11 maja 2013

Środki ostrożności przy użytkowaniu małego AGD
produkcji Stark Industries



Udział wzięli: Lady Sif (2,3), Matthew Murdock (1,4)
Wsparcie techniczne: Stark Industries

- MATKO BOSKA!
Kiedy Matthew Murdock prosił Sif o sprawdzenie pogody, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że ewangelizacja Asgardian nie miała większego sensu. Miał jednak cichą nadzieję, że w opanowywaniu sprzętów codziennego użytku byli mimo wszystko bardziej elokwentni i samodzielni, niż podatni na chrześcijańską indoktrynację. W końcu to nie był jej pierwszy raz z telefonem w ręku, więc odblokowanie ekranu i sprawdzenie pogody na pasku powiadomień nie powinno stanowić większego problemu. Cicha nadzieja została wdeptana w podłoże już przy pierwszej nieprzewidzianej trudności, bo ciężko było oczekiwać sukcesów, kiedy jego telefon po wydaniu komendy slide to unlock przeleciał przez calutką kuchnię, odbił się od ściany i ostatecznie wylądował pod stołem. Pod tym samym stołem, przy którym siedział Matt w towarzystwie porannej kawy, więc chwilę później trzymał w ręce ten drogocenny sprzęt, który zdawał się być zupełnie nieporuszony zaistniałą sytuacją.
- Nie ostrzegłeś mnie, że ten telefon komórkowy jest inny od tego, na którym wcześniej sprawdzałam pogodę! Przestraszyłam się! – rzuciła tonem, w którym  rozbrzmiewały bardzo wyraźne nuty pretensji i rozczarowania. Mattowi ciężko było stwierdzić, czy to jego podstawą czy własnymi umiejętnościami Sif była rozczarowana, ale ‘telefon komórkowy’ wywołał uśmiech na jego twarzy. Podobnie jak zrobił to wcześniej opiekacz do kanapek, kuchnia indukcyjna i mikser kuchenny. Asgardianie wykazywali niezwykłą konsekwencję w stosowaniu nazewnictwa wszelkich sprzętów, które pod takimi nazwami występowały jedynie w instrukcjach obsługi.
- Teraz już wiesz i możesz spróbować jeszcze raz.
Miał czasem wrażenie, że podczas rozmów z Sif czy Thorem przygotowuje się do roli ojca zdecydowanie lepiej, niż byłby to w stanie zrobić, zapoznając się ze wszystkimi dostępnymi na rynku poradnikami dla przyszłych tatusiów. Przecież w tych książkach próżno szukać porad, jak poradzić sobie z faktem, że dziecko rzuciło twoim telefonem o ścianę.
Sif dziarsko podeszła do powierzonego zadania i wzięła od Matta telefon. Tym razem już nim nie rzuciła, ale w skupieniu odblokowała ekran i ściągnęła pasek powiadomień.
- Będzie słonecznie i ciepło – zakomunikowała, a Matt czekał tylko na to, żeby podskoczyła triumfalnie i wycelowała zaciśniętymi pięściami w niebo.
- W takim razie mamy idealny dzień na naukę posługiwania się mapą w… - już miał rzucić plebejskim ‘telefonem’, ale do głowy wpadło mu o wiele lepsze określenie – urządzeniach przenośnych.
- I masz SMS-a  od żony. Nie wiem, po co ona ci je pisze, jak i tak nie przeczytasz – dodała. Matt wiedział, że nie może podjąć tematu, bo lekcja korzystania z Google Maps opóźniłaby się przynajmniej o kilka godzin. Niemniej jednak, był dumny z Sif, że zaczęła już kojarzyć symbol koperty z nową wiadomością.
- Mam od tego ludzi. Powiedz mi po prostu, co napisała.
- Napisała, że jesteś chujem i masz spierdalać.
- To takie nasze ‘dobrze się czuję, kochanie, miłego dnia’ – wyjaśnił.
- Aha!

