo jednak nie spotkała, może byli na odprawie? Albo szef naprawę był tak zadufany w sobie, że nie przypuszczał, że ktokolwiek ośmieliłby się podskakiwać?
I choć to może wydawać się śmieszne, kolejne pięć spędziła w zamkniętym korytarzu pod siedzibą Starka, gapiąc się w górę i przez sufit prześwietlając jego komputery. Nie chciała sprawdzać wszystkiego od razu, zależało jej raczej na zdobyciu odpowiednich haseł oraz zapoznaniu się z innymi zabezpieczeniami, aby w domu, na spokojnie, przełamać je i trochę pomyszkować. Cały czas nasłuchiwała, czy nikt nie nadchodzi, ale wszędzie panowała cisza, a w drodze powrotnej również nikogo nie spotkała. Na wszelki wypadek miała przygotowaną wymówkę, że szukała toalety i pozwoli się ochroniarzowi odprowadzić, nie próbując ucieczek ani niczego w tym stylu.
Grupę zwiedzających odnalazła przy bufecie, dotrwała do końca wycieczki i po powrocie usiadła do laptopa. Całą noc spędziła na czytaniu oraz oglądaniu, była pod wrażeniem inteligencji Starka i tej, jak jej tam... jego asystentki. O wielu planach nigdy nie słyszała, niektóre wydawały się ściśle tajne, ale nazajutrz, gdy oczy ją piekły a żołądek bolał od nadmiaru kawy, nie żałowała. Zwłaszcza że miała poczucie bezczelnej bezkarności i była niesamowicie z siebie zadowolona, jak dziecko, które odebrało zabawkę starszakowi.
Dlatego zdziwił ją telefon z informacją, jakoby sam Anthony Stark słyszał o jej ciekawych umiejętnościach i zechciałby przeprowadzić coś w rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej. Lally była z natury podejrzliwa, ale też odrobinę lekkomyślna, więc od razu umówiła z sekretarką konkretny termin. Ciekawiło ją, co ten facet może jej zaoferować, bo, co tu kryć, ostatnio było trochę krucho u niej z kasą i przydałaby się jakaś pewna robota...
Powróciła na miejsce zbrodni, ale tym razem w ołówkowej spódnicy, koszuli i w szpilkach, do tego z przypiętą plakietką z napisem "Interesant". Z przekąsem pomyślała, że to nie Harry Potter, kiedy wchodziła do znanej jej już windy, która tym razem zawiozła ją na sam szczyt.
─ Dzień dobry, nazywam się Lally Foss i byłam umówiona ─ powiedziała, podchodząc do biurka sekretarki. Kobieta wstukała w komputer jej dane, kiwnęła głową i oświadczyła, że Stark już czeka.
UsuńFoss wzięła głęboki oddech i przeszła przez przeszklone drzwi, po uprzednim zapukaniu, rzecz jasna. Z tej perspektywy gabinet Tony'ego wydawał się znacznie przyjemniejszy, ale nigdzie go nie było. Pozostało jej czekać przy wielkim oknie, przez które obserwowała panoramę miasta i zastanawiała się, ile mogłaby zażądać za godzinę.
Lally Foss
[No to tak: podejrzane brutalne morderstwa, ostatnia ofiara rozszarpana na wsi. Indyjskiej wsi, nanananana. Hinduscy służbiści dali im (Tigrze i Starkowi) nagranie z zeznań świadka, dziewczyny, która widziała co zabiło ostatnią ofiarę. Niestety wycięli fragment nagrania (mendy), który Jarvis (wiesz że Greer kiedyś flirtowała nawet z Jarvisem?) przywrócił. I teraz ja miałam napisać co dziewczyna powiedziała opròcz "światła na niebie, było ich tak wiele" i dalej opisać co zrobią, ale zgadzam się, za Mrówę zaczynasz :D Może spróbują się wymknąć z hotelu żeby Tigra mogła na spokojnie powęszyć na miejscu zbrodni (bo poprzednio hindusi zamaskowali zapachy pryskając się czymś feromonowym)? Tony umie latać w zbroi, myślisz że uda mu się dyskretnie? Albo się rozdzielą, jedno pomknie sprawdzić co ze świadkiem, drugie na miejsce zbrodni. Czojs is jors, czekam <3]
OdpowiedzUsuńNie spodziewała się, że tak szybko przejdzie do rzeczy, nastawiała się raczej na wymianę fałszywych uprzejmości, zawsze bowiem sądziła, że Stark lubi gierki tego typu. Cóż, najwyraźniej się przeliczyła i z początku, choć starała się to ukryć, poczuła się trochę zbita z tropu. Patrzyła jeszcze chwilę na przelatujący w oddali helikopter stacji telewizyjnej, po czym odwróciła się z uśmiechem, podeszła do najbliższego fotela i usiadła na nim.
OdpowiedzUsuń─ Nie, nie byłam na expo. ─ Pokręciła głową z wyrazem udawanego zasmucenia, zakładając nogę na nogę i lustrując Starka spojrzeniem. ─ Czuję się urażona pańskimi oskarżeniami.
Poniekąd to była prawda, ponieważ w życiu nie przyszłoby jej do głowy sprzedawanie poufnych materiałów komuś, kto nie umiałby zrobić z nich użytku albo nie wywiązał się z umowy. Zazwyczaj oprychy zainteresowane podobnymi transakcjami nie miały pojęcia o tym, co kupują, skupiając się raczej na samym fakcie posiadania czegoś, co powinno zostać w rękach twórcy...
Miała ochotę napomknąć o jego manierach ─ raczej ich braku ─ ponieważ na widok firmowego kubka i po zapachu kawy uznała, że sama chętnie by się napiła. Nie chciała jednak od początku budować wrogości pomiędzy sobą a prawdopodobnie najbardziej wpływowym facetem w mieście. I potencjalnym przyszłym pracodawcą, teraz jednak zaczęła poważnie wątpić w to, czy dojdzie do jakiejkolwiek rozmowy kwalifikacyjnej, skoro najwyraźniej interesowało go tylko to, kto i po co włamał się na jego serwery.
─ Ale w porządku ─ zaczęła łaskawym tonem, przerywając oglądanie zawartości biurka i przenosząc wzrok na twarz Tony'ego. ─ Może pana zaskoczę, ale zrobiłam to dla własnej uciechy. Zżerała mnie ciekawość, co może kryć się w najdalszych zakątkach pańskich komputerów, jakie ma pan plany, pracę nad czym pan porzucił lub odłożył na później z nadzieją, że ten czy inny projekt kiedyś okaże się przydatny. I jestem pod ogromnym wrażeniem, chociaż najbardziej zdziwiła mnie łatwość, z jaką udało mi się dotrzeć niemalże do tego miejsca. Gdybym miała więcej czasu czy ochoty, z pewnością zajrzałabym również tu.
Uśmiechnęła się kątem ust. Ostatnie zdanie można nazwać łgarstwem, wcale nie interesowało jej zwiedzanie tego pomieszczenia czy, och, grzebanie po rzeczach Starka. Teraz robiła to niemalże bezkarnie, siedząc wygodnie w fotelu, ubolewając jedynie nad brakiem kawy i odrobiny świeżego powietrza.
─ To był jedyny i ostatni raz, słowo harcerza. ─ Uniosła w górę dwa palce, minę mając przy tym dość nietęgą, bo jakkolwiek miała ogromną ochotę przyjrzeniu się niektórym projektom nieco bliżej, tak wiedziała, że nie powinna więcej tego robić. Dziś Stark zapytał ją w miarę grzecznie, kolejnym razem mogłoby nie być tak miło.
─ Czy coś jeszcze chce pan wiedzieć? ─ spytała trochę tak, jakby to on przyszedł do niej, nie na odwrót.
Lally Foss
Dla Robin nie było „znowu to samo”, nie było też „nie pierwszy i nie ostatni raz”. Nigdy nie przesadzała z alkoholem, nie stosowała innych używek otępiających umysł, nie znikała z jednego miejsca i nie pojawiała się niespodziewanie w drugim – no, przynajmniej nie poza granicami obowiązującymi jej mutację. Nie była więc w stanie przejąć nastawienia Tony’ego i uznać tego wydarzenia za interesujący, aczkolwiek niestraszny wypadek. Miała za dużo ciemnych, skulonych tajemnic, trupów schowanych w szafie (niedosłownie) i zbyt wielką skazę, bliznę, uraz, by tak niespodziewane, nienaturalne i irracjonalne wydarzenie przyjąć do wiadomości ziewnięciem i prostym planem mającym wszystko rozwiązać.
OdpowiedzUsuńRobin Clark panikowała, co nie zdarzało się jej często. Nie zdarzało się jej nigdy. Była znana z trzymania nerwów na wodzy. Mogłaby bez mrugnięcia okiem trzymać w dłoniach skalpel i odcinać nim nogę w pełni świadomego bólu człowieka, nie mogła jednak znieść myśli o tym, że czegoś nie pamiętała. Nie, nawet nie głupiego czegoś, ale kilku pełnych godzin. Podróży między kontynentami, na bogów! Słysząc krzątanie się Starka za swoimi plecami zacisnęła mocno usta, nie poruszywszy się ani o krok. W jednej chwili sądziła, że strach nie pozwoli jej się ruszyć, w drugiej zdała sobie sprawę z tego, że przecież Stark nie wie nic o… Nie wie nic o niej. O tym, dlaczego jednak miała prawo do niepokoju. Gdyby pracowała tylko jako asystentka w większych i mniejszych firmach, gdyby pracowała jako zwykły mutant-najemnik, gdyby, gdyby… Gdyby częściej zdarzało się jej upijać, tracić wątek, gdyby kiedyś już straciła film…
Kiedy Tony stanął obok niej, powoli wypuściła powietrze, zmuszając się do odrzucenia części buzujących w jej głowie, nieskładnych myśli.
- Szczególny rodzaj igły, wstrzykiwanie boli jak cholera, a ślad zostaje przez kilka dni – odpowiedziała bez mrugnięcia, tonem znawcy.
Jego dotyk zadziałał jak szarpnięcie prądem. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, a mięśnie na ułamek sekundy spięły się. Nie była to jednak reakcja nieprzyjemna, wręcz przeciwnie. Robin znów powoli odetchnęła. Tak, przynajmniej miała go przy sobie. Nadal jednak zaniepokojonym, napiętym wzrokiem wpatrywała się w linię horyzontu.
- Nie podoba mi się to – powiedziała, nagle obracając się w jego stronę. – Coś jest nie tak… Coś.. jest nie tak – powtórzyła, czując gulę w gardle. Co miała powiedzieć dalej? Przeczucie? Instynkt? Widzisz, Tony, mam wiele złych doświadczeń, o których nigdy Ci nie mówiłam, chociaż znamy się już dobre dwa lata. - Nie piję dużo, nie tracę przytomności, nie podróżuję, ot tak, między kontynentami. – Znów powoli wypuściła powietrze, odrobinę luzując skrzyżowane ramiona, choć założyłaby się, że pod koszulą na skórze zostały jej czerwone ślady. – Coś naprawdę jest nie tak, Tony. Boję się.
Robin Clark
Logika, logika, gdzie była święta logika, królowa matka wszystkich nauk, kiedy człowiek stal tak w miejscu, nie mogąc się poruszyć? Słońce nadal biło Robin po oczach, ale traktowała zadawany sobie ból jako odskocznię, czy może karę. Kiedy Robin pomyślała, że nic nie może zmartwić jej już bardziej, nic nie może bardziej podważyć jej pewności siebie – wtedy właśnie zadzwonił telefon.
OdpowiedzUsuńPotrafiła patrzeć. Mimo zmutowanej czułości na światło, która w tym obrzydliwie jasnym, promiennym i fantastycznie oświetlonym pomieszczeniu doprowadzała ją na skraj szału, nadal potrafiła dostrzec w twarzy Tony’ego gwałtowną zmianę. Nie podobało się jej to, a jeszcze bardziej nie podobał się jej wzrok, który skierował w jej stronę na koniec telefonicznej rozmowy. Nie dowiedział się wiele, tego była pewna. Cała wymiana zdań mogła trwać niewiele więcej niż kilka sekund, dzwonił jednak niewątpliwie ktoś, kto miał wiele wspólnego z ich marnym i dziwacznym położeniem. Indie. Indie! Krzyczał głos w jej głowie, twardy i nieustępliwy głos odpowiedzialny za planowanie, zachowywanie zimnej krwi i przewidywanie kilku następnych kroków.
Wcześniej taka nie była. Wtedy, kiedy jeszcze miała inne obywatelstwo, inne imię. Była przerażająco i obrzydliwie nudna. Zwyczajna. Moc nie czyniła z niej nikogo więcej poza jednym z setek, tysięcy, milionów mutantów. Odkrycie mocy wstrząsnęło nią, ale nie obróciło jej życia do góry nogami. Nie sprawiło, że poczuła się predestynowana do siania zniszczenia lub ratowania świata. Dziś coraz częściej można spotkać zwyczajnych, prawie nierzucających się w oczy mutantów, którzy prowadzą miłe i bardzo statystyczne życia w miłych i bardzo statystycznych rodzinach. Nie ubierają świecących getrów, nie znają osobiście Charlesa Xaviera i nie czują mięty do Magneta. Chcą żyć normalnie, statystycznie i miło. Taka właśnie była. Prosta w obsłudze, nieskomplikowana. Właściwie zaczęła się interesować środowiskiem mutantów tylko z ciekawości, bez większych ideologii…
Indie. Ostry głos w jej głowie nie był głosem dziewczyny, która umarła w 2006 roku. To głos osoby, która urodziła się później, a którą poskładało do kupy kilkoro bardzo uprzejmych gospodarzy tu, w USA. Gdyby była komputerem, otwierałaby właśnie wszystkie dostępne katalogi z „Indiami” w tagach. Nazwiska, daty, zlecenia, skojarzenia, mało ważne plotki. Cokolwiek. Jakiejkolwiek jakości.
Nic.
Na dodatek Tony Stark spojrzał na nią tym wzrokiem, którego jeszcze nigdy jej nie posłał. Szarpnął za kurtkę. Prawie wyrwał się do wyjścia.
- Kto dzwonił? – spytała równie nagle jak on obwieścił swoją decyzję, zanim jeszcze Stark zdążył nacisnąć klamkę. Wiedziała, że pewnych pytań nie należy zadawać. Nie, kiedy Stark zachowuje się tak, jak teraz.
Tajemnice, tajemnice, tajemnice. Te małe i te duże. Który worek najpierw rozsupłać?
Robin Clark
Atmosfera się zagęściła, a Robin nie była w nastroju nawet do tego, by skomentować jakoś fanów Starka i rozdawanie autografów.
OdpowiedzUsuń- Nie jest – przyznała tylko krótko. Tak, to prawda. Szczegóły składające się na tę niezwykłą podróż stanowiły o tym, że od początku było to przedsięwzięcie na miarę uprowadzenia. Gdyby jeszcze można było zrzucić winę tylko na przeholowanie z alkoholem. Stark był wyjątkowo milczący w sprawie telefonu, ale wniosek z aktualnych danych Robin mogła wysunąć jeden: przeniesiono ich tu całkowicie wbrew ich woli. Alkohol nie był ani inspiracją ani winnym. I to raczej nie był głupi żart. Atmosfera była całkiem niezabawna.
Winda z lekkim zgrzytem zatrzymała się na parterze.
Recepcja wyglądała na całkowicie pustą, jeśli nie liczyć dwojga starszych ludzi, którzy bez większego polotu wlepiali oczy w niewielką turystyczną mapkę prowizorycznie rozłożoną w powietrzu przez ich trzęsące się ręce. Robin bez zastanowienia dotknęła niewielkiego dzwoneczka leżącego niedaleko ogromnej księgi przyjęć gości. Fakt posługiwania się papierową księgą, a nie komputerem, nie wróżył dobrze.
- Angielski? – spytała uprzejmie Robin, gdy zza zasłoniętych drzwi wysunął się ciemnoskóry recepcjonista. Mężczyzna w odpowiedzi pokiwał żywiołowo głową, uśmiechając się szeroko to w jej stronę, to w stronę Starka. Przypominał przy tym jeden z tych dziwnych rodzajów papugi, które w dziwaczny, rytmiczny sposób obracają kolorową głowę to w jedną, to w drugą stronę. – Czy będzie pan tak uprzejmy i umożliwi pan nam dostęp do Internetu lub telefonu? – spytała w dobrze wypracowany sposób, którego regularnie używała w czasie pracy w SI. Konkretnie i prosto, z pominięciem tych szczegółów, które nie powinny interesować rozmówcy.
- Komputer? Internet? – recepcjonista powtórzył jak papuga łamanym angielskim. – Nie – odpowiedział z szerokim uśmiechem i ostrym akcentem, przenosząc wzrok z Tony’ego na Robin. – Telefony będą działać jutro lub później. Miłego pobytu.
- Ktoś do nas dzwonił – wtrąciła niecierpliwie Robin, pochylając się nad kontuarem. Musiała gwałtownie zamrugać, by zdusić w zarodku chęć posłania w kierunku mężczyzny drobinek niepokoju i strachu, malutkiej motywacji do przestania zgrywania uprzejmego i nieco głupiego.
- Nie, nie, nie – recepcjonista gwałtownie pokręcił głową, nadal z szerokim i sztucznie obejmującym oczy uśmiechem na błyszczących ustach. – Niemożliwe. Telefony zepsute. Będą działać jutro lub później. Miłego pobytu.
Delikatnie, samymi końcówkami palców, wykonał gest wyganiający amerykanów spod jego miejsca pracy. I natychmiast zajął się starszą parą, krzykliwie świergocząc do nich w ojczystym języku.
