Nie bez powodu Clint od kilku lat zadawał sobie pytanie, co takiego w nim widzą psychopaci, że zawsze to właśnie on zostaje obsadzony w roli niewolnika.
➠➠➠➠
Dostał mundur z logo Crossa, klitkę mniejszą niż cela, w której wcześniej mieszkał, teoretycznie wolną wolę i służbowego Desert Eeagle'a. Will kilka razy wyraził zadowolenie, że Clint zaczął używać tej broni. Chociaż z pistoletu ciężko było trafić nawet w wielki, czerwony znak stopu, jego masa i rozmiar wyglądały na tyle groźnie, by budzić respekt. Wysłużona Beretta przepadła na kartach historii. Tak samo, jak przepadł gdzieś cały charakter Bartona. Wbrew założeniom nieśmiertelność nie dodała mu wigoru. Był tak obojętny, jak sam Olivia Packard i cały zespół Otto Redhimera zanim Cross zyskał pewność, że Remedium działa. Gdy już to wiedział, laboratorium, w którym pracowali, spłonęło. Drzwi i okna były zablokowane. Następnego ranka Cross podpisał patent na lekarstwo na śmierć, o który wystąpił jego współpracownik.
Większość z nich nie miała rodzin. Rozwiedli się tuż po pierwszych obserwacjach wadliwej próbki. W dłuższej perspektywie był to dobry pomysł – kiedy przy ślubie przysięgasz wierność do końca życia, zakładasz, że to będzie jakieś osiemdziesiąt lat. Nie wieczność. Cały zespół badawczy zaaplikował sobie Remedium. Jedynie matka jednego z naukowców pojechała do Baltimore, zobaczyć miejsce, gdzie zginął jej syn. Wtedy Cross złożył propozycję współpracy. On jej nie zabije, ona nie powie o wynikach badań Otto Redhimera dopóki jej na to nie zezwoli.
Chociaż Clint Barton nie cieszył się z nieśmiertelności, nadal był agentem SHIELD. Śmiertelnie niebezpiecznym zabójcą. Cross rozkoszował się samym patrzeniem, jak Clint Barton poddaje się jego woli. Na razie nie kazał mu zabijać. Odkładał ten rozkaz na specjalną okazję. Chciał mieć perfekcyjną marionetkę. Dlatego musiał naprawić szkody, które sam wyrządził dziewięć lat temu.
Czwartego dnia nieśmiertelności Clintowi zaaplikowano jeszcze jednego KOLORA. Tym razem o wdzięcznej nazwie „Klucz Uniwersalny”. Biorobotyczny KOLOR zajmował się naprawianiem wszystkich defektów w organizmie mężczyzny. Przez kilka następnych dni Hawkeye czuł ból w każdej komórce ciała. Jednocześnie patrzył, jak znikają wszystkie blizny.
Połamanie źle zrośniętego palca lewej ręki było jednak przegięciem.
➠➠➠➠
Jorghe Lantham zwykle nie interesował się kobietami. Miały za mało śrubek i przekładni. Ostatnio jednak zaczął golić się co drugi dzień, słuchać głośno rocka (wierząc, że kiedyś się do niego przekona) i codziennie uśmiechać się do Frankie, sekretarki Crossa. Frankie miała trzydzieści osiem lat, zawsze wyglądała na swój wiek i zawsze mogłaby być piękniejsza. Ale pewne braki w jej urodzie działały na korzyść Jorghe, nie rozpraszały go. Poza tym Frankie była pierwszą kobietą, która po jeździe na Sky-Cycle powiedziała mu, że mógłby się bardziej postarać. Była też pierwszą kobietą, której pozwolił się przejechać na Sky-Cycle.
➠➠➠➠
Wszyscy cierpimy na tanatofobię.
Lęk przed śmiercią jest zakorzeniony w pamięci gatunkowej człowieka. Już małoppodobny Australopitek wiedział, czym jest śmierć i bał się jej. Mógł obserwować, jak jego kuzyni zostają pożarci przez dzikie zwierzęta, po czym robił wszystko, by nie skończyć, jak oni. Lęk przed śmiercią determinował wolę przetrwania. Na przestrzeni wieków strach przed samym umieraniem zmienił się w strach przed przemijaniem. Stojącego wysoko na drabinie ewolucyjnej homo sapiens przeraża myśl, że nic po nim nie zostanie. Dlatego nieustannie usiłuje pokonać barierę śmierci, zostawić po sobie trwały ślad.
