28 sierpnia 2013

Rzecz o paranoi

bo czasem domysły groźniejsze są od faktów...

     - Kate, zadzwoń do Bartona, powiedz mu że mamy coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego. Niech tu przyjedzie i po prostu to zabierze, albo niech wyśle kogoś... Kogokolwiek. Nawet Phila Coulsona!
     Okay, umówmy się: wszystko było tylko przeklętym rachunkiem prawdopodobieństwa. Świat był miejscem działań i liczb ustawionych w kolejności gwarantującej dojście do jasno określonego punktu. Każde niepowodzenie, każdy odniesiony sukces, każda wątpliwość, pewność, wyznanie i... kłamstwo. Chaos u stóp największego porządku. Więc skoro to prawdopodobieństwo decydowało o tym, co spotykało człowieka w nędznym ochłapie wieczności, jaką mu dano, cholernie niesprawiedliwie byłoby mu na to ot tak zezwolić. Czasem nielogiczne działanie, zachowanie, któremu daleko do odpowiedzialnego i pakowanie butów między czyjeś drzwi okazywało się najlepszym z możliwych wyjść, by skutecznie pokazać założeniom środkowy palec. Drugą z niepodważalnych prawd było natomiast to, że jeśli coś miało pójść nie tak, to z pewnością tak będzie.
     Kate i Sif stanowiły idealny dowód na to, że czasem ktoś rodził się ze wzmożoną potrzebą przyciągania kłopotów i doszukiwania się komplikacji wszędzie tam, gdzie ich nie było. A przynajmniej nie powinno być. Duet  skutecznie ograbiający rzeczywistość z resztek zdrowego rozsądku. O ile takie w ogóle istniały jeszcze w obrębie ich prywatnego świata. Świata, od którego inni, dla ich własnego bezpieczeństwa, powinni trzymać się możliwie jak najdalej.
     Nikomu nie przyszło jednak do głowy, że pozornie zwyczajne spotkanie w kawiarni opiewające w litry przesłodzonej kawy, czekoladowe ciastka i niezliczoną ilość słów bez najmniejszego znaczenia, zakończy się kolejną katastrofą, w której główną rolę odegra tym razem teczka wypchana po brzegi najpilniej strzeżonymi aktami agentów, podstawowymi informacjami opisujący każdy z aktywnych i nieaktywnych projektów czy nawet plany głównej siedziby Tarczy. Teczka, która wpadła w ich ręce przy okazji splotu kilku niezbyt fortunnych zdarzeń, a której chciałyby pozbyć się tak szybko, jak to tylko możliwe. Wiedziały oczywiście, że żadna z tych informacji nie powinna opuścić czyjeś pilnie strzeżonej szuflady czy sejfu. Wiedziały o tym tak dobrze jak o tym, że dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn, wybiegających za nimi ze wspomnianej wcześniej kawiarni, z całą pewnością nie chcą poprosić ich o numery telefonów czy wspólne zdjęcie.
     Dokładnie dwie minuty później zatrzaskiwały za sobą drzwi garbusa Kate, ruszając z miejsca w towarzystwie przyspieszonych oddechów i nieznośnego pisku opon wwiercającego się w uszy przypadkowych przechodniów. Stary, wysłużony samochód nie był przystosowany do brawurowej jazdy, którą raczono go zbyt często, ale był to prawdopodobnie ostatni punkt na zbyt długiej liście spraw, którymi powinny się teraz przejmować. Zniknęły za zakrętem dokładnie w tej samej w chwili, w której mężczyźni reprezentujący pewnie najmniej przyjazną grupę społeczną zdołali przedrzeć się przez dzielący ich tłum. Kate odetchnęła z ulgą, choć teczka spoczywająca teraz na kolanach Sif nie dawała jej spokoju. Trudno wszakże, by było inaczej. Nie zdarza się codziennie, że  pozycja półetatowego bohatera o podobno wątpliwym systemie wartości, zrzuca na kogoś widmo posądzenia o podróbkę miniaturowego zamachu stanu.