Robin Clark
[Przynajmniej wiemy, że opóźnione in vitro to nie jest taka zła sprawa! Wczuwanie się w postać to nic złego, wręcz przeciwnie. I jasne, przyjaźnijmy, się, znienawidźmy się, a potem i tak w ostatecznym rozrachunku to Ty zapłaczesz. Piszę się na to, a jakżeby inaczej?]
OdpowiedzUsuńRogers
– Nawet jeżeli, zapach byłby problemem dla psa – stwierdziła Greer, szczerząc w ciemności absolutnie nadludzkie kły.
OdpowiedzUsuńPrzystanęła na pustym, cichym placu gołej ziemi otoczonym suchymi, martwymi drzewami i powalonymi pniami, kątem oka obserwując poczynania Starka. Nie czuła się najlepiej stojąc na miejscu, w którym do niedawna leżały rozszarpane zwłoki, jednak odetchnęła ciężkim powietrzem. Mleczno-różana kompozycja zapachowa jeszcze unosiła się wokół miejsca zbrodni, ale była zdecydowanie słabsza.
Spojrzała na swoje palce, a ręce zaczęły się pokrywać rudym meszkiem. Wrażenie niepohamowanej radości rozlało się w niej od brzucha aż po czubki kształtujących się, zaostrzonych kocich uszu. Wkrótce ta lepsza, ruda strona Greer przeciągała się radośnie i zamruczała, gotując w koszuli i znoszonych jeansach. Ogon walczący z nogawką spodni był całkiem zabawnym widokiem.
– Daj mi chwilę – rzuciła Greer i bez krzty skrępowania zrzuciła nadprogramową odzież, rzucając ją gdzieś w okolice nóg Starka.
Już w stroju służbowym ruszyła na najbliższy pień i wspięła się nań z gracją. Następnie chwyciła się gałęzi i skoczyła na następne i następne, aż zniknęła towarzyszowi z oczu. Gdy znalazła najwyższe drzewo w okolicy, wspięła się na szczyt i spojrzała na miejsce zbrodni z dystansu. Drzewa zostały nienaturalnie wygięte w różne, pozornie sprzeczne kierunki. Wokół panowała śmiertelna cisza. Greer, balansując na koronie, przymknęła oczy i spróbowała wyczuć jakiekolwiek oznaki życia.
Wróciła po piętnastu minutach.
– W pobliżu nie ma ptaków. Pomiędzy gałęziami na sieciach wiszą martwe pająki. Ziemia wydaje się sucha, drzewa są martwe i wygięte tak, jakby coś dużego, rozpędzonego zawisło nagle nad tą polaną i wyssało z niej życie – zrelacjonowała krótko, wciągając spodnie i odbierając z rąk „szefa” ubrudzoną koszulę. Powąchała srebrną blaszkę i skrzywiła się. – Ładne świecidełko, ale z bliska cuchnie jak duet benzyny i siarki. Szukamy czegoś jeszcze, czy… – Urwała, gdy w promieniu dwunastu, dziesięciu metrów od nich zaskrzypiała trawa pod butami trzech, czterech osób po czym dokończyła: – … zabieramy się stąd, bo ktoś idzie?
Kiedy musiała wyjechać gdziekolwiek z Starkiem, starała się jak najbardziej panować nad sytuacją, mieć wszystko rozplanowane tak aby później szło z górki. Oczywiście Tony niczego jej nie ułatwiał i prawie notorycznie się spóźniał. Dziewczyna czasami nie miała już do niego cierpliwości i mimo, że pracowała dla niego dopiero parę miesięcy to raz czy czy dwa na samym początku rozważała pozostawienie pracy. Jednak wtedy budził się w niej ten upór, nie zamierzała tak łatwo się poddać i tak toczyła się dalej ich współpraca. Gdy było już pewne, że trzeba wyjechać do Chin, zaczęła ogarnąć wszystko z wyprzedzeniem. Słysząc o dodatkowym bagażu jaki wymyślił Anthony, Gabrielle nawet nie pytała co to będzie ani nic. Wolała chyba nie wiedzieć, ta jedna mała rzecz mogła pozostać dla niej niewiadomą, bo cokolwiek chciał przewieść do Chin Stark, pewnie nie spodoba jej się z różnych przyczyn.
OdpowiedzUsuńCzekając na niego rano na lotnisku, nie była szczególnie zaskoczona, że nie zjawił się o umówionej godzinie. Westchnęła cicho, szczerze zirytowana, to było tak bardzo w jego stylu, a mimo to działało jej na nerwy.
Wbiła w mężczyznę spojrzenie, gdy tylko zjawi się w zasięgu wzroku. Nie zdążyła się odezwać, gdy ten wytłumaczył czemu się spóźnił i wyminął ją. Wywracając oczami, podążyła za nim.- Budzik, budzikiem, ale odbierać też nie odbierasz połączeń – stwierdziła, ale dalej nie czepiałą się go, chwilowo zamierzała dać mu spokój, ale przed nimi wystarczająco długi lot by uprzykrzyła mu życie za to, że musiała czekać.
Weszła za nim na pokład samolotu, zajmując zaraz miejsce naprzeciwko Starka.
- Trzy może cztery razy – odparła, gdy padło pytanie czy była w państwie do którego właśnie się wybierali. Wyciągnęła tablet na którym miała wszystkie informację, jakich potrzebowała pracując dla tego faceta. Włączając urządzenie, uniosła znów spojrzenie na mężczyznę.- Faktycznie kulturę mają dziwną, może nawet niepokojącą – dodała, przypominając sobie to co pamiętała z wyjazdów w tamte rejony.- Dalej mało masz informacji, panie Stark? - spytała z uroczym uśmieszkiem, wiedziała dobrze, że Anthony sprawdza dokładnie każdego pracownika, pojęła to dopiero po dwóch miesiącach ich współpracy, lecz teraz odrobinę bawiło ją i satysfakcjonowało to, że o niej widocznie nie wiedział wielu rzeczy.
Pax
Nieco zaskoczyła ją wypowiedź o pieniądzach, ponieważ wcześniej w ogóle nie zastanawiała się nad kwestią finansów. Nigdy nie było to dla niej szczególnie ważne, dopóki mogła godnie mieszkać i robić to, co lubiła najbardziej, czyli zajmować się wszystkim, co dotyczy nauki. Czasami zdarzało się, że pojawiały się rzeczy materialne, na które Jemma chciała, ale nie mogła sobie pozwolić, ale zazwyczaj w rzadkich przypadkach. Zdecydowanie nie mogła narzekać na brak pieniędzy, ale oczywiście nie krzywiła się na wieść o tym, że jej miesięczna wypłata miałaby się powiększyć. W głowie już układała niewielką listę zakupów.
OdpowiedzUsuńPozwoliła sobie usiąść naprzeciwko mężczyzny, kładąc swoją torbę. Objęła ją nieznacznie rękoma, jakby bała się, że ktoś może przyjść i ją ukraść. Może dzięki temu sama też poczuła się bardziej bezpieczna. Była jednocześnie przestraszona i podekscytowana, jak często bywało w jej trudnym przypadku. Starała się nie pokazywać tego po sobie, gdyż chciała sprawić wrażenie stonowanego, poważnego i zaangażowanego naukowca. Z pewnością nie można było jej odmówić pierwszego i trzeciego określenia, ale z tą powagą bywało u niej różnie. Oczywiście brała swoją pracę na serio, i to bardzo, ale z reguły była typem osoby lekko zwariowanej, której samej brakuje której klepki. Na pierwszy rzut oka mogła wydawać się głupią, słodką i strachliwą dziewczynką, która w drużynie Coulsona robiła tylko za śliczne tło, ale prawda była całkowicie inna. W wieku siedemnastu lat miała już dwa doktoraty z dziedzin, których nazw jej przełożony nawet nie potrafił wypowiedzieć.
Drugą rzeczą, która zaskoczyła Jemmę było pytanie mężczyzny o to, co lubi robić. Nikt nigdy się tym nie interesował. Przez cały okres swojej pracy w S.H.I.E.L.D, Simmons wykonywała po prostu zadania, które jej zlecano i nikt nigdy nie pytał czy ta dziedzina nauki jej się podoba, czy nie. Z pewnością nie sądziła, że jest to zbrodnia ze strony szefów i szefów szefów, ponieważ odpowiadał jej taki stan rzeczy, ale sprawiło to, że nie wiedziała teraz co odpowiedzieć Starkowi. Poluzowała lekko uścisk na swojej torbie, domyślając się, że wygląda jak mała dziewczynka jeszcze bardziej niż na dole, poprawiła się na krześle i zaczęła wpatrywać się w widok za oknami, poszukując tam odpowiedzi.
Jemma zakochała się w nauce od pierwszego wejrzenia. To nie była pasja przelana od rodziców. To po prostu się stało, a biochemiczka już od wczesnych lat dzieciństwa wykazywała zainteresowanie tą dziedziną życia. Całe swoje lata szkolne poświęciła na pochłanianiu wiedzy i nigdy nie rozpaczała z powodu braku przyjaciół. W szkole raczej nikt za nią nie przepadał, ponieważ zgarniała nagrody za wszystkie możliwe konkursy, z testów miała same szóstki, a w dodatku znała odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie zadawali nauczyciele. Nie żałowała swojej decyzji, gdyż dzięki temu jest teraz kimś, o kim ludzie wiedzą, o kim mówią, szanują i doceniają.
– Nie mam pojęcia – na jej twarz wstąpił lekki uśmiech. Chwilę później wzruszyła ramionami i przeniosła powoli swoje spojrzenie na mężczyznę. – Godzinami mogę stać przy mikroskopie i wcale nie czuję się potem zmęczona. Mogę szukać i odkrywać. Jeśli tylko coś jest związane z nauką, jestem w to w pełni zaangażowana. Wystarczy powiedzieć, czego ktoś ode mnie wymaga. Specjalizuję się w biologii oraz chemii, a to całe moje życie, jeśli mam być szczera – przyznała. – I oczywiście praca dla Tarczy – dodała po chwili, śmiejąc się cicho.
Jemma Simmons
[Dzień mnie nie ma, a tutaj oblężenie wątków widzę. Jasne, że pasuje, bioniczne ramię to świetny pomysł. Zakładam, że Stark na pewno znalazłby sposób jak ściągnąć Colleen Wing z podziemia, więc o to nie musimy się martwić.
OdpowiedzUsuńPoczekam na zaczęcie <3]
Colleen Wing
Znaleźli się w sytuacji abstrakcyjnej, a Robin wraz z niepokojącym uśmiechem recepcjonisty i badawczym wzrokiem starszego hindusa poczuła się jak główna bohaterka słabszej wersji Big Brothera. W jednej chwili nie podejrzewała już niczego złego – była absolutnie pewna istnienia złego. Weszła na wyższy poziom gorączkowego myślenia, na równi ze Starkiem planując kolejne kroki, szukając jednocześnie, cały czas szukając w głowie odpowiedzi na dręczące ją pytanie: dlaczego Indie? I jak daleko może się posunąć, żeby wyjść z tej sytuacji, ale nie rozrzucić wokół siebie za jednym zamachem wszystkich drobnych i większych tajemnic, jakie trzymała kurczowo przy sobie, próbując je ukryć przed Starkiem? Nie powinna tego robić, wiedziała, że nie powinna. Już dawno nadszedł czas, żeby po prosu usiąść, po prostu mu powiedzieć. Jeśli gdzieś istniał jakiś człowiek, któremu mogłaby powiedzieć cokolwiek, to przecież chyba tylko on. Ile teraz może zrobić, żeby nie wzbudzić podejrzeń, żeby nie pogłębić wątpliwości, które widziała w jego twarzy? Telefon był kluczem do wiedzy, która zbudowała między nimi napięcie. Robin mogła tylko podejrzewać, jakie małe, drobne słówka mogły tak nagle wzbudzić w Tonym urazę.
OdpowiedzUsuńA jeśli naleźli się tu przez nią… Jeśli tak rzeczywiście było – wtedy nie były to żarty. Robin nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Dlatego tak bardzo zmroził ją swoim pytaniem.
Na końcu języka miała krótkie „Nie”. Ale w tej samej chwili kiedy ta bezczelna i bardzo prosta odpowiedź pojawiła się w jej głowie, poczuła w dołku ścisk, jakby coś przestrzeliło ją na wylot. Nie była to ta odpowiedź, której chciała mu udzielić, ale wyuczone, wbite do głowy słowo-reakcja. Jak odpowiadane z automatu „dzień dobry” lub „dziękuję”, jak słowa-reakcje, zdania-reakcje wrzucane do głowy szpiegom, agentom, oszustom. Coś, co ma pojawić się na języku jako pierwsze, zawsze jako pierwsze. I brzmiące szczerze aż do krwi.
- Przepraszam, Tony – powiedziała, kiedy parkingowy zniknął za rogiem, prawie biegnąc po ich auto. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak mi… Przepraszam – powtórzyła, kierując w jego stronę nieobecny, zmartwiały wzrok. – To ja. – Chrząknęła, kiedy przez ściśnięte gardło nie wydobył się prawie żaden dźwięk. - Sabina. To ja. -Wymamrotała. - Sabina Danilenko, zmarła w 2006 roku. Od 2008 nikt nie wie, że…
Pokręciła gwałtownie głową, a w tym samym momencie małe, sportowe autko zatrzymało się zgrabnie tuż przed nimi. Parkingowy wyraźnie zadowolony z siebie przekazał kluczyki Tony’emu, posyłając mu spojrzenia, które najprawdopodobniej miały być porozumiewawczym: „To rozumiem, świetne autko, świetne!”.
Robin Clark z dziwnym wyrazem twarzy weszła do samochodu, prawie wpadła do niego, nie mogąc w tej chwili spojrzeć na Starka. To imię nie powinno paść. Nie w takiej sytuacji, nie w takim otoczeniu. Od ośmiu lat nikt jej tak nie nazwał, nawet ona sama. Nie. Po prostu. Sabina miała akt zgonu, nagrobek. Miała też własny czas żałoby. Nie było jej. Na jej miejscu pojawiła się Robin Clark, urodzona pod Waszyngtonem. Mutantka, owszem. Ale niemająca nic wspólnego z Ukrainą.
Zaciskała zęby tak mocno, że po chwili poczuła ostry ból szczęki. Musiała przestać. Musiała w tej chwili przestać. Powiedzieć wszystko!, wpadła jej do głowy nagła i szalona myśl. Skoro już wydusiła z siebie jedno, czemu nie powiedzieć wszystkiego. Czemu nie uświadomić Starka? Poczuła, że chce tej prawdy, że musi to zrobić. A później ta szalona myśl ją przeraziła.
Robin Clark
Obudził ją rozsadzający czaszkę ból, którego wcale a wcale nie uśmierzał zapach spalenizny. Przekręciła się na plecy i rozchyliła powieki.
OdpowiedzUsuńTo, co zobaczyła, nie spodobało się jej ani trochę.
Samochód, czarna terenowa toyota, a więc jej samochód, leżał w przydrożnym rowie. Jessicą rzuciło pod takim kątem, że mogła obejrzeć sobie każde wgniecenie w masce. Samochód nie był najnowszy, ale w naprawdę dobrym stanie. Aż do dziś. Jones jak na kobietę kierowała naprawdę bardzo dobrze. Ponadprzeciętnie jak na mężczyznę.
Najgorsze, że teraz nawet nie potrafiła powiedzieć, jak to się stało. W wiadomościach uczestnicy wypadków zwykle opisują moment, kiedy stracili panowanie nad kierownicą, kot przebiegł im drogę czy wpadli w poślizg. Gdyby teraz przytknąć Jessice pod usta mikrofon, odesłałaby dziennikarza do piekła, prawdopodobnie sugestywnie określając przy tym cel podróży. I lizanie czegokolwiek diabłu byłoby tylko pierwszą propozycją.
Przede wszystkim dlatego, że między jednym wyzwiskiem a drugim zorientowałaby się, że nie tylko nie potrafi opisać momentu wypadku. Nie wiedziała też, dokąd jechała. Skąd. Gdzie w ogóle była.
Nie wróć... Tam, w stronę budynków, chyba jest tabliczka. Tylko musiałaby wstać. Napięła raz mięśnie i z ust mimowolnie wyrwało się jej stęknięcie. Nie, wstawanie nie jest teraz dobrym pomysłem. Za chwilę.
Jej głos musiał zwabić gościa, który od paru minut kręcił się w pobliżu samochodu. Z odległości sylwetka wydawała się znajoma, ale dopiero, gdy się zbliżył, miała pewność. Anthony Stark. Jego obecność nie byłaby dziwna, gdyby Jessica rozbiła się w basenie drogiego kurortu. Albo gdyby miał teraz na sobie zbroję...
Usiadła, rozcierając bolący tył głowy.
– Chyba byłam sama. Au! – jęknęła. Zanurzyła palce we włosach i po chwili wyjęła wbity w skórę głowy kawałek szkła. – To zabrzmi głupio, ale: gdzie my jesteśmy, Stark? – darowała sobie „pana”. Właściwie darowała sobie trzy ostatnie litery jego nazwiska. Zamiast tego nabrała ze świstem powietrza. Rzuciła w trawę drugi, większy kawałek. Po karku spłynęła ciepła stróżka krwi. Jessica miała tylko nadzieję, że takie skaleczenie nie wymaga szycia.
Niechętnie dźwignęła się na nogi i jeszcze bardziej niechętnie podeszła do zniszczonego samochodu. Trochę kręciło się jej w głowie, ale gdzieś w bagażniku powinna mieć leki przeciwbólowe.
