- To koniec. Nie będę dla ciebie pracować. - Chloe chciała być jak najbardziej przekonująca, ale nie potrafiła przekonać do swoich racji nawet własnego odbicia w lustrze. Oparła się więc dłońmi o białą umywalkę i wzięła głęboki oddech, po czym ponownie podniosła głowę – Nie wyniosę tych dokumentów. Musisz znaleźć do tego kogoś innego. - czuła jak trzęsą jej się ręce i jak do oczu powoli napływają jej łzy. I po cholerę się w to wszystko wplątała? Chloe Madden znalazła się w beznadziejnej sytuacji. Wyplątanie się z czegoś, w co wplątała się nie całkiem ze swojej winy, wydawało się być najgorszym z możliwych sposobów na spędzenie weekendu. Inni ludzie chodzili do kina, na kolacje z przyjaciółmi a ona musiała spotkać się z Bullseye'em, który z pewnością zastrzeli ją w połowie pierwszego zdania. Wyglądał na nerwowego psychopatę, który lubił jak wszystko idzie po jego myśli. Tacy byli najgorsi: apodyktyczna wersja najgorszych ludzkich koszmarów, które w dodatku nie mają nic do stracenia. Taki właśnie był Bullseye. W dodatku, trzymał w garści coś na czym zależało Chloe – jej brata.
***
Kilkanaście lat temu,
świat wyglądał nieco inaczej. A może tylko tak im się wydawało,
bo nie dość że byli sporo młodsi, to jeszcze musieli sobie radzić
sami. Brian był zawsze tym 'bardziej odpowiedzialnym', wziął więc
na siebie wychowanie siostry i postanowił zrobić wszystko, by
wyszła ona na ludzi. Chloe całe swoje dzieciństwo sądziła, że
jej brat jest przykładnym pracownikiem jednej z nowojorskich
restauracji. Tak przynajmniej zawsze mówił, a ona nie przywykła
do świadomości, że Brian mógłby kłamać. Żyła więc w błogiej
nieświadomości mając nadzieję, że prędzej czy później, zła
passa przeminie i będą mogli wynieść się z Nowego Jorku i
zamieszkać w wymarzonym Londynie. Europa wydawała się być
idealnym miejscem na rozpoczęcie nowego życia. Brian odkładał
większość zarobionych przez siebie pieniędzy i każdego dnia
obiecywał siostrze, że któregoś dnia spełni jej wszystkie
marzenia. Dzięki bratu miała wszystko czego tylko chciała.
Najlepsze ciuchy, najlepsze imprezy, najnowsze gadżety. Nie
rozmawiali na temat tego ile zarabia, bo ilekroć Chloe próbowała
podjąć ten temat, była szybko zbywana krótkim żartem zupełnie
nie związanym z tematem.
Miesiące mijały. Brian
wracał z pracy coraz później, coraz bardziej zmęczony. Zazwyczaj
oprócz kilkunastu dolców przynosił też świeżą krew na
ubraniach, które szybko wrzucał do starej pralki. Chloe nie była
już dzieckiem, wiedziała że coś nie gra i że jej brat nie może
być zwykłym pracownikiem restauracji. Coraz częściej wracał
posiniaczony, z pobrudzonymi koszulkami i pozdzieranymi kostkami
palców. Bała się zapytać, bo tego typu pytania zawsze prowadzą
do niewygodnych odpowiedzi, a kiedy w końcu zdobyła się odwagę,
było już za późno.
- Musze oddać
sześćdziesiąt tysięcy. - mruknął pewnej sobotniej nocy. Wrócił
z pracy z rozwalonym łukiem brwiowym i usiadł przy kuchennym stole,
wcześniej wyciągając piwo z lodówki. Przymknął lekko oczy i
położył nogi na stole, zupełnie nie przejmując się krwią
spływającą po jego lewym policzku.
- Sześćdziesiąt...
Tysięcy? - usiadła naprzeciwko niego próbując wyobrazić sobie
taką ilość gotówki.
- Yap, sześćdziesiąt.
Nie zrealizowałem pewnego zamówienia... Muszę teraz oddać te
pieniądze, albo Bullseye mnie zabije.
