Zemsta to najpotężniejsza niszczycielska siła
wszystkich Dziewięciu Światów. Zemsta jest w stanie zatruć Yggdrasil od
wierzchołka po najdrobniejsze korzenie, jest w stanie przemienić każde piękno w
gnijącą brzydotę, jest w stanie zmiażdżyć, roztrzaskać i obrócić w proch każdą
świętość, każdą wartość i każdą najczystszą nawet relację. Zemsta, niczym
Saturn i rewolucja razem wzięci, pożera własne dzieci, ale tylko pod jednym
warunkiem – jeśli poddający się sile ślepego, bez końca wzbierającego gniewu
nie potrafią żyć z nim w zgodzie. Jeśli pozwalają kontrolować się własnemu
obłędowi, zamiast kierować go przeciwko temu, który w założeniu miał stać się
ofiarą. Jeśli mają skrupuły, jeśli chcą pojednania, jeśli nie są gotowi na
stratę wszystkiego, a ich wzniosłe plany nabicia głowy wroga na halabardę
kończą się kopnięciem w kostkę i ucieczką. Zemsta to najcudowniejszy prezent,
jaki sam sobie może wręczyć silny człowiek.
Kłamca ułożył już swój plan zemsty – długofalowy,
rozsądny i doskonały. Doskonale szła również jego realizacja, dopóki na scenę
nie wkroczył tajemniczy złoczyńca, który swoimi działaniami zupełnie przyćmił
Lokiego, a ten w założeniu miał być doskonale widoczny. Widoczny pod postacią
znikających dokumentów, zamieszania, prawdziwego chaosu o nieznanym źródle,
szumu informacyjnego, rozpędzającego się obłędu. Żeby to miało szanse
powodzenia, musiał być jedyną gwiazdą wieczoru, a skoro konkurent nie mógł
przejechać twarzą po betonie pod sceną, Kłamca musiał znaleźć sobie innego
wroga.
Phil Coulson wyprowadzał Lokiego z równowagi. Nie
tylko był podstarzałym kawalerem, który interesował się głównie umięśnionymi
chłopcami w kostiumach przeterminowanych o kilkadziesiąt lat, ale również śmiał
zmartwychwstać. A Kłamca nie lubił, kiedy jego ofiary wracały do świata żywych,
zwłaszcza jeśli same prosiły się o śmierć, chociaż mogły jej w bardzo prosty
sposób uniknąć – nie występując przed szereg. Mordowania całej załogi
fruwającego Tarczowego cuda nie było przecież w planie, a ten idiota z
syndromem bohatera musiał się wychylać.
Tym razem Phil Coulson był istotnym elementem układanki
– jego śmierć pogrążała S.H.I.E.L.D., który bez najwierniejszego giermka i
najlepszego agenta w jednym stawał się całkowicie bezradny wobec niewidzialnego
wroga. Agencji zaszkodzić mogła jeszcze bardziej strata wiernego i
nieśmiertelnego sojusznika w postaci Sif, która sama w sobie nie była dla
Tarczy istotna, ale utrzymywała w ryzach Thora. Podobno. I podobno była dla
niego ważna, on zaś podobno ważny był dla S.H.I.E.L.D.-u. Urocza zależność, z której
Kłamcy żal było nie skorzystać.
Drobna korekta planu działania, a cieszy jak
rozpierducha z udziałem kosmicznej armii i flotylli dziwacznych statków
obdarzonych szczątkami własnego intelektu i bardzo dużą siłą.
Po co? A to musi być jakiś cel? Czyste,
odpowiednio ukierunkowane szaleństwo i chęć szkodzenia nie wystarczą? Te
midgardzkie standardy czynienia zła nigdy nie przestaną Lokiego zadziwiać. I to
szukanie podtekstów, drugiego dna, filozofii. Bezsens, w dodatku
przekombinowany. Kłamca chciał jedynie opaść na wygodny obłoczek zemsty,
zanurzyć w nim ręce, zamknąć oczy i cieszyć się chwilą, zapominając po pewnym
czasie, do czego to wszystko miało w założeniu prowadzić. Proste. Zbyt proste
jak na percepcyjne możliwości mieszkańców Midgardu, którzy nie rozumieli idei
zemsty dla samej zemsty, bez kretyńskiego doszukiwania się głębi.