Cholera, łatwiej byłoby zrobić to na dwóch... Nie było jednak co liczyć na pomoc Starka, kiedy nie miał na sobie zbroi. Podważyła leżącą na ziemi burtę samochodu i w dwóch ruchach postawiła pojazd w (chybotliwym, bo chybotliwym) pionie. Stamtąd była już krótka droga, choć niekoniecznie prosta i przyjemna, do wyciągnięcia go z rowu na pobocze. Trochę się przy tym zziajała, ale zdecydowanie nie tak, jak powinna zziajać się kobieta po podniesieniu samochodu. Nie mówiąc już o tym, że kobieta postury Jones w ogóle nie powinna móc go podnieść.
Siłą otworzyła zablokowany bagażnik. Nawet nie miał się biedak jak obronić. W środku, spomiędzy powodzi rzeczy, znalazła apteczkę, szczęśliwie odcinającą się na tle wszystkiego innego czerwonym kolorem. Bez dłuższego namysłu wzięła trzy tabletki przeciwbólowe i wlała sobie do gardła całą zawartość napoczętej butelki wody, dopiero teraz zdawszy sobie sprawę ze swojego pragnienia.
Jessica Jones
[RUDE, 1:0 dla Ciebie, tym razem!
OdpowiedzUsuńNiemniej, od razu kupuję tę propozycję, bo jednak dociekanie i te szpiegostwo - którego będzie sporo w przyszłości i ogólnie - zawsze rajcuje człowieka, więc nie problem, by w ten temat się zagłębić. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, rzecz jasna! Spytam tylko czy wolisz zacząć i podyktować dynamikę, czy mam się tym zająć, wrzucając harcerzyka w "nie wiadomo co"?]
Rogers
Oczywiście, że nie liczyła na załatwienie całej sprawy tak szybko, jakby tego chciała, ale pomimo dwudziestu jeden lat na karku wciąż czasem myślała jak mała dziewczynka, która sądzi, że wszystko ujdzie jej na sucho tylko dlatego, że jest wyjątkowa i tak ładnie nauczyła się piosenki. Czy, w tym wypadku, włamała się do kogoś oraz wspaniałomyślnie nie wykorzystała zdobytych informacji!
OdpowiedzUsuńŚledziła go wzrokiem odkąd wstał i później patrzyła na niego, gdy obserwował widok za oknem. Czekała na jakieś konkrety, nawet groźby oskarżenia jej, lecz gdy zaczął rzucać te retoryczne pytania, z początku trochę się przestraszyła. No, może bardziej niż trochę, bo zacisnęła dłonie na podłokietnikach, ale szybko rozluźniła uścisk, gdy zaproponował jej pracę. Zamiast tego, zmarszczyła brwi i przekrzywiła lekko głowę.
Nie odpowiedziała od razu, bo ─ choć teoretycznie po to Foss tu sprowadził ─ zaskoczył ją. Szansa na podjęcie pracy w takiej firmie jak Stark Industries otwierała przed nią zupełnie nowe drzwi, ponieważ dotychczas chwytała się jedynie dorywczych prac albo pożyczała pieniądze o rodziców... Wreszcie mogłaby zacząć żyć jak normalny człowiek, może nawet wynajęłaby mieszkanie, zamiast pomieszkiwać kątem u obcych ludzi albo zbyt często odwiedzając Instytut.
─ Z odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu wszystko jest możliwe, panie Stark ─ odparła, unosząc nieco podbródek. ─ Pańska oferta jest dla mnie dużym zaskoczeniem, zwłaszcza że jeszcze przed sekundą podejrzewał mnie pan o współpracę z Koreańczykami. ─ Kąciki jej ust drgnęły, gdy powstrzymywała odrobinę pobłażliwy uśmiech. Ona chyba nie umiałaby tak od razu poniekąd zaufać komuś, kogo uważała za przestępcę, nawet jeśli ─ według niej ─ wcale nim nie była.
─ Jednakże, popełniłabym głupstwo, odrzucając ją, więc... tak, byłabym zainteresowana. Muszę jednak wspomnieć, że mam też obowiązki wobec Charlesa Xaviera, który oczywiście zrozumie mój wybór, ale... ─ Rozłożyła ręce, próbując Starkowi dać do zrozumienia, że nie mogłaby odejść z X-Force z dnia na dzień.
Nawet jeśli planowała to od dłuższego czasu. Nie dogadywała się z resztą i wciąż czuła obawę przed tym, że pewnego razu będzie świadkiem, gdy któryś z X-Menów poważnie zrani czy nawet zabije Kyle'a. Robił głupoty, to prawda, ale jednak nadal byli rodzeństwem, a może z innego położenia przywrócenie mu zdrowego rozsądku okazałoby się łatwiejsze.
Zakręciła lekko na boki fotelem, w którym siedziała, nie spuszczając wzroku z Tony'ego. Miała nadzieję, że przedstawi jej jakieś konkrety, a jeśli nie teraz, to poda termin kolejnego spotkania. Chyba że chciał tą propozycją uśpić jej czujność...
Lally Foss
[ Inhumans są niedoceniani, nie to, że ja wiem o nich od niedawana, no ale xD Mój kod ma około pięciu stron, nie wyobrażam sobie siedmiu. Również życzę dobrej zabawy :) ]
OdpowiedzUsuńCrystal
Tony naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele tajemnic miała Robin. Gdyby wiedział o tej konkretnej liczbie, gdyby porównał rzeczy, które o niej wie, z tymi, których nie wie – cóż, proporcja prezentowałaby piękną i pełną liczbę, która najprawdopodobniej zniszczyłaby wszystko, co kiedykolwiek się między nimi udało zbudować. Psychika Robin Clark musiała być bardzo skrzywiona, skoro sądziła, że z takim zapleczem tajemnic można zbudować przyjaźń. A jednak, owszem, Robin Clark na swój pokręcony i mimo wszystko nie całkiem logiczny sposób miała nadzieję, że jakoś to będzie. Wbrew wszystkim skrupulatnym planom, jakie tworzyła w obliczu swojego życia, pracy, obowiązków, nie potrafiła poradzić sobie ze stawieniem czoła przeszłości. I, jak widać, teraźniejszość też nie zawsze jej wychodziła. A pomyśleć, że kilkanaście godzin temu byli razem na parkiecie, tak blisko, tak intymnie.
OdpowiedzUsuńZrezygnowana, Robin opadła na miękkie oparcie fotela, to zaciskając, to prostując palce w obu dłoniach.
- Clark, nazywam się Clark – poprawiła go machinalnie, bez entuzjazmu. – I nie uważasz, że są prostsze sposoby, żeby kogoś wystraszyć? To jest coś więcej, a najgorsze jest to, że moi psychole są o wiele potężniejsi niż statystyczni niezrównoważeni ludzie wykazujący pewne zainteresowanie kobietami, asystentami Tony’ego Starka lub mutantami.
Przymknęła oczy, zdając sobie sprawę z tego, że Tony dociska pedał gazu mocniej niż powinien. Nie dziwiła się jego reakcji. Prawdę mówiąc, dziwiła się, że jeszcze nie wyrzucił jej z tego samochodu lub nie powiedział wprost, że ma sobie, do kurwy, radzić sama. Ale na to oczywiście przyjdzie odpowiednia pora, bo chyba nie było już szansy na znalezienie lepszego momentu do opowieści o cudach i dziwach życia Robin Clark. Niczyje zdanie na ten temat tak naprawdę się nie liczyło. Najpierw nie chciała mu powiedzieć, bo nie sądziła, że to potrzebne. Później, kiedy zaczęła mieć z nim dobry kontakt, nie było odpowiedniej okazji. Później nie chciała nadwyrężać porozumienia, które się między nimi zrodziło. I znów nie było okazji, mieli za dobry kontakt, Tarcza nalegała, żeby jej praca była absolutnie tajna, a Robin chyba ostatecznie naprawdę nie chciała o tym myśleć i decydować. Stark był dla niej ważny. I nagle okazało się, że właściwie czyjeś zdanie na ten temat się liczyło. A jej życie było popieprzone dość, by wygrać każdy konkurs na sfiksowaną duszę, więc łatwiej nie było mówić.
Bała się psychola, fakt. Panikowała, fakt. Nie mogła oddychać, jakby jej własne organy chciały ją udusić od wewnątrz - fakt. A jednocześnie większym strachem napawał ją widok Starka, ręce mocno zaciśnięte na kierownicy, zmodyfikowany głos, ten ostry wyraz twarzy. Znała go za dobrze. Spierdoliła podręcznikowo.
- Zjedź na plażę, zaraz nas rozwalisz.
Nadmorska promenada odbijała po ich prawej stronie prawie w Amerykańskim stylu, jednak z większą ilością kolorowych straganów, smagłych ludzi i dźwięków przypominających przebywanie w samym środku ula. W tym miejscu plaża była niewielka, raczej mało turystyczna, żeby nie powiedzieć: kameralnie urocza.
- Tony, proszę – powtórzyła, gdy nadal nie zwalniał. Spierdoliła na amen.
Robin Clark
– Wąchałam – stwierdziła, w drodze powrotnej. – Zwie się Logan i nie był tym zachwycony. Przysięgłabym, że marynuje pazury w whisky, ale to żelastwo absolutnie mi ich nie przypomina barwą, a nie słyszałam, żeby adamantium miało odmiany.
OdpowiedzUsuńPo odkryciu trupa przez Tony’ego, na kuckach wskoczyła na wyspę oddzielającą recepcję od holu, nachyliła się i spojrzała w twarz zmarłego. Chłopak był młody, wyglądał spokojnie, jakby faktycznie spał. Rozluźnione rysy twarzy, brak napięcia w ramionach. Żadnej oznaki rzeczywistej śmierci prócz braku pulsu, jak ustaliła. Bez krwi, śladów postrzału. Trucizna? Porażenie?, pomyślała najpierw, jednak postanowiła zrobić jeszcze jeden test. Powąchała trupa, drugiego w ciągu doby. Jej nozdrza wypełniła mleczno-różana kompozycja zapachowa, którą wyczuwała na miejscu zbrodni, w otoczeniu federalnych.
– Chłopak pachnie jak tutejsi panowie w mundurach. I częściowo miejsce na którym znaleziono zwłoki – poinformowała, po czym zeskoczyła, drżąc z obrzydzenia. – Do tej pory myślałam, że spryskali miejsce zbrodni jakimiś feromonami. A teraz myślę, że to jest związane nie tylko z nami. – Uśmiechnęła się słabo. – Musimy sprawdzić czy wszystko dobrze z pozostałymi gośćmi…
… nawet jeżeli być może to pułapka, dokończyła w myślach.
Nie czekając przecięła hol, minęła windę i zaczęła wspinać się na schodach. Nie dziwiła ją wszechobecna cisza na pierwszym piętrze, skoro wrócili późnym wieczorem. Spojrzała podejrzliwie w głąb korytarza, jednak nic nie wydawało się odbiegać od normalności. Tylko jej instynkty krzyczały, żeby uciekać, a nuta zapachu funkcjonariuszy utrzymywała się w powietrzu. Przystanęła na półpiętrze.
– Nie rozumiem. Tu nie słychać nawet chrapnięcia – odwróciła się powoli, czując atak paniki.
Za nią stał Tony. Za nim zaś, na miłość wszystkich znanych Greer bogów, nadal martwy lecz przytomny chłopak z recepcji.
– UWAŻAJ! – zdążyła krzyknąć, gdy wyczuła zbliżający się atak.
Poniżej wszystkie drzwi na pierwszym piętrze otworzyły się w tym samym momencie, zwiastując kłopoty.
[Dzięki dzięki. Doom to dobry koksu. Zobaczymy, bo nw czy ludzie nie bd trząść portkami przed wątkiem. Btw Twoja karta robi wrażenie. Ave!]
OdpowiedzUsuńX-23/Doom
Misty i kłopoty to dwa słowa, które zaskakująco często łączono w jednym zdaniu. Kiedyś Colleen podskakiwała za każdym razem, kiedy słyszała, że jej przyjaciółka ma kłopoty; potem nauczyła się, że to kłopoty mają Misty — na palcach jednej ręki można było policzyć sytuacje, w których Knight potrzebowała pomocy osoby trzeciej. Colleen nigdy nie znała równie silnej babki, która cało wychodziła niemalże z każdej opresji. Misty Knight nie był w stanie nawet załamać fakt utraty ręki i chociaż nawet ona przechodziła złe dni, każdy mógłby brać z niej przykład. Colleen Wing zazwyczaj starała się stać na uboczu i nie wtrącać do spraw swojej przyjaciółki, wspierała ją w walce jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Zresztą od kiedy rozwiązali projekt Heroes for Hire, a ich duet zaczął mieć pewne problemy natury finansowej, widywały się coraz rzadziej, aż w końcu zaprzestały kontaktu na prawie trzy miesiące. Ostatnie informacje od Misty dotyczyły pojedynczej misji, której szczegółów nie mogła albo nie chciała ujawniać, ale o której miała opowiedzieć dokładnie po powrocie. Teraz zaś Colleen na wspólnego maila dostała maila od Tony'ego Starka (właściwie to był mail Misty, sęk w tym że przyjaciółki nie miały przed sobą żadnych sekretów). Założenie Colleen, że Misty wróciła cała i zdrowa do Nowego Jorku i po prostu potrzebuje trochę czasu w samotności, okazały się błędne. Dopiero teraz dotarło do Amerykanki, że trzy miesiące bez braku znaku to zdecydowanie zbyt długi okres. Powinna już wcześniej zacząć się martwić i szukać Misty.
OdpowiedzUsuńNie była dobra w wielu rzeczach, nie posiadała supermocy jak mutanci ze szkoły Xawiera albo geniuszu Starka, ale znała się na jednym — nie było takiego zabezpieczenia, które mogłoby ją zatrzymać. Przemykała bezszelestnie, bywała niemalże niewidoczna dla czujników i kamer, wielokrotnie musiała udowadniać znajomym, że nie jest duchem, który potrafi rozpływać się w powietrzu. Posiadłość Starka była twardym orzechem do zgryzienia, radziła sobie jednak z gorszymi sytuacjami. Właściwie unikała przedwczesnego wykrycia tylko z jednego powodu: dla zabawy.
Zaczepiła Starka, kiedy ten wszedł do rozległego salonu.
— Gdyby sprzedać meble z tego pomieszczenia, można byłoby wykarmić połowę Afryki. A na pewno jakieś państwo, weźmy na to Republikę Kongo. Ponoć to najbiedniejsze państwo świata. — Niezauważenie pojawiła się w drzwiach salonu, opierając się delikatnie o framugę drzwi. — Tak poza tym, cześć Stark.
Zmrużyła oczy, ruszając do przodu i wymijając mężczyznę. Swoboda z jaką poruszała się po tym pomieszczeniu, mogła wywoływać zdumienie: tak jakby to ona była w swojej posiadłości, a Stark tylko gościem. Tak jakby przebywała codziennie wśród tych ścian, jakby znała na pamięć każdy szczegół pomieszczenia.
— Powinieneś popracować nad zabezpieczeniami. Nawet jeżeli to miejsce jest strzeżone jak sam Pałac Buckingham, każdy szanujący się szpieg potrafi się tutaj dostać niezauważenie. Jeszcze ktoś ci poderżnie gardło w nocy i nie zdążysz zareagować. Wtedy zbroja niewiele pomoże
Właściwie trochę obawiać się do sedna sprawy i powodu, dla którego tutaj była. Dlatego krążyła po tym pomieszczeniu, przyglądając się każdemu meblowi z zainteresowaniem, i zarzucając Starka bezsensownymi informacjami, które równie dobrze mogłaby zachować na później.
Colleen Wing
Z kamieniejącym powoli wyrazem twarzy patrzyła jak Tony trzaska drzwiami i podchodzi do barierki. Gdyby rzeczywiście mogła wybierać, nie wiedziałaby, co zrobić. Wnętrze samochodu stało się nagle tak bezpieczne, jakby po raz pierwszy zrozumiała znaczenie tego słowa. Ale nie było bezpieczne zupełnie, a Robin nie miała wyboru. Nie mogła pozwolić sobie na to, by choćby myśleć o tym, że może się teraz cofnąć, zmienić zdanie, znów zamilknąć. Straciła już za dużo. Teraz należało stracić resztę, ale przynajmniej wreszcie szczerze.
OdpowiedzUsuńPowoli wysiadła z samochodu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Odbicie w szybie spojrzało na nią bardzo obco, z niesmakiem. Miała nie zawieść nikogo, a wyszło jak… No dobrze, nie wyszło tak „jak zawsze”, bo nigdy jeszcze nie stanęła przed takim wyzwaniem. Nikt nie był jej bliski w taki sposób i nikogo tak nie zawiodła. To był jej pierwszy raz, a pomyśleć, że nic nie miało dość tak daleko. Robin nie eksperymentowała, jej pewne rzeczy się przydarzały – oferta pracy, błyskotliwa rozmowa kwalifikacyjna, bóg-Tony Stark, który okazał się być człowiekiem. Nie, nawet nie tylko człowiekiem. Okazał się być jej człowiekiem. Typem, który rozumiała, który lubiła, z którym czuła się świetnie, przed którym mogłaby się otworzyć. Sztuką było znaleźć odpowiedni moment, a ona chyba to przeoczyła. Wtedy to było łatwe, wystarczyło milczeć.