➠➠➠➠
Nie licząc skutków działania KOLORA, Clint czuł się świetnie. Towarzyszący przyjęciu Remedium efekt placebo gwarantował doskonałe samopoczucie. Nigdy nie miał tak jasnego umysłu. Wolne chwile (które z wolnością nie miały nic wspólnego) spędzał z Olivią Packard albo Marion Biddle. Obie były zachwycone, że wreszcie ktoś z nimi rozmawia.
– Jesteś lekarzem? – zapytał Olivię, gdy siedzieli w jej gabinecie, jedynym miejscu, w którym ona miała pełnię władzy.
– Nie byłam nim, kiedy podano mi Remedium – powiedziała, błędnie odczytując intencje Clinta. – I to nie ja je wymyśliłam.
– Nie mam zamiaru porównywać cię do ludzi od Extremis – zaprotestował szybko. Rysował palcami na blacie jakieś znaki, po których nie zostawał nawet ślad. – Interesujące, że w ogóle o tym pomyślałaś. Musisz mieć powody... – Umilkł pod jej gniewnym spojrzeniem. – Cross często tu przychodzi?
– Codziennie. Każe sprawdzać, czy Remedium i KOLORY nadal działają. – Zerknęła na wiszący na białej ścianie zegar, jedyną rzecz, która była ozdobnikiem pomieszczenia. – Niedługo tu przyjdzie.
– Kiedyś przyprawię go o zawał serca, trochę to potrwa, ale mamy przed sobą całą wieczność. Jakiś jej ułamek prześpisz spokojnie.
➠➠➠➠
– Paskudnego masz gnata, chłopcze – powiedziała Marion Biddle.
Po raz pierwszy zaczęła rozmowę od tematu dotyczącego Clinta, nie jej własnej osoby. Rozmawiali codziennie, więc znał już jej życiorys, jakby pół życia obserwował ją przez okno. Niczym w tym filmie Hitchcocka. Znał też jej męża–nudziara , który dwadzieścia kilka lat temu umarł podczas jazdy autobusem. Panna Biddle twierdziła, że zanudził sam siebie na śmierć. Miała po nim ładne nazwisko, dwójkę dzieci i gromadę łysiejących persów.
– Służbowy – odparł z półuśmiechem.
– Moja córka umawiała się kiedyś z policjantem. Nosił taki pistolet... Duży, czarny...
– Glocka dziewiątkę – podpowiedział uprzejmie.
– Właśnie tak! Ale najładniejszy pistolet, jaki widziałam to ten, który miałeś przy sobie, gdy tutaj trafiłeś. Taki zgrabny był. Szkoda, że już go nie nosisz.
Clint wzruszył ramionami. Nie jego wina, że Cross należał do ludzi, których filmy o Bondzie zacementowały w przekonaniu, że Beretta dobrze wygląda jedynie w damskiej torebce.
➠➠➠➠
Wkrótce potem Jorghe postarał się bardziej. Wtedy już wiedział, czym jest Remedium i co spotkało jego przyjaciela. Pokazał też Frankie pełny wachlarz funkcji Sky-Cycle, w pełni ukończonego. Uciekła.
Nie zmartwił się. Jak każda kobieta, Frankie miała za mało śrubek i przekładni.
Jorghe miał gotowy plan. W noc przed dniem, który wybrał na jego realizację, dostał e-maila od Olivii Packard. Prosiła o pomoc. Co ważniejsze, prosiła w imieniu Clinta Bartona. Jorghe odetchnął z ulgą; jednak go nie zabił.
➠➠➠➠
Kiedy trzyma się w rękach bombę, to pewne, że kiedyś wybuchnie. Willahem Cross liczył się z tą możliwością od dnia, kiedy podano Bartonowi Remedium. W chwilach szczególnej radości pozwalał sobie na jedną czy dwie myśli o tym, że wszystko rozejdzie się po kościach. Oprócz tych chwil nie tracił czujności. Ale nie tracił jej już od dziewięciu lat.
Minęło półtora tygodnia „służby” Bartona. Wciąż nie dał mu do rąk łuku. On nie prosił. Will miał wrażenie, że ktoś wyjął z Clinta Bartona to, co robiło z niego Clinta Bartona i zastąpił programem podtrzymującym funkcje życiowe. Najważniejsze, że ten program miał pracować już w nieskończoność.
