Rano Clint wepchnął telefon między materac a ramę łóżka, żeby przypadkiem go nie usłyszeć, gdyby dzwonił. Zrobił to półprzytomnie, nie sprawdziwszy godziny. Obudził się jakiś czas potem, gdy Buster polizał go po twarzy. Pies zepchnięty z łóżka, po chwili pojawił się znowu. W pysku trzymał smycz. Jedynym okiem patrzył na Clinta z tak błagalnym wyrazem, że nie sposób było odmówić.
Brooklyn wydawał się dziwnie wymarły. Hawkeye uznał stan rzeczy za naturalny, w końcu nikt nie zrywał się w sobotę bladym świtem, żeby podlać begonie w donicach. Nawet całodobowe lokale zamknięto teraz na kilka godzin, kiedy miasto przycichało. Kilka gołębi dziobało jakieś resztki z chodnika, ale Buster głośnym szczeknięciem przepłoszył wszystkie.
Wróciwszy do siebie, Clint otworzył lodówkę. Znalazł tylko w połowie pusty karton po soku pomarańczowym, jeśli nie liczyć półproduktów. Dziwne, wydawało mu się, że niedawno robił zakupy. Naprawdę mocno zaniepokoiło go jednak coś innego. Dwa kieliszki ze smętnymi resztkami jakiegoś drinka na dnie. One przypomniały Clintowi o Cherry. Której obecność zostawiła po sobie drobne ślady, jednak samej kobiety nie zastał.
Niespokojnym krokiem obszedł całe mieszkanie. Buster wesoło ujadał i merdał ogonem, zupełnie nie rozumiejąc powagi sytuacji. Nic. Nie znalazł Cherry. Zamiast tego odkrył inne rzeczy. Po pierwsze, musiał spać dłużej niż przypuszczał. Po drugie, zupełnie nie pamiętał okoliczności towarzyszących zaśnięciu.
Wydobył komórkę ze szczeliny pomiędzy materacem a łóżkiem i zadzwonił pod ostatni z listy wybieranych numerów. Po dwóch sygnałach w słuchawce odezwał się kobiecy głos.
– Jess?
– Spodziewałeś się kogoś innego? – zapytała z niekrytą drwiną. Teraz miał pewność, że to ona. – Co taki wystraszony?
– Jess, urwał ci się kiedyś film?
– Mogłabym pisać z tego magisterkę. Ostatnio trochę wyszłam z wprawy, ale dobiłam do liczby trzycyfrowej. Chyba.
– I co robisz, kiedy budzisz się i odkrywasz, że nie pamiętasz, kiedy zasnęłaś?
– Sprawdzam, w czyim jestem łóżku. A potem dzwonię do kogoś, kto mógł mnie widzieć wieczorem... Cholera, chyba nie chcesz powiedzieć, że...?
– Sam w to nie wierzę, ale nie pamiętam, co robiłem wczoraj wieczorem – przyznał i nagle poczuł się bardzo zmęczony.
– Dlaczego dzwonisz do mnie? Wczoraj cię nie widziałam, byłam u siebie z dzieciakami, na chwilę wpadł Danny. Mogę mieć jego zeznania. – Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że zaczęła odpowiadać, jakby była przesłuchiwana.
– Wybrałem ostatni numer, na który dzwoniłem. Myślałem, że coś wiesz.
– Ostatnio dzwoniłeś do mnie... – urwała w pół zdania, a jej głos nabrał podejrzliwości. – Clint, jaki dzisiaj mamy dzień?
– Sobotę – odparł z całym przekonaniem.
– Niedzielę. Jest niedziela, szósta rano. Tylko matki półrocznych dzieci nie śpią o tej porze. I faceci, którym urwał się film. Chcesz usłyszeć dobrą wiadomość?
– Jeśli jest chociaż jedna...
– Na pewno nie jesteś w ciąży. Kiedy zamierzasz poprosić mnie, żebym przyjechała?
– A przyjedziesz?
– Jestem ostatnią osobą, z którą rozmawiałeś przez telefon. W dodatku detektywem. A tobie urwał się film. W co nadal nie mogę uwierzyć. Ale urwał się na dwadzieścia cztery godziny. To będzie ciekawe.
– Jess? – zaczął, kiedy gwałtownie urwała.
