you won't work off your debt
until you strip to your heart and your bone
the love that was once in your veins
will dry into stone
the mist and the fog
will densen themselves to a wall
and you'll finally sing
but I won't be there to hear your call
until you strip to your heart and your bone
the love that was once in your veins
will dry into stone
the mist and the fog
will densen themselves to a wall
and you'll finally sing
but I won't be there to hear your call
ex-Marine • jednoosobowa straż obywatelska
Choć cierpi na tym romantyczny wydźwięk całej opowieści, Frank nie jest mrocznym aniołem zemsty, który od środka cały wytatuował się obrazem śmierci żony i dwójki dzieci. Nie jest też psychopatą, szarą eminencją, ani nawet zwykłym facetem z karabinem, który swój kompleks zbawiciela pielęgnował na tyle długo, że wyhodował iluzję bycia panem życia i śmierci. Frank po prostu robi, co do niego należy, z pełną świadomością swoich czynów i tego, że nigdy nie będzie mu dane zakończyć tej misji powodzeniem. Ona w pewnym momencie zakończy się sama, w ten sam bezrefleksyjny sposób, w jaki giną jego wrogowie. Proste. Proste niczym jego własne zasady, bo Frank nie bawi się w głębię i moralne dylematy. Potrafi zabijać skutecznie, potrafi odróżniać dobro od zła i potrafi czasem po prostu się zamknąć. Lubi konkrety i ten przyjemny moment, kiedy nikt nie ma już nic do dodania na temat żalu za grzechy i postanowienia poprawy. Frank ostatecznie nie jest przecież spowiednikiem gangsterów, ale ostatnim kadrem z życia przelatującego przed oczami. Obrazkiem, który ma zostać zaniesiony prosto do piekła, a nie opisany w łzawej autobiografii z wielką przemianą poprzedzającą rodzinno-filantropijny epilog. Bo Punisher nie zmienia świata na lepsze, on tu tylko sprząta.
DUŻE PISTOLETY I MAŁE ZWIERZĄTKA
(i minimalna ilość gry zespołowej)
cześć!
armitage, asaf avidan
[Och, aż się serce topi z zachwytu, taka ładna karta. I takie ładne dopasowanie obrazków, że oczy tylko się cieszą, i cieszą. No i do tego #teamCap, więc się nie czuję samotnie, hohoho.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że nawet jeśli mój harcerzyk to człowiek dobry i prawy, to w końcu sam potrzebuje pewnego rozluźnienia. Co prawda, metabolizm nie pozwala na to, aby Steve mógł się poczuć lżej, ale picie kawy o późnej porze w pubach/ barach to tak tylko dla pracoholików!
Można by coś takiego wymyślić i popisać. Jeśli jest chęć, rzecz jasna!
I witam!]
Rogers
[Pierwszy antybohater! Tak jest! Zamkowy Franek to zdecydowanie jedna z tych postaci, które się nigdy nie znudzą. Jak Kapitan wspomniał - karta wyjątkowo ciekawie i pomysłowo zrobiona. Wploty z komiksów naprawdę idealnie pasują. Tekst jest gicior. Podziwiam za tak dobre przedstawienie postaci. Koniec tego lizodupstwa z mojej strony xD Witam i życzę udanych wątków!]
OdpowiedzUsuńX-23
[Karta jest świetna. Jak będziesz pisać książkę to ją kupie na 100%.. Nie mam bladego pojęcia jak można powiązać nasze postacie, ale i tak zaproszę do wątku. Weny, wątków i dobrej zabawy]
OdpowiedzUsuńGamora
[On sprząta. Ona sprząta. Przypadek?]
OdpowiedzUsuńRobin Clark
[Może i Franek Zamek jest Team Cap, ale jego lisopies z gifa na pewno jest w Teamie Jedynym Słusznym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.]
[No w koooońcu :D [zaciesza jak pojebana]]
OdpowiedzUsuńJen Walters
[Cześć, cześć! Kurde, kogo ja widzę! To Ryszard Armitasz we własnej osobie (wybacz, ja inaczej nie umiem zapisywać jego imienia i nazwiska). Powiem Ci, że wpasował się i to bardzo. I w ogóle to nie sądziłam, że moja Jemma mogłaby mieć coś wspólnego z zabójcą, a jednak - oboje robią to, co do nich należy. Standardowo życzę dobrej zabawy i wątków, które z pewnością będą ciekawe.]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons
[ Cześć! Świetna karta. Życzę dobrej zabawy i wielu wątków. Zapraszam również do siebie, jeśli najdzie Cię ochota na wątek. ]
OdpowiedzUsuńCrystal
[Ha, pewnie, że brzmi sensownie. Co do komiksowego wątku CW - mam zamiar nadrobić, by czasem gafy nie walnąć zbyt wstydliwej, bo wtedy bym się nie pozbierała.