     - Dobra! – wrzasnęła, co sekundę kontrolnie spoglądając w jedno z lusterek - Co to miało być?!
     - A bo ja wiem? Nie znam się na tych wszystkich waszych ziemskich pościgach. Kto to w ogóle widział, żeby dziewczyny musiały uciekać przed jakimiś facetami? Zresztą, ZNOWU! Kate, mam poważne wątpliwości co do naszej znajomości.
     Cóż, Kate - nawet gdyby próbowała - nie mogłaby mieć jej tego za złe. Istniało naprawdę zbyt duże prawdopodobieństwo (sic!), że właśnie takie odczucia powinny towarzyszyć osobie, która nie straciła jeszcze reszty rozumu i jeśli ktoś w tym samochodzie mógł uchodzić za takiego szczęśliwca, szła o zakład, że byłaby to właśnie Sif.
      - Szlag by to trafił. Jakoś nie wydaje mi się, że zależy im na serwetce, którą wyniosłam z tamtej kawiarni, a na cholernej teczce, która wyrosła sobie ot tak, spod ziemi.
     - Mówię ci, dzwoń do Bartona. Niech powie, co mamy robić. Nie ubliżając nikomu, ale ty jesteś tylko POCZĄTKUJĄCĄ młodą dziewczyną współpracującą z Tarczą, a ja tylko turystką z Asgardu. Tutaj trzeba kogoś doświadczonego, więc dzwoń!
     - O nie, na pewno nie! – odmówiła kategorycznie, przywodząc na myśl naburmuszoną pięciolatkę, która usilnie próbuje postawić na swoim, mimo nieodpartej świadomości odgórnego skazania na porażkę. A może to wspomnienie o początkującej, młodej dziewczynie, które wyrwało się z ust jej towarzyszki ubodło ją aż tak bardzo? – Siedzi teraz na końcu świata w jakimś przeklętym Amsterdamie i lepiej dla niego, by w nim pozostał. Poza tym, wiesz ile w ogóle kosztuje takie połączenie?
     - Kate, do jasnej cholery! Goni nas dwóch facetów, którzy z pewnością nie chcą postawić nam drinka, mamy przy sobie dokumenty, które nie powinny wyjść poza siedzibę tarczy, a ty mówisz mi o kosztach połączenia?
     Okay, nie należało to może do dowodów potwierdzające jej zdrowie psychiczne, które i tak stanowiło pewnie pole niekończących się spekulacji, ale ktoś powiedział kiedyś, że tonący brzytwy się chwyta. Przyznanie się do wpakowania w kolejną zawodową porażkę zdawało się być jednak niczym, kiedy Kate odruchowo utkwiła spojrzenie w środkowym lusterku, dostrzegając w nich ciemny samochód i znajomą rejestrację. Zbyt znajomą.
     - Moje rachunku wciąż opłaca ojciec. A skoro już o nim mowa, spójrz w lusterko dobrze? Tylko proszę, nie wściekaj się.
Sif potrzebowała chwili, by zrozumieć specyfikę tego wydarzenia, ale Hawkeye nawet przez moment nie łudziła się, że uda jej się wyjść z tego bez udzielania zbędnych wyjaśnień.
     - Chcesz mi powiedzieć, że oprócz podejrzanych typów, którzy chcą nas dorwać, mamy jeszcze „ogon”?
     - Przynajmniej nie będą do nas strzelać, zawsze to jakaś nowość – odparła, przyspieszając delikatnie i bez uprzedzenia skręciła w jedną z bocznych uliczek. – Nie znasz mojego ojca, uwierz, że wolałabyś spotkać tamtych spod kawiarni niż jego, kiedy jest na mnie wściekły. Co swoją drogą zdarza się ostatnio bardzo często. No, ale powiedzmy sobie szczerze, oddałabyś miecz, gdyby ktoś ci kazał?
