W słowach kilku o tym, jak Sif i Kate próbowały świat zwojować.
Czyli krótka historia stworzona w myśl przysłowia: gdzie diabeł nie może...
tam baby posyłać nie powinien.
Czyli krótka historia stworzona w myśl przysłowia: gdzie diabeł nie może...
tam baby posyłać nie powinien.
- Clint mnie zabije! – jęknęła, nerwowo przeskakując z nogi
na nogę. – Sif, już jestem martwa.
Nikt nigdy nie przypuszczałby ani nie śnił, że słowa niosące za sobą podobny sens, mogłyby wypłynąć z ust Kate, w stanie wskazującym jej zdolność trzeźwego postrzegania rzeczywistości.
Życie było grą. Skomplikowaną, niesprawiedliwą. Często nielogiczną. Ale jednak grą. A każdą grę można rozegrać według własnych zasad, prawda?
Pozory często potrafiły skutecznie zwieść człowieka na zupełnie niewłaściwy dla niego tor. Być może dlatego tkwiła teraz w jednym z podejrzanych warsztatów samochodowych, w samym sercu znienawidzonego Queens, przygryzając ze zdenerwowania każdy ze swoich paznokci.
Nikt nigdy nie przypuszczałby ani nie śnił, że słowa niosące za sobą podobny sens, mogłyby wypłynąć z ust Kate, w stanie wskazującym jej zdolność trzeźwego postrzegania rzeczywistości.
Życie było grą. Skomplikowaną, niesprawiedliwą. Często nielogiczną. Ale jednak grą. A każdą grę można rozegrać według własnych zasad, prawda?
Pozory często potrafiły skutecznie zwieść człowieka na zupełnie niewłaściwy dla niego tor. Być może dlatego tkwiła teraz w jednym z podejrzanych warsztatów samochodowych, w samym sercu znienawidzonego Queens, przygryzając ze zdenerwowania każdy ze swoich paznokci.
Najmniejszy nawet odłamek szkła
zalegającego teraz na tylnym siedzeniu, wywoływał palpitacje jej serca, a
świadomość, że rozbijająca szybę kula minęła ich głowy zaledwie o kilka cali,
umacniała przekonanie, że nigdy nie więcej nie spuści z oczu kogoś, kto celuję
w jej stronę z jakiejkolwiek broni.
Opierając się plecami o brudną ścianę, śledziła wzrokiem każdy ruch podstarzałego mechanika, modląc się, by na samochodach znał się lepiej, niż na podstawach pozyskiwania zaufania nowych, również tych niespodziewanych, klientów.
- Może nie zauważy?
Słodka naiwności. Ileż oddałaby za taka pewność. Wiedziała jednak, że prawdopodobieństwo wykaraskania się z tak podbramkowej sytuacji, jest równe ustrzeleniu trzech ruchomych celów, mając do dyspozycji jedną, źle wyważoną strzałę i połamany łuk.
Opierając się plecami o brudną ścianę, śledziła wzrokiem każdy ruch podstarzałego mechanika, modląc się, by na samochodach znał się lepiej, niż na podstawach pozyskiwania zaufania nowych, również tych niespodziewanych, klientów.
- Może nie zauważy?
Słodka naiwności. Ileż oddałaby za taka pewność. Wiedziała jednak, że prawdopodobieństwo wykaraskania się z tak podbramkowej sytuacji, jest równe ustrzeleniu trzech ruchomych celów, mając do dyspozycji jedną, źle wyważoną strzałę i połamany łuk.
***
KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ
KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ
W świecie zależności nic nie może istnieć samodzielnie.
Tkwimy w gąszczu powiązanych ze sobą spraw, rzutujących na dalsze życie, o
którym często nawet nie myślimy. Każdym oddechem ciągniemy za niezliczoną ilość
cieniutkich sznureczków, nieświadomie uruchamiając łańcuch następujących po
sobie wydarzeń. Zupełnie jak domino.
Życie bywało pasmem niekończących się niespodzianek. Słodka Eleanor Bishop powtarzała te słowa wyjątkowo często, nim opuściła ten świat. Idąc tą analogią, łatwo dojść do wniosku, że każdy kolejny poranek niósł ze sobą nie tylko ogrom najróżniejszych możliwości, ale i narastające ryzyko. Ryzyko będące czasem zgubne w swych nieprzejednanych skutkach.