Matt powoli kończył kawę, Sif zafascynowała się możliwościami telefonów komórkowych, a zegar biologiczny podpowiadał zza kulis, że nie musieli się nigdzie spieszyć. I to był ich największy błąd tego dnia, bo nadmiar czasu rodzi nudę, a nuda rodzi sploty nieprzewidzianych okoliczności, które wiodą nie tylko w kierunku genialnych odkryć, ale i gigantycznych pomyłek. Lek na żadną nieuleczalną dotąd chorobę nie został tego dnia wymyślony, więc nietrudno się domyślić, jak skończyła się ta konkretna przygoda z nudą.
- Co to jest?
Pytanie wyrwało Matta z zamyślenia, więc nawet nie próbował ustalić, co miała na myśli Sif, kiedy je zadawała. Takie cuda były możliwe, ale na pewno nie podczas leniwych poranków, które stanowiły część dni wolnych od pracy. Chwilowa wolność od obowiązków obniżała poziom jego superbohaterskich supertalentów.
- Mów do mnie więcej, skarbie – rzucił, odwracając twarz w jej stronę. Rozwalony na krześle jak król wszechświata, z rękami założonymi za głową i znudzeniem odmalowanym  na licu nie mógłby służyć za przykładnego ojca, który tylko czeka na kolejną serię pytań o naturę rzeczy i wszechświata.
- Nie wiem…
- Ja tym bardziej – wszedł jej w słowo, na co zareagowała głośnym wypuszczeniem powietrza, ale nie poddała się. Ciekawość zwyciężyła. – Ale stawiam na blender.
- Wiem, jak wygląda blender. To taki malakser.
Nie zapytał o różnicę pomiędzy blenderem a malakserem.
- Okrągłe, metalowe coś z dużą ilością guzików. Jeden jest największy, a z tyłu jest bardzo ładnie wygrawerowane ‘Stark Industries’ – kontynuowała, obracając w dłoniach tajemniczy przedmiot.
Matt natomiast wiedział dwie rzeczy. Po pierwsze – Stark Industries nie wypuszczało na rynek oraz nie tworzyło do użytku prywatnego dla bandy Avengers małego AGD, w którego kręgu dotąd się obracali. I po drugie – cokolwiek wyszło spod ręki któregoś ze Starkowych inżynierów (lub, broń Boże, samego Starka) i miało jakiekolwiek przyciski, nie należało ich wciskać.
- Ani mi się waż wciskać tego… - nie zdążył dokończyć, bo świat ogarnęła ciemność. Ciemność w interpretacji Matta Murdocka równała się absolutnej ciszy - to tak tylko gwoli wyjaśnienia.
Cisza trwała, kiedy zaledwie sekundę później leżał, pozbawiony świadomości, na biegnącej przez pole ścieżce. Jak się później okazało, zarówno pole, jak i ścieżka znajdowały się dwadzieścia kilka kilometrów na wschód od centrum Austin.