     - Nie wiem... Pewnie nie, ale co to w ogóle za pytanie? Chociaż... gdyby kazał mi to zrobić Odyn, pewnie głęboko bym się nad tym zastanowiła. W końcu to Odyn, prawda?
     - Nie znam faceta, ale jeśli zmusiłby cię do oddania broni, nie chcę nadrabiać zaległości – odparła zdecydowanie, ponownie nieostrożnie zmieniając kierunek jazdy. Nie chciała ryzykować, ale nie mogła pozwolić też na to, by ochroniarze jej ojca jeździli za nią beztrosko po całym mieście, kiedy w każdej chwili ulica mogła zamienić się w plac bojowy. – Mojemu ojcu nie do końca podoba się to, co robię ostatnio ze swoim życiem. Nazwał to dość... kłopotliwym hobby, rozumiesz.
     - Czy chcesz mi powiedzieć, że twój ojciec niekoniecznie wiedział o tym, że współpracujesz z Tarczą?
     - Niekoniecznie wiedział o mnie cokolwiek, póki moja durna siostra trzymała język za zębami i jakiś skończony idiota nie wpadł na ten pomysł z klonami. Nie uwierzysz, ale kretyńskie gazety wcale nie są aż tak kretyńskie i okazuje się, że czasem całkiem sprytnie łączą ze sobą fakty.
     - I teraz on chce, żebyś przestała wieczorami biegać na treningi i wszystkie potencjalnie niebezpieczne misje – domyśliła się.
      Potencjalnie niebezpieczne było tym określeniem, które stanowczo za bardzo podobało się Kate.
     - Och, na miłość boską – mruknęła w odpowiedzi, wjeżdżając w jedną z tych uliczek, które zazwyczaj dobrowolnie omija się szerokim łukiem - Bredził coś o wątpliwym wychowaniu i oddaniu was wszystkich do sądu, uwierzysz? To przez te cholerne gazety. Zaprosiłam pewną osobę na 4 lipca, później ta sama osoba, a raczej ktoś, kto wyglądał identycznie, pojawił się na kilku zdjęciach w paru szmatławcach, a mój ojciec nie zasila niestety stowarzyszenia Szczęśliwi i Głupi Ślepcy. Podobno obracam się wśród marginesu społecznego, sama rozumiesz....
     - Marginesu? Ja sobie wypraszam, ale ja nie jestem żadnym.. W zasadzie czym jest ten Margines Społeczny?
     Samochód zatrzymał się w miejscu, a Kate walczyła przez moment z silną potrzebą przyłożenia czubkiem głowy w sam środek kierownicy. Zamiast tego otworzyła drzwi i ignorując uczucie braku kontroli nad własnymi stopami, wyszła na zewnątrz.
     - To naprawdę nie jest coś, czym powinnyśmy się teraz zajmować – zapewniła, nieznacznie pochylając się tak, by Sif mogła ją bez przeszkód usłyszeć - A teraz, jeśli pozwolisz, skorzystam z okazji, schowam urażoną dumę do kieszeni i zadzwonię, skoro tak bardzo Ci na tym zależało.

     Kate nie wiedziała, czego dokładnie spodziewała się po nieplanowanej rozmowie z pierwszym właścicielem jej pseudonimu, do którego zdążyła się już przywiązać, ale z całą pewnością nie był to umoralniający monolog, którego musiała wysłuchać. Próbowała coś powiedzieć, ale każda próba kończyła się tak samo.
    - Mogłybyśmy po prostu...
    - Zamknij się. Biurowiec z szyldem kampanii proekologicznej. Skrzyżowanie Dziewiątej Alei i Gansevoort Street w dzielnicy Meatpacking. Pakujcie tyłki  do samochodu i jazda. Radzę się pospieszyć, bo ostatnie czego potrzeba teraz nam wszystkim, to kolejne kłopoty, które nam zapewniacie. Do cholery, Kate, znalazłaś sobie nowe hobby?!