Cross, Packard i Barton – wielka trójca pierwszych nieśmiertelnych. Pan i jego służący. Jak każdy porządny władca, Cross bardzo szybko odczuł potrzebę poszerzenia szeregów służby. Zwerbowanie nowych planował z wielką starannością. Wybrał najlepszych.
Dzień, w którym tuzin naukowców, lekarzy agentów oraz ludzi pod innym względem nieprzeciętnych miał otrzymać dar nieśmiertelności, zbiegł się w czasie z wybuchem bomby.
Will Cross osobiście otworzył otworzył tuzin cel, których budowę ukończono zaledwie dzień wcześniej i wciąż pachniały nowością. Napawał się tym zapachem, choć w powietrzu czuło się jeszcze woń potu i strachu.
Clint Barton razem z innym strażnikiem wyprowadzał z celi trzęsącego się człowieka w grubych okularach, które nadawały jego twarzy owadzi wygląd. Już miał zacisnąć obręcz na jego nadgarstkach, gdy w czasie ledwo wyłapywalnym dla ludzkiego oka odwrócił się i uderzył nią strażnika. Chrupnęły połamane zęby.
Cross sięgnął po spinkę do mankietu, by przypomnieć Bartonowi o KOLORZE siedzącym na jego sercu. Nie chciał go zabijać. Jedynie upomnieć. Jak psa noszącego elektryczną obrożę. Zanim zdążył ją odpiąć, usłyszał strzały.
Odgłos, który czasami nawiedzał go w snach. Dziewięć lat temu ten odgłos poprzedził pocisk, który na zawsze odebrał Crossowi zdolności telepatyczne, wprowadzając nieodwracalne zmiany w układzie nerwowym. Beretta 92G Elite, włoska broń francuskich sił powietrznych. Ulubienica Clinta.
Jednak Hawkeye miał przy sobie tylko Desert Eagle'a, którego nawet nie wyjął z kabury. Cross widział to wyraźnie, bo Barton stał tuż przed nim. Odwrócił się.
➠➠➠➠
– Pomyślałem, że skoro ci się podobał, powinnaś go wziąć – powiedział Clint Barton, przynosząc Berettę do celi panny Biddle.
– Ojej, to niebezpieczne – powiedziała, patrząc na leżący na stoliku pistolet.
– Spokojnie, nie ma naboi. Nie wystrzeli. Opowiesz mi jeszcze raz, jak zginął twój syn?
Opowiedziała. W ten sam pełen emocji sposób, co za pierwszym, trzecim i piątym razem. Nie rozumiała, dlaczego tak lubił słuchać tej historii. Gdy skończyła, wyszedł.
– Zostawiłeś coś, chłopcze! – zawołała za nim.
– Masz sześć strzałów.
Spojrzała jeszcze raz i rozpoznała magazynek. Drżącymi dłońmi włożyła do Beretty. Pasował.
➠➠➠➠
Śluza do poprzedniego korytarza wciąż była otwarta. Zauważył Marion Biddle z włosami ułożonymi w wieżę a la Whoopi Goldberg. Te włosy były tak niezwykłe, że równie dobrze mogłaby wejść z Berettą do Białego Domu i nikt by nie zauważył.
Nacisnął spinkę od mankietu i czekał na odgłos padającego ciała. Clint wstrzymał oddech i czekał na ciemność. Nic się nie wydarzyło. Oprócz huku wystrzału.
Strzeliła jeszcze raz w ziemię. Tym razem przez przypadek trafiła w stopę jednego ze strażników. Zawył z bólu, zachwiał się, upadł. Panna Biddle trochę się wystraszyła, ale nie na tyle, by nie myśleć o swoim spalonym żywcem synu.
Clint zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo jego plan jest nieodpracowany, kiedy trzech strażników rzuciło się w stronę kobiety. Sięgnął po pistolet, ale wiedział, że nie zdąży oddać strzału na czas. Ku jego zaskoczeniu – i radości, jeden z więźniów wykazał się przytomnością umysłu i rzucił się na pierwszego strażnika, od razu wymierzając mu celne kopnięcie. Był szkolony.
Hawkeye ogłuszył kolbą następnego i znów zerknął na tamtego więźnia. Rozpoznał go. Hernandez, Elias Clausen albo inne fałszywe nazwisko. Gość, który pracował dla Nie-Wiadomo-Kogo, działał według Nieznanych Zasad i zawsze był tam, gdzie powinien.
Hernandez poznał Bartona. Uśmiechnął się.