Phil Coulson parkował samochód w sektorze gwiazd,
w rzędzie największych VIP-ów Tarczy, którzy mieli nie tylko plakietki ze
zdjęciem i nazwiskiem na słupie przy swoim wyznaczonym miejscu, ale i – co
ważniejsze – najbliżej do windy. I najbliżej do całego arsenału kamer
monitoringu, więc nie dało się tak po prostu zjechać na dół w agenckim przebraniu,
podłożyć wyprowadzonego z magazynu materiałów siejących zagładę niewielkiego
(ale skutecznego) ładunku i odejść w swoją stronę, nie zwracając na siebie
niczyjej uwagi. Kłamca nie musiał jednak działać konwencjonalnymi metodami, a
błogosławieństwo boskich możliwości zawierało w swoim arsenale pojawienie się
za samochodem Coulsona, całkowicie poza zasięgiem kamer, podłożenie ładunku i
rozpłynięcie się w powietrzu.
To był, swoją drogą, cudowny wynalazek, stworzony
przez Tarczowych speców w jednym tylko celu – spektakularnego, niepozostawiającego
śladów i skutecznego wysadzania samochodów. Elementy ładunku rozkładały się
zaraz po wybuchu i mieszały z bałaganem powstałym po samej eksplozji.
Pistolet z lufą skierowaną w stronę strzelającego.
Doskonale.
*
Błysk świateł karetek skutecznie uniemożliwił
spokojny sen mieszkańcom tej części Nowego Jorku. Większość z nich od dobrych
czterdziestu minut stała w oknach, obserwując uważnie jak kilkunastu
sanitariuszy i cała rzesza agentów Tarczy uwija się jak w ukropie wokół
zniszczonego doszczętnie samochodu Phila Coulsona. Nie było pewności, czy bomba
w aucie jednego z najbardziej znanych agentów była kolejną częścią demonicznego
planu osoby stojącej za zniknięciami mutantów i klonami Mścicieli, ale prasa
już dopowiadała swoje, tłocząc się przy taśmach oddzielających miejsce
zdarzenia od całego tłumu gapiów. Sif nie była do końca pewna gdzie jest, więc
nerwowo wyglądała zza ramienia jednego z ratowników, siedząc na brzegu karetki.
Jej obrażenia były na tyle lekkie, że nie było
konieczności zabierania jej do szpitala. Zaledwie kilka zadrapań i parę
plastrów, które jeden z sanitariuszy uparcie próbował jej przykleić w odpowiednich
miejscach. Do drobnych ran była przyzwyczajona, w końcu na polach bitwy
zdarzały jej się poważniejsze wypadki. Bardziej niż o siebie, martwiła się o
Coulsona i Kate. Żadna z osób biegających wokół wraku samochodu nie chciała jej
udzielić żadnych informacji na temat ich stanu. Była gotowa nawet zapomnieć o
całej sprzeczce z Agentem, choć rozpoczęta w siedzibie Tarczy rozmowa nie
dawała jej spokoju.
- Naprawdę, nie może mi pan powiedzieć tylko, czy
wszystko z nimi w porządku? Obiecuję, ze dam się nawet zapakować do szpitala na
całą dobę, tylko proszę mi powiedzieć, czy nic im nie jest... - mruknęła niemal
błagalnie, gdy starszy sanitariusz po raz setny świecił jej latarką w oczy. –
Mówiłam już panu, nic mi nie jest. Nic mnie nawet nie boli, to tylko parę
draśnięć.
Pewnie jeszcze długo próbowałaby przekonać go o
nieszkodliwości poniesionych w wyniku wypadku obrażeń, gdyby jej uwagi nie
przykuł jeden z agentów. Stał przy wraku samochodu i krzyczał coś na tyle
głośno, że wszyscy zgromadzeni na miejscu niemal od razu wbili w niego
spojrzenia. Dopiero po chwili dotarło do niej jednak, co tak naprawdę
wykrzykuje mężczyzna. Może nie było to zbyt profesjonalne i z pewnością nie
było godne Agenta Tarczy, ale ów mężczyzna z pełną stanowczością wygłaszał
swoje opinie na temat wypadku, rzekomo spowodowanego przez Sif. Odsunęła
delikatnie sanitariusza i stanęła na nogi próbując lepiej wsłuchać się w wypowiadane
słowa. W tym samym czasie z drugiej karetki wychyliła się postać Coulsona,
który również z uwagą przysłuchiwał się agentowi. Po krótkiej chwili przeniósł
swoje spojrzenie na Sif i szepnął coś do dwójki swoich ludzi stojących obok
niego.
- Co...? To... To jakieś bzdury – mruknęła pod
nosem nie mogąc uwierzyć w to co słyszy.
James Stephenson nie został wybrany bez powodu;
nie ślepy traf zdecydował o jego losie, ale pielęgnowane przez lata przymioty.