     Był to właśnie jeden z tych licznych momentów, w których Hawkette pragnęła przerwać połączenie i wysłać telefon na bliskie spotkanie z jedną ze ścian, które otaczały teraz ją, Sif i ich samochód.
     - Ciebie też miło było usłyszeć, Clint – odparła ze słodką zajadłością, wsiadała do środka i nie tracąc czasu odrzuciła telefon na tylne siedzenie, nie zaprzątając sobie głowy takimi elementami jak pasy bezpieczeństwa czy spokojne ruszenie z miejsca. Miały się pospieszyć, będą się spieszyć. Choć zapewne zakorkowane, nowojorskie ulice nie miały być dla nich przyjazne.

     Od pewnego czasu tymczasowa siedziba Tarczy mieszcząca się gdzieś między jednym niepozornym budynkiem, a drugim, przypominała istne piekło na ziemi. Nie chodziło o twarzowy ceglany kolor ścian ani nawet o zbyt wąskie korytarze. Atmosfera, która panowała w środku, mogła spokojnie konkurować z tą, która prawdopodobnie odczuwalna była w piekle. Wszyscy agenci chodzili poddenerwowani, telefony dzwoniły bezustannie, a naczelny Pułkownik postanowił rozpłynąć się w powietrzu dokładnie wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny.
     Phil Coulson miał ochotę zwariować, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli on postanowi się poddać, to kilkunastu młodych agentów pójdzie jego śladem. Głównie dlatego spędzał w pracy maksymalną ilość godzin, a w prywatnym mieszkaniu zawiał się tylko wtedy, kiedy kończyła się  dość spora ilość służbowych, zapasowych koszul w szafie. Gdyby wiedział, co czeka go jeszcze tego dnia, prawdopodobnie strzeliłby sobie w głowę jeszcze przed śniadaniem. Powiadomiony przez trzydziestoletniego Agenta Mastersa o tym, ze dwie młode kobiety czekają na niego w gabinecie, musiał podpisać kilkanaście papierów, wypić na szybko kawę i odbyć krótką rozmowę z jedną z wybitnie upierdliwych dziennikarek, zanim dotarł na miejsce. Kiedy stanął pod uchylonymi drzwiami, nie mógł oprzeć się podsłuchaniu krótkiej wymiany zdań między dziewczynami.
     - Sądzisz, że to dziecko, to dziecko Coulsona? - zapytała Asgardianka, przypatrując się jednemu  z kolorowych zdjęć stojących w ramce na coulsonowym biurku. Sif była niemal pewna, że Agent o imieniu Agent spędzał w pracy całą wieczność, więc widok jakichkolwiek dzieci w ramkach, był dla niej tak zaskakujący, że z podziwem patrzyła na blondwłosą dziewczynkę trzymającą w  dłoniach kolorowego misia.
     - Nie, dziecko wymagałoby uwagi, a cała jego uwaga skupia się przecież na związku z Furym - przez krótką chwilę Sif miała ochotę się roześmiać, ale widząc poważną minę swojej towarzyszki, jedynie przytaknęła w milczeniu, biorąc do rąk kolejną ramkę.
     - Może adoptowali i teraz wychowuje je jakaś miła mieszkanka Midgardu?
     - Zapytaj go o to, kiedy łaskawie już się tu zjawi. Na pewno z chęcią ci odpowie, to taki otwarty
człowiek... – Kate wiedziała, że nie ma najmniejszego powodu, by dłużej powstrzymywała falę ironii, która pragnęła wydostać się na zewnątrz.