- Zaraz... Chwila...
Jakiego zamówienia? Mówiłeś przecież, że pracujesz w
restauracji... Chcesz mi powiedzieć, że co? Że wypuściłeś żywe
kraby? Albo... Jakieś strasznie drogie ryby sprowadzane z Chin? Kim
jest Bullseye? To twój szef? Przecież możesz z nim porozmawiać –
uśmiechnęła się lekko - Nie dramatyzuj, Brian... Przecież
wszystko się ułoży.
- Ułoży?! CHLOE! Nie
pracuje w żadnej pieprzonej restauracji! Zajmowałem się handlem
nielegalnymi substancjami, których używało się do równie
nielegalnych przeszczepów! Robiłem rzeczy o jakich nie masz bladego
pojęcia! I spierdoliłem, rozumiesz?! SPIERDOLIŁEM sprawę! Musze
oddać im sześćdziesiąt tysięcy albo będą musiał sam wykopać
sobie grób! Bullseye to nie jest dobry tatuś, który wybacza..! -
złapał ją mocno za ramiona, po czym postawił na równe nogi –
Musimy uciekać, ślicznotko... Po prostu spakuj najważniejsze
rzeczy, wsiądziemy do samochodu, pojedziemy na lotnisko... A później
do Londynu. Dobrze? Zawsze chciałaś zobaczyć Londyn...
Na pierwszy rzut oka,
plan był genialny. Nie mieli rodziny, nie mieli przyjaciół, więc
nikt nie będzie martwił się o to, że nagle zniknęli. Szkoła w
końcu się odczepi, dadzą sobie spokój z zastanawianiem się gdzie
podziała się Chloe Madden, a nawet jeśli nie to coś się wymyśli.
Zawsze przecież spadali na cztery łapy, więc dlaczego teraz
miałoby być inaczej?
Spakowali się w mniej
niż pół godziny. Zgarnęli tylko najpotrzebniejsze rzeczy,
paszporty, trochę gotówki i wyszli cicho z mieszkania. Dochodziła
północ, sąsiad z góry jak zwykle robił aferę swojej żonie,
która z pewnością znów kupiła o jedną flaszkę za mało. Chloe
odwróciła się przez ramię, żeby po raz ostatni spojrzeć na
zamknięte drzwi i kolorową wycieraczkę przed nimi. Milion
wspomnień, milion chwil spędzonych w tym mieszaniu, milion wspólnie
przegadanych godzin, które w jednej sekundzie miały stać się
przeszłością, do której nie mogli już wrócić. Doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli wsiądą już do samolotu,
to będzie podróż w jedną stronę.
Zostało im zaledwie
kilka stopni do drzwi, czuła już powiew chłodnego powietrza na
swojej twarzy, gdy nagle Brian zatrzymał ją gwałtownie w miejscu.
Pewnie straciłaby równowagę i poleciała na schody, gdyby nie
przytrzymała się barierki. Trzech rosłych mężczyzn stało na
dole schodów i patrzyło na nich z wyraźnym zainteresowaniem. Brian
mocno złapał jej rękę i zrobił kilka kroków w tył.
- Witaj Brian...
Wybierasz się dokądś? - najniższy z mężczyzn spojrzał na
wielką walizkę w ręku Briana i uśmiechnął się szyderczo pod
nosem – Chciałeś nas opuścić bez pożegnania? Nie ładnie...
- Nie ja po prostu...
Ja...
- O... Nie przedstawiłeś
nas tej uroczej damie... Czyżby to właśnie była twoja siostra?
Chloe, tak? Śliczna... - zrobił kilka kroków w ich stronę, a
Brian stanął przed dziewczyną – No coś ty... Brian... Chciałem
się tylko przywitać, nie ufasz staremu kumplowi? Może porozmawiamy
w waszym mieszkaniu, co? Zanim wyjedziesz nie oddając mi stu
tysięcy..
- Stu? Mówiłeś o
sześćdziesięciu...
- Tak, sześćdziesiąt
było jeszcze dwadzieścia minut temu. Zanim się zorientowałem, że
twój szlachetny brat chce zrobić mnie w chuja. - mruknął
wyciągając z zapaska broń – Do.Góry.TERAZ!
