1 czerwca 2013

Remain nameless

            Tłum krzyczących ludzi i ogarniająca wielką przestrzeń ciemność. To nie kojarzy się zbyt dobrze, przynajmniej nie ludziom z takim bagażem doświadczeń. Tym razem jednak wszyscy krzyczeli z podekscytowania. A piski i wrzaski nasiliły się jeszcze bardziej, gdy zabłysło pierwsze światło na scenie. Tłum oszalał, a cały stadion nagle zamienił się w wielką imprezę.
            Niedługo potem zapalniczki powędrowały w górę, gdy tylko zabrzmiała muzyka. Słynny zespół rockowy nie zaczął ostrym kawałkiem, ale balladą. Chyba najpierw zamierzali trochę uśpić tłum, żeby potem walnąć mocniejszym brzmieniem. Jej to nie pasowało. Wbrew pozorom ciężko jest przeciskać się pomiędzy przytulającymi się ludźmi, gdy chce dostać się na przód. Prawie że pod scenę. Gdyby tylko skakali, zwinnie mogłaby prześlizgnąć się koło podekscytowanego tłumu, nie obrywając przy okazji za pchanie się naprzód.
            Nigdy nie słyszała o tym zespole ani nie znała żadnej z ich piosenek. Brodaty mężczyzna, który robił za solistę, śpiewał ciężkim, ochrypłym głosem. Od razu zaczęła się zastanawiać, jakim prawem zgromadził tak wielki tłum fanów na tak wielkim stadionie. Widać Londyńczycy kochają koncerty i pójdą na pierwszy lepszy, na którym mogą pośmiać się z czterdziestoletniego rockmana, kompletnie zalanego na scenie i mylącego tekst własnych piosenek.
            Muzyka się zmieniła. Ludzie zaczęli znów wrzeszczeć. Natashy wydawało się, że będzie musiała to jednak odchorować. Teraz dostać się pod scenę było coraz łatwiej, bo tłum był tak podekscytowany, że wszyscy tańczyli i pchali się na siebie. Wokalista z bliska natomiast wyglądał jeszcze gorzej. Nie przeszkadzało to najwyraźniej dwóm roznegliżowanym kobietom, które tuliły się do niego na scenie w samym bikini. Był środek stycznia.
- Hej, mała! – wrzasnął nagle jakiś wysoki, zarośnięty gość, łapiąc ją za pośladki. – Lubisz ostrą jazdę?
Obróciła się w jego stronę na krótko, zastanawiając, czy można było użyć jeszcze słabszego tekstu na podryw w takim miejscu i przy piosence, której refren kręcił się wokół słów „zarżnę go jak prosiaka”. To nawet nie był metal. To była imitacja ciężkiego rocka w wykonaniu podupadłej pseudogwiazdy na festiwalu. Gdyby nie występ dwójki późniejszych zespołów tej nocy, tylu ludzi nigdy by się tutaj nie zjawiło.
             Miała ochotę uderzyć go w twarz. W sposób, po którym nie pozbierałby się już nigdy. Rozglądnęła się jednak wokoło szybkim ruchem głowy i zamiast wściekłej miny, na jej twarzy zagościł uśmiech. Była całkiem blisko sceny. A on wydawał się idealny na ten wieczór.
            - Jasne! – odkrzyknęła, próbując sobie przypomnieć, jak najlepiej zrobić czysto brytyjski akcent. Na tyle wiarygodny, by nie tylko obleśny podrywacz, ale też ludzie wokół mogli połknąć haczyk. – Jestem Lindsey, z Liverpoolu! – Zaświergotała, próbując przebić się przez wrzask tłumu i niemiłosiernie głośną muzykę.
            Jego dłoń nadal leżała na jego pośladku. Złapała ją, przesuwając nieco ku górze. Była spocona i niemiła w dotyku. Z trudem powstrzymała się od grymasu na twarzy.
            - Jestem Eddie. Eddie Kern, miejscowy – odpowiedział, nachylając się nad nią. Objął ją bliżej do siebie i wskazał na scenę. Wokalista właśnie tańczył do solowej partii gitarzysty, który zdawał się być po niezłej dawce narkotyków. – Lubisz ich?
            - Średnio.
            Uśmiechnęła się szeroko, choć tak naprawdę miała serdecznie dość całej tej zabawy. Powinna się już chyba zmywać. Znalazła idealne miejsce, facet się nadawał, wystarczy teraz tylko wcielić plan w życie. Nie po to bajerowała ochroniarza przy wejściu, żeby teraz męczyć się przy tej piekielnej muzyce.
- Potrzymasz moją torebkę? Muszę siku, trzymaj mi miejsce! – Wcisnęła Eddiemu w rękę swój podręczny bagaż, puszczając do niego oko.
Nie usłyszała jego odpowiedzi. Coś mruknął, że będzie czekać i straciła z nim kontakt. Przeciskała się przez protestujących ludzi, którzy szybko jednak usuwali się przed nią, przypominając sobie, że planowali zabawę przy słabym zespole rockowym tego wieczora.  
Przeszła kilkanaście kroków i wydobyła z kieszeni jeansów coś, co wyglądało jak kluczyki do auta z breloczkiem. Obróciła się przodem do sceny, korzystając z nieco większej przestrzeni i cofnęła się jeszcze o parę kroków w tył. Nacisnęła przycisk przy przywieszce.
Wybuch był głośniejszy niż muzyka i wrzaski z niej dobiegające. Wszystko na moment ucichło, w miarę jak scena stawała w płomieniach, a potem wszyscy rzucili się do ucieczki. Chaotycznie pchający się do wyjścia tłum był przerażony. Policjanci i ochrona nie mogli nad nikim zapanować. Gwizdki nie podołały piskom, więc nikt nawet nie zwracał uwagi na wydawane polecenie i prośby o zachowanie spokoju. Swoją drogą, gdy pod sceną coś nagle wybucha, nikt spokojnie nie będzie szedł do wyjścia. Ludzie zaczęli taranować siebie nawzajem, byleby tylko się stąd zmyć.
Poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię i ciągnę w tył. Automatycznie upuściła breloczek z kluczykami, kopiąc go w stronę biegnącej grupy facetów. Przycisk został zmiażdżony pod ich ciężkimi butami.
- Nic pani nie jest? – W pierwszej chwili, gdy ujrzała czapkę policjanta i jego spojrzenie, była gotowa do uderzenia. Nie było jednak takiej potrzeby. Zamiast tego z oczu puściły jej się łzy.
- Tak, tak. Tam jest mój… - zająknęła się. – Mój mąż… O, tam… Biegnie. Ja, muszę… Dziękuję… - wydusiła z siebie, wyswobadzając z uścisku mężczyzny i puściła się biegiem w stronę bramek, jak najdalej stąd.
Nikt nie grał już tej przeklętej muzyki na scenie. Oprócz tego był jeszcze jeden plus. Za tę akcję dostanie niezłą sumę pieniędzy.