– Usiądź gdzieś i oddychaj, właśnie otwieram samochód.
Rozłączyła się. Zanim zdążył odpowiedzieć, nacisnęła czerwoną słuchawkę i było już pozamiatane. Przynajmniej miał pewność, że nie obudził się w alternatywnej rzeczywistości – Jessica Jones zachowywała się jak ta, którą znał.
Pół godziny później zapukała do drzwi. Ile ograniczeń prędkości złamała? Jazda przez Nowy Jork nie należała to łatwych nawet w niedzielę o tak wczesnej porze. Jeśli ktoś próbował się w ten sposób wycwanić i uniknąć korków, szybko grzązł wśród innych takich cwaniaczków. Pomagał jedynie styl jazdy; niektórzy kierowcy automatycznie wzbudzali respekt, zwłaszcza ci z Detroit. Albo panował wyjątkowo mały ruch na drodze, albo Jess uczyła się jeździć w piekle.
– Dokąd poszedłeś zanim, sam wiesz co?
– Nie wychodziłem z mieszkania.
Jessica ściągnęła kurtkę i powiesiła na wolnym wieszaku. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała, zorientował się po sekundzie. W końcu był szpiegiem.
– Jak mam ci pomóc, skoro nie chcesz współpracować?
– Jak mam współpracować, skoro nie chcesz wierzyć?
Kobieta pokręciła z dezaprobatą głową. Miał nieprzyjemne wrażenie, że traktowała go jak dziecko. Nie miałby jej tego za złe, gdyby wiedział, że tak zachowują się wszystkie matki, ale znał tylko ją. Zresztą nawet przed erą Danielle Jessica protekcjonalnie traktowała Mścicieli.
– Tak do niczego nie dojdziemy – westchnęła. – Doprowadź się do porządku, w tym czasie skoczę po śniadanie.
To był zdecydowanie najlepszy plan, jaki Hawkeye usłyszał na przestrzeni ostatnich paru dni. Chociaż Jessica miała minę cierpiętnicy, gdy musiała ponownie się ubrać, domniemywał, że to było tylko wyreżyserowane przez nią przedstawienie. Rzadko miała okazję pokazać swoją wyższość i teraz w pełni ją wykorzystywała.
Po kwadransie, kiedy dochodziła już siódma, Clint kończył drugi kubek kawy. W głowie trochę mu się przejaśniło, co Jessica musiała w jakiś sposób zauważyć. Szybko odsunęła od siebie talerz z niedokończonym śniadaniem. Hawkeye pewnie powinien zrobić to samo, ale żal mu było omletu zawiniętego tak sprytnie, że w środku znalazła się sałata, ser, papryka i salami. No i nie pamiętał, kiedy ostatnio coś jadł, to musiało być wystarczające usprawiedliwienie.
– Opowiedz mi po kolei wszystko, co wydarzyło się w piątek. Od momentu, kiedy zostawiłeś u mnie cudze dzieci. Chociaż ciekawie byłoby się dowiedzieć, dlaczego mi ich wcisnąłeś.
Clint przełknął, dokończył kawę i przez chwilę chciał nalać sobie jeszcze, ale doszedł do wniosku, że w oczach Jess byłoby to co najmniej przegięcie.
– Osiedle stoi na terenie granicznym terytoriów dwóch gangów. W piątek znów ktoś komuś przejechał pudla i wszczęli zamieszki. To wszystko drobny światek przestępczy, ale wciąż z bronią. Nie mogłem pozwolić, żeby stało się coś któremuś dziecku, które wziąłem pod opiekę. Manewr „zamknij ich w łazience i załatw napastników” był niemożliwy do wykonania – powiedział, uprzedzając pytanie kobiety. – Tutaj nikt nie kojarzy mnie z Mścicielami.
– Czyli nie był niemożliwy tylko niewygodny – sprostowała Jones.
Clint zignorował jej wypowiedź. Czas na wyrzuty sumienia będzie potem.
– Odstawiłem dzieciaki do ciebie i wróciłem na osiedle. Gdzie właściwie one są?
– W domu, wróciły wczoraj z Dannym – odparła lakonicznie i gestem dłoni zachęciła mężczyznę do wznowienia sprawozdania.
