Udział wzięli: Lady Sif (2,3), Matthew Murdock (1,4)
Wsparcie techniczne: Stark Industries
- MATKO BOSKA!
Kiedy Matthew Murdock prosił Sif o sprawdzenie
pogody, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że ewangelizacja Asgardian nie
miała większego sensu. Miał jednak cichą nadzieję, że w opanowywaniu sprzętów
codziennego użytku byli mimo wszystko bardziej elokwentni i samodzielni, niż
podatni na chrześcijańską indoktrynację. W końcu to nie był jej pierwszy raz z
telefonem w ręku, więc odblokowanie ekranu i sprawdzenie pogody na pasku
powiadomień nie powinno stanowić większego problemu. Cicha nadzieja
została wdeptana w podłoże już przy pierwszej nieprzewidzianej trudności, bo
ciężko było oczekiwać sukcesów, kiedy jego telefon po wydaniu komendy slide to unlock przeleciał przez calutką
kuchnię, odbił się od ściany i ostatecznie wylądował pod stołem. Pod tym samym
stołem, przy którym siedział Matt w towarzystwie porannej kawy, więc chwilę później
trzymał w ręce ten drogocenny sprzęt, który zdawał się być zupełnie
nieporuszony zaistniałą sytuacją.
- Nie ostrzegłeś mnie, że ten telefon komórkowy
jest inny od tego, na którym wcześniej sprawdzałam pogodę! Przestraszyłam się! –
rzuciła tonem, w którym rozbrzmiewały bardzo
wyraźne nuty pretensji i rozczarowania. Mattowi ciężko było stwierdzić, czy to
jego podstawą czy własnymi umiejętnościami Sif była rozczarowana, ale ‘telefon
komórkowy’ wywołał uśmiech na jego twarzy. Podobnie jak zrobił to wcześniej opiekacz
do kanapek, kuchnia indukcyjna i mikser kuchenny. Asgardianie wykazywali
niezwykłą konsekwencję w stosowaniu nazewnictwa wszelkich sprzętów, które pod
takimi nazwami występowały jedynie w instrukcjach obsługi.
- Teraz już wiesz i możesz spróbować jeszcze raz.
Miał czasem wrażenie, że podczas rozmów z Sif czy Thorem przygotowuje się do
roli ojca zdecydowanie lepiej, niż byłby to w stanie zrobić, zapoznając się ze
wszystkimi dostępnymi na rynku poradnikami dla przyszłych tatusiów. Przecież w
tych książkach próżno szukać porad, jak poradzić sobie z faktem, że dziecko
rzuciło twoim telefonem o ścianę.
Sif dziarsko podeszła do powierzonego zadania i
wzięła od Matta telefon. Tym razem już nim nie rzuciła, ale w skupieniu
odblokowała ekran i ściągnęła pasek powiadomień.
- Będzie słonecznie i ciepło – zakomunikowała, a
Matt czekał tylko na to, żeby podskoczyła triumfalnie i wycelowała zaciśniętymi
pięściami w niebo.
- W takim razie mamy idealny dzień na naukę
posługiwania się mapą w… - już miał rzucić plebejskim ‘telefonem’, ale do głowy
wpadło mu o wiele lepsze określenie – urządzeniach przenośnych.
- I masz SMS-a od żony. Nie wiem, po co ona ci je pisze, jak
i tak nie przeczytasz – dodała. Matt wiedział, że nie może podjąć tematu, bo
lekcja korzystania z Google Maps opóźniłaby się przynajmniej o kilka godzin.
Niemniej jednak, był dumny z Sif, że zaczęła już kojarzyć symbol koperty z nową
wiadomością.
- Mam od tego ludzi. Powiedz mi po prostu, co napisała.
- Napisała, że jesteś chujem i masz spierdalać.
- To takie nasze ‘dobrze się czuję, kochanie,
miłego dnia’ – wyjaśnił.
- Aha!