Hilary Bellmore zjawiła się w pracy jak zawsze na piętnaście minut przed charakteryzacją. Zazwyczaj nakładano na nią po prostu warstwę makijażu tak, by wyglądała o dziesięć lat młodziej przed kamerą, po czym kazano jej przywdziać jeden z sześciu  nudnych kompletów, koloru czarnego bądź szarego, które były wywieszone w jej ciasnej garderobie (o ile pokój z jednym krzesłem, starym lustrem i wieszakami można nazwać garderobą) co drugi dzień tygodnia, odliczając soboty i niedziele. Wtedy, zgodnie z kontraktem, jej miejsce przy biurku zajmowała najsłynniejsza para tej stacji. Ralph i Kristina. Jak ona nie znosiła tej chudej jak szkapa blondynki, która pół roku temu wygryzła ją z prowadzenia studia wiadomości w weekendy. A na kanale ogólnokrajowym było to dla dziennikarza czymś w rodzaju kopalni złota.
- Cofamy pierwsze dwa newsy, mamy nowy materiał z Londynu! – wrzasnął reżyser, przeciskając się przez niezliczoną liczbę stołków, kamer, lamp i innego sprzętu, który był niezbędny, by przez pół godziny Hilary mogła utrzymać w piątkowy wieczór te kilkanaście milionów przed odbiornikami, które ponoć gromadziła ich stacja. – Przejrzyj to, wchodzimy za dwie minuty!
Pierwsze, co zrobiła Bellmore to poprawienie swojej fryzury. Wylano na nią tyle lakieru, że dosłownie jeden papieros w studio rozpaliłby na jej głowie ognisko. Skoro może polec, nie znając sprawy, o której będzie opowiadać w pierwszej chwili, musi przynajmniej dobrze wyglądać. Na pewno ogląda ją siostra. Jeśli potknie się i przejęzyczy, zerkając z nerwów na kartkę, Elizabeth będzie pierwszą osobą, która nagra to na kasetę. Już ona dobrze wiedziała, do czego zdolne są młodsze siostry.
- Wchodzimy na trzy, dwa, jeden…
- Dobry wieczór, witam w serwisie informacyjnym. Jest punkt dwudziesta pierwsza, ze studia specjalnie dla państwa Hilary Bellmore. Zaczynamy ostatnie dzisiaj wydanie wiadomości.