OdpowiedzUsuńCo do zaproponowanych wersji... zarówno jedna, jak i druga mi odpowiada. Tym bardziej, że po prostu muszę się wczuć i w postać, i w pisanie, co mam nadzieję, wyjdzie mi dość szybko. Niemniej jednak, wydaje mi się, że wygodniej byłoby po prostu zacząć od akcji, aby dalej to rozwijać na mniej lub bardziej przyjemnych postawach, co wyjdzie z następnymi wątkami. Przynajmniej będą mogli jakoś się dogadać i pójść na ten kompromis.
Z kolei teraz ja spytam - chcesz iść na kompromis, skoro podsunęłaś pomysł, a wtedy ja bym miała zacząć? Czy nie byłoby problemu, żebyś zaczęła? Oczywiście, w razie czego - dostosuję się!]
Wieczorny spacer w kierunku Central Parku mógł się tylko odbyć w zielonym trybie. Po pierwsze godzina nie sprzyjała, po drugie pies dostał motorka w dupie i pędził jak postrzelony w kierunku wielkiego pasa zieleni. Jennifer nie narzekała; krótka przebieżka po zbyt długich godzinach spędzonych nad sprawą nawet się jej należała. Miała nadzieję, że aktywne pół godziny na średniej jakości nowojorskim powietrzu zresetuje jej lekko spięty umysł. Cóż, nawet w zielonym trybie nie mogła wyzbyć się stresów nazbieranych w tym zwykłym. Themis przystanęła przy wejściu do parku i rozejrzała się, zupełnie jakby poszukiwany przez nią zapach rozmył się w powietrzu. Popatrzyła krótko na swoją właścicielkę i ruszyła dalej, powoli z nosem przy asfalcie. Jen narzuciła na głowę kaptur bluzy i ruszyła za psem wsłuchując się w muzykę z playlisty na spotify. Cieszyło ją, że dzień chylił się już ku końcowi i to nie dlatego, że była zmęczona albo niezadowolona. Uśmiechnęła się do siebie mijając parę chłopców siedzących na ławce nieopodal i trzymających się za ręce. Themis nawet nie zareagowała.
OdpowiedzUsuńW drodze powrotnej zahaczyła o Target, żeby uzupełnić braki w lodówce i na półce ze słodyczami. Pies dopominał się o uwagę na zewnątrz, więc spinała się jak mogła, chociaż babcie kłócące się przed nią mogłyby po prostu zająć się sobą, a nie robić zator w kolejce do kasy. W oczekiwaniu włączyła telefon, żeby sprawdzić wiadomości i czas. Jak przyjdzie do domu przed Frankem to będzie cud, ale na pewno nie zdąży wziąć prysznica i zabrać się za jakąś kolację. Pieprzyć.
Truchtem biegła przeludnionym chodnikiem w kierunku swojego mieszkania; Themis dotrzymywała jej kroku, jednak trochę mniej chętnie niż wcześniej. Misja wypełniona, zwierze było wymęczone. Walters miała nadzieję, że było także szczęśliwe; jej samej nerwy trochę odpuściły po spacerze co oznaczało, że istniała szansa na spokojny wieczór i przespaną noc, chociaż w jakiejś części. Po drodze ktoś ją rozpoznał; z ulgą się ucieszyła, że urok rzucony przez Wandę zszedł całkiem. Przystanęła na chwilową gadkę szmatkę, żeby potem przeprosić i wymówić się niecierpliwiącym psem, choć Themis stała obok cierpliwie i patrzyła się na przechodniów obojętnie.
- Themis, dlaczego ty nie współpracujesz jak potrzeba… - mruknęła Jen i usłyszała w odpowiedzi niezadowolone szczeknięcie. - No tak, do domu.