* * *

Nie miała pojęcia, ile czasu byli nieprzytomni, nie wiedziała gdzie są, ani jakim cudem w zasadzie znaleźli się pośrodku niczego. Podniosła się na rękach, rozglądając wokół siebie, ale mocne słońce utrudniało zobaczenie czegokolwiek, a unoszący się w powietrzu kurz jeszcze bardziej ograniczał widoczność. Podniosła się w końcu, starając się rozetrzeć bolące ramię. Tuż obok niej leżała srebrzysta kula, która jeszcze chwilę wcześniej cała pokryta była różnego rodzaju guzikami, z których jeden przeniósł ich... No właśnie, Sif nie miała  bladego pojęcia, gdzie mogli się znajdować, ale cieszyła się niezmiernie, że nie jest tutaj sama. Matt leżał kilka metrów dalej i nie wyglądał na martwego, dzięki czemu kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą. Nie chciała mieć do czynienia z jego rozwścieczoną żoną, bo Maya Murdock przyprawiała ją o gęsią skórkę już bez wypisanej wściekłości na twarzy, a spotkanie z furiatką w ciąży nie mogło skończyć się dla nikogo dobrze. Chwyciła w ręce idealnie gładką kulę i podeszła do daredevilowskich 'zwłok', które zaczęły się nieco przebudzać. Zanim jednak Matt ogarnął cokolwiek, wzrok Sif przykuło coś, co patrzyło na nich z wyraźnym zainteresowaniem. Coś miało cztery nogi, ogon i zdecydowanie było koniem, ale nauczona doświadczeniem życia na Zemi, wiedziała doskonale że tutaj nic nie jest takie, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka.
- Jesteś koniem? - Podeszła do zwierzęcia, które odrzuciło do tyłu grzywę i stuknęło kilka razy kopytem w ziemię. Był piękny, dokładnie taki sam na jakim jeździła, będąc jeszcze dumną mieszkanką Asgardu. Poklepała go po głowie, po czym ponownie rozejrzała się wokół siebie. Może i nie była najbardziej rozeznaną w ziemskim świecie istotą, ale nawet ona wiedziała doskonale, że ich położenie w aktualnym momencie spokojnie można było nazwać 'marnym'. Oprócz konia stojącego tuż obok niej w oddali widać było niewielki dom, który straszył rozpadającym się dachem i poprzewracanym płotem. Zapewne był też 'domem' konia, bo przecież takie zwierzęta nie pojawiają się znikąd, a Sif była więcej niż pewna, że dotykając dziwnego urządzenia Starka nie było przy niej konia. - Gdzie twój pan, przystojniaku? - zapytała, po czym ponownie odwróciła się w stronę Matta, który właśnie siadał na ziemi i najwyraźniej nie ogarniał tak samo bardzo jak ona. Ale to nie 'mało ogarniając Matt' był najdziwniejszy w tym obrazku, a biała lodówka stojąca tuż za nim. Ta sama, która upiększała wnętrze kuchni w Avengers Mansion. - Matt..? Koń na ciebie patrzy...  - mruknęła pod nosem obejmując ręką szyję nowego współtowarzysza. Chcąc nie chcą pokochała to zwierzę w mniej niż trzy minuty, uznając że to najwyraźniej za przeznaczenie, skoro pośrodku niczego stał obok nich koń (lodówka była zapewne wypadkową nieostrożnego wciskania guzików, których wciskać nie powinna) - Myślę, że miałeś rację, mówiąc że nie powinnam wciskać tego guzika - przytaknęła odwołując się do wcześniejszych słów mężczyzny. Nie żeby zrobiła mu to na złość, po prostu zanim zdążył dokończyć zdanie, ona już położyła swój palec tam, gdzie nie powinna. W efekcie stali (bądź jak w przypadku Matta – siedzieli) na środku pustkowia. - Wylądowaliśmy chyba na Dzikim Zachodzie – powiedziała całkiem pewnie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności w jakich się znaleźli. Był piach, był upał i samotny koń, który zapewne zgubił gdzieś swojego jeźdźca, to musiał być Dziki Zachód.
- Chryste...  Panie... – dzieci zakonnic i miłośnicy bordowych skórzanych spodni byli najwyraźniej wyłączeni z konieczności przestrzegania przykazania o niebraniu imienia Pana Boga swego nadaremnie, więc Matt nie musiał się obawiać, że straci szanse na zbawienie. Sif natomiast zbyt dosłownie wzięła do siebie jego słowa i zamiast starać się je w logiczny sposób dostosować do sytuacji, spojrzała głęboko w oczy zwierzęciu, zabawnie przekręcając przy tym głowę.
- Myślisz, że mamy go nazwać Chryste? Dziwne imię jak dla konia, myślałam raczej o jakimś... Ciemnogrzywym, albo Błyskawicy... No wiesz, coś bardziej spokojnego... Ale jeżeli tak właśnie chcesz to w sumie nie mam z tym problemu - zauważyła słusznie, obserwując uważnie jak Matt podnosi się z ziemi.
