31 maja 2013

Just like the curse, just like the stray - you feed it once and now it stays (1)


- To koniec. Nie będę dla ciebie pracować. - Chloe chciała być jak najbardziej przekonująca, ale nie potrafiła przekonać do swoich racji nawet własnego odbicia w lustrze. Oparła się więc dłońmi o białą umywalkę i wzięła głęboki oddech, po czym ponownie podniosła głowę – Nie wyniosę tych dokumentów. Musisz znaleźć do tego kogoś innego. - czuła jak trzęsą jej się ręce i jak do oczu powoli napływają jej łzy. I po cholerę się w to wszystko wplątała? Chloe Madden znalazła się w beznadziejnej sytuacji. Wyplątanie się z czegoś, w co wplątała się nie całkiem ze swojej winy, wydawało się być najgorszym z możliwych sposobów na spędzenie weekendu. Inni ludzie chodzili do kina, na kolacje z przyjaciółmi a ona musiała spotkać się z Bullseye'em, który z pewnością zastrzeli ją w połowie pierwszego zdania. Wyglądał na nerwowego psychopatę, który lubił jak wszystko idzie po jego myśli. Tacy byli najgorsi: apodyktyczna wersja najgorszych ludzkich koszmarów, które w dodatku nie mają nic do stracenia. Taki właśnie był Bullseye. W dodatku, trzymał w garści coś na czym zależało Chloe – jej brata.