Tego dnia Kate uniosła powieki o piątej trzynaście, wyprzedzając świdrujący dźwięk budzika o dwadzieścia jeden minut i osiemnaście sekund. Dokładnie dwadzieścia jeden minut, jeden rozbity kubek, trzy ciche przekleństwa i dwie kawy później mknęła jedną z głównych ulic Nowego Jorku w legalnie pożyczonym samochodzie. Legalnie o tyle, że właściciel z całą pewnością przychyliłby się do owej prośby. Na pewno. Gdyby tylko nie spał, kiedy opuszczała bezszelestnie jego mieszkanie...
Życie bywało pasmem niekończących się niespodzianek. Słodka Eleanor Bishop powtarzała te słowa wyjątkowo często, nim opuściła ten świat. Idąc tą analogią, łatwo dojść do wniosku, że każdy kolejny poranek niósł ze sobą nie tylko ogrom najróżniejszych możliwości, ale i narastające ryzyko. Ryzyko będące czasem zgubne w swych nieprzejednanych skutkach.
Tego dnia Kate uniosła powieki o piątej trzynaście, wyprzedzając świdrujący dźwięk budzika o dwadzieścia jeden minut i osiemnaście sekund. Dokładnie dwadzieścia jeden minut, jeden rozbity kubek, trzy ciche przekleństwa i dwie kawy później mknęła jedną z głównych ulic Nowego Jorku w legalnie pożyczonym samochodzie. Legalnie o tyle, że właściciel z całą pewnością przychyliłby się do owej prośby. Na pewno. Gdyby tylko nie spał, kiedy opuszczała bezszelestnie jego mieszkanie...
Mieszkanie z cudownym widokiem na budzący się ze snu Brooklyn.
Absolutnie nic nie zapowiadało tego, jakoby ten dzień miał
różnić się od setek mu podobnych pod jakimkolwiek względem. Słońce uparcie
wdzierało się do nowojorskich mieszkań przez luki w starannie zaciągniętych
zasłonach. Na ulicach zdążyły pojawić się już pierwsze utrudnienia uliczne,
stworzone przez tych, którzy spieszyli się do przypisanym im zajęć. Do jednego
z okolicznych sklepików dostarczono właśnie pierwszą porcję świeżego chleba i
jabłek. W pobliskim parku młoda dziewczyna biegała żwawo wraz ze swym psem.
Słodka codzienność.
I tylko dwie kobiety, na pozór niewyróżniające się na tle codziennych szarości, zamknęły za sobą drzwi, prowadzące do jednej z tajemniczych sal. Sal, które dla większości nieświadomych mieszkańców Nowego Jorku, pozostaną zagadką, na rozwiązanie której i tak nie starczy im czasu.
I tylko dwie kobiety, na pozór niewyróżniające się na tle codziennych szarości, zamknęły za sobą drzwi, prowadzące do jednej z tajemniczych sal. Sal, które dla większości nieświadomych mieszkańców Nowego Jorku, pozostaną zagadką, na rozwiązanie której i tak nie starczy im czasu.
Sif zdecydowanie nie była dobrą nauczycielką. Nie miała
cierpliwości, irytowało ją, gdy ktoś nie wykonywał jej poleceń tak, jak ona
sobie tego życzyła i zawsze twierdziła, że ma inne sprawy na głowie niż
edukowanie młodych 'przyszłych superbohaterów'. Często jednak nie miała nic do
powiedzenia w tej kwestii i, chcą czy
nie chcąc, musiała stawić się rano na sali treningowej, gdy ktoś bardziej do
tego odpowiedni zaniemógł na czas zaplanowanego treningu. Najczęściej po
planowych trzech czy czterech godzinach, wychodziła z sali zmęczona jak po
trzech dniach ciągłego biegu, a osoba, która miała wątpliwą przyjemność
'kształcenia się' pod skrzydłami Sif prawdopodobnie nie wynosiła z zajęć
niczego przydatnego. Z Kate było jednak nieco inaczej. Słyszała, że dziewczyna
faktycznie słucha tego, co się do niej mówi i stara się skrupulatnie wypełniać
wszystkie polecenia, nie ociąga się, nie szuka wymówek. Sif nie bardzo wierzyła
w zachwyty nad młodą panną Bishop, dopóki sama nie miała przyjemności stanąć z
nią w jednej sali treningowej. Dziewczyna zjawiła się siedem minut przed czasem,
w dodatku dzierżyła w dłoniach dwa kubki z gorącą kawą, czym z miejsca podbiła serce Asgardianki.