Natasha odłożyła kieliszek szampana na bok, biorąc do ręki plik dokumentów dostarczonych pod jej nieobecność. Jej zleceniodawca wyraźnie jej nie słuchał. Wspominała mu, że nie będzie tolerować takiego zagrania. Nie jest łatwo utrzymać swoją tożsamość w czterogwiazdkowym hotelu pełnym biznesmenów i milionerów, chwalących się swoimi sukcesami na prawo i lewo. Udawanie panny młodej, porzuconej przed ołtarzem i korzystającej z okazji na samotnym miesiącu miodowym też było już zbyt oklepane. Zwracała w ten sposób na siebie zbyt wiele uwagi, nawet tutaj, w Londynie. Szczerze nienawidziła tego miasta i miała nadzieję, że nie powróci tutaj już nigdy. Nie sądziła, że te ciasne ulice, jazda lewym pasem i wieczna ciapa wróżą coś dobrego. Gdyby nie „dwa” zlecenia pod rząd, zmyłaby się stąd jak najprędzej.
- Tragedia na festiwalu wszczęła dyskusje na temat bezpieczeństwa stadionu oraz nieprofesjonalnej instalacji gazu przebiegającej pod centrum miasta. Służby specjalne wciąż próbują jednak ustalić, co było przyczyną wielkiej eksplozji pod samą sceną. Również liczba ofiar nie została jeszcze podana. Tych, którzy wyszli cało, prosimy o kontakt ze swoimi rodzinami. Policja prosi też o pomoc świadków. Na obecną chwilę nikt nie wie, co było przyczyną wybuchu. Coraz więcej osób podejrzewa, że za atakiem stoi organizacja terrorystyczna.
Nie mogła powstrzymać tego uśmiechu, który wpełzł na jej twarz. To było dziwne uczucie. Mimowolnie uniosła kąciki warg ku górze, ale w gardle czuła narastającą gulę. Jakby miała za chwilę z niej wyleźć i udusić obślizgłymi mackami.
- Przymknij się – mruknęła do blondyny, która na ekranie telewizora zaczęła podsumowywać cały reportaż na temat masakry. W głowie nadal huczało jej od wrzasków biegnących ludzi, a ramię bolało od mocnego uścisku wyraźnie zdenerwowanego komisarza. Przełączyła na inny kanał, szybko chwytając za pilota. Pech chciał, że trafiła na muzyczny. Zamiast boysbandowych teledysków dla czternastolatek zobaczyła reportaż o wokaliście, którego jeszcze dzisiaj widziała zalanego na scenie. Z tego co się dowiedziała, przeżył. Eksplozja nie dotarła akurat tam, gdzie rzucał się po scenie. Udało mu się ujść jedynie z oparzeniem .
Dopiero na trzecim kanale znalazła kreskówkę. Przynajmniej Duffy nie podniecał się tym, co dzisiaj zrobiła Natasha, zajęty kłótnią ze swoim króliczym przyjacielem. Takie medialne podniecenie spotykała na każdym kroku; nie był to jej pierwszy raz. Jednak z każdym kolejnym robiło się to uciążliwe. Ciężko jest wykonywać nawet tak dobrze płatną robotę, kiedy zleceniodawcy wymagają epickości i tajemniczości jednocześnie. Kiedyś nie dbała o to, na co komu efekt jej działań. Wystarczyła tylko dyskrecja i kasa. Teraz postanowiła sobie nie angażować się w nic, co nie będzie miało konkretnego celu. Działanie dla zwyczajnych psycholi się już nie opłacało.
Nieprzyjemne uczucie w gardle zmył gorący prysznic. Razem z wodą, po jej ciele spłynęło również zmęczenie i dręcząca ją mieszanka hałasów po dzisiejszym wieczorze. Odgłosy spływających kropli mieszały się z melodyjką puszczaną w kreskówce, którą słychać było przez otwarte drzwi do łazienki.
Kiedy zasłona się zerwała, a do jej czoła przystawiono spluwę, cicho zachichotała. Młody mężczyzna ze szramą przy lewym oku wpatrywał się w jej nagie ciało, cmokając w sposób nadzwyczaj irytujący. Natasha westchnęła, teatralnie wywracając oczami.
- Myślisz, że to mój pierwszy raz? – spytała płatnego zabójcę. – Że nigdy wcześniej zleceniodawcy nie próbowali mnie sprzątnąć po wykonaniu zadania?
Zanim zdążył pociągnąć za spust, Natasha szarpnęła z całej siły skrawek zasłony, który zerwał się wraz z rurką zawieszoną pod sufitem. Zrobiła unik, wytrącając z ręki mężczyzny pistolet po niecelnym wystrzale. Przygniotła go nogami do ziemi,  przystawiając nożyk do gardła.
- Nie pytaj. – Widząc zaskoczenie, gdy ostrze dotknęło szyi napastnika, puściła mu oko. – Po prostu wiem, jak działają tacy ludzie jak twój szef. Nie ma drugiego zlecenia, po prostu chciał mnie przytrzymać w Londynie, żebyś zdążył mnie wykończyć. Klucz masz, bo prawdopodobnie sam podrzuciłeś mi te fałszywe dokumenty, prawda? No chyba się nie mylę.
Próbował coś powiedzieć, ale tym razem to ona zacmokała. Krople wody po przerwanym prysznicu spływały po jej ciele, które skutecznie przytrzymywało nieproszonego gościa na mokrej podłodze.
 - A, a, a . Spakujno. Będziesz zaraz pięknie wszystko mówił, tylko daj mi chwilkę… - prawie wyszeptała, zanim wzięła zamach i uderzyła go ozdobną mydelnicą prosto w głowę.