James Stephenson po prostu nie chciał zmądrzeć – zdecydowanie wolał rozwiązywać
problemy siłą, a do jej użycia miał wyjątkowe predyspozycje. Był po prostu
agencyjnym tłukiem, w końcu każda poważna organizacja potrzebuje tarana z
zakazaną mordą, który jednak nie pozabija wszystkich dookoła, kiedy dostanie
broń do ręki. S.H.I.E.L.D. miał Jamesa Stephensona, jego zaciętą minę,
skłonność do walenia w ryj przed dzień dobry i zadziwiające tempo biegu –
pokonanie odcinka pomiędzy wrakiem samochodu a karetką zajęło mu tylko kilka
sekund.
- Od kiedy ci wszyscy kretyni zaczęli spadać z
nieba i traktować naszą pieprzoną planetę jako domek letniskowy, non-stop coś
się dzieje! Idiota w hełmie z rogami rozwala pół miasta i morduje kilkaset osób
w ciągu jednego dnia, idiota z młotkiem panoszy się jak książę i tak naprawdę
tylko szkodzi, a gdziekolwiek ty się pojawisz, coś wybucha i zawsze są w to
zaangażowani nasi ludzie! ZAWSZE! Macie swój piękny Asgard, siedźcie tam i
podziwiajcie widoki, bo nikt was tutaj nie potrzebuje, zwłaszcza jeśli
zajmujecie się rozpieprzaniem wszystkiego dookoła, sprowadzaniem kosmitów na
Nowy Jork albo narażaniem życia agentów!
Kilka chwil zajęło jej wyjście z ogólnego szoku,
który spowodowany był tą listą pobożnych życzeń nieznanego jej agenta. O ile w
normalnych warunkach zwyczajnie zignorowałaby jego krzyk, to nie mogła sobie
pozwolić na jawne oskarżanie ją o spowodowanie wypadku, z którym ona nie miała
nic wspólnego. Zresztą, nie miała nic wspólnego z połową rzeczy, w które
została wplątana wbrew swojej woli.
- To nie była moja wina! - powiedziała szybko,
widząc coraz większe zainteresowanie ich rozmową. O ile nie miała nic przeciwko
temu, że przyglądało się jej kilku agentów i trzech sanitariuszy w średnim
wieku, to już zainteresowanie prasy nie było tym, czego teraz potrzebowała. –
Ten samochód po prostu wybuchł, dlaczego mieszasz do tego mnie albo kogokolwiek
z moich ludzi?
- Czyli masz tu, jak to określiłaś, swoich ludzi,
tak?! A może ci twoi ludzie zajmują się sabotowaniem działań Agencji?! Latacie
po tym mieście i, co ważniejsze, po najlepiej strzeżonych budynkach Tarczy jak
swoi, tłumacząc się idiotyzmami o Odynie i Midgardzie, a wszystkim dookoła wydaje
się to całkiem normalne! Jesteście bandą świrów, którym nie można ufać, bo
jeśli któryś z agentów zostałby posądzony o cokolwiek z twoich przewinień, nie
zdążyłby nawet oddać identyfikatora, bo już leciałby na twarz z roboty, a
tymczasem tobie i całej reszcie kosmicznych koleżków wszystko uchodzi na sucho!
- Ale przecież to nie my! Od początku jesteśmy po
waszej stronie, Thor jest Mścicielem! Przecież my nic... My nigdy... - Sif nie
wiedziała, jak wybrnąć z tej sytuacji, nie wiedziała też jakie słowa przekonają
wyjątkowo rozjuszonego agenta do jej racji. Ratownicy medyczni cofnęli się o
kilka kroków, jakby Sif miała co najmniej zrobić im krzywdę jednym dotknięciem
dłoni. Próbowała odnaleźć w tłumie Phila Coulsona albo Kate, ale ci rozpłynęli
się w powietrzu, jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki. – Nie mamy z tym nic
wspólnego, przysięgam!
- Udowodnij to! Tak jak musiałby to udowodnić
każdy człowiek, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim
czasie i został o coś niesłusznie posądzony! – krzyknął Stephenson, wciąż nie
racząc dziennikarzy nawet jednym spojrzeniem.
Flesze aparatów błyskały, a nagłówki
popołudniowych i jutrzejszych wydań składały się do kupy w głowach
kilkudziesięciu zaaferowanych reporterów. O to chodziło. Chodziło o wielką
awanturę i wielką tajemnicę, która w szczególności zaszkodzi chwilowo osiadłym
w Midgardzie Asgardianom.
Któż lepiej od Kłamcy wiedział, jak trudny był
powrót w niesławie.