Ten uśmiech zauważył Cross. Zauważył też Marion Biddle z pistoletem, celującą w jego głowę. Dostał ataku serca.
➠➠➠➠
– Pobożne życzenia – westchnęła Olivia Packard. – Klucz Uniwersalny zawczasu przepcha mu tętnice.
– A czego nie usuwa Klucz Uniwersalny? – zapytał niby od niechcenia.
– Innych KOLORÓW. Nie rozumiem, kto je tak idiotycznie nazwał... Zrobisz coś dla mnie?
– Dobrze wiesz, że nie za wiele mogę. – Uniósł ręce w bezradnym geście.
– Po prostu go przestrasz. Śmiertelnie.
➠➠➠➠
Przeszedł obok drgającego pośmiertnie Crossa i stanął między Hernandezem, a panną Biddle. Nic nie mówił, jakby na coś czekał. Tylko jego nie zdziwił ryk silnika, który – choć tłumiony przez ściany – bardzo wyraźnie dźwięczał w powietrzu. Chwilę potem dołączyły do niego silniki samochodów. Usłyszeli huk wyważonych drzwi.
– Będę się zbierał – mruknął Hernandez.
– Mam jedno pytanie...
– Wiem, co to za pytanie. I ty wiesz, jak odpowiem. Więc lepiej będzie, jak ono nigdy nie padnie. Nie naprawiaj mojego życia.
Clint chciał odpowiedzieć, że nie miał zamiaru. Zamiast tego zapytał:
– Potrzebujesz podwózki?
– Dam sobie radę. Mimo wszystko dzięki za pomoc. Udało ci się tylko dlatego, że byłeś tu pierwszy.
– Drobiazg – odpowiedział, ale Hernandez zdążył już zniknąć z pola widzenia.
– On potrzebuje pomocy – Marion Biddle i oddała Bartonowi Berettę.
– Trochę się pogubił. Jeśli z charakteru tak bardzo przypomina ojca, jak jest do niego niepodobny z wyglądu, kiedyś wszystko poukłada.
– Znasz jego ojca na tyle dobrze, by być pewnym?
– Podziwiałem tego człowieka.
Od dalszych niepotrzebnych pytań wybawił go widok Coulsona. Agent nie zdradzał emocji, ale Clint wiedział, że na pewno nie czuł się jak na urlopie, kiedy przez prawie dwa tygodnie nie dostawał od niego znaku życia, a teraz nagle sygnał SOS, w dodatku nadany z samego serca Cross Enterprises.
➠➠➠➠
Jorghe czekał na zewnątrz budynku. Patrzył na warsztat z niekrytym smutkiem.
– Pewnie go zamkną – powiedział, po czym oddał Clintowi kołczan i strzały. – Naprawiłem twój motor – dodał. – Szkoda, że nie ty nie byłeś pierwszą osobą, która się o tym przekonała.
– Wiesz, że ja zawsze...
– Dajesz ludziom drugą szansę? Nawet nie masz pojęcia, jak człowieka wkurwia ta wiedza.
➠➠➠➠
Dawno nie był w szpitalu SHIELD, ale nic się nie zmieniło. Nawet lekarze pili kawę z tych samych kubków, co poprzednio. Tym razem dostał znieczulenie, potem zastrzyki. Potem jeszcze raz znieczulenie. I – choć tego już nie widział – chirurg wyjął oba KOLORY. Usunęli też implant słuchowy.
Clint otworzył oczy i od razu poczuł, że się krztusi z powodu rurki wepchniętej w gardło. Wyjęła ją młoda dziewczyna, którą z początku wziął za Olivię Packard. Zwrócił się do niej w ten sposób. Całe szczęście, że nie rozpoznała słów. Zawołała lekarza, który wyjaśnił mu medyczny cud, jakim było odzyskanie słuchu. Hawkeye nie uwierzyłby, gdyby nie pokazano mu implantu. Lekarze zwinęli się nadzwyczaj szybko, ustępując miejsca dyrektorowi SHIELD.
Fury przyszedł bez kwiatów. Za to z dyktafonem i kazał składać raport. Agent Barton raportował, co jakiś czas dotykając opatrunków na uszach.
– Remedium nie działało, rozumiesz? – zapytał na koniec pułkownik.
Clint skinął głową i zamknął na chwilę oczy. Chwila przeciągnęła się w ponad dwie godziny, bo gdy otworzył oczy, za oknem był już wczesny wieczór. Zauważył, jak w drzwiach panna Biddle mija się z kobietą o blond włosach. Nie nazwał jej w myślach „kobietą o blond włosach”. Nazwał ją po prostu Barbarą Morse.