Matt powoli kończył kawę, Sif zafascynowała się
możliwościami telefonów komórkowych, a zegar biologiczny podpowiadał zza kulis,
że nie musieli się nigdzie spieszyć. I to był ich największy błąd tego dnia, bo
nadmiar czasu rodzi nudę, a nuda rodzi sploty nieprzewidzianych okoliczności,
które wiodą nie tylko w kierunku genialnych odkryć, ale i gigantycznych
pomyłek. Lek na żadną nieuleczalną dotąd chorobę nie został tego dnia
wymyślony, więc nietrudno się domyślić, jak skończyła się ta konkretna przygoda
z nudą.
- Co to jest?
Pytanie wyrwało Matta z
zamyślenia, więc nawet nie próbował ustalić, co miała na myśli Sif, kiedy je
zadawała. Takie cuda były możliwe, ale na pewno nie podczas leniwych poranków,
które stanowiły część dni wolnych od pracy. Chwilowa wolność od obowiązków
obniżała poziom jego superbohaterskich supertalentów.
- Mów do mnie więcej, skarbie – rzucił, odwracając
twarz w jej stronę. Rozwalony na krześle jak król wszechświata, z rękami
założonymi za głową i znudzeniem odmalowanym
na licu nie mógłby służyć za przykładnego ojca, który tylko czeka na
kolejną serię pytań o naturę rzeczy i wszechświata.
- Nie wiem…
- Ja tym bardziej – wszedł jej w słowo, na co
zareagowała głośnym wypuszczeniem
powietrza, ale nie poddała się. Ciekawość zwyciężyła. – Ale stawiam na blender.
- Wiem, jak wygląda blender. To taki malakser.
Nie zapytał o różnicę pomiędzy blenderem a
malakserem.
- Okrągłe, metalowe coś z dużą ilością guzików.
Jeden jest największy, a z tyłu jest bardzo ładnie wygrawerowane ‘Stark
Industries’ – kontynuowała, obracając w dłoniach tajemniczy przedmiot.
Matt natomiast wiedział dwie rzeczy. Po pierwsze –
Stark Industries nie wypuszczało na rynek oraz nie tworzyło do użytku
prywatnego dla bandy Avengers małego AGD, w którego kręgu dotąd się obracali. I po
drugie – cokolwiek wyszło spod ręki któregoś ze Starkowych inżynierów (lub,
broń Boże, samego Starka) i miało jakiekolwiek przyciski, nie należało ich
wciskać.
- Ani mi się waż wciskać tego… - nie zdążył
dokończyć, bo świat ogarnęła ciemność. Ciemność w interpretacji Matta Murdocka
równała się absolutnej ciszy - to tak tylko gwoli wyjaśnienia.
Cisza trwała, kiedy zaledwie sekundę później
leżał, pozbawiony świadomości, na biegnącej przez pole ścieżce. Jak się później
okazało, zarówno pole, jak i ścieżka znajdowały się dwadzieścia kilka
kilometrów na wschód od centrum Austin.
* * *
Nie miała pojęcia, ile czasu byli nieprzytomni, nie
wiedziała gdzie są, ani jakim cudem w zasadzie znaleźli się pośrodku niczego.
Podniosła się na rękach, rozglądając wokół siebie, ale mocne słońce utrudniało
zobaczenie czegokolwiek, a unoszący się w powietrzu kurz jeszcze bardziej
ograniczał widoczność. Podniosła się w końcu, starając się rozetrzeć bolące
ramię. Tuż obok niej leżała srebrzysta kula, która jeszcze chwilę wcześniej
cała pokryta była różnego rodzaju guzikami, z których jeden przeniósł ich... No
właśnie, Sif nie miała bladego pojęcia, gdzie mogli się znajdować, ale cieszyła się niezmiernie, że nie jest tutaj sama.