     - Z drugiej strony, to dziecko powinno być chyba nieco ciemniejsze... Wiesz, żeby nikt nie miał  wątpliwości. - Kate jedynie pokręciła głową ze śmiechem i usiadła za biurkiem Agenta Coulsona,  kładąc przy okazji swoje nogi, gdzieś brzegu drewnianego biurka. Coulson mógł stać dalej i  wysłuchiwać domniemań na temat swojego życia osobistego, ale była na świecie jedna rzecz, która absolutnie wytrącała go z równowagi i powodowała, że nawet „relacje z życia uczuciowego” przestawały być w jakikolwiek sposób interesujące. Tym czymś był brak jakiegokolwiek szacunku do jego rzeczy, a właśnie tak odbierał buty Kate na idealnie czystym biurku.  Nie chcąc czekać  na dalszy rozwój wypadków, z całej siły nacisnął klamkę, co zaowocowało tym, ze panna Bishop mało nie spadła ze skórzanego fotela.
     - Czy możecie mi wyjaśnić, co wy tu robicie?
     - Podążamy za głosem z Amsterdamu!
     - Barton się z tobą kontaktował? Po co? - Coulson spojrzał z zainteresowaniem na Hawkeye, której
mina wyrażała tylko jedno: skrajny foch na życie.
     - Po to - po krótkiej chwili wahania, Sif wyciągnęła z torebki białą teczkę, w której znajdowały się dokumenty dotyczące Tarczy. Gdyby mogła przewidzieć dalszy rozwój wypadków, prawdopodobnie po prostu by się z tym wstrzymała albo wysłała mała paczkę prosto do gabinetu Coulsona, który w tym momencie w skupieniu przeglądał zawartość papierów.
     - Skąd to masz? - zapytał głosem pełnym podejrzeń. W tym momencie wszystko było podejrzane,
a Asgardianka z Ważnymi Dokumentami przy sobie, najwyraźniej wzbudziła w nim szczególne zainteresowanie... I niepokój.
     - W zasadzie to nie wiem, siedziałyśmy z Kate w kawiarni, obok nas siedziało dwóch facetów, którzy mieli identyczną teczkę co ja, z tym, że w mojej były druki dotyczące reklamacji. No i jak wyszłyśmy, to się okazało, że ja mam tą, a oni chyba mają mój kwit na szpilki - mruknęła pod  nosem, zdając sobie sprawę z tego, jak koszmarnie niewiarygodnie zabrzmiała jej wersja wydarzeń.
     Phil Coulson był tego samego zdania i już po chwili zrobił kilka kroków w jej stronę.
     - Jesteś niezwiązana bezpośrednio z Tarczą ani z żadną organizacją rządową... Powiedz mi, jak
to się dzieje, że zawsze jesteś tam, gdzie dzieje się coś dziwnego? - ton Phila nie był miły ani spokojny. Był wręcz przesączony nerwami, które towarzyszyły mu od samego początku całej akcji z klonami i porwaniami mutantów. Każdy był podejrzany, nawet młoda Asgardianka, która o tej pory sympatyzowała z Tarczą.
     - Chcesz mi powiedzieć, że działam na niekorzyść Mścicieli?!
     - A działasz?
     - Coulson, na Odyna! Jestem po waszej stronie! Jakbym nie była, to nie fatygowałabym się tutaj,
żeby przywieźć ci te papiery, tylko zawiozłabym je do tego, z którym według ciebie współpracuje!
Czy w ogóle słyszysz, co ty mówisz?!
     - A może to doskonała zasłona dymna, co? Ty jesteś tutaj, a ktoś swobodnie ściąga kolejne dane z naszych dysków – Coulson nie chciał mówić tych wszystkich rzeczy, ale słowa samoistnie wypływały z jego ust. W normalnych warunkach, nigdy nie posądziłby Sif o współpracę z jakąkolwiek „ciemną stroną mocy”, ale Fury domagał się winnego całej sytuacji, a Phil nie miał nawet pomysłów na to, kto mógłby nim być.
     - To zwykłe oszczerstwa!
     - Nie zaprzeczyłaś.
     - Ani nie potwierdziłam, to kompletne bzdury. Po tym wszystkim co dla was zrobiłam, masz czelność tak po prostu szukać we mnie winnej?