- Mógłbyś zrzucić trochę kilogramów. Ciężko cię zebrać… – rzuciła do swojego towarzysza, widząc, że ten zaczyna się budzić. – Słyszysz mnie, mój drogi?
Lekkie klapnięcie w policzek poskutkowało. Mężczyzna ocknął się ostatecznie. Dała mu jeszcze chwile, by mógł wreszcie zrozumieć, w jakiej pozycji się znajduje. Mierzyła do niego z własnej broni, stojąc tuż przed nim. W innym pokoju. Nie mogła pozwolić sobie na bałagan, w końcu stawiała na dyskrecję. On był przykuty do kaloryfera pod oknem, przez które do pomieszczenia dostawało się chłodne powietrze. Słychać było odgłosy londyńskiej nocy. - Jak się nazywasz?
Splunął jej pod nogi.
- Nie zamierzam iść na pogrzeb, więc nie przeczytam nic na nagrobku, towarzyszu. Lepiej się przedstaw damie. No wiesz, imię, nazwisko, dla kogo pracujesz i po co kazali mi odwalać czarną robotę na stadionie, skoro mają takiego specjalistę jak ty, który na pewno lepiej zna cały plan.
Zapadła krótka cisza. Natasha ponownie wywróciła oczami, wzdychając.
- Bo odstrzelę to, co pierwsze przyjdzie mi do głowy. A dosyć często przychodzą mi do głowy pewne niemora…
- Dobrze wiesz, dla kogo pracuję, Czarna Wdowo – odezwał się po raz pierwszy zachrypniętym głosem palacza.
- Czyli zgadłam, prawda? Ja odwalam czarną robotę, ale żeby mi nie płacić i nie mieć świadka, Fisk zamierzał załatwić mnie? Myślałam, że tacy jak on są bardziej obeznani w tym świecie.
- Fisk? – zapytał zdziwiony, próbując się wyprostować.  – Myślałem, że…
- A, tak. Przedstawiał się inaczej, ale skojarzyłam, o kogo chodzi. Król świnia, czy jakoś tak. Pin, pig, co za różnica… W każdym bądź razie, słabo mu poszło. Podejrzewam, że kasy nie dostanę. A za takie numery nie daję drugiej szansy.
- Co planujesz? – spytał zakładnik, tym razem chyba dosyć zaciekawiony tokiem myślenia Natashy.
- Jest paru tych superbohaterów, którzy planują od jakiegoś czasu schwytać twojego szefa. Może oni coś wskórają, ja już mam dość tych waszych amerykańsko-brytyjskich gierek. – Podeszła parę kroków bliżej, przystawiając broń do krocza. – Rusz się, a odstrzelę ci jaja, a potem łeb.
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, gdy widziała minę mężczyzny, który jeszcze przed chwilą był przykuty, a teraz jego ręce zostały oswobodzone. Próbował manewrować od razu nogami, kopiąc w twarz Natashy, ale szybkim ruchem łokcia i pięści złamała mu prawą w kolanie. Ryknął z bólu.
- Jeśli wyjdziesz z tego cało, powiedz mu, że jego czas mija, ale to już nie moja sprawka. Niech mnie nie szuka, bo pożałuje. – Wyszeptała mu do ucha, szarpiąc za jego włosy. Naprawdę była już zmęczona i znudzona, a powinna jeszcze posprzątać po tym wszystkim. – Ale nie sądzę, żeby ci się udało. Mimo wszystko, jeśli choć raz spotkam na ludzi Wilsona na swojej drodze, poleci jako następny. Im większa masa, tym lepszy lot.
- Jaki kurwa lot?! – Nieznany jej z nazwiska kolega próbował krzyknąć, ale przez ból zdołał jedynie jęknąć.
- W dół.
Wystarczył jeden cios w klatkę piersiową, by stracił równowagę i wychylił się przez okno. Przy tak wielkim natężeniu bólu nie zdołał pomyśleć o chwytaniu się za parapet. Grawitacja i wysokość kilku pięter zrobiły już swoje.