Cóż, kawa była jedną z niewielu rzeczy, którymi można było przekonać Sif
absolutnie do wszystkiego. A jeśli ktoś miał kawę, a dodatkowo wyprawiał cuda z
łukiem – stawał się z miejsca miłością jej życia; tą pedagogiczną oczywiście,
bo to właśnie Kate sprawiła, że Sif choć na moment uwierzyła w swoje mentorskie umiejętności, których istnienia nawet nie podejrzewała.
- Jesteś fenomenalna... - zauważyła z podziwem – Jeszcze
trochę i będziemy musieli odesłać Bartona na zasłużoną emeryturę, bo jakby nie
patrzeć, ma już swojego godnego następcę... A raczej zastępczynie – powiedziała
po chwili, obserwując jak kolejne strzały wbijają się dokładnie w sam środek
tarczy. Clint miał szczęście, mając tak pojętną uczennicę, której trenowanie
sprawiało prawdziwą przyjemność.
- Myślę, że jak darujemy sobie ostatnią godzinę, to nikt nas za to nie zabije... To co? Mrożony jogurt w nagrodę? - spojrzała na Kate z uśmiechem, pakując kilka swoich rzeczy do torby. Może i na łucznictwie nie znała się tak dobrze, jak Clint, ale nawet ona dostrzegała w dziewczynie potencjał, który z pewnością zaowocuje w przyszłości. Skoro już teraz miała takie wyniki, to Sif mogła jedynie przypuszczać, że za parę lat Kate będzie biła Bartona na głowę; i o to chyba chodziło w tych wszystkich godzinach wypełnionych ciężką pracą.
- Myślę, że jak darujemy sobie ostatnią godzinę, to nikt nas za to nie zabije... To co? Mrożony jogurt w nagrodę? - spojrzała na Kate z uśmiechem, pakując kilka swoich rzeczy do torby. Może i na łucznictwie nie znała się tak dobrze, jak Clint, ale nawet ona dostrzegała w dziewczynie potencjał, który z pewnością zaowocuje w przyszłości. Skoro już teraz miała takie wyniki, to Sif mogła jedynie przypuszczać, że za parę lat Kate będzie biła Bartona na głowę; i o to chyba chodziło w tych wszystkich godzinach wypełnionych ciężką pracą.
Sif nie spodziewała się, że oprócz poznania fantastycznej
młodej łuczniczki, będzie miała okazję spełnić swoje marzenie o iście hollywoodzkich
pościgach i strzelaninie. I pomyśleć, że zaczęło się tak niewinnie...
Po propozycji związanej ze skróceniem treningu, dziewczyny
pogasiły w sali światła i zbierały się do wyjścia, kiedy Kate usłyszała
niezwykle ciekawe informacje:
- Queensbridge 116a. Kompleks budynków
gospodarczych – powtórzyła za jednym z nieostrożnych mężczyzn. Wiadomość podobnej wagi
zdecydowanie nie powinna być rozgłaszana na korytarzach, głównie dlatego że
związana była z amatorskimi planami ataku na siedzibę władz miasta Nowy Jork.
Ale kto mógł przewidzieć, że po tak znikomej informacji, dziewczyny postanowią
pobawić się w superbohaterki ratujące świat przed złoczyńcami? Kto mógł
pomyśleć, ze KTOKOLWIEK zdecyduje się na tak nierozważny krok? - Sif? Jedziemy
do Queens?