- To nie jest nasz koń, nie będziemy mu nadawać imienia, nie będziemy go ze sobą zabierać, zaraz wylecimy z czyjejś posesji na widłach... Widły to taki duży widelec, który wyląduje w twoim tyłku, jeśli zaraz stąd nie znikniemy. - Zapewne dla bezpieczeństwa i uprzedzając pytanie wolał  od razu wyjaśnić czym są 'widły', bo Sif jako niepełnoetatowa mieszkanka Ziemi, miała czasem problem z rozróżnieniem definicji poszczególnych słów.
- Koń stoi obok mnie, więc jest mój. Jak się obudziłam, to już stał sobie obok mnie i patrzył... Nie miał przy sobie żadnego jeźdźca, więc według prawa Asgardu, koń porzucony przez jeźdźca może przejść we władanie innego człowieka... Odynowi się nie podskakuje w takich kwestiach - prychnęła, a koń po chwili zrobił to samo. Prychający koń imieniem Chryste musiał należeć do niej. Zdecydowanie. - Widzisz? On też się zgadza.
- Prawa Asgardu tu nie obowiązują, o ile zabawka Starka nie przeniosła nas właśnie tam, a skoro nie poznajesz okolicy, mam przekonanie graniczące z pewnością, że wciąż jeszcze, na szczęście, jesteśmy na Ziemi. I zabieramy się stąd. Natychmiast. - Matt może i mówił całkiem sensownie, ale najwyraźniej nie wziął pod uwagę faktu, że wokół nich nie było absolutnie niczego. Sif oparła się więc o konia i spojrzała na przypadkowego towarzysza przygody z lekkim niezadowoleniem. Oczywiście Matt był bogu ducha winny całej tej sytuacji, ale to nie miało w tym momencie najmniejszego znaczenia.
- Bez konia nie idę. Zresztą, w którą stronę chcesz iść? Stoimy po środku niczego, a to co nas tutaj przeniosło jest teraz bezwartościową srebrną kulką, która nadaje się jedynie do gry w piłkę...
- Jest tu jakaś droga? - przerwał jej w połowie zdania, co zmusiło Sif do ponownego, tym razem dużo wnikliwszego, rozejrzenia się wokół siebie.
- Jest tu piasek. I jakieś zboże. I dom, jakieś trzysta metrów stąd. Wygląda na opuszczony, bo dach zaraz mu odpadnie, a płot położył się już wieki temu. Oprócz konia i nas nie ma tu żadnej żywej duszy, więc albo pójdziemy do tego opuszczonego domu albo przed siebie... - mruknęła pod nosem starając się dostrzec jakikolwiek punkt, który mógłby się stać punktem docelowym ich 'wycieczki'.
- Ten dom to chyba taki opuszczony jednak nie jest... - Jej rozmyślania przerwał Matt, który wskazywał dłonią na człowieka wychodzącego z rozlatującej się chatki. Koń kilka razy stuknął kopytem o ziemię, a Sif zaczęła się zastanawiać jakim cudem ten człowiek-nietoperz słyszał wszystkie, nawet najcichsze dźwięki.
- Czyli będę musiała oddać konia? - zapytała gdy mężczyzna znajdował się zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich - Ty z nim gadaj... Mnie się ludzie boją, a ślepi zawsze wywoływali w ludziach dziwne uczucia. Może nas gdzieś podrzuci czy coś... - To było całkiem przykre, że Dziki Zachód nie był jednak Dzikim Zachodem, a koń nie mógł odbyć z nimi dalszej wędrówki. Zdążyła się już do niego przyzwyczaić, z czego najwyraźniej nie był zadowolony Matt, który jedynie pokręcił głową.
- Mam lepszy pomysł... - O ile nie było to osiodłanie konia i odbycie podróży w stronę zachodzącego słońca, nie sądziła że jej się spodoba. I miała rację. Po chwili musiała pożegnać się z koniem i została niemal siłą pociągnięta za sobą przez człowieka ze skakanką, który mimo bycia niewidomym, całkiem nieźle radził sobie w biegu przełajowym przez pola. Ani razu nie wpadli na drzewo, do dziury ani w jakąkolwiek inną zasadzkę stworzoną przez mieszkańców NieWiadomoCzego.
- Okej... Genialny plan... - mruknęła kiedy w końcu stanęli, żeby złapać oddech – Ale... Co... Dalej? - zapytała wyrównując, z niemałym trudem, swój oddech. Nad kondycją wypadało nieco popracować. Obiecała sobie nawet, że jak tylko wydostaną się z tego zadupia, wyciągnie Thora na poranny jogging. Tak na wszelki wypadek, jakby jakimś cudem taka sytuacja przytrafiła jej się ponownie. To wszystko wina tego nowojorskiego trybu życia, najwyraźniej treningi w sali były niewystarczające, więc należało podjąć bardziej drastyczne kroki.
- Spójrz pod nogi. Nie wygląda ci to na asfalt? Asfaltowe drogi zwykle gdzieś prowadzą... - uśmiechnął się mężczyzna, a Sif dopiero w tym momencie zobaczyła ciemną nawierzchnię tuż pod jej stopami. Asfalt? Chyba nigdy nie cieszyła się tak bardzo na widok asfaltu.