Matt leżał kilka metrów dalej i nie wyglądał na martwego, dzięki czemu kobieta
odetchnęła z wyraźną ulgą. Nie chciała mieć do czynienia z jego rozwścieczoną
żoną, bo Maya Murdock przyprawiała ją o gęsią skórkę już bez wypisanej
wściekłości na twarzy, a spotkanie z furiatką w ciąży nie mogło skończyć się
dla nikogo dobrze. Chwyciła w ręce idealnie gładką kulę i podeszła do
daredevilowskich 'zwłok', które zaczęły się nieco przebudzać. Zanim jednak Matt
ogarnął cokolwiek, wzrok Sif przykuło coś, co patrzyło na nich z wyraźnym
zainteresowaniem. Coś miało cztery nogi, ogon i zdecydowanie było koniem, ale
nauczona doświadczeniem życia na Zemi, wiedziała doskonale że tutaj nic nie
jest takie, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka.
- Jesteś koniem? - Podeszła do zwierzęcia, które
odrzuciło do tyłu grzywę i stuknęło kilka razy kopytem w ziemię. Był piękny,
dokładnie taki sam na jakim jeździła, będąc jeszcze dumną mieszkanką Asgardu.
Poklepała go po głowie, po czym ponownie rozejrzała się wokół siebie. Może i nie
była najbardziej rozeznaną w ziemskim świecie istotą, ale nawet ona wiedziała
doskonale, że ich położenie w aktualnym momencie spokojnie można było nazwać
'marnym'. Oprócz konia stojącego tuż obok niej w oddali widać było niewielki
dom, który straszył rozpadającym się dachem i poprzewracanym płotem. Zapewne
był też 'domem' konia, bo przecież takie zwierzęta nie pojawiają się znikąd, a
Sif była więcej niż pewna, że dotykając dziwnego urządzenia Starka nie było
przy niej konia. - Gdzie twój pan, przystojniaku? - zapytała, po czym ponownie
odwróciła się w stronę Matta, który właśnie siadał na ziemi i najwyraźniej nie
ogarniał tak samo bardzo jak ona. Ale to nie 'mało ogarniając Matt' był
najdziwniejszy w tym obrazku, a biała lodówka stojąca tuż za nim. Ta sama,
która upiększała wnętrze kuchni w Avengers Mansion. - Matt..? Koń na ciebie
patrzy... - mruknęła pod nosem obejmując
ręką szyję nowego współtowarzysza. Chcąc nie chcą pokochała to zwierzę w mniej
niż trzy minuty, uznając że to najwyraźniej za przeznaczenie, skoro pośrodku
niczego stał obok nich koń (lodówka była zapewne wypadkową nieostrożnego
wciskania guzików, których wciskać nie powinna) - Myślę, że miałeś rację,
mówiąc że nie powinnam wciskać tego guzika - przytaknęła odwołując się do
wcześniejszych słów mężczyzny. Nie żeby zrobiła mu to na złość, po prostu zanim
zdążył dokończyć zdanie, ona już położyła swój palec tam, gdzie nie powinna. W
efekcie stali (bądź jak w przypadku Matta – siedzieli) na środku pustkowia. - Wylądowaliśmy chyba na Dzikim Zachodzie – powiedziała
całkiem pewnie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności w jakich się znaleźli.
Był piach, był upał i samotny koń, który zapewne zgubił gdzieś swojego jeźdźca,
to musiał być Dziki Zachód.
- Chryste...
Panie... – dzieci zakonnic i miłośnicy bordowych skórzanych spodni byli
najwyraźniej wyłączeni z konieczności przestrzegania przykazania o niebraniu
imienia Pana Boga swego nadaremnie, więc Matt nie musiał się obawiać, że straci szanse na
zbawienie. Sif natomiast zbyt dosłownie wzięła do siebie jego słowa i zamiast
starać się je w logiczny sposób dostosować do sytuacji, spojrzała głęboko w
oczy zwierzęciu, zabawnie przekręcając przy tym głowę.