- Urodziłam się na Ukrainie, blisko granicy z Rosją. – Zaczęła mówić, nagle, bez wstępu. Oparła się o barierkę tuż obok, ale nie spojrzała w jego stronę. Patrzyła daleko w zatokę, sunąc wzrokiem za jednym z pływających po niej statków. - Miałam młodszą siostrę, bez genu X. Studiowałam ekonomię.
Poruszyła się niecierpliwie. Przez jej twarz przemknął bolesny, krótki cień.
- Przed 2006 rokiem zaczęłam nawiązywać kontakt z innymi mutantami. Nie miałam problemów z mutacją, nie czułam się odrzucona ani dziwaczna. Ale.. chciałam poznać kogoś podobnego. To przez to mnie namierzyli. Przy granicy i w Ukrainie zaczęły wtedy wybuchać małe zamieszki, tworzyć się różne…ruchy. Trochę mnie to wtedy przeraziło, byłam świeżakiem. Cały okres dorastania spędziłam w cieplarnianych wręcz warunkach. Nikt mi nigdy nie zarzucił, że jestem dziwadłem, szybko nauczyłam się opanować nad ówczesnym zasięgiem mocy. Nie rzucałam się do walki, nie eksperymentowałam… Po prostu mi się to zdarzyło… - zerknęła na Tony’ego, jakby chciała upewnić się, że słucha. - Zgodnie z aktem zgonu Sabina zmarła w czasie jednego z aktów przemocy, w czasie jednej z zamieszek, zasztyletowana. Dowiedziałam się o tym kilka lat później. Moi rodzice nie otwierali trumny, więc nie wiem co w niej jest. Nigdy tam nie wróciłam, bo…
Szarpnęła głową i urwała.
- Przez kilkanaście miesięcy byłam przetrzymywana w laboratorium. Akt zgonu załatwiał formalności, człowieka nie ma, więc nikt nie będzie go szukał – zawyrokowała gorzko. Nie udało mi się dotrzeć do wszystkich medycznych szczegółów, ale nie było to ani przyjemne, ani wygodne – dodała rzeczowo, prawie chłodno. O ile pierwszą część historii opowiadała z przerwami, nie mogąc wydusić z siebie słów, teraz słowa prawie wystrzeliwały z jej ust. -Traumatyczne, właściwie. Obrzydliwe. Okropne. Ostatni raz ktoś nazwał mnie Sabiną…w drodze. Po tym jak mnie uwolnili. Pamiętam tylko, że najpierw było bardzo dużo krwi, dużo krzyków, dużo walki. Po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy w celi zgasło światło, mogłam się zdematerializować. Zabiłam…kilkoro ludzi. Wcześniej, w czasie eksperymentów też, tak testowali wszystkie aspekty mojej mocy… - Zawahała się. Nie. To później. - Obudziłam się w drodze. Kolejny przystanek to były już Stany. Nie wiem, co się stało z laboratorium. Te obiekty, których nie udało się odbić, zostały tam i... Zniszczyli je albo przewieźli.
UsuńOdwróciła się nagle, tyłem do olśniewającej, morskiej linii.
- Stworzyli legendę dla Robin. Idealnie dopracowana. Nie było to ani łatwe ani tanie, do dziś spłacam długi. Coraz mniej, ale… - parsknęła gorzko, wykrzywiając twarz w smutnym uśmiechem. - Robin Clark zawsze spłaca swoje długi…
Zagryzła wargi.
- Chcę twojej pomocy. Potrzebuję jej. Ale nie zasługuję na nią. – Chrząknęła szybko, czując ścisk w gardle i podchodzące do oczu łzy. Nie, tego tu nie potrzebowała. Potrzebowała tylko kontroli i ścisłego umysłu, dwóch rzeczy, których jej dziś całkowicie brakowało. Jakby jedno imię z przeszłości mogło wymazać każde szkolenie, każdy trening, który kiedykolwiek później przeszła. - To była pierwsza część. Część dramatyczna. Nie oceniaj mnie przez jej pryzmat, bo to stawia mnie w uroczo cierpiętniczym świetle. – I, znów, słowa zaczęły wypadać szybko, twardo nie pozostawiając mu skrawka miejsca do przerwania. – Przestałam u Ciebie pracować, bo S.H.I.E.L.D. złożył mi ofertę, której nie mogłam nie przyjąć. Wciągnęli mnie na listę swoich dziwactw i choć nie jestem agentem, sprzątam dla nich brudy. Zabijam, to mój talent. Torturuję. Niszczę dowody. Sprawiam, że po wielkich akcjach Tarczy, o których nikt nie powinien się dowiedzieć, nie zostaje żaden ślad, żadna kropelka krwi na miejscu zdarzenia. Wysyłają mnie tam, gdzie nikt nie chce, żeby w razie czego móc się wykpić… Jestem zabójcą. Byłam nim przed tym, jak się poznaliśmy. I nadal jestem. Nie superbohaterem, nie agentem. Zabójcą.
Robin Stark
Odwróciła się gwałtownie w stronę plaży, kurczowo skuliła na barierce. W jednej chwili poczuła, że nie może złapać powietrza, że coś ją szarpie od środka, żarliwie chcąc się uwolnić, za wszelką cenę, natychmiast i niezwykle boleśnie. Zdławiła pojedyncze, spazmatyczne łkanie w gardle, z trudem przełykając ślinę, aż zabolała ją krtań. Wielki, dławiący kamień wypadł z niej i było to uczucie fantastyczne i świeże, nawet jeśli niepewność, jaka znalazła się na jego miejscu, daleka była od szczęścia i spokoju. Nie wiedziała, że tak to nią wstrząśnie, że poświęci na to tyle energii, że poczuje tyle sprzecznych – fantastycznych i wykańczających – uczuć. Nie wiedziała, że opowiedzenie tej historii zajmuje tak niewiele czasu i wysysa tyle siły.
OdpowiedzUsuńMógłby odejść. Była przygotowana na to, że odejdzie – od pierwszych swoich słów. Ale mówienie przyniosło jej przyjemność, tę pokręconą przyjemność, którą niektórzy czerpią z bólu. Było oczyszczające, nawet pomimo świadomości, że to dopiero początek, preludium, że będą kolejne warstwy, pytania, kolejny fakty. Że Indie nie zakończą się łatwym lotem do domu następnego dnia. Robin nigdy nie czuła się zobowiązana do pomocy Starkowi. Owszem, pracowała do niego i do jej obowiązków należało wiele dziwnych rzeczy, jednak po pewnym czasie sama zaczęła rozumieć, czego Tony potrzebował. Czego chciał i o czym nie mówił. Albo czego nie zdawał sobie, że potrzebuje, weźmy te głupie oszukane drinki. Czuła się dobrze wiedząc, że jest mu potrzebna, ale teraz sama potrzebowała osoby, do której może zadzwonić o trzeciej nad ranem, w niespontanicznej próbie złożenia siebie w całość. Była pewna, że żadne ze słów nie przyszło Tony’emu łatwo, że najprawdopodobniej nie wierzył w połowę z nich. I cieszyła się, że nie musi odpowiadać na rzucone przez niego pytanie. To byłoby za dużo.
Stała tak jeszcze chwilę, aż gapie zaciekawieni dziwaczną i niespodziewaną sceną, która rozegrała się w tym miejscu kilka minut temu, znudzili się szukaniem sensacji i wrócili do robienia niewinnych fotek na tle morza lub ruszyli dalej, trzymając się za ręce, śmiejąc, pokazując palcami płynące w oddali statki. Robin nie była pewna, czy są to minuty dla niej czy dla Tony’ego, ale musiała tak jeszcze postać. Jeszcze sekundę.
Prawie bezszelestnie wsunęła się do auta i zamknęła za sobą drzwi. W samochodzie wszystkie dźwięki ulicy przycichły, a Robin uświadomiła sobie, jak mocno bije jej serce.
- Musimy się przebrać i zdobyć pieniądze – powiedziała zmęczonym głosem. Jeśli chemicznie przymuszeni spali przez ostatnie kilkanaście godzin, nic ze zmagazynowanej energii już nie pozostało. Była wypruta, wywrócona na drugą stronę, a w chwili, kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, przypomniała sobie prawdziwą przyczynę i źródło tej rozmowy, jej marnego artystycznie wywodu. Musieli działać. Musieli się zmusić. Pomiędzy smętnie zwisającymi resztkami zaufania, pomiędzy strachem, który znów wrócił do niej ze wzmożoną siłą.. Musieli działać.
Nagle coś dostrzegła, za ramieniem Tony’ego, po drugiej stronie ulicy. Zgniłozielone, niewielkie auto i człowieka z aparatem w dłoniach. Nie robił jednak zdjęć ani turystom ani plaży,ale…im.
Robin XXark
Foss należała do osób konkretnych i wyrażających się dość zwięźle, więc jeśli chodziło o wydumane odpowiedzi na dość proste skądinąd pytania, nie powinien nawet na nie liczyć. Jednak coś jej mówiło, że dobrze postąpiła, rezygnując z zastanowienia się nad czymś ambitniejszym od tego, co ostatecznie powiedziała. Wszak niecodziennie dostrzega się cień uznania w oczach kogoś takiego, jak Anthony Stark.
OdpowiedzUsuńAch, należało pamiętać też o tym, że Lally Foss nigdy się nie tłumaczyła. Zwykle nie miała z czego, jeśli ktoś oczekiwał od niej wyjaśnień, pokrótce przedstawiała swój punkt widzenia i dalej nie ponosiła odpowiedzialności za to, kto co zrozumiał oraz czy w ogóle jej uwierzył. Na szczęście nie miała nic więcej na sumieniu, Stark mógł spokojnie pytać kogo i o co zechciał.
Skinęła jedynie głową, gdy zaproponował puszczenie sprawy z włamaniem w niepamięć. Została jej jednak świadomość, że chociaż nie będą już o tym rozmawiać, to Tony na pewno o tym nie zapomni. Mogła się założyć, że jej wyczyn uznał za swego rodzaju rysę na nieskazitelnej dotąd opinii o samym sobie oraz strukturach ochronnych firmy, które przecież powinny działać nienagannie.
Cóż, powinny.
Uniosła lekko brwi, gdy ni z tego, ni z owego kazał jej jechać na expo.
─ Będę zaszczycona, mogąc panu towarzyszyć. Zapewniam, że wszystkiemu się wnikliwie... ─ mimowolnie się uśmiechnęła ─ przyjrzę.
Fakt, o ocenianiu czegokolwiek okiem naukowca miała pojęcie zerowe, ponieważ, co tu dużo kryć, naukowcem nie była. Na szczęście cechowała ją błyskotliwość oraz poniekąd bezczelność idealnie wręcz nadająca się do wystawienia opinii. Miała tylko nadzieję, że się nie ośmieszy, dlatego postanowiła jeszcze dziś zapoznać się z zeszłorocznymi projektami.
─ Proszę wybaczyć mi śmiałość ─ zaczęła po chwili, gładząc w zamyśleniu policzek palcem ─ jednak bardzo mnie ta kwestia ciekawi... Ilu mutantów pan zatrudnia?
Nie sądziła, by Stark był uprzedzony ─ zwłaszcza że jako jeden z Avengersów miał do czynienia z dość problematycznymi jednostkami ─ ale nigdy nie słyszała, by SI miało w swoim szeregach osobników podobnych jej. Owszem, wiedziała o piekielnie inteligentnych pracownikach, ponoć doskonale wyszkolonych ochroniarzach oraz specach dosłownie od wszystkiego, ale żaden z nich nie wydawał się mieć żadnych nadprzyrodzonych zdolności.
Może to przez wiążące się z mutantami ryzyko? Ludzie wciąż nie umieli ich zaakceptować w społeczeństwie, Foss wręcz cieszyła się, że jej mutacja nie polega na destrukcyjnych zachowaniach albo dziwacznym wyglądzie, ale i tak nie wspominała o zmutowanym genie, jeśli nie musiała. Domyślała się, że Stark już wiedział o jej małej przypadłości, byłby głupi gdyby jej nie sprawdził przed sprowadzeniem do biura, ale co z innymi?
Lally Foss
[ Bądźmy wszyscy szczerzy, kiedyś musiało do tego dojść :3
OdpowiedzUsuńSkoro marzysz, to nie sposób mi odmówić, myślimy czy masz już jakiś pomysł? ]
Carol
[ Hah, czyli chcesz, żeby nasze postacie pobawiły się w dom? Jasne, mi to pasuje, nawet bardzo, ale wiesz, że skoro to Stark ma zadzwonić do Danvers, to Ty musisz zacząć? xD ]
OdpowiedzUsuńCarol
Nie widziała powodu, aby stresować się nadchodzącą rozmową kwalifikacyjną, a tym bardziej, aby okazać jakikolwiek niepokój. Taka firma jak SI nie potrzebowała niepewnych własnych możliwości cieląt, zastraszonych słabiaków analizujących każde słowo czy gest, zupełnie niegotowych na niespodziewane. Zdaniem Foss podstawą sukcesu była nie tylko ambicja czy trochę nabrzmiałe ego, ale przede wszystkim bezczelność, której jej ─ tak szczerze ─ od dziecka nie brakowało.
OdpowiedzUsuńZapamiętanie roli Królewny Śnieżki w piętnaście minut ─ jako dzieciak szybciej czytać nie umiała, to chyba nic dziwnego ─ to jedno, ale zamknięcie rywalki w toalecie oraz powiedzenie nauczycielowi prowadzącemu kółko teatralne, że mała Kim Collins uciekła do domu, zbyt bojąc się występu przed tłumem, to drugie. Gdyby teraz na horyzoncie pojawił się ktoś, kto mógł zabrać jej posadę w firmie Starka, na pewno postąpiłaby podobnie.
─ Niepokoi? ─ powtórzyła. ─ Gdyby miał pan coś przeciw mutantom, nie byłoby mnie tutaj, nie udawajmy, że mnie pan przedtem nie sprawdził. ─ Przekrzywiła lekko głowę, przyglądając mu się z nieodgadnionym uśmiechem.
Jego mały żarcik ani trochę jej nie uraził. Przez lata spędzone z mało taktownym bratem, ojcem lubującym się w niewybrednych żartach oraz ─ przede wszystkim ─ będąc mutantką nauczyła się, że przejmowanie się jakimikolwiek uwagami prędzej czy później zaprowadziłoby ją do terapeuty. Niestety, nie miała środków na ten luksus, musiała więc utwardzić tyłek na wszystko to, przez co ktoś bardziej przewrażliwiony oskarżyłby Starka o propagowanie nienawiści.
─ Och, będzie pan zawiedziony, że w przypływie wściekłości nie demoluję wszystkiego wokół. Powiedzmy, że... ─ jej wzrok znów powędrował w kierunku biurka ─ jedzenie takiej ilości czekolady prędzej czy później sprawi, że nie zmieści się pan w pancerz. ─ Odwróciła spojrzenie od szuflady, w której spoczywała napoczęta tabliczka.
─ Dzięki moim zdolnościom bardzo szybko wszystko zapamiętuję oraz widzę przez przedmioty, tak można najkrócej ─ dodała, chociaż tak naprawdę nie sądziła, by Stark potrzebował większej ilości wyjaśnień. ─ Ogólnie mój zmysł wzroku jest bardzo rozwinięty, dotąd nie poznałam maksymalnej odległości, z jakiej mogę coś zobaczyć, mój rekord to szyszka wisząca na drzewie rosnącym kilometr od rodzinnego domu. Prawdopodobnie jestem też jedną z niewielu kobiet, które umieją używać mapy samochodowej. ─ Uśmiechnęła się nieco szerzej.
Ale się rozgadała! Tak naprawdę nigdy nie żałowała, że jej mutacja nie dotyczy wytwarzania niszczącej energii, właściwie to powinna się cieszyć. No, nie tylko ona, wszyscy wokół również, ponieważ temperament Foss w dodatku z destrukcyjnymi umiejętnościami wiązałby się z dużym ryzykiem stania się doskonałą partią dla Bannera... A jej jakoś nigdy nie kręcili napakowani, zieloni kolesie w obcisłych portkach.
[ Dziękuję bardzo! Też uważam, że Lily jest urocza :) Mam nadzieję, że skusisz się na wątek :D ]
OdpowiedzUsuńL.Cooper
[Wyczuwam równie uroczą rywalizację.]
OdpowiedzUsuńGambit
[Stwórz kogoś z Bractwa! Bractwo potrzebuje członków.
OdpowiedzUsuńZłol z Ulicy Sezamkowej. Za bardzo się tu wszyscy kochacie, nie może być tyle miłości na blogu :D]
Rudeolf Czerwonowłosy
Czekała przed budynkiem, aż Tony ponownie obejdzie każdy kąt sklepu i dobierze sobie odpowiedni strój na te nieprzewidziane wakacje w Indiach. Oparta o ścianę wyglądała mniej jak jedna z turystek, a bardziej jak przypadkowa i niecodzienna mieszkanka tego niewielkiego miasteczka. Wybranie sobie odpowiednich ubrań zajęło jej dokładnie pięć minut mniej niż Starkowi, głównie dlatego, że ani nie przebierała, ani nie grymasiła. W gruncie rzeczy najważniejsze było zdobycie odpowiednio lekkiego i przynajmniej odrobinę wygodniejszego obuwia oraz okularów przeciwsłonecznych, a kiedy zrealizowała te punkty, zostało jej już tylko wsunąć się w najbardziej klasyczny szary top. W torbie przewieszonej przez jej ramię znajdowała się reszta z ich pieniędzy.