– Wróciłem tutaj po łuk. Sama wiesz, że porządek jednak musi być. Wszedłem do mieszkania, wziąłem broń, wyszedłem. Na klatce spotkałem gliny. Nie wierzyli mi, że to tylko łuk sportowy i parę godzin przesiedziałem na komisariacie.
Zerknął na Jessicę. Dalej spokojnie słuchała. Najwidoczniej takie rewelacje nie były dla niej żadną nowością. Oparła łokcie na blacie i splotła dłonie. Wszystko w jej postawie mówiło, że uważnie analizuje każde zdanie.
– Chyba była druga nad ranem, kiedy wypuścił mnie... stary znajomy – pominął historię z Hernandezem. Nie chciał do niej wracać, dopóki sam nie zorientuje się, co jest grane. – Wróciłem tutaj, w mieszkaniu była Cherry...
– Stop – wtrąciła się Jessica niczym uczestniczka teleturnieju. – Kim jest Cherry.
Clint zmarszczył czoło jak przy dużym wysiłku intelektualnym.
– Długonoga dziewczyna o rudych włosach. Musiałem nie zamknąć mieszkania, kiedy brałem łuk, więc się tutaj schowała. Powiedziała, że uciekła Virgilowi – zerknął na Jess i od razu dopowiedział – szef tutejszego gangu. Właściwie to jeszcze dzieciak.
Jessica ułożyła dłonie w popularny na boisku i włościach przyległych znak „czas”.
– Spotkałeś Cherry i co dalej?
– Poszedłem spać. Potem zadzwoniłem do ciebie, resztę znasz.
Jones jeszcze przez kilka sekund siedziała przy stole, po czym wstała i uważne przyjrzała się kuchni. Nie miała okazji często tutaj bywać. W sumie to mogła być jej pierwsza wizyta. Zauważyła na kuchennym blacie dwie szklanki z resztkami płynu o kolorze ciemnego złota. Uniosła najpierw jedną, potem drugą i powąchała.
– Gdzie trzymasz leki?
– Druga po prawo. – Upstrzonym plamkami tłuszczu palcem wskazał właściwe miejsce.
Jessica odłożyła szafkę i od razu wyłapała to, czego szukała. Obróciła w palcach niewielkie biało-błękitne pudełeczko. Byłby w stanie odczytać nazwę, gdyby kobieta nie odwróciła jej w stronę podłogi.
– Metakwalon; na receptę. Idę o dychę, że sfałszowaną.
– Co?
– Ty nie masz problemów ze snem, nie wydaje mi się, żeby miała je Kate. Poza tym stąd wzięto tylko trzy tabletki. – Jess pokazała listek z trzema pustymi otworami. Pozostałe zajmowały podłużne pastylki, z jednej strony białe, z drugiej błękitne. – Ponieważ tej twojej Cherry tu nie ma, musiała wszystkie trzy dać tobie. Duża dawka, zwaliłoby z nóg sporego kucyka. A tamto – wskazała na szklanki po drinkach – wzmocniło działanie.
Uznała, że lepiej będzie przemilczeć fakt o działaniu metakwalonu. Clint wyglądał na wystarczająco splątanego, nie było potrzeby informowania go, że lek spowalnia akcję serca, przez co w niektórych krajach Europy wycofano go ze sprzedaży. Niebezpieczny, a więc znajdował się na liście leków, których Jones nauczyła się na pamięć. Jak się okazało – nie zmarnowała weekendu.
– Ale ja nic...
– Wiem. Nic nie pamiętasz. Dlatego to wszystko jest takie zabawne. Odwiedziła cię prostytutka, pewnie sam poczęstowałeś ją drinkiem, a ona cichaczem zapodała ci leki nasenne, po czym zwiała.
Ostatnie słowa wypowiedziała już z korytarza. Clint dopiero po dłuższej chwili otrząsnął się i zawołał za nią:
– Dokąd idziesz?
– Sprawdzę, czy nie zostawiła nam w łazience kolejnego tropu.
Wróciła po dwóch minutach z tryumfalnym uśmiechem na twarzy.
– Nie dość, że prostytutka, to narkomanka. Jest biały osad na lusterku. W zasadzie ją mamy.
– Skąd ty właściwie wiesz, że to prostytutka?