     - Nie szukam winnej, po prostu ciekawi mnie to, że zawsze jesteś tam gdzie akurat dzieje się coś dziwnego... A teraz, kiedy w mieście szaleje grupa sklonowanych Mścicieli, przywozisz mi do gabinetu tak ważne dokumenty, które nawet nie powinny znaleźć się poza Tarczą, a do tego mówisz, że znalazłaś je w kawiarni...
     - Zarzucasz mi kłamstwo? - Sif była niemal pewna, że gdyby tylko miała przy sobie miecz, Coulson straciłby głowę. Agent chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że zarzucanie wojowniczce z Asgardu kłamstwa, traktowane jest jak śmiertelna zniewaga. Kobieta zrobiła kilka kroków w stronę mężczyzny, który wciąż stał niewzruszony na środku tymczasowego gabinetu.
     - … I w dodatku przewiozłyście te dokumenty zupełnie bez ochrony – ciągnął dalej, zakładając przy okazji ręce na torsie. Sif miała szczerą ochotę przywalić mu w sam środek twarzy i pewnie zrobiłaby to, gdyby Kate nie stanęła między nimi, starając się choć trochę załagodzić sytuację.
     - Właściwie to nie byłyśmy aż tak całkiem bez ochrony. - Coulson powoli przeniósł wzrok z Sif na Kate, dając jej tym samym łaskawe pozwolenie na kontynuowanie wypowiedzi. Co prawda miał wrażenie, że po dodatkowej rewelacji, w stylu tych poprzednich, dostanie zawału serca, ale nie mógł teraz pozwolić im tak po prostu wyjść.
     - Jezu, niech pan tak na mnie nie patrzy, tym razem nie zrobiłam niczego głupiego! Mój ojciec źle interpretuje fakty i opłacił kilku nadgorliwych gości w ciemnym samochodzie, którzy chyba nie mają zbyt ciekawego życia, bo interesuje ich moje.
     - Dostałaś ochronę?! To niedopuszczalne! Współpracujesz z Tarczą, jesteś w projekcie Young Avengers! Bierzesz udział w zbyt wielu rzeczach, które nie mogą ujrzeć światła dziennego! Nie  możesz tak po prostu wozić za sobą jakiś goryli twojego ojca! - Agent Phil Coulson zazwyczaj nie  krzyczał, nawet nie podnosił głosu, bo miał to zaprogramowane w ustawieniach fabrycznych. Teraz jednak wyraźnie czuł jak rośnie mu ciśnienie i jak krew pulsuje w żyłach. Nie dość, że miał na głowie mściwe klony i porwania mutantów, to jeszcze jakiś dwóch gości jeździło za jedną z kadetek Agencji, która zaangażowana była w najważniejsze projekty. Przez krótką chwilę miał ochotę wydać rozkaz natychmiastowego rozstrzelania ojca Kate, jej samej, jeżdżących za nią facetów, Sif, a na końcu samego siebie.
     -Tak, bo miałam w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia. Wiem czym to grozi, dlatego zgubiłyśmy
ich jadąc tutaj. Wcale nie są aż tacy dobrzy - nie bardzo wierzył w to wszystko co przed chwilą usłyszał, więc żeby teatralnie nie upaść na ziemię, jedynie oparł się o swoje biurko i wbił w dziewczynę spojrzenie. Nie było to jednak spojrzenie standardowego ciepłego misia, którym dysponował na co dzień. Było to spojrzenie maksymalnie wkurwionego Phila Coulsona, który za kilka sekund rozwali cały świat.