Otworzyła drzwi do mieszkania i stwierdziła brak jakiejkolwiek obecności. Zrzuciła trampki, odstawiła zakupy na komodę i zabrała się za wycieranie łap psu, siadając na podłodze naprzeciw zwierzęcia. Themis szybko się odwdzięczyła za drapanie za uchem liżąc policzek swojej właścicielki. Ah, właśnie, smycz! Zatrzymała się w połowie czynności patrząc na szczękający zamek w drzwiach i czekając, kto się za nimi ukaże. Matka, czy Castle? Matka, czy...Ukazał się tęgi chłop. Na szczęście.
- Spytaj swojego psa, ciągnęła do domu jakby czekał na nią wielki stek. - Walters ruszyła się z podłogi, podeszła do Franka, pocałowała go w policzek i wyciągnęła rękę żeby odwiesić smycz na swoje miejsce. Chyba bardzo nie udało się jej dobrać niezadowolony ton głosu do wypowiedzi i zachować obojętność względem swojego faceta. - Przy okazji, kolacja będzie późno.
Na cholerę z resztą ta obojętność, skoro nie tak szybko, a jednak zauważyła ranę na lewej ręce. Nie miała jednak w zwyczaju pytać o genezę ran na ciele Punishera.
- Co, masz kolejną do kolekcji? Dasz popatrzeć? - Teraz to już w ogóle nie potrafiła utrzymać swojego uśmiechu na wodzy.
Jen Walters
[Hej, dzięki za przywitanie. Bałam się, że coś pomieszałam w karcie i nie wydaje się ona zbyt atrakcyjna dla piszących, bo w sumie dotychczas byłam tylko obserwatorem na blogach i liczyłam na tą reaktywację ^^;
OdpowiedzUsuńStrasznie podoba mi się karta Franka, jest taki jakiego zawsze sobie wyobrażałam - dobrze, że "romantyczność" jego historii ucierpiała, bo w sumie... Później Frank był taki jak ty go opisujesz :)
Liczyłam na wątek z Punisherem, ze względu na wspólną historię z Silver więc tak. Wmieszajmy ich w coś z akcją, wybuchami, strzelaniną i wspólnym (choć pewnie obfitującym w przekleństwa i uwagi na temat "skuteczności" wykaraskaniem się z kłopotów. Jakąś malutką misję na obrzeżach NYC, gdzie Frank sprzątnie Silver cel sprzed nosa :)]
Silver Sable
[Żadnych! Poproszę tylko o wyrozumiałość dla mojej osoby i nie wstrzymywać się przed poprawianiem mnie, naprawdę!]
OdpowiedzUsuń[Kto p[owiedział, że nie jest jeszcze muszę skończyć pisać historie po trzech kropkach. Nie bój się będzie]
OdpowiedzUsuńIceman
[Wieczorem jak będę miała chwilę to napiszę na gg i rozpiszemy sobie wąteczek między Frankiem i Rudim, Colleen poczekam na Rasputina najwyżej. Chyba, że chcesz zrobić na odwrót :D]
OdpowiedzUsuńRudolf Czerwonowłosy
[ Wymyślmy coś, masz jakiś pomysł albo ochotę na coś konkretnego? ]
OdpowiedzUsuńCarol
[O, to jest dobry pomysł, nawet nie sądziłam, że udałoby się coś wymyślić. W sumie to bardziej Fitz jest od rozbrajania bomb i takich spraw, jako inżynier, ale można tam coś pomyśleć. Na przykład gdyby chcieli stworzyć jakąś broń biologiczną albo prowadzili jakieś badania, to wtedy Jemma mogłaby pozamieniać im jakieś dane czy cokolwiek. c: Chcesz jeszcze coś dogadać? Biorę na siebie rozpoczęcie, jakby co!]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons
[Takie dwa charaktery muszą razem zrobić zamieszanie. Nie dane mi było obejrzeć całego filmu, o którym piszesz, ale mniej więcej wiem o co biega. Już zanim karta poszła do publikacji, Wdówka miała Twojego Punishera na wątkowym celowniku.
OdpowiedzUsuńMasz jakieś zarysy pomysłów, jak wyglądałaby akcja albo ich powiązanie?]
Odkąd zakłady zbrojeniowe Stark International zostały zamknięte, Tony broń projektował raczej sporadycznie. Pomijając ulepszanie Marków oraz wkurwianie Rhodeya, że czego to armia nie dostanie, wykonywał też specjalne zamówienia dla osób, którym jako tako mógł w kwestii logicznego wykorzystania zaufać. Dlaczego więc bawił się w robienie zabawek dla Franka Castle aka. Punishera? Tego nie wiedział nikt, chyba nawet oni sami, ale nieprzyjemnie napięta współpraca trwała w najlepsze, przynajmniej dopóki Stark sprawdzał się jako geniusz inżynierii, a Castle nie postanowił wykorzystać ich niepewnego układu do zniszczenia Nowego Jorku. Albo, dla odmiany, jakiegokolwiek innego miejsca na Ziemi.