* * *

Cała sytuacja po kilku godzinach, była nawet zabawna. Przeszli od 'środka niczego', przez 'podejrzany bar', aż w końcu dotarli do czegoś, co spokojnie mogli nazwać cywilizacją. Sif co prawda myślała, że Matt zabije ją za to wszystko co się stało, ale najwyraźniej nie miał takiego zamiaru, skoro wciąż szedł obok niej, rzucając od czasu do czasu zabawnymi historyjkami. Kobieta w geście swoistego 'odwdzięczenia się' za ziemskie opowiastki, raczyła go historiami wprost z Asgardu. Matt co jakiś czas pytał o coś bardziej lub mniej istotnego, a Sif starała się odpowiadać na każde pytanie najbardziej wyczerpująco jak tylko się dało, do czasu gdy coś nie przykuło jej uwagi.
Zignorowała kolejną historyjkę Matta i zatrzymała się w połowie drogi urzeczona małym krasnalem, stojącym przed jednym z małych sklepików. Nie zważając na to, że Murdock wciąż coś do niej mówi, podeszła do 'znaleziska' i kucnęła obok niego. Na dobrą sprawę nie miała jeszcze żadnych 'ziemskich pamiątek', które mogłaby zabrać ze sobą do Asgardu, gdyby nagle zachciało jej się wrócić na łono ojczyzny na dłużej niż kilka tygodni, a to coś małego wyglądało na niezwykle chętne do dalszej podróży razem z nimi. - Cześć Marshall...
- Jaki Marshall, na miłość boską?
- Karzeł Marshall. - Uśmiechnęła się wesoło, przyglądając się figurce w czerwonej czapie. - Odebrałeś mi konia, więc teraz powinieneś jakoś mi to wynagrodzić - zasugerowała, przejeżdżając dłonią po białej brodzie Marshalla. Dlaczego akurat 'Marshall'? Przypominał jej przemiłego dziadka z centrum Nowego Jorku, który co rano wręczał jej gazetę, życząc przy tym miłego dnia.
- Odsuń się, przetwarzam dane. - Posłusznie przesunęła się kilka kroków w lewo. - Chcesz kupić krasnala ogrodowego? - zapytał dla pewności po kilku chwilach wizualizowania sobie tego, co tak urzekło Sif.
- Krasnala ogrodowego? Nie, chcę zabrać do domu Karła Marshalla - powiedziała całkiem spokojnie zerkając mu przez ramię
- Czy jak ci kupię krasn... Karła Marshalla, to cię usatysfakcjonuje na najbliższe parę godzin?
Zastanowiła się chwilę spoglądając to na Marshalla to na Matta, który za wszelką cenę starał się ukryć cisnący mu się na usta uśmiech.
- Tak. Myślę, ze Karzeł Marshall zrekompensuje mi brak konia.
- Świetnie, przytul go sobie, a ja pójdę zapłacić. - Zanim jednak zniknął w sklepie, został przytulony przez Sif, co dziwiło nie tylko jego, ale i ją (i z pewnością samego Marshalla trzymanego po chwili mocno przez wybitnie szczęśliwą Asgardiankę).
- Musimy znaleźć dworzec, kupić bilety do Nowego Jorku i może upolować coś do jedzenia, bo nie wiem, jak ty, ale ja umieram z głodu.
- Widziałam po drodze całkiem przyjemnie wyglądającą knajpkę, więc może będą mieli coś dobrego do zjedzenia. - mruknęła pod nosem, wciąż przytulając do siebie ogrodowego krasnala, który najwyraźniej był w tym momencie spełnieniem jej wszystkich marzeń. Zapomniała nawet o koniu, który został gdzieś daleko za nimi ze swoim prawowitym właścicielem. Tak, Marshall zdecydowanie wynagrodził jej wszelkie krzywdy dzisiejszego dnia.
- Najpierw dworzec, a nie mamy zielonego pojęcia, gdzie on jest.
- Zapytajmy w knajpie, w której mają jedzenie, gdzie jest dworzec? Wy, faceci, jak zawsze chcecie polegać jedynie na sobie. Okej, sprawdza się to w kryzysowych sytuacjach, takich jak ta sprzed kilku godzin, ale z drugiej strony jesteśmy teraz nieco bliżej cywilizacji. Za-py-taj. - Pewnie powiedziałaby jeszcze kilka rzecz na temat swojego poglądu na 'samowystarczalność' facetów, gdyby Matt nie postanowił zamknąć jej buzi ręką. Najwyraźniej nawet on miał swojego granice cierpliwości w kwestii wywodów filozoficznych kobiet, nawet tych nie z tego świata.
- To prowadź do tej knajpy.
Popchnęła go kilka metrów przez ulicę po czym otworzyła przed nim drzwi, gestem zapraszając do środka, nie ważne że Matt ów gestu nie widział, Sif po prostu musiała to zrobić 
- Szukamy dworca. I jedzenia. - powiedziała, gdy miła kelnerka zjawiła się przed nimi, - Głównie tego drugiego, przynajmniej w moim wypadku... - dodała grzecznie, a kobieta zaczęła tłumaczyć im, jak najprościej dojechać do dworca. No właśnie, 'dojechać'.
- Ale my nie mamy samochodu. Ani konia. - Spojrzała znacząc na Matta, bo PRZECIEŻ GDYBYŚ NIE KAZAŁ MI SIĘ ŻEGNAĆ Z KONIEM MOGLIBYŚMY DOJECHAĆ DO DWORCA NA CHRYSTE!
- Pojedziemy koleją aglomeracyjną. Nowe słowo do zapamiętania.
- ... Koleją... Co?
- Aglomeracyjną... Inaczej miejską.
- Nie mam chyba pojęcia, o czym ty mówisz.... - przyznała, patrząc na niego trochę jak na idiotę - A czy przed podróżą możemy coś zjeść? Tutaj?
- Taki mamy zamiar
- Okej, niech będzie... Skoro twierdzisz, że mnie to nie zabije, to możemy jechać koleją agramacyjną.
- Będę cię wspierał emocjonalnie, a ty będziesz ogarniać perony.
- Wciąż nie wiem, o czym do mnie mówisz, więc po prostu coś zjedzmy.