OdpowiedzUsuń- To chyba nadal żyje – powiedziała niewyraźnie między skonsternowanymi mlaskami, wpatrując się w zawartość pudełka. Na moment podniosła wzrok na Starka, jednym spojrzeniem oceniając jego outfit. Pogmerała w pudełku plastikowym sztućcem, jednak najwidoczniej albo nie potwierdziła swoich podejrzeń, albo postanowiła je zignorować.
Być może nie powinna kupować jedzenia z przypadkowych budek, ale z doświadczenia wiedziała, że jej żołądek wiele jest w stanie znieść, ale nie toleruje jednego: głodu. Poza tym podstawową zasadą jej życia było korzystanie z dóbr, póki takowe były dostępne. A mężczyzna w zgniłozielonym samochodzie stał po drugiej stronie ulicy i to na pewno nie był przypadek ani niezobowiązująca wycieczka krajoznawcza.
- To na pewno nadal żyje – powiedziała ponownie w stronę kubełka, jednak poszukiwania ruchliwych dowodów przerwał stłumiony dźwięk telefonu z budki znajdującej się może dwa metry od nich. Robin automatycznie uniosła głowę, prężąc się niespokojnie. Nie było wątpliwości, że w okolicy nie ma nikogo, kto wyglądałby na osobę, która czeka na telefon.
Zanim Stark zdążył zareagować – a nawet nie sprawdzała, czy chce to zrobić – Clark była już w rozpadającej się budce, z telefonem przy uchu. Mocno chwyciła go drugą ręką, prawie do bólu, kiedy po drugiej stronie usłyszała czystą ukraińską mowę.
- Na czwartej, trzecie piętro, za zasłonką. Na szóstej, zielony parapet. Na dziesiątej i jeszcze na pierwszej, za samochodem, który za wami jechał.
Robin powoli podążała wzrokiem za słowami mężczyzny, szybko zdając sobie sprawę z tego, że oprócz jego nienagannego akcentu nie jest pewna niczego więcej. Nawet ona nie potrafiłaby już tak płynnie i pięknie posługiwać się swoim ojczystym językiem, za wiele słów przekręcając, za wiele mieszając z rosyjskimi naleciałościami. On mówił prawie jak spiker, wymową wzorcową. Gdyby nie satysfakcja, którą wyczytywała za każdym kolejnym razem, gdy odnajdywała już wzrokiem punkty, o które mu chodziło, powiedziałaby, że jest niemal uprzejmy.
Na czwartej, trzecie piętro, kobieta obserwująca punkt, w którym znajdowała się Robin i Tony. Na szóstej – mężczyzna. Na dziesiątej – mężczyzna. Na pierwszej – mężczyzna. Wszyscy wpatrujący się w to samo miejsce, wyczekująco, pewnie. Jak prężąca się zwierzyna reagując na każde spojrzenie Robin, która starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.
- Widzę cię – powiedział jeszcze głos, po czym po drugiej stronie rozległ się urywany dźwięk braku sygnału.
Robin jeszcze raz, tym razem gwałtownie, przeniosła wzrok na każde z miejsc, z których ich obserwowano. Kobiety i dwóch mężczyzn już nie było, a trzeci skręcał właśnie w boczną alejkę.
Robin nie myślała. Po prostu ruszyła biegiem za nim, prawie wpadając pod koła zgniłozielonego auta, którego właściciel-fotograf najwidoczniej chciał zajechać jej drogę. Ona biegła. Po prostu biegła. Wkurwiona, niecierpliwa i przerażona. Nigdy nie lubiła podchodów.
Robin Clark
- Zgubiłam go! – rzuciła wyraźnie zirytowana, rozglądając się po tłumie w poszukiwaniu mężczyzny, który byłby zgodny z tym szybkim rysopisem stworzonym w głowie. Obstawiała jednak, że już go nie znajdzie, na pewno nie tutaj. Nie miała jednak czasu powiedzieć o tym Tony’emu, bo ten już ciągnął ją w tymczasowo najbliższe bezpieczne miejsce. Robin była zbyt zajęta pościgiem, by dostrzec, że ktoś jeszcze oprócz Starka za nią biegnie. Nie mogła jednak przegapić strzałów.
OdpowiedzUsuń- Wskazał mi przez telefon miejsca, z których nas obserwowano. Co najmniej cztery osoby, na pewno trzech mężczyzn. Plus ten w samochodzie, który robił zdjęcia – wyjaśniła szybko. Serce biło jej mocno od pościgu i emocji. - Nie mam pojęcia, o co chodzi. Naprawdę chciałabym wiedzieć, ale to musi być… - spojrzała w tłum, który nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, co najwyżej kilka kobiet posłało im ostatnie krytyczne spojrzenia, zaganiając dzieci w dalszą część targu, prawie jakby schodziły z linii strzałów. – To musi być ktoś stamtąd - powiedziała, mając na myśli Ukrainę, życie przed Robin, a najpewniej laboratoria, bo przecież wszystko inne naprawdę nie miało wtedy żadnego znaczenia, żadnego bagażu, który mógłby powrócić do niej teraz jak bumerang. - Nawet ja nie potrafię już tak płynnie mówić po ukraińsku. I nikt z ludzi, z którymi…współpracuję teraz nie bawiłby się w takie podchody. To pracochłonne, czasochłonne i niezwykle angażujące. To jak gra w kotka i myszkę, jak… - urwała - jak polowanie – skończyła, najwidoczniej zaskoczona trafnością swojego spostrzeżenia. – Wpuścił nas na swój teren. W środek gry. „Widzę cię”, sukinsyn.
Kolejne dwa strzały, zupełnie bezsensowne, bo skazane na skończenie w ścianie jednego z budynków, padły już ze znacząco bliższej odległości. Tego kolorowy bazar najwidoczniej nie mógł już tolerować, bo wśród mieszkańców, sprzedawców i kupujących zrobił się jeszcze żywszy bałagan, tym razem więcej ludzi zaczęło się odwracać, więcej zaczęło pokrzykiwać, a kilkoro nawet wskazywało energicznie różne punkty, nawołując zawodzącym, wzburzonym głosem. Ludzie zaczęli się też przemieszczać, trochę bardziej żywym krokiem niż jeszcze chwilę temu, a Robin niewiele myśląc chwyciła Tony’ego za rękę i wyciągnęła z ich kryjówki. I tak na niewiele mogła się im zdać w dłuższej perspektywie. Oprócz niewielkiej luki między budynkami nic tam nie było.
- Gdybym jeszcze była tu sama… Mieć na sumieniu Tony’ego Starka… - mruczała pod nosem, wciskając się w najbardziej gęsty tłum. Nie zważała jednocześnie na nic, torując im drogę do przodu jak taran, a nie niewielkich rozmiarów blondyneczka. Przecież nawet nie trzymała w dłoniach broni, nawet nie rzucała pozornie uprzejmego „przepraszam”, po prostu sunęła przed siebie z taką pewnością, jakby każdy musiał schodzić z jej drogi. Szła, szła przed siebie z taką determinacją, z jaką jeszcze chwilę temu biegła. Tłum nie był bezpieczny, ale jednocześnie szybki marsz był bezpieczniejszy niż bieg czy tkwienie w tamtym progu. Jeśli statystyki się jakoś sumowały, to może mieli szansę przebrnąć przez to cholerne targowisko i znaleźć się gdzieś, gdzie… Gdzie będzie cokolwiek lepszego.
Żaden strzał już nie padł, a po drugiej stronie targowiska ciasno zbite domki skrywały kilka wąskich alejek i uliczek. Zapewne wiele z nich kończyło się murem lub kolejnym nieprzewidywalnym placem, a może innym centralnym punktem życia tego miejsca. Nieistotne. Skoro jedynie kobieta ruszyła za nimi w pogoni, reszta ich ogona musiała z sobą coś zrobić.
Na przykład obejść miejsce dookoła i czekać, aż sami wejdą prosto w ich ręce? Mężczyzna z bronią leniwie wskazał głową jedną z uliczek. No cóż, przynajmniej nie musieli sami żadnej z nich wybierać.
Robin Clark
Może Robin nie potrafiłaby już mówić po ukraińsku z wzorowym akcentem i słownictwem pozbawionym kalek i zapożyczeń, jednak pod względem rozumienia absolutnie nic się nie zmieniło. Tych kilka zdań, które padły z ust uzbrojonych nie rzuciły może jasnego światła na całą sytuację, a jednak dały Robin niewielki cień, zarys, wątłą ścieżkę, za którą powinna podążyć, jeśli chciała zrozumieć, z czym mają do czynienia. Ale to nie była odpowiednia chwila na próby przypomnienia sobie tych tak ważnych, a tak zamazanych wspomnień. Sabina Danilenko nie żyła – prawda ta była bardziej skomplikowana, a największa tajemnica tkwiła w głowie Robin. Robin Clark, która miała w mózgu całe fragmenty wypalonych, zagubionych, utraconych wspomnień. Obawiała się, że wśród nich może być to najbardziej istotne.
OdpowiedzUsuń- To było banalne – stwierdził szyderczo smagły mężczyzna, który wyszedł zza rogu, przecinając drogę pochodowi złożonemu z Tony’ego, Robin, brunetki i jej dwóch przyjaciół z bronią wycelowaną w więźniów. Czwarty najemnik, ten, który pojawił się niespodziewanie, miał włosy gładko przylizane na jedną stronę i obrzydliwy zwyczaj ciągłego trzymania wykałaczki między zębami
- Prawda? Myślałam o tym samym, James – zacmokała ex-znajoma Starka, najwidoczniej niezbyt zainteresowana rozmową z mężczyzną. - Twierdził, że będzie z tego coś wielkiego. Tyle starań i taka porażka. Ale czego się spodziewać po playboyu pozbawionym zbroi i podrzędnej mutantce-eksperymencie – wzruszyła ramionami.
- Hm – mruknął tylko burkliwie mężczyzna w brązowej koszuli stojący po prawicy kobiety, powoli przeżuwając gumę i przenosząc ociężałe spojrzenie z więźniów na profil brunetki, a później na twarz przylizanego. Kobieta tymczasem, szeroko uśmiechnięta, świeża mimo ciepła, pościgu, przedzierania się przez tłum, zerknęła ukradkiem na drugiego ze swoich towarzyszy.
Atmosfera zaczynała gęstnieć.
- No cóż, nagroda jest jedna, więc… - zaczął obślizgłym głosem człowiek nazwany Jamesem, przylizując jeszcze dokładniej włosy. Jego przedziałek drażnił zmysł estetyczny Clark, ale w tej chwili wydawało się jej, że ważniejsze jest nie to, co dzieje się między nim a kobietą, ale to, co wydarza się po jednej i drugiej stronie jej i Starka. Ich dwoje strażników, niewłączonych w dyskusję (jeśli nie liczyć chrząknięcia), ciągle rzucało sobie spojrzenia, równie ukradkowo przenosząc je na rozmawiającą parę, jakby zaraz miało się zdarzyć coś niezwykle istotnego, coś decydującego.
- Zamiast się zabijać możemy się dogadać – stwierdziła automatycznie kobieta, uśmiechając się uroczo, głową kiwając na Starka. Być może była niezła w łóżku, pewnie nawet potrafiła flirtować, jednak w tej chwili wyglądała władczo i zaradnie, w tym złym i cuchnącym krwią sensie. – Ta cała wycieczka miała ubawić naszego drogiego sponsora, ale wszystko potoczyło się tak szybko, że nie dajmy mu teraz satysfakcji płynącej z jego chorego pomysłu pod tytułem: „wyślijmy osobno kilku najemników, niech się pozabijają w drodze po nagrodę” – zachichotała bez krztyny rozbawienia. – Mam chętnego na głowę Starka. Ty weźmiesz mutantkę. Wilk syty i owca cała. A ty jesteś w mniejszości, więc i tak robię ci łaskę. Po prostu nie mam czasu bawić się ze sponsorem w wymiany, tortury, czy czego on tam sobie jeszcze od nas i swojej przyjaciółki chce.
Kobieta przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, a Clark przyszło do głowy, że „wilkiem” nazwała samą siebie.
- Właściwie wcale nie jestem w mniejszości – odpowiedział uprzejmie James, a jeden z dwóch strażników ciągle mierzących bronią w Starka i Clark wzruszył niewinnie ramionami, kiwając mu na potwierdzenie i zgodę. – Stev to mój stary znajomy. Dwóch na dwóch. Może jednak się dziś pozabijamy?
Robin Clark
Dzień w pracy nigdy nie był tak samo nudny. Każda sprawa była interesująca, zwłaszcza kiedy było się jednym z prawników zajmujących się sprawami specjalnymi. Czasami w fotelu po drugiej stronie jej biurka siedział Spidey, nie raz przychodził Richards. Przychodzili też ludzie domagający się odszkodowań, bo byli pośrednimi ofiarami potyczek między złoczyńcami i superherosami, w których sama niejednokrotnie brała udział. Były to rutynowe sprawy w większości i zazwyczaj kończyły się na korzyść poszkodowanych. To, co wylądowało dzisiejszego pięknego przed południa na jej biurku nie wróżyło, że proces sądowy pójdzie według tego schematu. Po przeczytaniu całego pozwu miała wrażenie, iż ktoś sobie robi z niej spore żarty. Wynikało z niego bowiem, że Avengers zrobili sobie pole bitwy w centrum ich stolicy, co więcej, w rezultacie całe miasto zostało uniesione w powietrze i potem zrzucone z powrotem na ziemię ze sporej wysokości. Reprezentanci kraju spodziewały się odszkodowań większych, niż Polska po spustoszeniu Warszawy przez Nazioli.
OdpowiedzUsuńNajwiększe zaskoczenie jednak wywołał w niej fakt, że adresatem pozwu był nie cały zespół Avengers, a Anthony-pieprzony-Stark solo. Tak jakby to on sam nabruździł. Poza tym, czy on nie zajmował się sprawianiem, żeby wszyscy w teamie wyglądali dobrze i byli efektywni w walce i to w sumie Rogers powinien odpowiadać za manewry? Coś jej się wydawało, że prędzej czy później rząd może się nieźle zirytować manewrami superherosów na terenach innych krajów, a to, czym może to poskutkować, pozostawało tajemnicą.
Zanim przyjęła Starka w swoim biurze, musiała zapewnić swojego innego klienta, że ich linia obrony jest wystarczająco dobra, a w sumie najlepsza. I choć moc owego klienta nie była niczym zaskakującym, to jednak sąsiedzi bali się wychodzić z domu, kiedy po okolicy grasował pokaźnej wielkości lew.
Stark jak zwykle był ostentacyjny i ociekający seksem do bólu. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy wpadł do jej biura i od progu chciał ją komplementować. Zaraz, zaraz, czy on myślał, że nawet nie przeczytała akt sprawy przed jego przyjściem? Wytrzymała go zatem trochę dłużej, zwłaszcza, że miała powód. Jeszcze jakiś czas temu działał na nią i owszem, podobało się jej, że nadąża, ale to było ponad pół roku temu.
- Stark. - Zaczęła neutralnie, w końcu racząc miliardera swoim spojrzeniem. Jak rozumiem, nie przepadasz za Frankiem Castle, prawda? - Spytała lekko. - Biorę dużo, ale ciebie stać, pogadajmy zatem, dlaczego twoja fundacja dała dupy i nie zabrała się za niesienie pomocy obywatelom Sokowii w potrzebie. Masz ludzi od tego, wiesz, że narozrabialiście tam, choć w dobrej woli i nic z tym nie zrobiliście. Kawy? - uśmiechnęła się w końcu. Sprawa miała być trudna i Jennifer trzymała kciuka pod biurkiem, żeby ten idiota zechciał współpracować. Jakkolwiek kasiastym geniuszem by nie był, to jednak czasem mózgu mu brakowało. - Za niesławienie, powiadasz. Ci ludzie nie mają dachów nad głową, a ty chcesz wycisnąć z nich ostatnie grosze, żeby mieć na nowy model Audi R8?
Jen Walters
[Rozpierdolmy pół Madrytu albo i innego Berlina, każmy Starkowi za to płacić, a Wdowa będzie zbyt zajęta słuchaniem jego narzekań na jej lekkomyślne wysadzanie budynków, bo będzie dawać dyla przed starymi znajomymi z KGB, którzy przypomnieli sobie, że Hydra sporo da za laskę, która wcale nie słynie dla nich z lojalności, a może przydać się w zemście za ucięcie zbyt dużej ilości łbów.
OdpowiedzUsuńAle najpierw rozpierdol.]
No dobrze, może jej decyzja dotycząca wyjścia z kryjówki nie była zbyt przemyślana, ale nagły akt bohaterstwa Starka także do genialnych pomysłów nie należał. Nie było jednak czasu na wytykanie błędów, bo byli w pieprzonych Indiach, a co działo się w Indiach, było skazane na trudności poznawcze.
OdpowiedzUsuńZanim przylizany szarpnął ją za włosy, zdążyła niemal obezwładnić Sarę. Niemal było tu jednak słowem kluczowym. Brunetka podniosła się z ziemi bez szwanku, jeśli nie liczyć zbitego kolana, w Starka celował już z broni ten, który jeszcze chwilę temu ją opuścił. Trzeci co prawda po bliskim spotkaniu z murem nie miał szans na szybką rekonwalescencję, jednak nóż na szyi był kartą najsilniejszą.