- Niby jak?! Jak mam ci to udowodnić?! Thor cały
czas spędza w Avengers Mansion, Lokiego nie widział nikt od dawna, i nie ma żadnych dowodów świadczących o tym,
ze mogłam to zrobić ja... Głównie dlatego, że to nie byłam ja. Odkąd po raz
pierwszy znalazłam się w Midgardzie, zawsze stałam po stronie Thora... Po
stronie Tarczy – syknęła, robiąc kilka kroków w jego stronę. – Agent Coulson
doskonale o tym wie.
- Ten sam Agent Coulson, który po raz drugi niemal
nie zginął dzięki asgardzkiej ochronie.
- Nie masz prawa wysnuwać tak daleko idących wniosków,
jeżeli nie chcesz słuchać prawdy na temat tego, co się naprawdę stało –
mruknęła wściekle, mierząc go spojrzeniem. – Nie masz prawa mnie osądzać, jeśli
nawet mnie nie znasz... – dodała, mijając go i idąc w kierunku ciemnej uliczki.
Czuła na sobie wzrok zgromadzonych na ulicy tłumów i wciąż słyszała za sobą
irytujący dźwięk aparatów fotograficznych.
*
Skierowanie wszelkich podejrzeń na Asgard nikomu
nie mogło wyjść na dobre. Oczyma wyobraźni widziała jutrzejsze nagłówki gazet
sugerujące, że to Thor z całym asgardzkim zapleczem, stoją za całym złem, które
ostatnio postanowiło wypełznąć na ulicę. Chciała się wytłumaczyć, jakoś wybrnąć
z całej sytuacji, ale nie miała żadnych dowodów poświadczających jej
niewinność. W dodatku jakikolwiek kontakt z Thorem był w tym momencie niemal
niemożliwy, bo była więcej niż pewna, że nawet jeżeli Tarcza nie wzięła na
poważnie słów swojego agenta, to i tak z pewnością obstawiła okolice Avengers
Mansion. Sif miała jedno wyjście – zniknąć, przynajmniej na kilka godzin. Nie
pokazywać się, nie wychylać, po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Wiedziała, ze
jeśli Coulson (albo którykolwiek z jego ludzi) będzie chciał ją znaleźć, to i
tak to zrobi. Pozostawało jej tylko czekać na dalszy rozwój wypadków.
Niewielki, zatęchły pub w podejrzanej dzielnicy
wydawał się być idealnym miejscem na schowanie się przed całym światem. Pchnęła
mocno metalowe drzwi i od razu skierowała się do baru, za którym stał niecałkiem
już młody barman.
- Co podać, złociutka? – powitał ją i uśmiechnął się,
ukazując rząd zepsutych, nierównych zębów.
- Cokolwiek. Może być podwójna wódka... Z lodem –
dodała, a mężczyzna od razu chwycił jedną z większych butelek.
- Ciężki dzień, co? - Wskazał wolną ręką na świeże
zadrapania na dłoniach. – Ale spokojnie, jutro będzie lepiej - dodał wesoło,
stawiając przed nią pełną szklankę.
- W tym problem, że chyba będzie tylko gorzej. - Przesunęła
w jego stronę pięciodolarowy banknot, po czym chwyciła szklankę i ruszyła w
stronę jednego ze stolików, stojących w tylnej części knajpy. Usiadła na jednym
z rozlatujących się krzeseł i od razu wzięła solidny łyk chłodnego napoju.
Słysząc, że ktoś odsuwa krzesło stojące naprzeciwko niej, jedynie obróciła
szklankę w dłoni.
- To nienajlepszy moment.
Kłamca znał odpowiedni moment. W końcu sam go
zaplanował, a kilka długich i obfitujących w okazje do ćwiczeń stuleci nauczyło
go nie popełniać błędów w rozeznaniu na terenie wroga i prowadzeniu działań
zaczepnych. Nikt nie będzie szukał Sif, bo to nie ona kwitła na masowo
przecenianych kubkach, koszulkach i długopisach, ale jego fotogeniczny,
idealnie wymiarami dopasowany do szklanego ekranu brat, a więc i to nie asgardzka
wojowniczka ściągnie na siebie oczy kamer, ale asgardzki tłumok.
Dał jej czas na znalezienie bezpiecznej kryjówki,
na odszukanie odpowiednio ciemnej nory do zagrzebania się i przeczekania
medialnej nagonki, na wciśnięcie się w sam kąt dusznej sali i zniknięcie pośród
papierosowego dymu i oparów z taniego piwska. Miała swoje czterdzieści kilka
minut na uspokojenie oddechu, rozmasowanie bolących miejsc i dokładne owinięcie
się skórzaną kurtką. Był z nią cały czas – jako niezbyt rozgarnięty
dziennikarz, który przez kilkaset metrów szybkiego spaceru w niekonkretnym
kierunku usiłował jeszcze robić jej zdjęcia, jako trójka przypadkowych
przechodniów, podążających przypadkowo w tym samym przypadkowym kierunku, jako
początkujący biznesmen, wciąż jeszcze mieszkający w kiepskiej okolicy, bo
dopadł go dylemat pomiędzy drogim garniturem a przyzwoitym mieszkaniem. I teraz
też był z nią – jako Loki. Loki w dobrze skrojonym garniturze, ze szklanką
niskogatunkowej whiskey w ręce, bez zbroi, peleryny, hełmu z rogami i
zainteresowania wokół tych niepasujących do współczesnej midgardzkiej mody
męskiej atrybutów.