– Kiedy dziewczyna mówi, że nazywa się jak owoc, sprawa jest jasna. Kolor szminki też dużo mówi. Znajdziemy twoją pannę, może ona nam coś powie. Pożycz mi swoją bluzę, najlepiej jakąś podniszczoną. Jest wcześnie, ale może jeszcze nie zwinęli interesu. Jak się nie pośpieszymy, będziemy musieli czekać do wieczora.
– Jess, zwolnij. O kim mówisz?
– W pobliżu jest tylko jedno miejsce, gdzie dealują. Na pewno znają tam Cherry. Trzeba będzie umiejętnie podpytać. A ludzie najchętniej gadają wśród swoich – odparła rezolutnie i przyjrzała się swojemu odbiciu w ostrzu noża. Musi coś zrobić z włosami. Na szczęście dawno nie widziały fryzjera, więc powinno wyjść wiarygodnie.
– Będziesz się narażać – zaprotestował Clint, podnosząc się z miejsca. Zastawa na stole cicho zabrzęczała. – Ja mogę to zrobić.
– Ty? Daj spokój – prychnęła wzgardliwie Jessica. – Ty nie wyglądasz nawet jak ofiara sterydów anabolicznych.
Hawkeye ustąpił, co było zaskakujące, zważywszy na jego upór. Kiedy kobieta zniknęła w łazience, żeby się ucharakteryzować, wyciągnął z jej kurtki telefon komórkowy i z listy kontaktów wybrał numer Cage'a. Spodziewał się, że tam będzie.
Po trzech sygnałach, gdy Clint mocno się już niecierpliwił, w słuchawce odezwał się znajomy głos.
– Danny, Luke jest gdzieś w pobliżu?
Zamiast odpowiedzi Hawkeye usłyszał dobiegający z tła piskliwy głos o błagalnym zabarwieniu, które mówiło naprawdę dużo.
– Pracuje. Coś mu przekazać? – zapytał Iron Fist, naśladując sposób mówienia filmowej sekretarki.
– Jessica wybiera się na metę. Szuka prostytutki. Normalnie nie neguję jej zasad, ale...
– Poczekaj chwilę – poprosił Daniel i najprawdopodobniej zakrył dłonią komórkę. Mimo to Clint usłyszał wołanie. – Cage, zostaw panu trochę zębów! Jestem – powiedział Iron Fist do słuchawki. – Na czym skończyliśmy?
– Jessica, meta, nie lubię tego pomysłu – streścił błyskawicznie Hawkeye. – Moglibyście...?
– Jesteśmy w pobliżu. Luke pewnie uzna, że wyświadczyłeś mu przysługę, ma spore problemy ze znalezieniem okazji do pogadania z nią. Będziemy czekać na miejscu.
Ledwo skończyli rozmowę, a drzwi w głębi mieszkania otworzyły się.
– Z kim rozmawiałeś? – zainteresowała się Jessica.
– Z Busterem – odkrzyknął Clint pierwsze, co przyszło mu na myśl.
Pies na dźwięk swojego imienia przytruchtał do mężczyzny, stanowczo domagając się miziania za uchem. Czy Buster wczoraj nie został odstawiony do Simone? Niewykluczone, że sąsiadka sama go przyprowadziła z powrotem. Bardziej jednak możliwe, że Clint sam poszedł po psa. Simone z reguły czekała na Bartona i za każdym razem próbowała zatrzymać go u siebie jak najdłużej.
Jessica nie wyglądała na kogoś, kto uwierzył w tak banalną wymówkę, ale zostawiła to bez komentarza.
............................................................................................
Nie wiem, czy ktoś czyta dopiski, ale jestem zdania, że tym, co czekają, należy się jakaś laurka od autora. Na przykład przyznanie, że tytuł zasadniczo nie ma nic wspólnego z treścią. Chociaż tam jest gorączka kociego pazura, żadne z tych słów nie pojawia się w tekście. Dalej jest tylko gorzej, po opowiadanie ma wdzięczny podtytuł W Tunisie nie ma niedźwiedzi, ale Araby są duże. Ostatnia sprawa, jeśli ktoś wytrwał: to tylko połowa opowiadania.
Brak komentarzy:
Stan Lee patrzy na to, co piszesz...
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.