- Właściwie jeśli wyjaśnimy kilka rzeczy, czyny staną się też znacząco łatwiejsze – wycharczała niespodziewanie Robin. W chwili, kiedy ktoś trzyma ci nóż na gardle, należało zachować całkowity spokój, tego Clark była pewna, chociaż po raz pierwszy sama stanęła w takiej sytuacji. Pierwsze krople krwi często bywały na pokaz, poza tym uwaga brunetki dotycząca pieniędzy działała na ich korzyść. Uszkodzony towar nigdy nie był wart tyle, co nienaruszony. – Widzisz, Tony, sytuacja jest absurdalna i nie bardzo nadążam, ale gdzieś pomiędzy wierszami okazuje się, że główne zlecenie jest na mnie, ale Sara zdaje się łamać umowę z naszym tajemniczym gospodarzem na rzecz sprzedaży także twojej głowy. Komuś innemu. Grupa zaczyna się więc dzielić na dwa obozy. Coś pominęłam? Jestem kiepskim tłumaczem.
Zachwiała się, stając prawie na palcach, kiedy nóż połaskotał ją jeszcze bardziej. Trudno mówić o tym, by czerpała przyjemność czując ciepłe krople krwi spływające po jej szyi, jednak każda nagła zmiana sytuacji była na ich korzyść. No dobrze, może ten nóż nie był najlepszym rekwizytem, jednak nie należało grymasić, póki głowa była cała.
A była. Robin może nie miała doświadczenia w uciekaniu przed pościgiem, miała jednak doświadczenie w byciu ofiarą. Może nie udało się jej tego uniknąć, ale w patowej sytuacji jej mózg zaczynał działać gwałtowniej, chorobliwie szybko. Cień dostrzegła kątem oka, a był na wyciągnięcie ręki, może dwa kroki od miejsca, w którym przedziałek przyciskał ją do siebie – fragment bardzo wąziutkiej uliczki między dwoma kamiennymi budynkami, prawie przez całą długość, aż po horyzont, zakryty przed słońcem rozwieszonymi między murami płachtami materiału i stertami prania. W pełnym słońcu jej mutacja nie mogła się na wiele zdać – nie z taką przewagą i nie, jeśli nie chciała przerazić Starka na śmierć. Ale mała, maluchna chociaż dematerializacja ciała, chociaż szczątkowe odwrócenie uwagi mogło im jakoś pomóc.
Złapała spojrzenie Sary, wzrok bezpośrednio skrzyżowany z jej własnym. Tego trzeba było się uczepić, tutaj musiała zarzucić kotwicę. Niepokój. Ziarenko niepokoju, podmuch strachu, który w gruncie rzeczy był irracjonalnym wytworem działania mutacji. Ale jeśli człowiek nie był świadom tego, że mutant wpływa na jego sposób odczuwania, szybko przyszywał negatywne odczucie pierwszej dostępnej i odpowiednio silnej myśli. Ludzki mózg dąży do pełni, uzupełnia braki, szuka wytłumaczenia.
- James, zluźnij ucisk – warknęła ostrzegawczo Sara. – Zaraz ją zabijesz – dodała, nie całkiem zgodnie ze stanem faktycznym. Robin czuła, że James zna się na rzeczy.
Sara zamrugała, a Robin przeniosła spojrzenie na mężczyznę, który celował w Starka. Odrobina niepokoju. Odrobina zawahania. Musiała się skupić, żeby nie przyszło mu do głowy strzelać.
Robin Clark
Markiza była gruba i ciężka, więc ostre promienie słońca nie miały z nią szans. Robin doceniała tych, którzy, tak jak ona, w każdym miejscu na świecie nieustannie szukali odrobiny cienia, półmroku w samym środku słonecznego, przeraźliwie jasnego miasta. Słońce dawało życie, owszem. Dawało siły. Ludzki organizm potrzebował promieni UV, które pozwalały na uzupełnienie niedoboru witaminy D. Jednak mutant to nie człowiek, a na pewno nie każdy.
OdpowiedzUsuńRobin Clark najbardziej lubiła wrażenie nieistnienia. Nie potrafiła tego opisać odpowiednio plastycznymi słowami i zapewne większość mutantów doskonale rozumiała jej problem. Moce istniały i rządziły się swoimi prawami, bardzo logicznymi, ale często jednak trudnymi do opisania w kilku prostych zdaniach. Robin najbardziej lubiła to wrażenie nieistnienia, kiedy w jakiś sposób nadal egzystowała, pozbawiona jednak fizycznego ciała, twardych, zwartych tkanek, które tworzyły biologiczny organizm. W takim cieniu, w jakim się teraz znalazła, nie ginęła całkowicie, ale jej kontury stawały się dziwnie zamglone, jak w niektórych obrazkach będących zabawnymi przykładami złudzeń optycznych: schody, które nie mają końca, niesamowite bryły, które są jednocześnie płaskie i trójwymiarowe.
Nóż nadal łaskotał jej szyję, po raz czwarty czy piąty nacinając skórę na kilka milimetrów. James jednak albo nie wiedział o jej mutacji, albo nie zorientował się w odpowiednim momencie. Ruch zajął Robin ułamek sekundy. W jednej chwili nadal stała na palcach przyciśnięta do torsu Przedziałka, w drugiej James nie trzymał już w dłoniach jej włosów, ale powietrze, a dotychczas zablokowana ręka Robin wymsknęła mu się, jakby była z suchej, ale jednocześnie płynnej substancji, której nie można ani złapać, ani przycisnąć. Rozpływała się, rozmazywała jak miraż. Ale trwało to zaledwie sekundy. Ani James ani Sara nie mogli mieć czasu na podjęcie decyzji, na reakcję.
Robin zawyła.
Nie był to ludzki dźwięk. Nie był to dźwięk, który można przyrównać do jakiegokolwiek innego odgłosu. W przyrodzie nie istniało chyba stworzenie, które potrafiłoby zmusić swoje struny głosowe do czegoś podobnego. Krzyk nie był długi, nie był przeraźliwie donośny. Nie miał konkretnie określonej formy i tonacji. Był jednak kumulacją czegoś, co wychodziło daleko poza zwykłe dźwięki odbierane przez ludzkie ucho. Sprawiał, że człowieka zalewał zimny pot, że drżały ręce, że kołatało serce, że nogi się uginały, a dłonie wypuszczały wszystko, co się w nich znajdowało. Wibracje strun głosowych Robin sprawiały, że każdy człowiek, do którego dotarł ten parszywy dźwięk, padał porażony strachem, najprawdziwszym i jednocześnie najbardziej irracjonalnym strachem w jego życiu.
Najgorzej oberwał James, bo Robin utkwiła w nim śmiercionośne, czerniejące oczy. Jej usta zsiniały, a na policzkach pojawiły się niezdrowe, ciemne plamy, nadające jej odpychający wygląd, jakby sam dźwięk i oczy Gorgony nie wystarczyły. Mężczyzna upadł na ziemię, z twarzą wykrzywioną czymś, co mogło chyba być tylko bolesnym wyrazem absolutnej paniki, śmierci ze strachu.
Robin Clark
Jemma znowu przybrała zdziwiony wyraz twarzy, patrząc na pana Starka. Przechyliła też lekko głowę, jakby takie wpatrywanie się w niego, miało dostarczyć jej odpowiedzi na dręczące pytania. Wiedziała, że jest inny niż inni, a przynajmniej tak mówili, ale nigdy nie sądziła, że spotkanie z nim będzie aż tak różniące się od pozostałych. Przecież nikt nigdy jej nie powiedział, że marnuje się w S.H.I.E.L.D! Simmons nawet nie myślała, że mogłoby tak być.
OdpowiedzUsuń– Cieszę się z tego potencjału, ale... – tutaj zatrzymała się na chwilę, aby jeszcze upewnić się czy na pewno chce powiedzieć to, co ciśnie jej się na język. – Wstąpiłam do Akademii właśnie po to, aby się nie marnować. W wieku siedemnastu lat byłam już uczennicą z dwoma doktoratami i tylko S.H.I.E.L.D było w stanie zaproponować mi coś więcej niż uczelnia. Sądziłam, że to jest właśnie idealne miejsce na rozwój. A pan mówi... – westchnęła, starając się zebrać kolejne sensowne myśli.
Może rzeczywiście w jego słowach było ziarno prawdy. Przecież nawet Hydra zyskała lepszą technologię, nie mówiąc o kamerze w oku, którą – według Fitza – Tarcza miała wytworzyć za jakieś dziesięć lat. Olbrzymi samolot z umiejętnością maskowania to jedno, ale istniała jeszcze cała gama innych wynalazków, których jej organizacja nie posiadała lub nie potrafiła stworzyć. Simmons zajmowała się tym bezpośrednio. Pewnie gdyby nie jej współpraca z Leo, S.H.I.E.L.D nie doczekałoby się kilku ciekawych osiągnięć technicznych. Myśl o tym zawsze potrafiła poprawić nastrój. Od tych myśli przeszła do mniej przyjemnych, ponieważ teraz pojawiło się pytanie czy rzeczywiście był w niej jakiś potencjał ponad ramy S.H.I.E.L.D i czy Stark Industries to nie były zbyt wysokie progi na jej nogi. Przecież tak właśnie mogło być. Jemma nie była jedyna, w dodatku młoda, a na świecie istniało mnóstwo osób lepszych od niej.
– Bardzo chętnie! To będzie sama przyjemność – uśmiechnęła się szeroko, ponieważ wizja obejrzenia całego budynku znacznie poprawiła jej humor. Wstała z krzesła. – E tam, skądże! Budynek od zewnątrz prezentuje się tak samo wspaniale, jak od wewnątrz, a naprawdę wiele ciekawych konstrukcji widziałam w swoim życiu. Nie mogę wyjść z podziwu!
Naprawdę cieszyła ją myśl, że będzie mogła zobaczyć to wszystko od środka. W końcu dzięki tym obserwacjom, może będzie mogła też się czegoś nauczyć. Wiedziała, że Tony Stark był bardzo śmiały w swoich poczynaniach, czego zdecydowanie brakowało pannie Simmons. Ona wolała wszystko robić uważnie, nie wychylać się i robić to, co do niej należało. Nadszedł jednak taki moment, kiedy przekonała się, że to nie jest właściwe postępowanie. Musiała być bardziej śmiała, jeśli chciała iść naprzód. A jednak bała się, wciąż coś ją blokowało, tam głęboko w środku. Może to właśnie tutaj miała nauczyć się, jak nie bać się własnych odkryć.
– Tak, to był Oxford, ale tylko do pewnego czasu i naprawdę na trochę – odpowiedziała, idąc krok w krok za mężczyzną. – Jak już mówiłam, młodo dołączyłam do Akademii S.H.I.E.L.D, więc nie było zbyt dużo czasu na bycie normalną studentką – zaśmiała się cicho. – Zresztą u mnie to zawsze było jakoś... inaczej. Ludzie patrzyli inaczej, mówili inaczej, zachowywali się inaczej. Możliwe, że to ja sama to powodowałam, w końcu nie zdobyłam tak wcześnie dwóch doktoratów, siedząc na kanapie i oglądając telewizję, ale i tak... Ale przecież nie zaprosił mnie pan, żeby słuchać o moim życiu, przepraszam – zacisnęła usta w wąską linię, po czym wzięła głęboki wdech. – Co zobaczymy najpierw?
Jemma Simmons
Nie dziwił jej zamarły wyraz twarzy Jamesa, nie dziwił jej omdlały Czwarty i reakcja Sary, która chwilę później zniknęła za rogiem. To nie był pierwszy raz i Robin doskonale wiedziała, że nie jest to ostatnie użycie mocy. Nie mogła przestać, nie mogła udać, że jedyne, co potrafi, to znikać w ciemności jak kamfora. Uwielbiała władzę, kochała swoją mutację jak niezbędną kończynę. Za nic w świecie nie pozwoliłaby jej usunąć, zmniejszyć, ograniczyć. Przerażało ją to, dziwiło i martwiło, ale nie mogła tego zmienić. Mogła tylko nad tym panować.
OdpowiedzUsuńZamrugała gwałtownie, chcąc jak najszybciej schować to nienormalne i nieetyczne uczucie głęboko wewnątrz siebie, w bezpieczne i ciche miejsce, do którego nikt oprócz niej nie miał dostępu. Nie potrafiła nazwać tego na głos satysfakcją, wiedziała jednak, że poniekąd to właśnie ona gości w każdej komórce jej ciała, przenika tkanki i tętni w krwioobiegu. Napędza ją. Chora i obrzydliwa satysfakcja, poczucie sytości i najedzenia, dobrze spełnionego obowiązku, dopełnienia. Ale nie mogła tego czuć, nie teraz, skoro wiedziała doskonale, że Stark był za blisko, w samym środku pola rażenia. Zatykanie sobie uszu nie mogło zdziałać cudów, nie, jeśli pierwsze dźwięki obudziły już przerażenie. Jak mogła więc czuć satysfakcję, jak mogła pogodzić się z drażniącym, ale niemal zadowalającym ciepłem rozchodzącym się od gardła przełykiem w dół, do podbrzusza, jakby strawiony strach napełniał ją witalnymi siłami? Jak mogło choćby przez moment przejść jej przez głowę, że tego właśnie potrzebowała, że to należało zrobić? To okrutna moc, wywoływanie czyjegoś strachu, gra na emocjach, poruszanie najbardziej drażliwych strun i uruchamianie najmniej dających się opanować odruchów. To nieludzkie.
- Tony – dogoniła go w kilku długich krokach i chwyciła za przedramię. Jej głos brzmiał całkiem zwyczajnie, ciepło i niewinnie. Różnica była diametralna i dokonywała się w jednej chwili. – Przepraszam. - Który raz już dziś przeprosiła? Była pewna, że tylko z perspektywy kilku ostatnich godzin może stworzyć naprawdę długą i soczystą listę wszystkich zawodów, które mu sprawiła. No i nadal byli w Indiach, to kolejny powód do czucia się najbardziej podle na świecie. Zastąpiła mu drogę, niejako zmuszając go tym samym do kontaktu wzrokowego. Jej oczy znów były niebieskie, a na twarzy nie został żaden ślad po tym, co się wydarzyło.
Otworzyła usta, jakby coś jeszcze chciała dodać, przez jej twarz przebił się zlękniony cień. Nie powiedziała jednak tego, co chciała, szybko zamykając usta.
- Za kilka minut poczujesz się lepiej – odpowiedziała w końcu tylko na jego pytanie, także siląc się na swobodę w głosie. – To irracjonalny strach. Miraż.
Tłumaczenia były głupie i zbędne. Miraż, który sprawia, że serce człowieka nie wytrzymuje napięcia może być bardzo potężną bronią, zwłaszcza w rękach szaleńców. Robin nie była szalona, ale, z drugiej strony, ani dotychczas nie była z Tony’m w pełni szczera, ani nie była uroczym mutantem, który zapisał się do wesołej gromady Profesora X, by jak najbardziej zmniejszyć krwiożerczość mocy.
Robin Clark
Tony nie spodziewał się wielu rzeczy, których dowiedział się dziś o Robin, a ona sama nie była chyba w pełni świadoma tego, że odkładanie pewnych wyznań na później nie jest najlepszą formą tworzenia relacji z innymi ludźmi. Nie spodziewała się, że w ostatecznym rachunku pojawi się aż tyle tajemnic, aż tyle nowości, aż tyle rzeczy, o których po takim czasie znajomości i takiej zażyłości, jaka zaczęła się między nimi tworzyć, powinna zacząć mu mówić.
OdpowiedzUsuńNo tak, powinna. Powinna wiele rzeczy. Czuła wyrzut, wielki i ciążący wyrzut sumienia, którego nie mogło zgasić nawet to, że Tony w tej chwili wyrażał wielkie zrozumienie i tolerancję. Wyrzut doskonale wiedział, że to nie koniec trudności, że trzymanie pewnych sekretów tak długo nie może po prostu pójść w zapomnienie. To nic, że nie chciała o nich mówić, że tylko dobrze strzeżone tajemnice gwarantują bezpieczeństwo i święty spokój, brak niespodziewanych wypadków, brak niewygodnych pytań i rozmów, brak zainteresowania. Jak mogła nie zrozumieć tego, że od pewnego czasu ufa Tony’emu Starkowi najbardziej ze wszystkich ludzi, którzy ją kiedykolwiek otaczali? Jak mogła przegapić ten moment, jak mogła być tak samolubna, okropna i zapatrzona w to, co najlepsze dla niej? Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie dojść z tym do ładu.
Jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, że niezależnie od tego, kim ich tajemniczy gospodarz jest, wiele wskazywało na to, że być może zdawał sobie sprawę z tego, że Clark milczy jak grób. Zmusił ją do mówienia. Zmusił ją do działania. Zmusił ich do nerwów, biegania z kąta w kąt, do poszukiwania odpowiedzi, do zdobywania pieniędzy i myślenia nad wyjściem z tej sytuacji. Bała się, do czego jeszcze może ją zmusić. I niepokoiło ją, jaka cena, oprócz pieniędzy, została wyznaczona za jej głowę.
- Wszystko w porządku – potwierdziła, bez entuzjazmu. Ten niewinny, chwilowy dotyk Tony’ego działał na nią prawie kojąco, choć jednocześnie czuła jego napięcie. Nie dziwiła mu się. – Nie chciałam cię skrzywdzić. Nie powinnam tego, robić, ale – „nie mogłam się powstrzymać”, szepnął miły głos w jej głowie – nie widziałam innego wyjścia – powiedziała.
Szli już blisko tej ulicy, przy której zaparkowali samochód, a choć spojrzenia przechodniów zatrzymywały się na plamach krwi lub wyrażały zainteresowanie ich szybkim krokiem, tak łatwo jak ciekawość się budziła, tak łatwo też przepadała. Najwidoczniej ta okolica widziała już wiele interesujących i niecodziennych rzeczy, a o pewne rzeczy mieszkańcy przestali się pytać, przestali też dociekać informacji. Trudno było się im dziwić.