– Nie obchodzą się tu z tobą łagodnie, chłopcze – stwierdziła panna Biddle.
Niosła dwa pudełka po butach. Uprzedzając pytanie Clinta, otworzyła jedno. W środku znajdowały się domowej roboty pączki. Pakowane po dwadzieścia sztuk.
– Nie dla ciebie, ty i tak dobrze wyglądasz. Dla tego przemiłego agenta Coulsona. Powiedzieli mi, że byłeś operowany, więc przyszłam zobaczyć, jak się czujesz. Kim była ta śliczna, która przed chwilą wyszła?
– To moja żona.
– Nie nosisz obrączki. Ona też nie. Zauważyłabym.
– Bo nie jesteśmy małżeństwem. Od... jakiegoś czasu.
– Skoro ona przychodzi do ciebie i patrzy, jak ślinisz się przez sen, to powinieneś coś z tym zrobić. Takie jest moje zdanie, gdyby kiedyś przyszło ci do głowy zapytać. Zmykam już, mam nadzieję, że niedługo cię wypiszą.
➠➠➠➠
Clint Barton patrzył na swoje dłonie. Siedział na podłodze mieszkania na Brooklynie i unosił ręce do światła wpuszczanego przez sięgające od ziemi do sufitu okno. Przyglądał się palcom codziennie i codziennie dochodził do wniosku, że nie różniły się gdy był śmiertelny, nieśmiertelny i znów śmiertelny. To, że go wyleczyli, nie pozostawiało wątpliwości. Lek był tak cholernie skuteczny, że jeszcze trzy dni po opuszczeni szpitala nie mógł nic jeść. To jest: mógł, ale bardzo szybko zobaczyłby jedzenie z powrotem. Nieśmiertelność przyszła znacznie łatwiej niż odeszła.
Zastanawiał się, czy Jorghe mówił prawdę. Czy rzeczywiście powinien przestać dawać ludziom drugą szansę. Jeśli tak, to popełnił błąd, nie wymieniając w raporcie Olivii Packard. Wszystkie jej czyny przypisał nieznanemu z nazwiska lekarzowi. Wciął fragment o nieśmiertelności.
Ryk silnika. Clint poderwał się i zbiegł po schodach.
Sky-Cycle stał na parkingu. Hawkeye rozejrzał się, ale w tłumie ludzi przechodzących obok osiedla nie zauważył Olivii. Mogła już odejść. Mogła się ukryć, żeby jej nie zauważyć. Ale miała rację. Udawanie, że nie istnieje uda się dopiero wtedy, gdy już nigdy się nie spotkają.
Chociaż tyle mógł dla niej zrobić. Nigdy nie przestanie zastanawiać się, na ile słuszna to była decyzja. Wiedział, że kobieta zna sposób przeprowadzenia kuracji, jednak ufał jej na tyle, by pozwolić jej uciec. Oby nigdy nie odważyła się zrobić Remedium. Gdyby zaczęła przygotowania, natychmiast znalazłaby się na celowniku SHIELD. Już od kilku dni pracował program monitorujący sprzedaż odczynników i sprzętu. Każdy zakup więcej niż dwóch rzeczy z bardzo długiej listy sporządzonej na podstawie znalezisk w laboratorium Crossa. Ten program będzie pracował jeszcze długo. Dłużej niż będzie żył którykolwiek z obecnych mieszkańców trzeciej planety od Słońca, należący do gatunku homo sapiens.
Oprócz nieśmiertelnej Olivii Packard.
"I błysnęła wśród tych myśli jakaś zupełnie głupia, o jakiejś tam nieśmiertelności, przy czym ta nieśmiertelność, nie wiedzieć czemu, była przyczyną niezwykłego smutku."
~ Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata"
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Posłowie
Wystąpili: nawiązanie do Gwiezdnych wojen, nawiązanie do Extremis, nawiązanie do Guns'n'Roses, dwa wątki które będą rozwijane oraz kiepska realizacja dobrego pomysłu. Mimo wszystko lubię to powiadanie i uważam je za dobre, nie trzeba mnie pocieszać.
A w następnym odcinku: Budapeszt. Tak, ten Budapeszt. In Coming Soon.
Brak komentarzy:
Stan Lee patrzy na to, co piszesz...
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.