     - Czy ty widzisz co się dzieje, Kate? Nie mogę się zajmować tym wszystkim... Klony, mutanci.. teraz ochrona twojego ojca, która jeździ za tobą wszędzie. Nie mogę sobie pozwolić na to, żebyś bawiła się w kotka i myszkę z dwoma facetami w czarnym samochodzie, którzy zrobią wszystko, żeby nie stracić cię z oczu. Więc przykro mi, ale  musisz zniknąć, rozumiesz? Musisz wyjechać, pomożesz Clintowi w jego misji w Amsterdamie. To ci dobrze zrobi. Podszkolisz się, on będzie miał świetną pomoc. Wszystkim wyjdzie to na dobre.
     - Nie przyjechałam tutaj żeby prosić o pomoc, nigdzie się nie ruszam, tutaj przydam się bardziej!
    - Nie przyda mi się ktoś, kto od jakiegoś czasu ściąga na siebie same kłopoty – spojrzał dyskretnie w stronę Sif, która wciąż miała ochotę zamordować go wzrokiem, po czym ponownie zwrócił się do Kate. - I ktoś, kto nie potrafi wypełniać rozkazów.
     - Może rozkazy były do niczego, a kłopoty wcale nie okazały się takie znowu poważne?
    - Radziłbym pomyśleć nad sensem tych słów, panno Bishop. Osobiście zawiozę panienkę na lotnisko. - powiedział spokojnie, próbując opanować nerwy.
     Phil Coulson czuł wyraźnie jak grunt osuwa mu się spod nóg, czego kompletnie nie umiał powstrzymać, a co denerwowało go niemiłosiernie.
     - Sif, do jasnej cholery, zrób coś!
    - To nie jej wina, że jej ojciec podjął takie a nie inne decyzje.. Ona naprawdę może się tutaj przecież przydać.
      - Podjąłem już decyzję.
     Cholernie głupią decyzję, jak bardzo pragnęła zaznaczyć teraz Kate. Zamiast tego mruknęła pod nosem kilka zupełnie niezrozumiałych słów, nieprzeznaczonych dla niczyich uszu i ostentacyjnie wyszła z jego gabinetu, nie przejmując się tym, iż zgodnie z resztkami poprawności powinna na nich zaczekać. Ostatnim czego potrzebowali, były teraz wewnętrze nieporozumienia i oskarżanie siebie nawzajem, ale skoro sam Phil Coulson nie mógł najwyraźniej zapanować nad tym trudnym do opisania uczuciem, zwanym zazwyczaj paranoją, prawdopodobnie nikt nie mógłby. Przez krótki moment zastanawiała się czy to nie przypadkiem ostateczny dowód na to, że świat nieuchronnie zmierzał do autodestrukcji. Bardzo spektakularnej autodestrukcji, podczas której wszyscy oni dostaliby miejsca w pierwszym rzędzie. Co nie byłoby znów takim złym rozwiązaniem, gdyby tylko niosło to za sobą jakikolwiek sens. Niszczenie nie miało sensu. Podobnie jak jawne manifestowanie teraz własnej wrogości do każdego, kto miał jakikolwiek związek z Philem Coulsonem i Tarczą.
     Wiedziała oczywiście, że nie poleci do Amsterdamu. Pomijając fakt, że Clint Barton, zaraz po jej przylocie, zrobiłby z niej żywą tarczę, miała tutaj do rozwiązania stanowczo zbyt wiele spraw, z istnienia których ani Phil, ani Sif nie zdawali sobie jeszcze sprawy. Machina ruszyła i nikt z nich nie mógł jej już zatrzymać. Niezależnie od tego, co próbowaliby sobie wmówić. Miała sporo czasu, by przemyśleć niezliczoną ilość alternatywnych sposób na szybkie opuszczenie agencyjnego samochodu czy niepostrzeżone wymknięcie się z lotniska, co nie było znowu aż takie trudne.
     Działo się źle i nie pozostawiało to jakichkolwiek wątpliwości. Ktoś - wszystko wskazywało, że bezkarnie - pozyskiwał najważniejsze dane najbardziej strzeżonej agencji Stanów Zjednoczonych, współpracujący ze sobą ludzie oskarżali się wzajemnie, jeszcze inni znikali bez śladu i najwyraźniej nikt nie miał chwilowo głowy do tego, by uporządkować sprawy związane z prześcigającymi się w wysnuwaniu spiskowych teorii gazet.