Od angielskiej pogody mogła być tylko jedna gorsza rzecz – londyńskie lotnisko. Tłum turystów, kobiecie głosy nadające informacje o przylotach i odlotach, długie kolejki do kasy. Natasha jednak wydawała się być w o niebo lepszym humorze niż rano, gdy zniesmaczona opuszczała hotel. Zresztą, nie tylko ona. Wielu innych gości nie zamierzało spędzać kolejnej nocy w miejscu, gdzie popełniono samobójstwo. Gość wyskakujący z okna nie wpływa korzystnie na nastrój zabawy i wypoczynku. Banalne zagranie z jej strony, jednak niezwykle skuteczne. Aż zaskoczyło ją samą, że poszło tak gładko.
Wreszcie nadeszła jej kolej. Elegancki kapelusz na jej głowie sugerował od razu, że zamierza kupić bilet tylko i wyłącznie do pierwszej klasy. Miała dobry powód by opuścić to piekielne miasto. Tym razem zlecenie wydawało się pewne, łatwe i dobrze opłacone. Być może obejdzie się bez większej rozpierduchy. Inaczej będzie musiała poważnie przemyśleć, na jakich zasadach będzie grać dalej w tej grze.
- Rezerwowałam telefonicznie bilet w pierwszej klasie, w jedną stronę. – Blondwłosa pracownica lotniska wyglądała niemal identycznie jak ta durna prezenterka wczorajszych wiadomości. Plakietka na jej żakiecie zawierała imię Elizabeth. – Na dziś. 
- Oczywiście. Już patrzę. Nazwisko, jeśli można?
- Bradock, Olivia.
- Dokąd?
- Budapeszt. 

______________________________________________________________________
1. Zabawa z akapitami być może nie wyszła mi na dobre, ale boję się już kombinować.
2. Dawno nic nie pisałam. Naprawdę, wieki temu. Dlatego to powyżej może być naprawdę słabe, biorąc pod uwagę ostatnie publikacje. Ale kiedyś trzeba wrócić do gry. 

3. Natasha w nieco innym wydaniu. Zawsze chciałam napisać coś takiego. Dlatego dziękuję każdemu, kto przebrnął i tym bardziej, pokusił się o ocenę. 

Brak komentarzy:

Stan Lee patrzy na to, co piszesz...

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.