- Myślisz, że mamy go nazwać Chryste? Dziwne imię
jak dla konia, myślałam raczej o jakimś... Ciemnogrzywym, albo Błyskawicy... No
wiesz, coś bardziej spokojnego... Ale jeżeli tak właśnie chcesz to w sumie nie
mam z tym problemu - zauważyła słusznie, obserwując uważnie jak Matt podnosi
się z ziemi.
- To nie jest nasz koń, nie będziemy mu nadawać
imienia, nie będziemy go ze sobą zabierać, zaraz wylecimy z czyjejś posesji na
widłach... Widły to taki duży widelec, który wyląduje w twoim tyłku, jeśli
zaraz stąd nie znikniemy. - Zapewne dla bezpieczeństwa i uprzedzając pytanie wolał od razu wyjaśnić czym są 'widły', bo Sif jako
niepełnoetatowa mieszkanka Ziemi, miała czasem problem z rozróżnieniem definicji
poszczególnych słów.
- Koń stoi obok mnie, więc jest mój. Jak się
obudziłam, to już stał sobie obok mnie i patrzył... Nie miał przy sobie żadnego
jeźdźca, więc według prawa Asgardu, koń porzucony przez jeźdźca może przejść we
władanie innego człowieka... Odynowi się nie podskakuje w takich kwestiach -
prychnęła, a koń po chwili zrobił to samo. Prychający koń imieniem Chryste
musiał należeć do niej. Zdecydowanie. - Widzisz? On też się zgadza.
- Prawa Asgardu tu nie obowiązują, o ile zabawka
Starka nie przeniosła nas właśnie tam, a skoro nie poznajesz okolicy, mam
przekonanie graniczące z pewnością, że wciąż jeszcze, na szczęście, jesteśmy na
Ziemi. I zabieramy się stąd. Natychmiast. - Matt może i mówił całkiem
sensownie, ale najwyraźniej nie wziął pod uwagę faktu, że wokół nich nie było
absolutnie niczego. Sif oparła się więc o konia i spojrzała na przypadkowego
towarzysza przygody z lekkim niezadowoleniem. Oczywiście Matt był bogu ducha
winny całej tej sytuacji, ale to nie miało w tym momencie najmniejszego
znaczenia.
- Bez konia nie idę. Zresztą, w którą stronę
chcesz iść? Stoimy po środku niczego, a to co nas tutaj przeniosło jest teraz
bezwartościową srebrną kulką, która nadaje się jedynie do gry w piłkę...
- Jest tu jakaś droga? - przerwał jej w połowie zdania,
co zmusiło Sif do ponownego, tym razem dużo wnikliwszego, rozejrzenia się wokół
siebie.
- Jest tu piasek. I jakieś zboże. I dom, jakieś trzysta metrów stąd.
Wygląda na opuszczony, bo dach zaraz mu odpadnie, a płot położył się już wieki
temu. Oprócz konia i nas nie ma tu żadnej żywej duszy,
więc albo pójdziemy do tego opuszczonego domu albo przed siebie... - mruknęła
pod nosem starając się dostrzec jakikolwiek punkt, który mógłby się
stać punktem docelowym ich 'wycieczki'.
- Ten dom to chyba taki opuszczony jednak nie
jest... - Jej rozmyślania przerwał Matt, który wskazywał dłonią na człowieka
wychodzącego z rozlatującej się chatki. Koń kilka razy stuknął kopytem o
ziemię, a Sif zaczęła się zastanawiać jakim cudem ten człowiek-nietoperz
słyszał wszystkie, nawet najcichsze dźwięki.
- Czyli będę musiała oddać konia? - zapytała gdy
mężczyzna znajdował się zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich - Ty z nim gadaj...
Mnie się ludzie boją, a ślepi zawsze wywoływali w ludziach dziwne uczucia. Może
nas gdzieś podrzuci czy coś... - To było całkiem przykre, że Dziki Zachód nie
był jednak Dzikim Zachodem, a koń nie mógł odbyć z nimi dalszej wędrówki.