Wiedziała,
że to zły pomysł, miała to irytujące przeczucie, że coś pójdzie nie tak i albo
zginą obie, albo zostaną mocno poturbowane. Wiedziała, ze Clint zabije ją za
narażanie życia jego najlepszej uczennicy. Wiedziała doskonale, że jako dorosła
kobieta, NAUCZYCIELKA i całkiem trzeźwo myśląca Asgardianka, powinna pohamować
młodzieńczy zapał Kate i powiedzieć, że jogurt mrożony to jednak lepsza opcja
na spędzanie sobotnich poranków. Przecież wszystkie znaki na ziemi i niebie
wskazywały to, że powinna złapać ją za ramię i kazać zapomnieć o tym, co
usłyszała, bo to nie jest robota dla nich, a dla specjalnie wyszkolonych
agentów, zajmujących się tym na co dzień. Powinna uśmiechnąć się lekko, podać
jej drogocenny łuk i zabrać ją jak najdalej od kuszących propozycji spadających
im z sufitu. Powinna...
- Masz tu swój samochód ?
- Masz tu swój samochód ?
...Ale oczywiście tego nie zrobiła
Gdyby
ktoś wówczas próbował odwieść Kate od pomysłu, który narodził się w jej głowie
i skutecznie przysłaniał wszelkie inne, równie ważne rozwiązania, nad którymi
powinna się teraz skupić, prawdopodobnie przyniosłoby to skutek odwrotny do
zamierzonego.
Tego przynajmniej można było spodziewać się, kiedy nie straciwszy nawet jednej z cennych minut, zbiegała po schodach w stronę podziemnego garażu. Tak, miała swój samochód, ale za żadne skarby świata nie naraziłaby ukochanego, wiśniowego audi a7 nawet na drobny zalążek niebezpieczeństwa. Najmniejsze wgniecenie złamałoby jej serce; jednak to, co zamajaczyło w jej umyśle sekundę później, również nie było rozwiązaniem, które udowodniłoby światu, że jej zdrowie psychiczne naprawdę nie powinno pozostawiać jakichkolwiek wątpliwości.
Cichy głos rozsądku wołał uporczywie, gdzieś z samych krańców jej głowy, by się zatrzymała. By nie robiła prawdopodobnie jedynej rzeczy, której konsekwencje mogą okazać się gorszymi od tych, czekających na nią pod podstępnie usłyszanym adresem.
Samochód Clinta stanowił świętość nie tylko dla niego samego, ale i dla każdej osoby, która zdawała sobie sprawę z kilku niepodważalnych i stałych rzeczy.
Po pierwsze, był absolutnie nieosiągalny dla obcych, co oczywiście nie pozostawiało w tej materii jakichkolwiek wątpliwości. Po drugie... nie, jeśli się nad tym zastanowić, pierwsza zasada całkowicie wykluczała potrzebę ustanawiania kolejnych. Przynajmniej w odgórnie przyjętym założeniu.
- Kiedy ostatni raz byłam w Queens, kilku dziwnych facetów wylądowało w szpitalu – głośne rozważania Sif skutecznie przywołały Kate na powrót do rzeczywistości. Bądź co bądź, cieszyła się, że nie jest teraz sama. Świadomość tego, że w pobliżu znajduje się osoba, gotowa do tego, by chronić jej plecy, potrafiła zdziałać cuda. A cuda przydadzą się, jeśli jakimś trafem coś z stanie się z samochodem, za kierownicą którego właśnie zasiadła. – A może to było gdzieś na Brooklynie.
- Sif! – Kate opuściła szybę w drzwiach pasażera i zwróciła się do Asgardianki, chcąc wyrwać ją z zamyślenia, które wyraźnie przysłoniło teraz wszelkie inne aspekty – Wsiadaj.
Szybkim ruchem wsunęła na nos ulubione, fioletowe okulary przeciwsłoneczne, zachodząc w głowę, czy po zakończeniu eskapady, która pewnego dnia ujrzy światło dzienne, zapasowy komplet jej kluczy wiodących do mentorskiego mieszkania nie zostanie przypadkiem dożywotnio zarekwirowany.
Odpalenie dodge’a nigdy nie wyszło jej równie cicho i sprawnie. Owa myśl zamajaczyła pod jej czupryną, dokładnie wtedy, kiedy starała się bezpiecznie wyjechać na jedną z głównych dróg.