Dobrą godzinę siedzieli
w ciszy. Chloe nerwowo zerkała w stronę brata, który z uporem
maniaka wbijał spojrzenie w swoje dłonie, a Bullseye kręcił się
po mieszkaniu, oglądając każdą rzecz po kolei.
- Więc jak będzie..?
Dostanę swoje pieniądze zanim postanowisz raz na zawsze wycofać
się z interesów? - odwrócił się w ich stronę trzymając w ręce
ramkę z kolorowym zdjęciem – Mam nadzieję, że wspominał ci co
robił, prawda? Może zacznijmy od początku... Prowadzę pewne
bardzo ważne interesy. Wraz z moim przyjacielem chcemy zająć się
przeszczepami komórek macierzystych wziętych od mutantów, którzy
mniej lub bardziej chętnie użyczyli ich dla zwykłych ludzi. Co to
mutanci to wiesz, prawda? - Chloe kiwnęła głową, a mężczyzna
uśmiechnął się lekko kucając przed nią. - A więc... Twój brat
zajmował się konwojami. Miał chyba najprostszą pracę pod
słońcem. Miał wziął skrzynki z jednego magazynu i przewieźć je
do drugiego. Robota dla idioty. Ale twój brat niestety jest
mięczakiem... I mimo przeszkolenia, spanikował jak zatrzymała go
policja, wiesz? Spanikował jak gówniarz, przez co straciliśmy dużo
czasu, dużo pieniędzy i dużo nerwów... - dotknął jej policzka,
po czym wyprostował się i znów wyciągnął broń zza paska. - Nie
mam czasu, chce odpowiedzi.
Mieli problem. Nie
dysponowali taką ilością gotówki, a Bullseye nie wyglądał na
takiego, z którym można było prowadzić pertraktacje na temat
ceny. Z uzbieranych pieniędzy mogli mieć najwyżej piętnaście
tysięcy, może trochę więcej. Nawet gdyby Chloe sprzedała cała
swoją biżuterię, kwota nie przekroczyłaby szesnastu.
- Nie mam takich
pieniędzy... - przyznał Brian wciąż nie odrywając wzroku od
swoich dłoni. Bullseye najwyraźniej nie takiej odpowiedzi się
spodziewał, bo ramka, która do tej pory była przez niego trzymana,
wylądowała na ścianie kilka metrów dalej.
- Kogo mam zabić żeby
dostać pieniądze?! Ciebie?! - wycelował broń w Briana – A może
twoją siostrzyczkę, co?! Bo jak zabije ciebie, to kto mi odda
pieniądze?! Ona?! - przyłożył broń do czoła dziewczyny, a Brian
na moment wstrzymał oddech. - Chyba że...
Bullseye uśmiechnął
się lekko, był to jeden z tych uśmiechów, które nie zwiastowały
niczego dobrego. Uśmiech psychopaty, który wpadł na swój kolejny
genialny pomysł. Przeszły ją ciarki na samą myśl o tym, co też
wpadło do jego szalonej głowy.
- Wiesz co to
S.H.I.E.L.D, moja mała? - energicznie zaprzeczyła, a mężczyzna
uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Wspaniale... Wręcz
wyśmienicie... - zrobił kilka teatralnych gestów, po czym wesoło
zaklaskał w dłonie - Spadłaś mi z nieba... Zawrzyjmy układ. -
powiedział po chwili – Zawieszę spłatę długu twojego brata, a
ty za kilka lat coś dla mnie zrobisz, co ty na to?
- Nie wplątuj ją w
sytuację między nami!
- Odstrzelcie temu psu
ryja, bo zaczynam mieć migrenę...
- Nie! Zgadzam się!
Zgadzam się na wszystko! - szybko uścisnęła wyciągnięta dłoń
Bullseye'a podpisując tym samym cyrograf, który zaważy na jej
całym życiu. I pomyśleć, że nie trzeba było nawet do tego krwi.
A przynajmniej nie jej.
Brak komentarzy:
Stan Lee patrzy na to, co piszesz...
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.