Powinni już docierać do miejsca, w którym kupili swoje ubrania i zostawili auto, kiedy Robin zdała sobie sprawę z tego, że choć świetnie widzi nazwę sklepu i starannie wypolerowane okno wystawowe, nie widzi nigdzie samochodu. A samochodu Starka nie dało się tak po prostu przegapić, to było pewne; nie można go było pomylić z innym lub zawahać się, myśląc gorączkowo o tym, czy jednak nie zaparkowało się go w innym miejscu.
Nie, prawda była bardzo rozsądna, logiczna i bezsprzeczna. Samochodu nie było. Stark10 zniknął, przepadł, rozpłynął się, został ukradziony, porwany przez kosmitów, odholowany lub… Po prostu ktoś usunął go z tego miejsca, tak lekko i naturalnie, jak wsadził tu ich.
Robin przeklęła. Po raz pierwszy od wielu lat: po ukraińsku.
Robin Clark
Kradzież samochodu nie była najlepszym zakończeniem tego dnia. Na całe szczęście pojawiła się ulewa, a Tony uprzejmie streścił wszystkie plagi, jakie spadły na nich tego dnia. Robin była jedną z najistotniejszych.
OdpowiedzUsuńZanim dotarli do domu nastoletniej dziewczyny, była już przemoczona nawet w tych miejscach, do których teoretycznie żaden deszcz nie powinien mieć dostępu. Clark nie była pewna, co się dzieje, była jednak tak zmęczona ostatnimi godzinami, tak roztrzęsiona i skołowana, że poszłaby za rękę nawet do piekła, licząc na to, że rządzi nim miły mężczyzna w średnim wieku z zabawnym imieniem i wrednym, acz zabawnym, poczuciem humoru. Nie mogło się przecież przydarzyć już nic gorszego od tego, co już się przydarzyło. Nie mogło, po prostu nie mogło już spaść na nich kolejne nieszczęście – wszelkie statystyki potwierdzały, że ilość złych sytuacji została na tę konkretną dobę wyczerpana. Oczywiście następny dzień najprawdopodobniej miał być tak samo okropny, jednak Robin nie wychodziła aż tak daleko. Nie filozofowała. Nie roztrząsała tonem drama queen tego, co się im przytrafiło, ale nie miała metalowego serca, które kochałoby wszystkie maszyny, więc mogła pozwolić Starkowi na okrzyk rozpaczy, wiedząc doskonale, że to ona jest wisienką na torcie całego zła, które się im przytrafiło. Kiedy więc nastolatka po prostu chwyciła jej dłoń, nie miała zamiaru się cofać, reagować nerwowym kręceniem głowy i szukać innego wyjścia. To było zupełnie bezsensowne. Chyba po prostu trzeba było się pogodzić z losem i dać porwać. Nastolatka wyglądała przecież wyjątkowo korzystnie po tych wszystkich narkotykach, psychodelicznych hotelach i ludziach z bronią.
Dziewczyna zdawała się nie dostrzegać tego, że po każdym jej kroku na kamiennej, czystej posadzce pojawiają się mokre, obślizgłe plamy. Przez głowę Robin przeszła myśl, że dziewczyna chyba jest niezrównoważona lub została wychowana w bardzo pokojowym otoczeniu. Nikt przy zdrowych zmysłach… No dobrze – nikt na Zachodzie przy zdrowych zmysłach nie ciągnąłby za sobą pary nieznajomych w stronę własnego domu, nie wpuszczał ich do środka i nie zostawiał na ganku, sam biegnąc co sił w krokach w dalsze pomieszczenia, wykrzykując radośnie niezrozumiałe słowa.
Z głębi domu zaczęły wysypywać się kobiety. Nie jedna, nie dwie, ale cała gromada roześmianych, rozgadanych kobiet ubranych w kolorowe sari. Clark poczuła się tak, jakby weszła w sam środek bollywoodzkiego filmu. Był już taniec, była tajemnica, było złamane serce. Teraz powinna nastać radość i wieczna szczęśliwość, dużo kolorów, zbliżeń na śliczne szczegóły ubiorów oraz koniecznie kilka padnięć sobie w ramiona.
Przez tłum przedarła się najstarsza i najmniejsza kobieta, jaką Robin kiedykolwiek widziała. Była też najmocniej gestykulującą, najbardziej szczerbatą i najgłośniejszą starszą panią, z jaką miała do czynienia.
- Babcia się cieszy – powiedziała lakonicznie ich ex-przewodniczka, wystawiająca głowę spomiędzy ramion dwóch innych dziewcząt. Robin mogła się z nią zgodzić, owszem. Nadal jednak nie miała pojęcia, o co tu chodzi.
Robin Clark
- To się dobrze składa, bo Rayesha sama opowiada wszystkim, że jesteśmy małżeństwem – odpowiedziała, niepewnie gładząc kunsztowne, złote wyszywania na bladoróżowym sari.
OdpowiedzUsuńNie musiała się sama ubierać. Rayesha i co najmniej trzy czy cztery inne kobiety (nie licząc pomarszczonej babci) otaczały ją przez całą drogę do pokoju, w którym mogła się wysuszyć (Rayesha wytłumaczyła świetną angielszczyzną, że jej siostra jest naprawdę fantastyczną, piękną, śliczną, uroczą, dobrą i miłą dziewczyną), zdjąć pokryte krwią, przemoczone ubrania (Rayesha zaczęła tłumaczyć słowa babki, która – nadal gwałtownie gestykulując i pokazując kompletny brak uzębienia – dodała do zarysu postaci tragiczną historię choroby, wielu odwiedzin u lekarzy i cudu uleczenia, który nastąpił tylko dzięki dobrym ludziom i modlitwie) oraz po prostu poddać się trzem dość milczącym kuzynkom, które wybrały dla niej sari (Rayesha weszła z babcią w zażartą, wybuchającą szczęściem dyskusję) i mieszanką łamanej angielszczyzny, migów oraz delikatnych, acz konkretnych działań ubrały ją w ten niecodzienny strój (Rayesha powiedziała w końcu, że od wielu miesięcy robią wszystko, żeby szczęście nie opuszczało ich domu, a siostra weszła w nowe życie nie tylko z uśmiechem, ale też zdrowiem i dostatkiem, co najpewniej zwiastuje pojawienie się zagubionych, potrzebujących wędrowców, to jest Robin i Tony’ego). I tak Robin pozbyła się codziennego, prostego stroju zwykłego amerykańskiego turysty przebywającego w Indiach na rzecz czegoś, co było najbardziej skomplikowanym, najdłuższym i najpiękniejszym kawałem materiału, jaki kiedykolwiek widziała na oczy. A kiedy kuzynki skończyły swoją pracę, babka chwyciła jej ręce i powiedziała coś, czego Rayesha nie przetłumaczyła, zbyt zajęta wybuchaniem płaczem. Między pociągnięciami nosem zdążyła tylko machnąć kilka razy dłońmi, na znak, że wszystko w porządku, ale jest po prostu niesamowicie szczęśliwa.
- To dość niespodziewany zwrot akcji… Nawet jak na ten dzień – powiedziała niepewnie, ciekawie rozglądając się po kuchni. Z oddali dobiegały dźwięki prawdziwego krzątania, radosnego pospieszania, małych kłótni i śmiechów. Robin nie wiedziała, ile osób znajduje się właśnie w tym domu, była jednak przekonana, że na wesele tego typu musi zjechać się cała rodzina. Cała duża, ogromna, olbrzymia rodzina pełna ludzi ubranych w szczęśliwe, piękne rzeczy. W kuchni pachniało intensywnymi przyprawami, i nawet mimo ich orientalnego pochodzenia, Robin poczuła się swobodniej i pewniej. Trudno było uwierzyć w to, że od niespodziewanej pobudki w nieznanym miejscu minęło zaledwie kilkanaście godzin.
- Dobrze wyglądasz – powiedziała w końcu, kiedy jej wzrok przesunął się leniwie przez całą kuchnię i osiadł na czerwonych zdobieniach na szacie Starka. – Lepiej – dodała.
W jej głosie pojawił się cień niewypowiedzianego pytania, ale bała się je sformułować na głos, żeby nie popsuć tej ulotnej, irracjonalnej chwili ulotnego szczęścia mającego chyba ogromny związek z radością wypisaną na twarzach wszystkich domowników oraz klimatem tego pięknego domu. To nie był jeszcze moment na przepracowanie ostatnich godzin, ulżyło jej jednak, gdy zobaczyła, że pozostałości niepokoju i paniki, wyników jej ataku, spłynęły ze Starka.
Robin Clark
Przemilczała to, jak łatwo Stark przejrzał jej prawdziwe intencje. Nie liczyło się w końcu pytanie, ale udzielona odpowiedź, a z tej Clark potrafiła być choćby szczątkowo zadowolona. Nie było jednej zasady dla skutków ubocznych jej ataków, mogła więc mieć jedynie nadzieję, że Tony jest twardym facetem. Ten dzień udowadniał jej, że jest na pewno człowiekiem jeszcze bardziej otwartym i dobrym, choć dziewięćdziesiąt procent ludzkości mogłaby nie użyć tych słów jako pierwszych do opisania Starka.
OdpowiedzUsuń- Anonimowość, miła odmiana, hm? – spytała ze wzrokiem utkwionym w misce z intensywnie, smakowicie pachnącą zupą. Dopiero teraz poczuła skręt w żołądku. Ostatnia wieczerza nie była może dawno, jednak jej jakość zostawiała wiele do życzenia. Poza tym każdorazowo po intensywnym użyciu mocy Robin czuła nienormalne wręcz łaknienie, kontrastujące z psychiczną satysfakcją. Jakby nie dość było jej organizmowi, że właściwie w każdym momencie doby mogła wrzucić w siebie podwójnego hamburgera z dużymi frytkami.
Naprawdę nieźle znała Tony’ego. Nie było to sprawiedliwe, skoro Stark prawdę o niej poznał dopiero tego dnia. A jednak tak właśnie wyglądał rzeczywisty stan rzeczy i nic już nie mogło tego zmienić. Robin zdawała sobie sprawę z tego, że Tony czasem udaje i gra wymuskanego, łatwo dającego się urazić playboya, który zawsze chce być w centrum zdarzeń. Przerabiali to niejednokrotnie. Ona zawsze wolała być w cieniu, stąd oczywisty dobry stosunek do własnych umiejętności. Nie dla niej pierwszy rząd, błysk świateł i uwaga. Wolała być szarą eminencją, z kąta panującą nad sytuacją. Czasem odnosiła wrażenie, że szczelnie zamknięty na cztery spusty warsztat Starka jest dla niego przestrzenią przypominającą cień i ciemność, w których sama rozpływała się i ginęła. Każdy potrzebował w końcu wytchnienia, a bycie Iron Manem i Tony’m Starkiem nie było łatwą pracą, choć na pewno często bardzo przyjemną. Clark jako asystentka Starka miała całą osobną księgę przyjemnych numerów telefonów przyjemnych pań, które zrobiłyby wszystko, by uprzyjemnić życie przyjemnemu miliarderowi.
W korytarzu odbijającym za drzwiami kuchni dało się słyszeć coraz głośniejsze szuranie, przypominające dźwięk co najmniej tuzina małych, zwinnych nóżek. Robin pochłaniała kolejną łyżkę posiłku, kiedy głos ucichł, by zaraz ponownie roznieść się echem do kuchni. Znów przycichnął. I ponownie kroki stały się głośniejsze. Tym razem jednak dołączyły do nich niewyraźne szepty i chichoty, a sekundę później przed drzwiami kuchni pojawiła się grupa dzieci ubranych w kolorowe, miękkie stroje. Roześmiane, podniecone buzie zaglądały do pomieszczenia ze strachem, fascynacją i dziecięcym entuzjazmem.
Robin zamrugała gwałtownie, przytłoczona trochę nadmiarem pstrokatych, radosnych barw. Łatwo można się tu było poczuć jak w domu, w dobrym, przyjemnym miejscu, w którym dla każdego znajdzie się kawałek miejsca. Dzieci najwidoczniej chciały zobaczyć tajemniczych, niosących szczęście wędrowców, bo po chwili wahania zrobiły kilka kroków naprzód, przepychając się i wybuchając coraz pewniejszymi okrzykami i śmiechem.
Niespodziewanie najmniejsza i zapewne najmłodsza dziewczynka spośród wszystkich dzieci zawołała:
- Abhishek! Abhishek! – i skoczyła w ramiona Tony’ego Starka.
Robin Clark
Stark otoczony wianuszkiem dzieci był widokiem niezapomnianym. Widziała już Tony’ego w towarzystwie kilkunastu pięknych kobiet, widziała Tony’ego w łóżku z trzema nagimi pięknymi kobietami. Widziała go w otoczeniu dziennikarzy, specjalistów od image’u, w otoczeniu prawników, naukowców, superbohaterów, ochroniarzy, fanów, wiernych przeciwników. Nigdy wcześniej nie widziała go jednak tak, jak teraz, z małymi dziećmi uczepionymi jego ramion, zmieniającymi się na jego kolanach i dźgającymi go w brodę. Nawet jeśli dzieci uważały go za kogoś, kim nie był, Robin była pewna, że żadna siła nie usunie z jej głowy tego wspomnienia. Nawet jej jasne włosy nie zrobiły na dzieciach takiego wrażenia, jak święte imię kinowego gwiazdora.
OdpowiedzUsuń- Rozumiem – przyznała z rozbawieniem, kiedy Rayesha zniknęła z tacą, a dzieci znów zaczęły przepychać się przed drzwiami do kuchni, nie śmiejąc złamać zakazu starszej kuzynki, która nie wygoniła je z kuchni. – Bycie gwiazdą bollywoodzkiego kina jest o wiele ciekawsze od bycia superbohaterem - powiedziała, poza lekko ironicznym uśmiechem posyłając Starkowi spojrzenie pełne zrozumienia. Prawdziwego zrozumienia.
Bezpieczny, ciepły dom z dziesiątkami kolorowych, drobnych, uroczych drobiazgów był czymś, czego Robin Clark nigdy nie chciała. Sabina – owszem. Taki dom był częścią jej dzieciństwa, zawsze wierzyła w to, że pewnego dnia spotka odpowiednią osobę i sama stworzy kolejny, wspaniale rodzinny i zwyczajny dom. Nawet gdy wiedziała już, że jest mutantką. Przecież mutanci też mają prawo do nudnego, szarego życia. Życia bez wybuchów, bez wielkich wypadków i tragedii, od których zależy życie całej ludzkości lub przynajmniej jednej wielkiej wioski. Ten dom, dom, w którym znaleźli się dzięki najświętszemu przypadkowi, był właściwie jak każdy statystyczny, nudnawy, zwyczajny dom. Pełno takich można znaleźć na świecie w wielopokoleniowych, wielodzietnych rodzinach, które przynajmniej raz w tygodniu siadają do wspólnego posiłku. Tu pachniało inaczej, dzieci nosiły inne stroje, a meble i ściany miały orientalny wzór. Klimat jednak, ach, tę rodzinną aurę znała. Znała tak dobrze, że aż zrobiło się jej…dziwnie. Nie dobrze, nie źle, nie smutno. Dziwnie – w tym pokręconym, sentymentalnym stylu, który nie znosi uśmiechu z ust. W gruncie rzeczy Robin Clark od początku swojego istnienia wiedziała, że coś podobnego nie będzie jej pisane. A na pewno nie szybko.
- Matka pana młodego powiedziała, że nie podoba się jej kolor miseczek – Rayesha prawie wbiegła do kuchni, z pustą tacą. Tym razem szybciej i bardziej nerwowo zaczęła wykładać dania z lodówki na tacę - Nie podoba się jej kolor! – rzuciła nienaturalnie wysokim tonem, dalszą część wywodu konstruując w swoim rodzimym języku, dlatego żadne z nich, ani Robin, ani Tony, nie mieli szansy dowiedzieć się, jakie inne problemy wydarzają się na dzień przed weselem.
Z głębi domu ktoś krótko zawołał, a dzieci, dotąd nadal stojące pod drzwiami kuchni, spłoszyły się i drobnym, szybkim biegiem ruszyły się odmeldować.
- Istne szaleństwo! – powiedziała Rayesha, unosząc wypakowaną po brzegi tacę. – Pewnie teraz babcia i matka pana młodego wykłócają się o ilość głównych dań. Nie chcę wchodzić w to gniazdo kóz – dokończyła, i zniknęła za drzwiami. – Zaraz ktoś zaprowadzi was do sypialni, żeby żadne z młodych nie zobaczyło was przed jutrem!
Robin Clark
Niestety Robin nie miała szansy odpowiedzieć na zadane przez Tony’ego pytania, choć wyraz twarzy Clark jasno wskazywał na jej stosunek na dociekliwość Starka. Brat Rayeshy zajął jednak całą jego uwagę, więc jeśli ciekawość miała zostać zaspokojona, Tony będzie musiał pytanie ponowić. Cała koncepcja ze ślubem w Vegas była bardzo ciekawa, chociaż Clark odnosiła wrażenie, że już kiedyś, podczas jednej z niekończących się imprez organizowanych przez Starka, miała okazję ją słyszeć. Mogłaby przysiąc, że w tamtej wersji żoną miała zostać jedna z supermodelek, ale być może było to skojarzenie mylne.
OdpowiedzUsuńIch przewodnik zamknął za sobą drzwi, życząc dobrej nocy i informując o tym, że rano ktoś na pewno do nich zajrzy, więc nie muszą się niczym przejmować. Clark poczuła nagle przypływ sympatii do tego zupełnie nieznajomego człowieka.