Zdążyła się już do niego przyzwyczaić, z czego najwyraźniej nie był zadowolony
Matt, który jedynie pokręcił głową.
- Mam lepszy pomysł... - O ile nie było to
osiodłanie konia i odbycie podróży w stronę zachodzącego słońca, nie sądziła że
jej się spodoba. I miała rację. Po chwili musiała pożegnać się z koniem i
została niemal siłą pociągnięta za sobą przez człowieka ze skakanką, który mimo
bycia niewidomym, całkiem nieźle radził sobie w biegu przełajowym przez pola.
Ani razu nie wpadli na drzewo, do dziury ani w jakąkolwiek inną zasadzkę
stworzoną przez mieszkańców NieWiadomoCzego.
- Okej... Genialny plan... - mruknęła kiedy w
końcu stanęli, żeby złapać oddech – Ale... Co... Dalej? - zapytała wyrównując, z
niemałym trudem, swój oddech. Nad kondycją wypadało nieco popracować. Obiecała
sobie nawet, że jak tylko wydostaną się z tego zadupia, wyciągnie Thora na
poranny jogging. Tak na wszelki wypadek, jakby jakimś cudem taka sytuacja
przytrafiła jej się ponownie. To wszystko wina tego nowojorskiego trybu życia,
najwyraźniej treningi w sali były niewystarczające, więc należało podjąć
bardziej drastyczne kroki.
- Spójrz pod nogi. Nie wygląda ci to na asfalt?
Asfaltowe drogi zwykle gdzieś prowadzą... - uśmiechnął się mężczyzna, a Sif
dopiero w tym momencie zobaczyła ciemną nawierzchnię tuż pod jej stopami. Asfalt? Chyba nigdy nie cieszyła się tak bardzo na widok asfaltu.
* * *
Cała sytuacja po kilku godzinach, była nawet zabawna. Przeszli od 'środka niczego', przez 'podejrzany bar', aż w
końcu dotarli do czegoś, co spokojnie mogli nazwać cywilizacją. Sif co prawda
myślała, że Matt zabije ją za to wszystko co się stało, ale najwyraźniej nie
miał takiego zamiaru, skoro wciąż szedł obok niej, rzucając od czasu do czasu
zabawnymi historyjkami. Kobieta w geście swoistego 'odwdzięczenia się' za
ziemskie opowiastki, raczyła go historiami wprost z Asgardu. Matt co jakiś czas
pytał o coś bardziej lub mniej istotnego, a Sif starała się odpowiadać na każde
pytanie najbardziej wyczerpująco jak tylko się dało, do czasu gdy coś nie
przykuło jej uwagi.
Zignorowała kolejną historyjkę Matta i zatrzymała
się w połowie drogi urzeczona małym krasnalem, stojącym przed jednym z małych
sklepików. Nie zważając na to, że Murdock wciąż coś do niej mówi, podeszła do
'znaleziska' i kucnęła obok niego. Na dobrą sprawę nie miała jeszcze żadnych
'ziemskich pamiątek', które mogłaby zabrać ze sobą do Asgardu, gdyby nagle
zachciało jej się wrócić na łono ojczyzny na dłużej niż kilka tygodni, a to coś
małego wyglądało na niezwykle chętne do dalszej podróży razem z nimi. - Cześć
Marshall...
- Jaki Marshall, na miłość boską?
- Karzeł Marshall. - Uśmiechnęła się wesoło, przyglądając się figurce w czerwonej czapie. - Odebrałeś mi konia, więc teraz
powinieneś jakoś mi to wynagrodzić - zasugerowała, przejeżdżając dłonią po
białej brodzie Marshalla. Dlaczego akurat 'Marshall'? Przypominał jej
przemiłego dziadka z centrum Nowego Jorku, który co rano wręczał jej gazetę,
życząc przy tym miłego dnia.