OdpowiedzUsuńTony musiał też niechętnie przyznać przed samym sobą, że robienie rakiet i pizdoletów sprawiało mu paskudną, nieprzystającą superbohaterowi przyjemność. Przecież właśnie na tym jego firma się wybiła, to robił przez większą część swojego życia, do tego (jak Howard mu powtarzał) był stworzony, w końcu dziedzictwo trzeba podtrzymywać. Nie to żeby Stark miał od razu ochotę podjąć się projektu Manhattan 2.0, nigdy nie żałował przecież swojej decyzji odejścia z militarnego biznesu, ale podobało mu się, że czasem nadal może się w niego bawić. Ludzie, mimo tego, że minęło siedem lat od wstrzymania taśm produkcyjnych, wciąż próbowali namówić go do powrotu, a irański rząd regularnie wysyłał mu uprzejme maile dotyczące wznowienia budowy Jerycho. Gdy więc wróciwszy z jednej z ostro zakrapianych imprez zobaczył swój piękny (i drogi) apartament doszczętnie zniszczony, wiedział już, że zginęła paczka przygotowana specjalnie dla Franka Castle, pełna z resztą niebezpiecznych, ale efektownych, rzeczy w środku. Miał się po nią stawić jutro, więc Tony niezbyt przezornie wyniósł ją poza swój warsztat, którego zabezpieczenia można było porównać do tych stosowanych w Białym Domu. Z resztą, projektowała je ta sama osoba. Poza warsztatem wszystkie cenne przedmioty były teoretycznie zupełnie bezbronne i ktoś postanowił to wykorzystać.
– Cóż... To chyba może poczekać – przyznał Tony, odstawiając na ławę butelkę starego, nieprzyzwoicie kosztownego wina, które gospodarz imprezy rozdawał gościom na pożegnanie. Ta myśl, oraz kilka kieliszków, ukołysały Starka do snu.
Kac morderca był najgorszym z możliwych. Głównie przez to, że zwiastował coś paskudnego, na przykład urwany film, przez co Tony po obudzeniu za cholerę nie pamiętał dlaczego w jego domu panuje taki syf i kto był jego twórcą. Zimny prysznic, kubek kawy, przejrzenie nagrań z monitoringu i wszystko stało się jasne, chociaż dojście do tego zajęło mu zdecydowanie zbyt dużo czasu, przez co nie zdążył zadzwonić do Franka i powiedzieć mu, że właściwie nie do końca ma po co przyjeżdżać. Tym samym kilka minut później Julia, nowy Jarvis, poinformowała go, że ktoś właśnie wjeżdża windą na poziom jego apartamentowca.
– Castle. Albo nie umiesz normalnie odebrać zamówienia, albo ktoś postanowił zrobić to za ciebie – powiedział Tony, kiwając głową na burdel, który wciąż panował w jego salonie – Jakiś koleś wczoraj w nocy zwinął twoją przesyłkę, więc masz mi z pamięci wymienić wszystkie osoby, którym powiedziałeś, że pożyczasz ode mnie zabawki.
Na zaczepkę nie odpowiedziała w żaden sposób… no chyba, że uniesiona brew się liczy. Ruszyłaby tuż za nim do łazienki, zobaczyć ranę i cały proces zszywania, gdyby nie fakt, że pies przyniósł z powrotem kawałek sznurka i właśnie rozglądał się za swoim prawowitym właścicielem. Themis przylazła zatem do Jen, położyła zdobycz pod stopami pani prawnik i byłaby pewnie wyruszyła za swoim krwawiącym panem, gdyby lepsza opcja nie pojawiła się na horyzoncie. Kuchnia postanowiła wydać psu kolację. I jak na razie tylko psu. Zostawiła zwierzę w kącie, sam na sam z miską, sama zrzuciła z siebie dres i założyła czarny podkoszulek z puniszerową czaszką. Tak po domu, to chyba mogła sobie pozwolić. Niespiesznie, chodź z trudem podążyła do łazienki, słysząc nawoływanie Franka. Zatarła ręce przed wejściem i rzuciła okiem na mężczyznę zajmującego pół pomieszczenia. No, może nie pół, ale jedną czwartą spokojnie. Zlokalizowała ranę całkiem szybko, chwyciła rękę Castle i przyjrzała się cięciu z zawodem. Miała być krew, rozszarpana skóra, wyobrażała sobie jakiś rów mariański w ręce a tu tylko takie pitu-pitu?