     Podróż przebiegała w grobowej atmosferze. Kate ani trochę nie zgadzała się z „doskonałym planem Phila”, Coulson z całych sił starał się ukryć swoje zdenerwowanie, a Sif robiła wszystko, by nie udusić agenta pasem bezpieczeństwa. W takich momentach wszystko jest warte uwagi, nawet mały
ekran telewizora wbudowany w dwa przednie siedzenia agencyjnego samochodu. Sif przez dłuższą chwilę bezwiednie wpatrywała się w jeden z nich, po czym z szeroko otworzyła usta, widząc jak Clint Barton masakruje kilku cywili w jednym ze sklepów jubilerskich. Nie raz widziała Hawkeye'a w akcji i była niemal pewna, że to właśnie on stoi pośrodku pomieszczenia i mierzy w jedna z przemysłowych kamer, która po chwili traci obraz.
     - Kate? Czy ty przypadkiem nie dzwoniłaś dzisiaj do Bartona, który siedział w Amsterdamie? Bo... Chyba właśnie próbuje obrabować sklep jubilerski... - wskazała ręką na wielki telebim na jednym z nowojorskich wieżowców i zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, Coulson już trzymał w ręce niewielki mikrofon od przenośnej radiostacji.
     - Tu Agent Coulson, wyślijcie ludzi na róg Czterdziestej Siódmej, Agent... Klon Bartona próbuje
właśnie obrabować tamtejszego jubilera, ja już tam jad...
     Potężny huk, który rozległ się w połowie wypowiadanego przez niego słowa obudził prawdopodobnie pół miasta, a Coulson poczuł jedynie, jak zupełnie traci panowanie nad kierownicą.
     Niewielki ładunek wybuchowy, który został podłożony pod służbowego, czarnego mercedesa,
miał zostać zdetonowany dokładnie na wysokości jednego z niewielkich banków. Samochód niebezpiecznie podskoczył do góry, po czym opadł z całej siły na bok niecałe trzy metry dalej. Przez krótką chwilę zapanowała całkowita cisza. Żaden z przechodniów nie miał odwagi podejść do zmasakrowanego wraku, rzesza gapiów jedynie przyglądała się jak odłamki szkła powoli opadają na nowojorską ulicę. Niektórzy z nich wyciągnęli telefony komórkowe, inni szeptali o zamachu albo brawurze kierowcy.
     Sif powoli otworzyła oczy, czując jak strużki krwi powoli spływają po jej policzku. Przez kilka sekund,  usiłowała skupić wzrok na swoich dłoniach, w które gdzieniegdzie powbijane były odłamki szkła z bocznej szyby. W tle słyszała syreny pogotowia ratunkowego i krzyki ludzi, którzy najwyraźniej zdecydowali się w końcu im pomóc. Jej wzrok spoczął na niewielkim, robiącym sporo szumu, urządzeniu w bezwładnej dłoni Coulsona
     - Agencie Coulson? Agencie Coulson, słyszysz mnie? Phil, odezwij się.
     Chwilę później straciła przytomność.


.....................................................................................................................................................
odautorsko:
K: Nie, Kate z pewnością nie poleci do Amsterdamu. I chyba niestety przegrałam bitwę z akapitami. Gratuluję każdemu, kto zdołał ją wygrać, naprawdę!
Sif chce się wyspowiadać, że co złego to nie ona, bo chociaż jest zawsze tam gdzie coś się dzieje to nie jej wina, a Phil mówi tylko, że dostanie zawału przez tą całą akcję z mutantami i tyle będzie z Agenta o imieniu Agent.
Nie zabijajcie nas, poważnie. 

Brak komentarzy:

Stan Lee patrzy na to, co piszesz...

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.