- Odsuń się, przetwarzam dane. - Posłusznie przesunęła
się kilka kroków w lewo. - Chcesz kupić krasnala ogrodowego? - zapytał dla pewności po kilku chwilach wizualizowania sobie tego, co tak urzekło Sif.
- Krasnala ogrodowego? Nie, chcę zabrać do domu
Karła Marshalla - powiedziała całkiem spokojnie zerkając mu przez ramię
- Czy jak ci kupię krasn... Karła Marshalla, to
cię usatysfakcjonuje na najbliższe parę godzin?
Zastanowiła się chwilę
spoglądając to na Marshalla to na Matta, który za wszelką cenę starał się ukryć
cisnący mu się na usta uśmiech.
- Tak. Myślę, ze Karzeł Marshall zrekompensuje mi
brak konia.
- Świetnie, przytul go sobie, a ja pójdę zapłacić. - Zanim jednak zniknął w sklepie, został przytulony przez Sif, co dziwiło nie
tylko jego, ale i ją (i z pewnością samego Marshalla trzymanego po chwili mocno
przez wybitnie szczęśliwą Asgardiankę).
- Musimy znaleźć dworzec, kupić bilety do Nowego
Jorku i może upolować coś do jedzenia, bo nie wiem, jak ty, ale ja umieram z
głodu.
- Widziałam po drodze całkiem przyjemnie
wyglądającą knajpkę, więc może będą mieli coś dobrego do zjedzenia. - mruknęła
pod nosem, wciąż przytulając do siebie ogrodowego krasnala, który najwyraźniej
był w tym momencie spełnieniem jej wszystkich marzeń. Zapomniała nawet o koniu,
który został gdzieś daleko za nimi ze swoim prawowitym właścicielem. Tak,
Marshall zdecydowanie wynagrodził jej wszelkie krzywdy dzisiejszego dnia.
- Najpierw dworzec, a nie mamy zielonego pojęcia,
gdzie on jest.
- Zapytajmy w knajpie, w której mają jedzenie,
gdzie jest dworzec? Wy, faceci, jak zawsze chcecie polegać jedynie na sobie.
Okej, sprawdza się to w kryzysowych sytuacjach, takich jak ta sprzed kilku
godzin, ale z drugiej strony jesteśmy teraz nieco bliżej cywilizacji.
Za-py-taj. - Pewnie powiedziałaby jeszcze kilka rzecz na temat swojego poglądu
na 'samowystarczalność' facetów, gdyby Matt nie postanowił zamknąć jej buzi ręką. Najwyraźniej nawet on miał swojego granice cierpliwości w kwestii wywodów filozoficznych kobiet, nawet tych nie z tego świata.
- To prowadź do tej knajpy.
Popchnęła go kilka metrów przez ulicę po czym
otworzyła przed nim drzwi, gestem zapraszając do środka, nie ważne że Matt ów
gestu nie widział, Sif po prostu musiała to zrobić
- Szukamy dworca. I
jedzenia. - powiedziała, gdy miła kelnerka zjawiła się przed nimi, -
Głównie tego drugiego, przynajmniej w moim wypadku... - dodała grzecznie, a
kobieta zaczęła tłumaczyć im, jak najprościej dojechać do dworca. No właśnie,
'dojechać'.
- Ale my nie mamy samochodu. Ani konia. - Spojrzała znacząc na Matta, bo PRZECIEŻ GDYBYŚ NIE KAZAŁ MI SIĘ ŻEGNAĆ Z KONIEM
MOGLIBYŚMY DOJECHAĆ DO DWORCA NA CHRYSTE!
- Pojedziemy koleją aglomeracyjną. Nowe słowo do
zapamiętania.
- ... Koleją... Co?
- Aglomeracyjną... Inaczej miejską.
- Nie mam chyba pojęcia, o czym ty mówisz.... -
przyznała, patrząc na niego trochę jak na idiotę - A czy przed podróżą możemy
coś zjeść? Tutaj?