OdpowiedzUsuń- Będziesz żył, czy trzeba cię reanimować? - spytała przerywając swojemu facetowi gapienie się na nią. Olewając fakt, że rana ciągle domagała się uwagi, Jen pocałowała frankowe przedramię nieopodal cięcia. Żeby nie bolało… chociaż Castle mało co bolało, szczerze mówiąc. Zauważyła rozemocjonowaną pralkę zmagającą się z mrocznością ciuchów Punishera i postanowiła uspokoić sprzęt siadając na nim i zająć się przeglądaniem wiadomości z pracy i ze świata, kątem oka obserwując Franka zajmującego się swoją raną. Lubiła na niego patrzeć.
- Bo wiesz, tyle krwi z tej szramki, pal licho, może co ważnego przecięte, jakieś serce, coś… - dodała, chichocząc.
Legendy głosiły, że Punisher był sukinsynem, który z niczym się nie liczył i potrafił żyć w ascezie przez dekadę… a przynajmniej tak głosiły zanim go poznała, ponieważ z czasem okazało się, że o dziwo, Frank Castle jest człowiekiem z krwi i kości, a odrobina spokoju w zaciszu domowym wpływa na niego lepiej aniżeli godzina na terapii grupowej prowadzonej przez Doktora Strange. Frank nie był socjopatą, tak, jak malowano go w mediach, czy nawet na ogólnym forum superbohaterów. Frank był zdolny do empatii bardziej niż Tony Stark, to o czymś mówi. Jen zawsze się zastanawiała, czy może nerwy ze stali nie są jakąś supermocą Castle; fakt, nie pochwalała jego metod jakoś otwarcie, ale niejednokrotnie przyznawała, że był bardziej efektywny od każdego więzienia. I chyba faktycznie tak było z tymi nerwami w mieszance wybuchowej z wysokim progiem bólu, widziała przecież niejednokrotnie na własne oczy jak Punisher zajmował się własnymi ranami bez zająknięcia, które bez wątpienia wydałby z siebie każdy inny człowiek. Z resztą, obserwowała go teraz, tak troszkę z boku, jak ze skupieniem wbija sobie świeżą igłę pod skórę. Nawet nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
Jen Walters
[Jeju, jeju, jeju. Po pierwsze przepraszam, że tak późno, ale jakoś umknął mi fakt, że miałam nam zacząć wątek. Po drugie przepraszam, że to rozpoczęcie jest takiej słabej jakości.]
OdpowiedzUsuńJemma wstąpiła do S.H.I.E.L.D głównie po to, aby móc się rozwijać. W wieku siedemnastu lat zdała sobie sprawę z tego, że nikt poza tą organizacją nie ma jej nic do zaoferowania ponad to, co już sama potrafiła. W tym okresie swojego życia Simmons miała również wiele pytań i tylko S.H.I.E.L.D umiało jej na nie odpowiedzieć. Dlatego wstąpiła do akademii i postanowiła całkowicie poświęcić się pracy dla tej jednostki, będąc przekonaną, że jest ona najbardziej szlachetna i odpowiedzialna ze wszystkich. Nie została wyprowadzona z tego błędu aż do momentu, w którym dołączyła do drużyny Coulsona. Kiedy powzięła decyzję o rozpoczęciu pracy w terenie, wiele rzeczy w jej życiu uległo zmianie. Zrozumiała, że cały czas patrzyła na S.H.I.E.L.D przez różowe okulary, tak samo jak na osobę swojego szefa, który ukrywał przed nimi wiele tajemnic, chociaż teoretycznie zwali się wzajemnie przyjaciółmi. Na początku była oczywiście zszokowana pewnymi faktami, ale nigdy nie przestała być lojalna. Trudno było jej zaakceptować pewne prawdy, ale koniec końców to się udało. Niektóre więzy zostały odbudowane na nowo, a inne jeszcze bardziej się umocniły. Wciąż służyła i to jej odpowiadało.