- To doskonały moment, Sif.
Podniosła wzrok i wstrzymała oddech. Gdyby
okoliczności były inne, z pewnością wywróciłaby chybotliwy stolik i próbowała
dorwać się do jego gardła, choćby miała to przypłacić zwróceniem na siebie
uwagi, której teraz nie potrzebowała. Z pewnością chwyciłaby jakikolwiek ostry
przedmiot, by w efekcie wbić go w jakiekolwiek miejsce na ciele Lokiego.
Zamiast tego jedynie ponownie opuściła głowę i z uwagą spojrzała na swoje
poranione dłonie, zupełnie jakby miała znaleźć w nich jakąkolwiek odpowiedź na
dręczące ją pytania.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać – odpowiedział, czując jak
podstępny, dobrze skomponowany z jego twarzą uśmieszek wycofuje się do domysłu.
Omiótł spojrzeniem jej przygnębioną twarz, jej podrapane, niespokojne dłonie i
zawiesił wzrok na przymkniętych oczach. Była zaszczutą, zdenerwowaną
dziewczynką, która nie mogła wrócić do domu i tęskniła nawet za bólem
polewanych eliksirami świeżych bitewnych ran. Była celem idealnym.
- Już dawno przestaliśmy mieć powody do wspólnych
rozmów, Loki. Zdradziłeś swojego Ojca... Swojego brata... Nas wszystkich. Na
własne życzenie straciłeś prawo do jakichkolwiek rozmów ze mną. - Zacisnęła
dłonie w pięści, patrząc na niego uważnie.
- A teraz mój ojciec nie martwi się twoim losem od
kiedy opuściłaś Asgard. Thor natomiast nie interweniuje w twojej sprawie,
chociaż wszystkie media z uporem maniaka odtwarzają nagranie, na którym pomiata
tobą żałosny Midgardczyk. Tobą, boginią!
- Thor musi teraz dbać o siebie. Jest oskarżany
przez ludzi, których tak kocha, nie jest mu łatwo... - Pokręciła głową,
próbując ze wszystkich sił usprawiedliwić Gromowładnego, poczym upiła łyk wódki.
– Odyn nigdy nie mieszkał się w sprawy Midgardu, dlaczego miałby to robić
teraz? A ja... Ja nie jestem boginią. Nie tutaj.
- Jak możesz na własne życzenie pozbawiać się
siły, którą mogłabyś dysponować? Jesteś boginią, jesteś wyjątkowa i niegodna
obrywania w twarz od midgardzkiego prostaka, którego powinnaś była zabić i
którego zabiłabyś, gdyby nie ten niedorzeczny pomysł z opuszczeniem Asgardu.
- Zabiłabym i co? - powiedziała szybko. -
Sprowadziła wojnę na Asgard? Oni tylko czekają, Loki. Tylko czekają na
wskazanie winnych, których mogliby pociągnąć do jakiejkolwiek
odpowiedzialności. Tylko czekają na jeden niewłaściwy ruch. Nie obchodziłoby
ich to, ze to nie my za tym stoimy. - Zawiesiła głos, lustrując uważnie jego
twarz. - Przybyłam tu za nim. I nie mogę działać na jego niekorzyść. Wiesz, ile
dla niego znaczą, wiesz ile poświęcił, żeby do nich wrócić. - Przełknęła głośno
ślinę. – Nie potrzeba nam kolejnej wojny, nie takiej przeciwko sobie.
- Nie chcę wojny. Nawet gdybym chciał, musiałbym
ją sam tu sprowadzić, bo Midgardczycy nie są w stanie zaatakować żadnego z pozostałych
światów, są zbyt słabi, zbyt zamknięci na prawdę o wszechświecie, której nie
widzą. Widzą tylko to, na co pozwalają im teleskopy i komputery, nie chcą
naszej mądrości… Prawdziwej mądrości. Nie czułaś się traktowana jak idiotka,
kiedy próbowałaś opowiedzieć komukolwiek tutaj o Asgardzie?