- Sif, zrób coś dla mnie – odezwała się po chwili absolutnego milczenia, kiedy pewna oczywista rzecz uderzyła w nią z siłą przyrównywaną do silnego ciosu w żołądek. – Widzisz tę czarną torbę na tylnym siedzeniu? Otwórz ją i błagam, powiedz, że w środku jest zapasowy łuk, strzały lub jakakolwiek broń.
Nie mogła uwierzyć, że nie upewniła się w tej kwestii zanim z rządzą przygody malującą się w jej niebieskich oczach, wyjechała na spotkanie z tajemniczym niebezpieczeństwem.
Kiedy Sif wychylała się do tyłu, by dokładnie przeszukać zawartość ogromnej torby, Kate modliła się w duchu, by los sprzyjał jej również w tym przejawie szaleństwa. Czy naprawdę oczekiwała zbyt wiele?
- Mam tu koszulkę, jeszcze jedną koszulkę i... o! Koszulkę. – wyliczała, a Hawkette miała wielką ochotę uderzyć się dłonią w czoło. Prawdopodobnie zrobiłaby to przy pierwszej nadarzającej się okazji gdyby nie zdanie, które w przeciągu ułamka sekundy, zdołało na powrót ją uskrzydlić: - Spokojnie! Mamy też to – Sif machnęła jej pistoletem przed twarzą.
Cóż, lepsze to, niż nic.
Po co jednak trzymać w torbie stos własnych koszul? Koszul?! Nie lepiej po prostu...
- O cholera! – pisnęła, uświadamiając sobie pewną oczywistą rzecz, która uprzednio zdążyła wylecieć jej z głowy. W tym samym czasie przez przypływ nagłej irytacji, niebezpiecznie szarpnęła samochodem, powodując lekkie zmieszanie wśród towarzyszących jej dookoła kierowców - W drodze powrotnej wstąpimy do pralni - oświadczyła wymijająco, kręcąc przy tym głową z politowaniem nad własną pamięcią i walcząc z ogromną ochotą nawrzucania sobie kilkoma wyjątkowo barwnymi epitetami.
Droga do Queens, którą Bishop pokonywała kilka razy dziennie, próbując sprawnie przedostać się ze swojego mieszkania w którąkolwiek część Nowego Jorku, minęła szybciej niż zazwyczaj. Nie chciała nawet myśleć, ile przepisów udało się im złamać, kiedy pędziły tu jak na złamanie karku.
Może do głosu doszła też adrenalina, która zapewne buzowała teraz w ich żyłach. Taka właśnie myśl zawisła w powietrzu, kiedy zatrzaskiwały za sobą drzwi zaparkowanego w ukryciu samochodu. Przeklęty kolor. Za bardzo rzucał się w oczy.
Tego przynajmniej można było spodziewać się, kiedy nie straciwszy nawet jednej z cennych minut, zbiegała po schodach w stronę podziemnego garażu. Tak, miała swój samochód, ale za żadne skarby świata nie naraziłaby ukochanego, wiśniowego audi a7 nawet na drobny zalążek niebezpieczeństwa. Najmniejsze wgniecenie złamałoby jej serce; jednak to, co zamajaczyło w jej umyśle sekundę później, również nie było rozwiązaniem, które udowodniłoby światu, że jej zdrowie psychiczne naprawdę nie powinno pozostawiać jakichkolwiek wątpliwości.
Cichy głos rozsądku wołał uporczywie, gdzieś z samych krańców jej głowy, by się zatrzymała. By nie robiła prawdopodobnie jedynej rzeczy, której konsekwencje mogą okazać się gorszymi od tych, czekających na nią pod podstępnie usłyszanym adresem.
Samochód Clinta stanowił świętość nie tylko dla niego samego, ale i dla każdej osoby, która zdawała sobie sprawę z kilku niepodważalnych i stałych rzeczy.
Po pierwsze, był absolutnie nieosiągalny dla obcych, co oczywiście nie pozostawiało w tej materii jakichkolwiek wątpliwości. Po drugie... nie, jeśli się nad tym zastanowić, pierwsza zasada całkowicie wykluczała potrzebę ustanawiania kolejnych. Przynajmniej w odgórnie przyjętym założeniu.
