___________________________________________________________________________
"Poszukiwanie
to wszystko w co wyposażono nas"
na chwilę obecną się zgadza
na chwilę obecną się zgadza
Bruce Banner w laboratoryjnym fartuchu siedział na
laboratoryjnym krześle przy laboratoryjnym stole i oglądał ścianę. Fartuch był
tu czymś w rodzaju peleryny superbohatera, która powiewała dla efektu i nie
służyła do niczego. Prawa fizyki mówiły jasno, że peleryna nie była potrzebna,
a niedogodności jej użytkowania przewyższały aspekty praktyczne. Oprócz efektu
liczył się również element sentymentalny i to właśnie tutaj celował Bruce
Banner, kiedy po przyjściu do laboratorium zakładał swój fartuch, którego nie
lubił, ale skojarzenie z pracą wystarczyło. Gdyby potrzebował kombinezonu
chroniącego przed promieniowaniem, zapewne siedziałby właśnie na podłodze i
produkował interesujące efekty dźwiękowe podczas oddychania przez aparat
tlenowy o zamkniętym obiegu. Tylko wtedy metafora o pelerynie byłaby zbyt
subtelna i trzeba by się odwoływać do tak porażających spraw jak majtki noszone
na spodniach lub hełm ze skrzydłami.
Od kiedy Fury zablokował członkom Avengers
wszystko, co tylko można było zablokować (wyłączając z tego dostęp do magazynu
materiałów biurowych, który mieścił się w wyjątkowo nie-pancernej szafce, oraz
dostęp do służbowych toalet), Bruce Banner właśnie w ten sposób spędzał długie
godziny, kiedy siedzenie w Avengers Mansion przekraczało wszystkie znane
rodzajowi ludzkiemu granice nieznośności. Po prostu przychodził do laboratorium
(bo tu, o dziwo, pozwalano mu wejść – chyba tylko po to, żeby mógł sobie
porysować tymi ołówkami, do których miał nieograniczony dostęp), zakładał ten
przeklęty fartuch i udawał zaskoczenie, kiedy próba logowania do systemu
kończyła się komunikatem o braku uprawnień i blokadzie. Gdyby wierzył w swoją
inscenizację i stawiał na nogi cały szwadron Tarczowych informatyków, mógłby
zostać słusznie uznany za człowieka, który postradał zmysły. Było kiepsko,
skoro zaczynał się powoli zastanawiać, czy to nie byłoby zdecydowanie lepsze
rozwiązanie.
Oszaleć i zacząć uznawać biel sufitu za
fascynującą. Ba – widzieć na niej fascynujące rzeczy. Genialne.
Wielu osobom wydawało się, że Bruce Banner je lubił,
a wniosek ten wyciągały one zapewne z braku jawnej niechęci, którą w
superbohaterskich realiach okazywano sobie wyjątkowo ochoczo, kiedy tylko
nadarzała się taka okazja. Rozmówcą również był podobno niezłym, pewnie z uwagi
na wykorzystywanie dziesięciu procent limitu na ilość wypowiadanych słów i
umiejętność utrzymania neutralnego wyrazu twarzy przez dostatecznie długi czas.
Regularnie obiecywał sobie, że w końcu zacznie zniechęcać do siebie ludzi i
regularnie nic z tego nie wychodziło, więc pełnił w drużynie Mścicieli rolę
studni bez dna i spowiednika, na raz.
Keith Remsen dołączył do wspomnianej wcześniej
grupy niedawno, ale za to realizował obowiązki jej członka wyjątkowo sumiennie,
a Banner miał za każdym razem wrażenie, że Nightmask nie próbuje wcale się z
nim zaprzyjaźniać, ale grzebie w jego głowie i kończy rozmowę, kiedy zdobędzie
interesujące go informacje. Na Remsena z założenia patrzyło się podejrzliwie –
chęć rozniesienia na atomy drużyny, której później stało się członkiem, nie
mogła przysparzać sympatii. Właśnie dlatego Banner był łatwym celem, a
działania Keitha można było uznać za pozbawione szczególnie mrocznej motywacji.
To nie zmieniało faktu, że jego pojawienie się nie było powodem do radości.
Spójrzmy prawdzie w oczy – w obecnej sytuacji
jedynie seks pod wpływem jakiejkolwiek substancji otumaniającej umysł mógł być
powodem do radości.