- Czułam się tak samo jak podczas próby obsługi
komputera po raz pierwszy. Czego ty tak naprawdę chcesz, Loki? I jak mnie tu
znalazłeś? Sądziłam, że po naszym ostatnim spotkaniu raczej raz na zawsze
zejdziesz mi z drogi.
- To nie jest nasze miejsce – powiedział,
ignorując zupełnie jej wcześniejsze słowa i po raz kolejny obracając szklankę w
dłoniach. Ta była jedynie peleryną niewidką, dzięki której stawał się po prostu
kolejnym klientem podrzędnej knajpy. Pewnie takim, który zabłądził w drodze z
dzielnicy finansowej, ale mimo wszystko wciąż tylko elementem wystroju,
ładniejszym od większości pozostałych. – Jeśli Thor chce siedzieć ze swoimi
ukochanymi ludźmi, niech siedzi, niech daje się tłamsić i dopasowywać do ich
standardów. Jesteśmy wyżej w hierarchii nie bez powodu, a ty jesteś lepsza niż
to, lepsza niż tania wódka w taniej szklance i zapijaczone ryje dookoła. Lepsza
niż pierwszy lepszy agencik, który może zrobić z tobą co chce i skierować twoją
wyższość przeciwko tobie.
- Przestań! - poniosła głos, na krótką chwilę
zwracając na siebie uwagę kilku klientów. Ci jednak stwierdzili, że są
przypadkowymi świadkami zwykłej kłótni dwójki znajomych, więc jedynie powrócili
do brudnych kufli piwa i cicho puszczonego meczu na jednym z wielkich
telewizorów wiszących pod sufitem.
Choć bardzo nie chciała tego słuchać, Loki miał
rację. W Midgardzie była jedynie zwykła dziewczyną, która próbowała zawojować
świat. Niestety, ten świat jej nie chciał, nie potrafił jej zrozumieć i, przede
wszystkim, nie traktował jej tak, jak powinien. W Asgardzie była kimś, była
bóstwem, podziwianą wojowniczką. Na jej widok ludzie pochylali głowy, a wielu
marzyło by stanąć z nią ramię w ramię na polu bitwy. Tutaj mogła jedynie
zdobywać kolejne sale treningowe, bo nikt z Tarczy nie powierzyłby jej żadnej
misji. Nie była jednym z nich, była jedynie dziwną znajomą Thora, która mocno
trzymała kciuki, podczas gdy on zdobywał uwielbienie tłumów. Była tłem,
drugoplanowym bohaterem; i znosiła to dobrze, dopóki ludzie, których uważała za
przyjaciół, nie zaczęli się od niej odwracać plecami. A Thora nie było obok,
kiedy najbardziej go potrzebowała.
- Nie mam racji? Przeżyłaś kilkaset lat chwały,
żeby skończyć w tym rynsztoku, gdzie nikt nie traktuje cię z należytym
szacunkiem i nikt nawet nie próbuje cię zrozumieć? – pytał, dopasowując ton i
wyraz twarzy do roli skruszonego partnera, który właśnie zabrał się porządnie
za podkulanie ogona. Oboje dobrze wiedzieli, że to gra, która nie byłaby
potrzebna, gdyby okoliczności rozmowy ich do niej nie zmuszały.
- To był mój wybór Loki. Nikt nie zmuszał mnie do
przybycia tutaj. Nikt nie kazał mi podążać za Thorem. To była moja własna
decyzja... - powiedziała całkiem spokojnie, zdając sobie sprawę z własnego
położenia. Nie mogła bezczynnie czekać w Midgardzie na dalszy rozwój wypadków,
nie mogła też wrócić do Asgardu, bo jej nagła ucieczka mogłaby zostać
potraktowana jak zwyczajne przyznanie się do wszystkiego, o co została
oskarżona. Była zawieszona między dwoma
światami, między lojalnością wobec Thora a chęcią zmiany wszystkiego, choć był
to prawdopodobnie najgorszy czas na jakiekolwiek zmiany. - I teraz muszę
ponosić jej konsekwencje.
- Czy jego miłość naprawdę jest taka szczera i
wielka, skoro nie obchodzi go, czy chociażby odpowiada ci to miejsce? Nie
wydaje mi się.
- Miłość? Jaka miłość? - prychnęła, próbując ukryć
narastające w głosie rozżalenie. - On kocha tylko tych ludzi... Kocha ich
codzienne zajęcia i to, jak przejmują się drobnostkami, chociaż wcale nie
powinni. Kocha ich historię i ich przyzwyczajenia, chociaż nie rozumie połowy
rzeczy, które robią. Nigdy nie mogłam konkurować ze śmiertelnikami... Chyba na
siłę próbowałam sobie wmówić, że mój pobyt tutaj coś zmieni - przytaknęła sama
sobie, po czym dopiła wódkę i wstała z miejsca. – Miłości nie ma Loki. Nigdy
jej nie było.