***

Kilkanaście lat temu, świat wyglądał nieco inaczej. A może tylko tak im się wydawało, bo nie dość że byli sporo młodsi, to jeszcze musieli sobie radzić sami. Brian był zawsze tym 'bardziej odpowiedzialnym', wziął więc na siebie wychowanie siostry i postanowił zrobić wszystko, by wyszła ona na ludzi. Chloe całe swoje dzieciństwo sądziła, że jej brat jest przykładnym pracownikiem jednej z nowojorskich restauracji. Tak przynajmniej zawsze mówił, a ona nie przywykła do świadomości, że Brian mógłby kłamać. Żyła więc w błogiej nieświadomości mając nadzieję, że prędzej czy później, zła passa przeminie i będą mogli wynieść się z Nowego Jorku i zamieszkać w wymarzonym Londynie. Europa wydawała się być idealnym miejscem na rozpoczęcie nowego życia. Brian odkładał większość zarobionych przez siebie pieniędzy i każdego dnia obiecywał siostrze, że któregoś dnia spełni jej wszystkie marzenia. Dzięki bratu miała wszystko czego tylko chciała. Najlepsze ciuchy, najlepsze imprezy, najnowsze gadżety. Nie rozmawiali na temat tego ile zarabia, bo ilekroć Chloe próbowała podjąć ten temat, była szybko zbywana krótkim żartem zupełnie nie związanym z tematem.
Miesiące mijały. Brian wracał z pracy coraz później, coraz bardziej zmęczony. Zazwyczaj oprócz kilkunastu dolców przynosił też świeżą krew na ubraniach, które szybko wrzucał do starej pralki. Chloe nie była już dzieckiem, wiedziała że coś nie gra i że jej brat nie może być zwykłym pracownikiem restauracji. Coraz częściej wracał posiniaczony, z pobrudzonymi koszulkami i pozdzieranymi kostkami palców. Bała się zapytać, bo tego typu pytania zawsze prowadzą do niewygodnych odpowiedzi, a kiedy w końcu zdobyła się odwagę, było już za późno.
- Musze oddać sześćdziesiąt tysięcy. - mruknął pewnej sobotniej nocy. Wrócił z pracy z rozwalonym łukiem brwiowym i usiadł przy kuchennym stole, wcześniej wyciągając piwo z lodówki. Przymknął lekko oczy i położył nogi na stole, zupełnie nie przejmując się krwią spływającą po jego lewym policzku.
- Sześćdziesiąt... Tysięcy? - usiadła naprzeciwko niego próbując wyobrazić sobie taką ilość gotówki.
- Yap, sześćdziesiąt. Nie zrealizowałem pewnego zamówienia... Muszę teraz oddać te pieniądze, albo Bullseye mnie zabije.
- Zaraz... Chwila... Jakiego zamówienia? Mówiłeś przecież, że pracujesz w restauracji... Chcesz mi powiedzieć, że co? Że wypuściłeś żywe kraby? Albo... Jakieś strasznie drogie ryby sprowadzane z Chin? Kim jest Bullseye? To twój szef? Przecież możesz z nim porozmawiać – uśmiechnęła się lekko - Nie dramatyzuj, Brian... Przecież wszystko się ułoży.
- Ułoży?! CHLOE! Nie pracuje w żadnej pieprzonej restauracji! Zajmowałem się handlem nielegalnymi substancjami, których używało się do równie nielegalnych przeszczepów! Robiłem rzeczy o jakich nie masz bladego pojęcia! I spierdoliłem, rozumiesz?! SPIERDOLIŁEM sprawę! Musze oddać im sześćdziesiąt tysięcy albo będą musiał sam wykopać sobie grób! Bullseye to nie jest dobry tatuś, który wybacza..! - złapał ją mocno za ramiona, po czym postawił na równe nogi – Musimy uciekać, ślicznotko... Po prostu spakuj najważniejsze rzeczy, wsiądziemy do samochodu, pojedziemy na lotnisko... A później do Londynu. Dobrze? Zawsze chciałaś zobaczyć Londyn...
Na pierwszy rzut oka, plan był genialny. Nie mieli rodziny, nie mieli przyjaciół, więc nikt nie będzie martwił się o to, że nagle zniknęli. Szkoła w końcu się odczepi, dadzą sobie spokój z zastanawianiem się gdzie podziała się Chloe Madden, a nawet jeśli nie to coś się wymyśli. Zawsze przecież spadali na cztery łapy, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Spakowali się w mniej niż pół godziny. Zgarnęli tylko najpotrzebniejsze rzeczy, paszporty, trochę gotówki i wyszli cicho z mieszkania. Dochodziła północ, sąsiad z góry jak zwykle robił aferę swojej żonie, która z pewnością znów kupiła o jedną flaszkę za mało. Chloe odwróciła się przez ramię, żeby po raz ostatni spojrzeć na zamknięte drzwi i kolorową wycieraczkę przed nimi. Milion wspomnień, milion chwil spędzonych w tym mieszaniu, milion wspólnie przegadanych godzin, które w jednej sekundzie miały stać się przeszłością, do której nie mogli już wrócić. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli wsiądą już do samolotu, to będzie podróż w jedną stronę.
Zostało im zaledwie kilka stopni do drzwi, czuła już powiew chłodnego powietrza na swojej twarzy, gdy nagle Brian zatrzymał ją gwałtownie w miejscu. Pewnie straciłaby równowagę i poleciała na schody, gdyby nie przytrzymała się barierki. Trzech rosłych mężczyzn stało na dole schodów i patrzyło na nich z wyraźnym zainteresowaniem. Brian mocno złapał jej rękę i zrobił kilka kroków w tył.
- Witaj Brian... Wybierasz się dokądś? - najniższy z mężczyzn spojrzał na wielką walizkę w ręku Briana i uśmiechnął się szyderczo pod nosem – Chciałeś nas opuścić bez pożegnania? Nie ładnie...
- Nie ja po prostu... Ja...
- O... Nie przedstawiłeś nas tej uroczej damie... Czyżby to właśnie była twoja siostra? Chloe, tak? Śliczna... - zrobił kilka kroków w ich stronę, a Brian stanął przed dziewczyną – No coś ty... Brian... Chciałem się tylko przywitać, nie ufasz staremu kumplowi? Może porozmawiamy w waszym mieszkaniu, co? Zanim wyjedziesz nie oddając mi stu tysięcy..
- Stu? Mówiłeś o sześćdziesięciu...
- Tak, sześćdziesiąt było jeszcze dwadzieścia minut temu. Zanim się zorientowałem, że twój szlachetny brat chce zrobić mnie w chuja. - mruknął wyciągając z zapaska broń – Do.Góry.TERAZ!