- Kiedy ostatni raz byłam w Queens, kilku dziwnych facetów wylądowało w szpitalu – głośne rozważania Sif skutecznie przywołały Kate na powrót do rzeczywistości. Bądź co bądź, cieszyła się, że nie jest teraz sama. Świadomość tego, że w pobliżu znajduje się osoba, gotowa do tego, by chronić jej plecy, potrafiła zdziałać cuda. A cuda przydadzą się, jeśli jakimś trafem coś z stanie się z samochodem, za kierownicą którego właśnie zasiadła. – A może to było gdzieś na Brooklynie.
- Sif! – Kate opuściła szybę w drzwiach pasażera i zwróciła się do Asgardianki, chcąc wyrwać ją z zamyślenia, które wyraźnie przysłoniło teraz wszelkie inne aspekty – Wsiadaj.
Szybkim ruchem wsunęła na nos ulubione, fioletowe okulary przeciwsłoneczne, zachodząc w głowę, czy po zakończeniu eskapady, która pewnego dnia ujrzy światło dzienne, zapasowy komplet jej kluczy wiodących do mentorskiego mieszkania nie zostanie przypadkiem dożywotnio zarekwirowany.
Odpalenie dodge’a nigdy nie wyszło jej równie cicho i sprawnie. Owa myśl zamajaczyła pod jej czupryną, dokładnie wtedy, kiedy starała się bezpiecznie wyjechać na jedną z głównych dróg.
- Sif, zrób coś dla mnie – odezwała się po chwili absolutnego milczenia, kiedy pewna oczywista rzecz uderzyła w nią z siłą przyrównywaną do silnego ciosu w żołądek. – Widzisz tę czarną torbę na tylnym siedzeniu? Otwórz ją i błagam, powiedz, że w środku jest zapasowy łuk, strzały lub jakakolwiek broń.
Nie mogła uwierzyć, że nie upewniła się w tej kwestii zanim z rządzą przygody malującą się w jej niebieskich oczach, wyjechała na spotkanie z tajemniczym niebezpieczeństwem.
Kiedy Sif wychylała się do tyłu, by dokładnie przeszukać zawartość ogromnej torby, Kate modliła się w duchu, by los sprzyjał jej również w tym przejawie szaleństwa. Czy naprawdę oczekiwała zbyt wiele?
- Mam tu koszulkę, jeszcze jedną koszulkę i... o! Koszulkę. – wyliczała, a Hawkette miała wielką ochotę uderzyć się dłonią w czoło. Prawdopodobnie zrobiłaby to przy pierwszej nadarzającej się okazji gdyby nie zdanie, które w przeciągu ułamka sekundy, zdołało na powrót ją uskrzydlić: - Spokojnie! Mamy też to – Sif machnęła jej pistoletem przed twarzą.
Cóż, lepsze to, niż nic.
Po co jednak trzymać w torbie stos własnych koszul? Koszul?! Nie lepiej po prostu...
- O cholera! – pisnęła, uświadamiając sobie pewną oczywistą rzecz, która uprzednio zdążyła wylecieć jej z głowy. W tym samym czasie przez przypływ nagłej irytacji, niebezpiecznie szarpnęła samochodem, powodując lekkie zmieszanie wśród towarzyszących jej dookoła kierowców - W drodze powrotnej wstąpimy do pralni - oświadczyła wymijająco, kręcąc przy tym głową z politowaniem nad własną pamięcią i walcząc z ogromną ochotą nawrzucania sobie kilkoma wyjątkowo barwnymi epitetami.
Droga do Queens, którą Bishop pokonywała kilka razy dziennie, próbując sprawnie przedostać się ze swojego mieszkania w którąkolwiek część Nowego Jorku, minęła szybciej niż zazwyczaj. Nie chciała nawet myśleć, ile przepisów udało się im złamać, kiedy pędziły tu jak na złamanie karku.
Może do głosu doszła też adrenalina, która zapewne buzowała teraz w ich żyłach. Taka właśnie myśl zawisła w powietrzu, kiedy zatrzaskiwały za sobą drzwi zaparkowanego w ukryciu samochodu. Przeklęty kolor. Za bardzo rzucał się w oczy.
Brak komentarzy:
Stan Lee patrzy na to, co piszesz...
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.