Dawno niewidziany uśmieszek powrócił na swoje
prawowite miejsce, a Loki przelał zawartość swojej szklanki do tej, która
została na stoliku. Może resztki czterech kostek lodu zneutralizują nieco smak
tej paskudnej whiskey, na pewno za to zatrzymają Sif jeszcze przez kilka chwil,
Kłamcy pozostawiając możliwość zrealizowania planu bez konieczności jego
zmiany.
- Usiądź, proszę.
Spojrzała najpierw na szklankę, później na Lokiego
i westchnęła pod nosem, odgarniając z czoła kilka kosmyków ciemnych włosów.
- Jestem zmęczona. Najpierw ta głupia teczka,
potem ten wypadek... Chce odpocząć. Położyć się w średnio wygodnym łóżku i po
prostu odpocząć, więc może odłożymy tę rozmowę na inny termin, co? Pamiętasz
naszą walkę z Lodowymi Olbrzymami? Dzisiejszy dzień był znacznie gorszy.
- Mam bardzo wygodne łóżko, mieszkanie na uboczu i
wino, którego smak będzie ci się dobrze kojarzył. Żadnych komputerów i żadnych
dziennikarzy. Zapraszam.
Parsknęła śmiechem, poczym powoli usiadła na
niewygodnym krześle i nachyliła się nieco w stronę Lokiego. Przez dłuższą
chwilę w milczeniu wpatrywała się w jego twarz, którą za dawnych czasów
widywała tak często, po czym wsparła głowę na ręce i uśmiechnęła się lekko.
- Naprawdę sądzisz, że po tym wszystkim, co razem
przeszliśmy, co zrobiłeś i powiedziałeś, po tym jak ściągnąłeś na Nowy Jorku
hordę kosmitów, jak przejąłeś władzę w Asgardzie i jak sprzymierzyłeś się z
wrogami, przyjmę twoje zaproszenie na spędzenie chociażby jednej godziny w
twoim mieszkaniu z wygodnym łóżkiem i dobrym winem?
- Tak, dokładnie tak sądzę – stwierdził,
podkreślając odpowiednio pewność w swoim głosie. Nie miał pojęcia, jak długo
metoda ‘na bezczelnego chłopca’ była w stanie działać, ale z szeregu badań
terenowych i prób wynikało, że kobiety pewność kręciła o wiele bardziej niż
opowieści o lękach. Przynajmniej te przy zdrowych zmysłach, nieskrzywione przez
gazetowe wydania melodramatów dla gospodyń domowych. – W obecnej sytuacji? Masz
do wyboru mnie lub błąkanie się po Nowym Jorku, dopóki emocje nie opadną.
Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co
powiedział. Jeśli Tarcza faktycznie brała ją pod uwagę jako potencjalnego
sprawcę całego zamieszania, jej mieszkanie z pewnością było obstawione. Jeśli
miała pod oknami przynajmniej jeden samochód S.H.I.E.L.D-u, mogła zapomnieć o
jakimkolwiek odpoczynku, bo służbowe auta podwładnych Coulsona w tej sytuacji
oznaczały jedynie kłopoty. Z drugiej strony, pomoc zaoferowała jej osoba, po
której kompletnie by się tego nie spodziewała. Musiała przyznać, że na miejscu
Lokiego widziała raczej Thora albo kogokolwiek z asgardzkich wojowników, ale
nie Kłamcę, który najwyraźniej wyciągał w jej stronę pomocną dłoń. Ile było w
tym prawdziwej troski o jej osobę, a ile ukrytych zamiarów? Nie miała czasu na
zastanawianie się nad takimi szczegółami. Zawsze mogła po prostu wbić mu w
szyję kuchenny nóż. Nie czekając na choćby jeszcze jedno słowo niespodziewanego
towarzysza, zapięła skórzaną kurtkę i ruszyła do wyjścia, dając sobie tym samym
kilka dodatkowych chwil do namysłu.
Chłód nocnego Nowego Jorku nie zachęcał do
spacerów. Sif zrobiła zaledwie kilka kroków w stronę najbliższej stacji metra,
kiedy uświadomiła sobie, że tak naprawdę, nie przyjmując propozycji Lokiego,
skazuje się na chwilowe życie pod obserwacją. Nie mogła zaszyć się u Kate, bo
była na takim samym cenzurowanym jak ona. Wyciągnęła z kieszeni telefon i
zerknęła na ostatnio wybierane połączenia. Wśród pierwszych pozycji rzucił jej
się w oczy numer Demolki. Bezwiednie nacisnęła zieloną słuchawkę, tylko po to,
żeby od razu się rozłączyć. Nie mogła przecież narażać na podejrzenia kogoś tak
ściśle związanego z Tarczą.