Nastroje w S.H.I.E.L.D były różne, ale mimo to wszyscy wykonywali obowiązki, które im powierzano, również panna Simmons. Od dłuższego czasu nie opuszczała latającej siedziby, ale nadszedł w końcu dzień, kiedy Coulson przyszedł do niej z wiadomością, że zostaje wysłana w teren, do bazy organizacji, którą trzeba unieszkodliwić. Jemma sądziła, że zostanie wysłana ze Skye lub jakimś innym agentem, ale Phil szybko uświadomił ją, że będzie wykonywała misję z kimś, kogo znała tylko ze słyszenia. W końcu nigdy nie miała do czynienia ze sławnym Punisherem, a jego postać znała tylko z tego, co pisano o nim w internecie. Nie przypuszczała, że będzie miała okazję na współpracę z nim, ale już przyzwyczaiła się do tego, że w tej pracy zaskoczenia są normą, dlatego od razu po usłyszeniu treści swojego zadania, spakowała się i ogólnie przygotowała do drogi.
Załoga podrzuciła ją do umówionego miejsca, a potem odlecieli, pozostawiając ją samą sobie. Jej partnera jeszcze nie było, więc Jemma posłusznie czekała, rozglądając się po okolicy. Miała nadzieję, że jest tutaj bezpiecznie, ponieważ nie do końca była pewna czy byłaby w stanie się skutecznie obronić. Nie znała tego miejsca, a w dodatku obawiała się, że będzie zbędnym balastem dla mężczyzny. Nie chciała do tego dopuścić, ale niewiele mogła poradzić na to, że była biochemikiem, a nie wyszkolonym zabójcą.
Jemma Simmons
Jak raport medyczny Franka przyjęła z względnym spokojem, podobnie jak jego spojrzenie na sobie, chociaż to wywołało przyjemny dreszcz, którzy przeszedł po jej całym ciele. Kiedy usłyszała iście poetyckie wyznanie, najpierw popatrzyła na niego jak na idiotę, a potem roześmiała aż do płaczu. Jezus Maria, te tkliwe teksty naprawdę nie były w jej stylu, ani tym bardziej w jego stylu; gesty prosto z komedii romantycznej zazwyczaj służyły do pajacowania i w efekcie humorze poprawionym do następnej katastrofy na światową skalę.
OdpowiedzUsuń- Ta, tylko do mnie, jasne, a jutro z rana poleziesz polerować kolbę do swojego arsenału. - Walters na szczęście zdołała się utrzymać na rozentuzjazmowanej pralce, nie oznaczało to jednak, że nie groził jej upadek. - Już ja cię znam. - Dodała. Sięgnęła po jeden z czystych ręczników, żeby wytrzeć zapłakaną twarz i znalazła swoje bandaże do boksu, których szukała odkąd wróciła z roboty. Jej myśli przebiegła myśl, która bardzo jej się spodobała; problem tylko w tym, że brakowało jej przeciwnika do sparingu. Ostatnio powaliła na deski Rogersa bez większej zadyszki i była trochę zawiedziona, z resztą po raz kolejny, że Kapitan nie podołał. Skądinąd miał trochę lepszą taktykę niż rok wcześniej, to trzeba mu było przyznać. Przymierzyła sobie bandaże na rękach, chociaż ciągle czekała na nią zabawa w przygotowywanie kolacji. A możeby tak posiłować się trochę z Frankiem, uważając na jego nowe rany, uprzednio zakładając się, że kto pierwszy padnie, ten robi posiłek? Jak bardzo było to idiotycznie, biorąc pod uwagę fakt, że musiał się jeszcze trochę pozszywać? Nie, może jednak nie. Albo tak? No cóż, była niezwykle zdecydowana tego pięknego wieczoru, cierpliwie obserwując Castle przy pracy.
- Tak sobie myślę, że powinniśmy znowu mieć Fight Club w Avengers tower. - Stwierdziła nagle, dochodząc do wniosku, że skoro powaliła Kapitana Amerykę, to na pewno pokonałaby Franka bez większych problemów. No, ale Rogers jej nie kręcił, w skutek czego nie było to tak przyjemne. Pomachała sobie ręką przed głową, jakby chciała fizycznie odgonić swoje rozważania, po czym wyszczerzyła się do lustra. Nie no, przecież nie powie Castle “ej, chodź się bić, a potem coś zjemy”. Brzmiało to trochę jak przemoc w rodzinie, ale Jen i tak uważała, że to było to znacznie lepsze wyznanie miłości, niż jakikolwiek tekst prosto z komedii z Hugh Grantem.
Jen Walters