- Właściwie dlaczego nie możemy zostać? – powiedziała z wahaniem, zerkając przez nieznacznie uchyloną zasłonę na wewnętrzny dziedziniec domu, przez który przebiegały właśnie dwie wzburzone kobiety (w jednej poznała bezzębną babkę) oraz Rayesha, truchtająca się w bezpiecznej odległości, z tacą trzymaną pod pachą i rozwianym sari, o które prawie się potykała. Maskarada trwała zaledwie chwilę, a później już nic nie zakłócało widoku za niewielkim, połowicznie wypełnionym kolorowymi szkiełkami oknem. – Są dla nas tacy dobrzy, nie powinniśmy im tego zrobić – wyjaśniła, zerkając na Starka.
Teraz, kiedy byli już ubrani, najedzeni i skuszeni wizją wygodnego łóżka i kilku zdrowo przespanych nocy, sytuacja zaczęła nabierać sensu oraz odpowiedniej perspektywy. Wydarzenia sprzed kilku godzin oddaliły się od Clark w pół sennej perspektywie. Odnosiła takie wrażenie, jakby dość niespodziewany przypadek kazał jej wziąć udział w filmie. Im dłużej o tym myślała, tym trudniej było jej pozbierać wszystkie fakty i zdarzenia w logiczną, namacalną całość. Była pod wrażeniem wszystkiego, co przeżyli, jednak w tej chwili stało się to dla niej niesamowicie niezwykłe, niemal urojone.
- Poza tym chcę się dowiedzieć, kto nas na to skazał – dodała mocniej, znów opierając się o futrynę okna, choć tym razem widok zupełnie jej nie interesował. Skrzyżowała dłonie, otulając się w swoje lekkie, pozłacane sari jak w niespodziewanie wygodny kokon. Im dłużej się to wszystko ciągnęło, im więcej niecodziennych wypadków mieli na swojej drodze, tym bardziej chciała dowiedzieć się: skąd, dlaczego i jak. Miała niepokojące wrażenie, że powinna się już w tym orientować, że powinna coś kojarzyć, podejrzewać. Że w jej głowie powinno pojawić się jakieś imię, twarz, jakiś konkret. Konkretu za to nie było, była tylko czekająca na wypełnienie luka w pamięci, mająca, o ile się nie myliła, związek z kimś, kto został doświadczony tak, jak Sabina. Clark nagle pokręciła głową. Zorientowała się, że to za dużo. – Nie, o to nie mogę cię prosić. Masz rację, powinniśmy jak najszybciej wrócić. I wtedy się tym zajmę.
Przymknęła oczy, dopiero teraz czując, poza przedziwnym wrażeniem chwilowego rozdwojenia i oderwania się od wydarzeń mających miejsce w ciągu dnia, zmęczenie.
Robin Clark
- Tu nie chodzi o zaufanie – rzuciła w jego plecy, ale nie zdołała powiedzieć nic więcej, bo przeszkodziły jej w tym zamykające się drzwi.
OdpowiedzUsuńNo, musiała przed sobą przyznać, że rozmowy ze Starkiem idą jej fantastycznie. I nie, w swoim ostatnim, trochę bezmyślnym zdaniu, nie miała racji. Tu wszystko obijało się o zaufanie – jego brak i nadmiar. Była rozdarta. Z jednej strony łapała się na tym, jak ogromną ulgę sprawiło jej wyjawienie przed Tony’m wszystkich sekretów. Z drugiej obawiała się, że tym samym zniszczyła wszystko, co dotychczas między nimi się pojawiło. Komitywę. Zrozumienie. Zaufanie
Kiedy wyszedł z łazienki, nadal stała przy oknie, w prawie niezmienionej pozycji. Brakowało jej powietrza i chwila to wydłużała się, to skracała. Nie zdążyła dojść do żadnych wniosków, nie zdołała też stworzyć żadnego przekonującego przemówienia.
- Okej, tu chodzi o zaufanie – przyznała niechętnie, nagle przerywając ciszę. - Nie chcę, żebyś traktował mnie jak kolejną osobę lub rzecz, która cię zawiodła, żebyś po prostu pogodził się z tym, że jestem jedną z wielu oszustek. Chcę żebyś to wszystko zrozumiał, ale nie chcę cię w to wciągnąć bardziej. Od dawna zasługiwałeś na całą prawdę, ale nie zasługujesz na to, żeby niespodziewanie przenosić się do Indii i z trudem uchodzić z życiem. Nie przeze mnie – parsknęła z politowaniem. – TO nie jest fair – powiedziała z naciskiem. – I nie, nie mogę cię w to wciągać. Nie z godziny na godzinę i nie w takim stylu.
Szarpnęła za skrawek sari, czując nagle, jak jej w tym niewygodnie, jak gorąco. Miała wrażenie, że pomieszczenie gwałtownie się zmniejszyło lub ubyło w nim tlenu. Dopiero po chwili zorientowała się, że to tylko złudzenie, wynik zdenerwowania, trudnego dnia, zmęczenia. No i jeszcze ignorujący ją Tony, naprawdę, gdyby mogła cofnąć czas…
Nie miała pojęcia, co mogłaby wtedy zrobić. Obawiała się, że pewnie zrobiłaby wszystko tak samo. Czyli – paradoksalnie zaangażowała się i jednocześnie nie dopuszczała do głowy myśli, że być może pewne rzeczy trzeba powiedzieć od razu. A teraz dochodziło do tego uprowadzenie, Indie, bliska wizja śmierci i inne komplikacje wynikające z powyższych. Czuła się winna i naprawdę wolałaby, żeby Stark uważał tak samo. Żeby jej to wytknął, żeby krzyknął, żeby powiedział, że ma sobie radzić sama. Żeby zrobił coś bolesnego. Żeby ją skrzywdził, ale żeby wiedziała, że budzi w nim jakiekolwiek emocje. Nie umiarkowany brak zainteresowania, skrywaną urazę i zniesmaczenie. Wolałaby, żeby ją potrząsnął zamiast bez końca układać w pedantyczną kostkę ubrania.
- Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie mogę tego od ciebie wymagać. Dlaczego miałabym?Wykorzystała unik Starka i ruszyła do łazienki. Musiała pobyć sama, potrzebowała chociaż chwili oddechu.
Robin Clark
Nawet przez myśl jej nie przeszło, by bawić się w dziecinne dzielenie niewielkiej przestrzeni pokoju na dwa obozy. Drewniana leżanka służyła zresztą za składowisko niepotrzebnych poduszek, a te stanowiły większość, wyglądając co prawda bardzo efektownie, ale zajmując przestrzeń potrzebną do wygodnego snu. Robin bez skrępowania zajęła się przygotowywaniem sobie połowy łóżka, zaledwie kątem oka odnotowując zainteresowany wzrok Starka. Mogłaby rzucić jakiś zabawny komentarz, zadziorne zdanie. Dotychczas przecież właśnie tak znosiła jego typowo męskie zachowania i komentarze – częściej zresztą kierowane do innych kobiet niż do niej. Jednak sytuacja między nimi uległa diametralnemu oziębieniu i nic takiego się nie stało.
OdpowiedzUsuńW trzech krokach przeszła przez pokój i bez słowa zgasiła światło. Pokój pogrążył się w prawie całkowitej ciemności, jeśli nie liczyć słabego światła sączącego się zza okna. Na dziedzińcu paliły się lampy, a dźwięki świadczyły o tym, że raz za razem ktoś szybko przebiega przez dom. Były to jednak głosy ściszone, ostatnie urywki gorączkowych przygotowań do jutrzejszego wesela. Robin zastanawiała się, czy Rayeshy udało się jakoś przetrwać trudną sytuację. Jak w ogóle wygląda indyjski ślub i wesele? Nigdy chyba nie miała go okazji zobaczyć nawet w telewizji lub w Internecie. No i czy rzeczywiście duet wędrowny Clark&Stark może przynieść komukolwiek szczęście? Ciekawe czy prędzej nie wsączą niezgody w cały dom, o ile wierzyć w jakąś formę fluidów przenikających przez materię.
Lekko i bezszelestnie jak mgła znalazła się przy łóżku, prawie nie wykonując przy tym żadnych kroków. Wślizgnęła się pod kołdrę, aż do tego czasu skutecznie unikając patrzenia na Starka. Trudno było jednak ignorować osobę, która leżała tuż obok, bo nawet jeśli łoże było duże i absolutnie wygodne, fragmentem świadomości odnotowywała ciężar męskiego ciała niedaleko siebie.
- Tony, do cholery, jeszcze wczoraj wszystko było takie dobre.
Łatwiej było wyrzucać słowa w ciemną, szarą przestrzeń, nie czując na sobie zmęczonego i rozgoryczonego wzroku drugiej osoby. A naprawdę zależało jej na tym, żeby Tony nigdy nie przestawał odbierać od niej telefonów i żeby sama też mogła zawsze się do niego zwrócić. Tak, to nadal brzmiało źle w kontekście tego wszystkiego, co wydarzyło się w przeciągu tego cholernego dnia, ale najwidoczniej życie nie było wcale prostą rozgrywką, a kobieta miała prawo do irracjonalnych przekonań. Może zresztą wcale nie chodziło o bycie kobietą czy facetem, niech feministki i feminiści cofną krytyczne komentarze. Może po prostu chodziło o to, co między nimi było. A coś przecież było na pewno, przecież nie bez powodu Clark tak szybko przestała traktować pracę dla Starka jak zwykłą pracę, a zobowiązania wobec niego jak obowiązki. To była przyjemność, pewnego rodzaju wyzwanie i rzecz, która odbiera siły i uzupełnia je jednocześnie. Nie miała zamiaru być skromną – doskonale wiedziała, że dla Starka też nie była asystentką jak inne. Profesjonalizm był łatwiejszy. Wszystko inne wymagało gadania, a ani Stark nie był w tym dobry, ani Robin wyćwiczona. I nie był to czas. Ale przecież kiedyś powinien on nadejść, im szybciej tym lepiej, zanim rady zaczną się źle zabliźniać.
Ile godzin minęło od When You’re Out?
Robin Clark
Ostatnie zdania Tony’ego, zanim oboje zamilkli, zasypiając lub udając, że zasypiają, odcisnęły się w głowie Robin, zbierając wszystkie inne zdania, słowa z całego dnia. Nie potrafiła ani sobie tym nie zawracać głowy, ani udać, że może z tym poczekać do rana. „Gorzej już nie będzie” brzmiało mało przekonująco.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała, czy zasnął. Ona nie mogła zasnąć bardzo długo, a kiedy już przysypiała wykończona tym dniem, dręczyły ją krótkie, niespokojne sny, nieprzyjemne, niesprecyzowane wrażenie, które nie pozwalało ani na rozluźnienie ani na wyczyszczenie umysłu. Niespodziewanie przypomniała sobie słowa babki. Stare, bardzo stare wspomnienie, zakopane gdzieś pod całymi tonami nowych, mocniejszych, intensywniejszych i istotniejszych rzeczy. Gdyby skupiła się trochę bardziej, zobaczyłaby jej twarz, ale zamiast tego miała w głowie tylko smutną, starą prawdę, że na każdy problem najlepszy jest mocny, długi, leczniczy sen. Robin Clark nie potrafiła korzystać z tej rady.
W końcu chyba jednak zasnęła.
Nagle coś nią szarpnęło od środka, zerwała się krótko i zaraz opadła na poduszki, szybko tłumiąc dźwięki w pościeli. Skuliła się, bardzo uważając, żeby nie dotknąć i nie obudzić Tony’ego. Krótka bluzka podwinęła się i Robin czuła pod palcami cienkie kreski kilku chirurgicznie precyzyjnych blizn. Nie wiedziała która godzina. Do pokoju wpadało wciąż jeszcze ciemne, co najwyżej zapowiadające brzask, chłodne powietrze. Jeśli istniała gdzieś w świecie namacalna forma weltscherzu, bólu świata, to pewnie była to właśnie ta chwila, ta pora dnia. Jeszcze nie dnia, ale już nie nocy. Bezsenność pojawiająca się o tej godzinie nie miała szans na wyleczenie, pokonanie przez zmęczenie. Robin mogła tylko nadal wciskać twarz w poduszkę, kątem oka patrząc na niedomknięte drzwi do łazienki lub wstać i równie bezmyślnie zająć niewygodną, drewnianą leżankę zawaloną ozdobnymi, miękkimi poduszkami wyszywanymi we wszystkich kolorach tęczy. Z dwojga złego lepiej było zostać w ciepłym łóżku, nawet jeśli czuła irracjonalny strach przed poruszeniem się. Miała zaledwie fragment swojej przestrzeni i musiała być jej wierna.
Chyba coś jej się śniło. Tamte momenty, które śniły się jej tak często, że co rusz wpadała w regularny konflikt z własnymi zasadami, napady zmęczenia lecząc tabletkami nasennymi. Nie były to ani traumatyczne ani okropne obrazy, ale wrażenia, splątane strzępki wspomnień, których na jawie nie potrafiła ułożyć w odpowiednio logiczny wzór. Okropieństwo przychodziło tylko czasami. Miała luki, luki w pamięci, całe dni wyrzucone, wypchnięte z mózgu. I był tam on, człowiek odpowiedzialny za tę gierkę, który znał jej imię, wiedział kim jest i miał czelność bawić się w złośliwego bożka. Robin jeszcze mocniej ścisnęła ramiona, napięła mięśnie, wcisnęła palce we własną talię, bólem starając się przekazać organizmowi spokój.
I znów nagle jej ciało samo podjęło decyzję. Szybko wstała, kładąc stopy na podłodze najciszej, jak się dało. Było chyba jednak o wiele wcześniej niż sądziła. W kilku krokach znalazła się w łazience, przymknęła za sobą niedbale drzwi, wpuszczając do sypialni wąski pasek sztucznego światła. Pochylona nad umywalką nagle pojęła, że sama nie wie, co tu robi. Odbicie w lustrze było blade, rozczochrane, smętne jak cień. Westchnęła głośno. Nagle poczuła irracjonalną potrzebę wrócenia do łóżka, tylko po to, żeby poczuć ciepło Starka obok siebie.
Robin Clark
Jen miała względne pojęcie jak fundacja Starków działała i ostatnia zapaść w funkcjonowaniu była co najmniej niepokojąca… No, ale przecież to nie była jej broszka. Ona nie była tutaj by zamartwiać się o to, że dorosły facet przychodzi do jej biura zachowywać się jak chłystek pozbawiony wszelkich emocji i skrupułów; ona była tutaj po to, żeby obronić i w miarę możliwości nie utrudnić życia żadnej ze stron. Oceniając sytuację w miarę obiektywnie, Stark miał rację trzęsąc trochę portkami o swoją fortunę. Patrząc nieco mniej obiektywnie, po drugiej stronie jej biurka siedział mężczyzna, który zawsze chciał dowodzić całą ekipą Avengers i przez jakiś czas faktycznie trzymał za stery całej grupy, jednak zawsze, ale to zawsze Rogers udowadniał, że był lepszym przywódcą. I teraz, kiedy faktycznie potraktowano go jako frontmana, przychodził jak rozkapryszone dziecko, nie chcąc wziąć odpowiedzialności. Walters popatrzyła na niego uważnie, gdy przebąknął coś o odpowiedzialności zbiorowej. Owszem to był jeden z jej pomysłów, żeby wezwać do sądu skład, który pojawił się w Sokovii i ostatecznie sprzątnął zagrożenie, jednak nie wiedziała do końca, jak ma brać pod uwagę Wandę i Pietro, którzy finalnie powzięli stronę Avengers i dołączyli do zespołu. Plan był też taki, żeby posłać całą ekipę na trzydniowe sprzątanie, coś jak akcje w miejscach szczególnie dotkniętych tsunami. Zazwyczaj uspokajało to tubylców na tyle, że przestawali się domagać o finanse.
OdpowiedzUsuńJednak to, jak bardzo rozwydrzonym bachorem był Stark zniechęcało ją do przeprowadzenia tej sprawy po torze, który nie uderzy za bardzo w nikogo. Tony miewał dobre dni, kiedy faktycznie nie jego pieniądze były najważniejsze, a wynalazki i wtedy faktycznie był naprawdę fajnym gościem. To jednak nie był jeden z tych dni.
- Murdock nawet by nie wziął tej sprawy, mój drogi. Nawet nie przeczytałby treści pozwu, proszę cię. On jest przecież obrońcą uciśnionych; prędzej stanąłby po stronie Sokovii niż twojej. - Odpowiedziała w końcu Jen wychodząc z trybu Sfinksa-analityka. - Ktoś cię potraktował jak lidera i boli, co? Rogers musiał sobie radzić z większą ilością pozwów i jego portfel nie jest tak wypchany plastikiem jak twój. - Nie mogła sobie pozwolić nie przygasić kurewską atencyjność Starka. Jego ego mogło być rozbuchane Thor raczy wiedzieć jak, ale nie robiło to na niej wrażenia. Tony wiedział, że tylko ona była w stanie go obronić, ale żeby to zrobiła jak najlepiej, powinien trochę przysiąść na swojej szczupłej, ładnej dupce.
- Wezmę tę sprawę bez problemu, ale zacznij się zachowywać jak facet, Stark. Robisz sobie wstyd - dodała z uśmiechem. - Niemniej jednak, nie kombinuj z robotami asystentami-prawnikami, bo próbowaliśmy tego już jakiś czas temu i przy za dużej ilości emocji jakie panują niejednokrotnie na sali rozpraw te roboty dają za wygraną po przesłuchaniu powodów i pozwanych. Szkoda twojego czasu.
Jen Walters