Kłamca obserwował Sif przez szybę, która
wyznaczała standard czystości szkła w tym lokalu. Przyglądał się jej, kiedy
kręciła się w kółko, wydeptywała dziurę w chodniku i wpartywała się wyświetlacz
telefonu, jakby tam miała nagle odnaleźć kogoś, kto zechce ją przyjąć w tej
beznadziejnej sytuacji. Siedział na swoim miejscu, gotowy do kontaktu
wzrokowego, gotowy do biegu – z napiętymi mięśniami i neutralnym wyrazem
twarzy. Jakby się martwił, jakby się zastanawiał, jakby właśnie walczyli z
kryzysem związku.
Była w kropce, a ludzie w kropce mogli jedynie
usiąść na krawężniku i bezsensownie wpatrywać się w przestrzeń przed sobą. Może
z asgardzkimi bogami było tak samo? Może powinna podkulić ogon i wrócić do
ojczyzny, przyznając tym samym, że Midgard nie był najlepszym pomysłem na
krótkie wakacje? Powinna zostawić Thora, wyimaginowany obraz luźnej współpracy
z Tarczą i całe to przywiązanie do midgardzkich ekspresów do kawy. Odwróciła
się w stronę baru i przez krótką chwilę przyglądała się siedzącemu wewnątrz
zatęchłego pomieszczenia Lokiemu. Mimo całego zła, które niewątpliwie
wyrządził, mimo tego jak bardzo go nienawidziła, był w tym momencie najbliższą
jej osobą, co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Bo jeśli to właśnie Kłamca
oferował jej pomoc, to czy mogło być w ogóle gorzej?
Wyciągnęła przed siebie rękę i machnęła na
nadjeżdżającą taksówkę, mając nadzieję że taksówkarz nie działa w zmowie z
Tarczą i że ze środka samochodu nie wyskoczy na nią dziennikarz albo co gorsza
– Wrzeszczący Anonimowy Agent.
To był sygnał, na który Loki tak wiernie czekał za
brudną szybą. Znikający klient nie był tym, do czego przyzwyczajeni byli stali
bywalcy tego lokalu, ale jednocześnie nie przyglądali się na tyle dokładnie,
żeby zauważyć nagle pojawiającego się za oknem bliźniaka w trochę innym
garniturze. Kiedy pierwszy Kłamca wstawał od stolika, wychodził z knajpy i za rogiem
rozpływał się w powietrzu, drugi łapał Sif za rękę, obejmował ją ramieniem,
przyciągając tym samym do siebie, i serwował jej pocałunek godny skruszonego i
wyjątkowo namiętnego kochanka.
Ich przedstawienie trwało w najlepsze, realizacja
jego planu również.
Tego się nie spodziewała, w zasadzie nie
spodziewała się niczego, co miało miejsce odkąd opuściła tymczasową siedzibę
sztabu kryzysowego Tarczy. Nie spodziewała się wypadku, nie spodziewała się
przypadkowej sensacji, ani pojawiającego się przy jej stoliku Lokiego. Nie
spodziewała się też tego, co właśnie zrobił i mimo szczerych chęci
wypowiedzenia choćby jednego słowa, jedynie odsunęła się na wyciągnięcie
ramion. Sif była w szoku, a to nie zdarzało się zbyt często.
- Idziesz? – zapytał, dając taksówkarzowi znak,
żeby odjechał, co ów niezwłocznie uczynił. Grzebanie ludziom w umysłach było
chyba zakazane, ale to przecież tylko delikatna sugestia i interes wart kilku
dolarów, nie zaś wielkie przestępstwo. Z
drugiej strony… Czy Kłamcę w ogóle interesowało, co było dozwolone i dobrze
widziane?
Choć było to z pewnością przejawem szaleństwa bądź
urazu głowy spowodowanego wypadkiem, Sif przytaknęła w milczeniu, zaciskając
lekko dłonie. Była niemal pewna, że początkowy brak jakichkolwiek większych
powypadkowych ran był jedynie pozorny, bo z pewnością miała ciężki krwotok
wewnętrzny, skoro zaczęła podejmować tak głupie decyzje.
Zwalenie winy na samochodową bombę było w tym
momencie idealnym rozwiązaniem.
- Nie wiem, czy powinnam ci ufać.
- Masz kogoś innego, komu mogłabyś zaufać?
Brak komentarzy:
Stan Lee patrzy na to, co piszesz...
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.