Dobrą godzinę siedzieli w ciszy. Chloe nerwowo zerkała w stronę brata, który z uporem maniaka wbijał spojrzenie w swoje dłonie, a Bullseye kręcił się po mieszkaniu, oglądając każdą rzecz po kolei.
- Więc jak będzie..? Dostanę swoje pieniądze zanim postanowisz raz na zawsze wycofać się z interesów? - odwrócił się w ich stronę trzymając w ręce ramkę z kolorowym zdjęciem – Mam nadzieję, że wspominał ci co robił, prawda? Może zacznijmy od początku... Prowadzę pewne bardzo ważne interesy. Wraz z moim przyjacielem chcemy zająć się przeszczepami komórek macierzystych wziętych od mutantów, którzy mniej lub bardziej chętnie użyczyli ich dla zwykłych ludzi. Co to mutanci to wiesz, prawda? - Chloe kiwnęła głową, a mężczyzna uśmiechnął się lekko kucając przed nią. - A więc... Twój brat zajmował się konwojami. Miał chyba najprostszą pracę pod słońcem. Miał wziął skrzynki z jednego magazynu i przewieźć je do drugiego. Robota dla idioty. Ale twój brat niestety jest mięczakiem... I mimo przeszkolenia, spanikował jak zatrzymała go policja, wiesz? Spanikował jak gówniarz, przez co straciliśmy dużo czasu, dużo pieniędzy i dużo nerwów... - dotknął jej policzka, po czym wyprostował się i znów wyciągnął broń zza paska. - Nie mam czasu, chce odpowiedzi.
Mieli problem. Nie dysponowali taką ilością gotówki, a Bullseye nie wyglądał na takiego, z którym można było prowadzić pertraktacje na temat ceny. Z uzbieranych pieniędzy mogli mieć najwyżej piętnaście tysięcy, może trochę więcej. Nawet gdyby Chloe sprzedała cała swoją biżuterię, kwota nie przekroczyłaby szesnastu.
- Nie mam takich pieniędzy... - przyznał Brian wciąż nie odrywając wzroku od swoich dłoni. Bullseye najwyraźniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał, bo ramka, która do tej pory była przez niego trzymana, wylądowała na ścianie kilka metrów dalej.
- Kogo mam zabić żeby dostać pieniądze?! Ciebie?! - wycelował broń w Briana – A może twoją siostrzyczkę, co?! Bo jak zabije ciebie, to kto mi odda pieniądze?! Ona?! - przyłożył broń do czoła dziewczyny, a Brian na moment wstrzymał oddech. - Chyba że...
Bullseye uśmiechnął się lekko, był to jeden z tych uśmiechów, które nie zwiastowały niczego dobrego. Uśmiech psychopaty, który wpadł na swój kolejny genialny pomysł. Przeszły ją ciarki na samą myśl o tym, co też wpadło do jego szalonej głowy.
- Wiesz co to S.H.I.E.L.D, moja mała? - energicznie zaprzeczyła, a mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Wspaniale... Wręcz wyśmienicie... - zrobił kilka teatralnych gestów, po czym wesoło zaklaskał w dłonie - Spadłaś mi z nieba... Zawrzyjmy układ. - powiedział po chwili – Zawieszę spłatę długu twojego brata, a ty za kilka lat coś dla mnie zrobisz, co ty na to?
- Nie wplątuj ją w sytuację między nami!
- Odstrzelcie temu psu ryja, bo zaczynam mieć migrenę...
- Nie! Zgadzam się! Zgadzam się na wszystko! - szybko uścisnęła wyciągnięta dłoń Bullseye'a podpisując tym samym cyrograf, który zaważy na jej całym życiu. I pomyśleć, że nie trzeba było nawet do tego krwi. A przynajmniej nie jej.

Brak komentarzy:

Stan Lee patrzy na to, co piszesz...

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.