- Taki mamy zamiar
- Okej, niech będzie... Skoro twierdzisz, że mnie
to nie zabije, to możemy jechać koleją agramacyjną.
- Będę cię wspierał emocjonalnie, a ty będziesz
ogarniać perony.
- Wciąż nie wiem, o czym do mnie mówisz, więc po
prostu coś zjedzmy.
***
Sif, Matt i Karzeł Marshall dwie godziny później
siedzieli w poczekalni dworca, z którego za kolejne dwie odjechać miał
bezpośredni pociąg do Nowego Jorku. To oznaczało mniej więcej tyle, że niecała
doba dzieliła ich od dotarcia do domu po niespodziewanej wycieczce do Teksasu.
Matt przestał już nawet rozważać, czy założenie papierowej torby na głowę nie
byłoby przypadkiem dobrym pomysłem, żeby uniknąć kojarzenia jego powszechnie
szanowanej osoby z gipsowym krasnalem – nowym najlepszym przyjacielem Sif. Poddał
się w tej kwestii i po prostu siedział na swoim osobistym tyłku i przy okazji
na metalowej dworcowej ławce, opierał głowę na rękach i analizował przepływ
miejscowej i przyjezdnej ludności przez halę. Po godzinie mógłby zdawać egzamin
z konstrukcji tego konkretnego dworca, a jego asgardzka towarzyszka mogła czuć
się zwolniona z obowiązków przewodnika po świecie tuneli, peronów i tablic
odjazdów.
Lekcję z budynków i infrastruktury kolejowej zrobią
innym razem.
- Masz jakieś pomysły, co to była za maszyna? –
zapytała Sif, kiedy znudziło jej się już oglądanie biletów ze wszystkich stron
i kiedy zapoznała się już ze wszystkimi informacjami zamieszczonymi na odwrocie
blankietu. Jej pęd do wiedzy o tutejszych (lub jak sama lubiła mawiać –
midgardzkich) zwyczajach był zadziwiający.
- To mogło służyć po prostu jako zabawka do
przeniesienia się w miejsce oddalone możliwe jak najdalej od miejsca, w
którym byłaś wcześniej. Ale z drugiej strony nie wiemy, czy gdzieś w okolicy
nie było wejścia do jakiejś supertajnej bazy. I nie wiemy też, czy odpowiednia
konfiguracja przycisków nie przeniosłaby nas w przestrzeń kosmiczną –
odpowiedział, nie poruszając się nawet o milimetr. Nigdy nie był entuzjastą
zbyt dalekich podróży, a już w szczególności, jeśli te nie były dostatecznie dobrze
zaplanowane. Matt był prawie tak spontaniczny jak agent Coulson i Nick Fury
razem wzięci.
- Czyli mamy bardzo małe szanse, żeby dowiedzieć
się, co to w ogóle było?
- A chcesz o to zapytać Starka? Bo ja bym wolał
uniknąć wyznania, że w towarzystwie lodówki, przy pomocy jego gadżetu,
przypadkiem przenieśliśmy się na drugi koniec kraju. Nawet jeśli ta magiczna
kula walała się po Avengers Mansion, zamiast tkwić w pilnie strzeżonym bunkrze,
więc teoretycznie nie była szczególnie ważna dla stabilności sytuacji
globalnej, wciąż wolałbym się naszą wycieczką nie chwalić – stwierdził tonem
znawcy tematu teleportacji.
- Chyba masz rację… Ale jak siebie znam, to pewnie
i tak zaryzykuję.
- Tylko niczego już nie naciskaj. I nie bierz
cukierków od nieznajomych.
Ostatnia puenta jest marna, jej prezentacja to próżny trud,
zatem autorzy posłużą się cytatem: „powstańcie, których dręczy koń lub głód".
Brak komentarzy:
Stan Lee patrzy na to, co piszesz...
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.