***

Sif, Matt i Karzeł Marshall dwie godziny później siedzieli w poczekalni dworca, z którego za kolejne dwie odjechać miał bezpośredni pociąg do Nowego Jorku. To oznaczało mniej więcej tyle, że niecała doba dzieliła ich od dotarcia do domu po niespodziewanej wycieczce do Teksasu. Matt przestał już nawet rozważać, czy założenie papierowej torby na głowę nie byłoby przypadkiem dobrym pomysłem, żeby uniknąć kojarzenia jego powszechnie szanowanej osoby z gipsowym krasnalem – nowym najlepszym przyjacielem Sif. Poddał się w tej kwestii i po prostu siedział na swoim osobistym tyłku i przy okazji na metalowej dworcowej ławce, opierał głowę na rękach i analizował przepływ miejscowej i przyjezdnej ludności przez halę. Po godzinie mógłby zdawać egzamin z konstrukcji tego konkretnego dworca, a jego asgardzka towarzyszka mogła czuć się zwolniona z obowiązków przewodnika po świecie tuneli, peronów i tablic odjazdów.
Lekcję z budynków i infrastruktury kolejowej zrobią innym razem.
- Masz jakieś pomysły, co to była za maszyna? – zapytała Sif, kiedy znudziło jej się już oglądanie biletów ze wszystkich stron i kiedy zapoznała się już ze wszystkimi informacjami zamieszczonymi na odwrocie blankietu. Jej pęd do wiedzy o tutejszych (lub jak sama lubiła mawiać – midgardzkich) zwyczajach był zadziwiający.
- To mogło służyć po prostu jako zabawka do przeniesienia się w miejsce oddalone możliwe jak najdalej od miejsca, w którym byłaś wcześniej. Ale z drugiej strony nie wiemy, czy gdzieś w okolicy nie było wejścia do jakiejś supertajnej bazy. I nie wiemy też, czy odpowiednia konfiguracja przycisków nie przeniosłaby nas w przestrzeń kosmiczną – odpowiedział, nie poruszając się nawet o milimetr. Nigdy nie był entuzjastą zbyt dalekich podróży, a już w szczególności, jeśli te nie były dostatecznie dobrze zaplanowane. Matt był prawie tak spontaniczny jak agent Coulson i Nick Fury razem wzięci.
- Czyli mamy bardzo małe szanse, żeby dowiedzieć się, co to w ogóle było?
- A chcesz o to zapytać Starka? Bo ja bym wolał uniknąć wyznania, że w towarzystwie lodówki, przy pomocy jego gadżetu, przypadkiem przenieśliśmy się na drugi koniec kraju. Nawet jeśli ta magiczna kula walała się po Avengers Mansion, zamiast tkwić w pilnie strzeżonym bunkrze, więc teoretycznie nie była szczególnie ważna dla stabilności sytuacji globalnej, wciąż wolałbym się naszą wycieczką nie chwalić – stwierdził tonem znawcy tematu teleportacji.
- Chyba masz rację… Ale jak siebie znam, to pewnie i tak zaryzykuję.
- Tylko niczego już nie naciskaj. I nie bierz cukierków od nieznajomych.


Ostatnia puenta jest marna, jej prezentacja to próżny trud, 
zatem autorzy posłużą się cytatem: „powstańcie, których dręczy koń lub głód".

Brak komentarzy:

Stan Lee patrzy na to, co piszesz...

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.