Banner odwrócił się gwałtownie, kiedy automatyczne
drzwi za jego plecami otworzyły się, a sekundę później zza winkla wyłonił się
Keith Remsen we własnej osobie. Tym razem jednak nie rozsiadł się na
którymkolwiek z wolnych krzeseł i nie zaczął tłumaczyć, jakim cudem był w
stanie tu wejść.
- Rogers podobno chce z tobą porozmawiać po
powrocie z Avengers Tower. Podobno o tym, co znalazł w bazie danych projektu.
- Jak Rogers mógł cokolwiek znaleźć, skoro wszyscy
mamy zablokowany dostęp nawet do magazynu robotów sprzątających? – zapytał
Banner, nie przypominając sobie na czas, że nie ma poczucia humoru.
- Fury kazał przywrócić pierwotne uprawnienia.
Kiedy Banner wyrywał się do sprawienia Remsenowi
prawdziwego gradobicia pytań (z ‘Dlaczego ty
wiesz o tym przede mną?!’ na czele), Keith odwrócił się na pięcie i zniknął
za rogiem. Ułamek sekundy później odpowiedź ułożyła się sama i była doskonale
widoczna na tle jednego wielkiego niezrozumienia. Brzmiała - Zastanów się, Banner, od kiedy Fury mówi ci
o czymkolwiek?
Doceniany przez pułkownika czy niedoceniany, Bruce
mógł w końcu sprawdzić to, co nie dawało mu spokoju od momentu rozpoczęcia tego
cyrku.
* * *
Od dobrych trzech tygodni Phila Coulsona
regularnie trafiał szlag. I to nie taki mały „szlag” jaki trafia kierowców
stojących w korku, ani nawet nie taki, który dopada ludzi, gdy wychodzą z domu
w środku nocy, bo mają ochotę na ulubione ciasteczka, a w jedynym otwartym
sklepie w promieniu miliona kilometrów nie ma akurat ich ulubionego smaku.
Phila Coulsona trafiał szlag, który normalnych ludzi z pewnością wbiłby już w
ziemię trzy razy, a potem podniósł i uderzył nimi o ścianę. Głównie dlatego od
dwudziestu jeden dni chodził podminowany niczym rasowa nastolatka, i gotów był
wybuchnąć przy agencyjnym automacie z kawą. Od kiedy zaczęła się cała akcja z
klonami i od kiedy Nick Fury postanowił zapaść się pod ziemię, Coulson każdego
dnia coraz bardziej czuł jak grunt osuwa mu się spod nóg. Nie mógł jednak
narzekać, w końcu zawsze mogło być gorzej, prawda? Pułkownik mógł od razu
przywiązać go za ręce przed siedzibą Tarczy i wystawić na pożarcie
dziennikarskim hienom. Na szczęście wykazał się wspaniałomyślnością i pozwolił
mu w spokoju pracować w Agencji, dając mu do dyspozycji okrągłe zero
jakichkolwiek informacji. W normalnych warunkach poprosiłby Czarną Wdowę i
Bartona o rozeznanie się w terenie, ale nie mógł bo gdzieś w mieście grasowały
ich klony, a Fury najwyraźniej uznał że dwie te same postacie w jednym miejscu
to za dużo. Fury odciął go od najlepszych agentów, pozostawiając go z ludźmi, z
których większość nie miała dostępu do połowy ważnych danych w Tarczy.
Dzięki temu Phil Coulson od dwudziestu jeden dni
siedział w Agencji i starał się nie zwariować, co było naprawdę trudne, biorąc
pod uwagę fakt, że żył na kawie, palonych ukradkiem papierosach i niezliczonej
ilości pączkach z nadzieniem.
Przecież zawsze mogło być gorzej.
W trakcie dwudziestej pierwszej nocy spędzanej w
gabinecie, obiecał sobie, że nie zwariuje. Nie mógł przecież tego zrobić, bo
wtedy Avengers Mansion zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi, a dotychczasowi
bohaterowi zrównani z nowojorskim brukiem. Mimo wszystkim faktom działającym na
niekorzyść Mścicieli, Phil Coulson (jak na naiwnego idealistę przystało) wciąż
gorąco wierzył w to, że ludzie, których znał od dawna, są w stu procentach
niewinni. Co prawda z pozoru nie wyglądał na takiego, który wierzy, bo musiał
przeprowadzać kretyńskie przesłuchania, w których on nie widział najmniejszego
sensu, ale Phil Coulson wierzył i prawdopodobnie tylko to trzymało go jeszcze
przy zdrowych zmysłach.
Pochylał się właśnie nad kolejną porcją newsów z
miasta, kiedy jeden z młodszych agentów wpadł do jego gabinetu, trzymając w
wyciągniętej przed siebie ręce biała kopertę. Coulson podniósł wzrok znad kilku
kartek i spojrzał uważnie na mężczyznę. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia
kilka lat. Był zmęczony i najwyraźniej nieco przestraszony faktem, że wszedł do
gabinetu TegoAgenta bez pukania, więc ku kompletnemu zdziwieniu Coulsona,
wycofał się kilka kroków, zamknął drzwi i zapukał. Phil zamrugał kilka razy
chcąc upewnić się, że to co się przed chwilą zdarzyło, naprawdę miało miejsce,
po czym odłożył długopis i wziął kilka głębokich oddechów.
- Proszę? - Młody agent odczekał jeszcze kilka
sekund, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Przepraszam, że przeszkadzam, sir, ta koperta
przyszła kilka minut temu i jest zaadresowana do pana. - Podszedł do biurka i
położył na nim rzeczoną kopertę. Coulson od razu rozpoznał charakter pisma.
- Kto ją przyniósł? – zapytał, szybko rozrywając
papier.
- Nie wiemy, sir. Koperta po prostu znalazła się
na biurku Joffreya. Tak całkiem po prostu. Znikąd.
Coulson doskonale wiedział, że koperty nie
pojawiają się znikąd, bo muszą być przez kogoś dostarczone. Chyba że Tarcza
albo Stark wynaleźli koperty z nogami, o których nikt mu nie powiedział, tylko
wtedy mógłby zgodzić się z tym, że koperta pojawiła się znikąd.
- Dziękuje... Możesz już iść. - Starał się nawet
uśmiechnąć, ale prawdopodobnie wyszedł mu tylko dziwny grymas, bo młody agent,
którego imienia nie mógł sobie przypomnieć (co zdecydowanie świadczyło o
niewyspaniu) uciekł z jego gabinetu niemal w popłochu.
Zanim przeczytał treść „miłosnego liściku”
napisanego ręką samego Pułkownika, nalał sobie do szklanki nieco szkockiej,
wiedząc doskonale, że pewnych rzeczy na trzeźwo nie da się przyjąć.
„Odblokuj im
dostęp do wszystkich baz danych i wszystkich dokumentów. Niech twoi ludzie śledzą
każdy ich ruch. Masz wiedzieć czego szukają i do których plików zaglądają. Masz
wiedzieć wszystko.”
Coulson nawet nie zauważył, kiedy kryształowa
szklanka, w której jeszcze chwilę temu spokojnie spoczywała resztka świeżo nalanej
whisky, zamiast w jego ręce znalazła się na jednej ze ścian jego gabinetu.
* * *
Dowody świadczyły przeciwko Mścicielom – to nie
ulegało wątpliwości i było całkiem logiczne, jeśli spojrzeć na sprawę z
perspektywy niewidzialnego kierownika zamieszania. Banner jednak jedynie
słyszał o tym, że w tajemniczych okolicznościach znikał z nagrań monitoringu,
chociaż zarzekał się, że wiernie siedział na tyłku w laboratorium i dłubał w
kolejnym śmiercionośnym wynalazku. Dopiero po odzyskaniu uprawnień w korzystaniu
z agencyjnych baz danych dane mu było dokładnie przyjrzeć się tym nagraniom,
które tak jednoznacznie przeciwko niemu świadczyły.
Kamer w centralnym laboratorium było w sumie
dwadzieścia cztery sztuki, z czego dziesięć monitorowało główną salę, gdzie
działy się wszystkie najciekawsze przedsięwzięcia, ale jednocześnie do
największego Tarczowego sklepu z zabawkami dla naukowców prowadził korytarz niezwykle
krótki jak na umieszczone z nim cztery pary pancernych drzwi, z których każde
stanowiły osobny krok czterostopniowej identyfikacji. Skanowanie tęczówki było
dla słabych. W Tarczy skanowało się tęczówkę i całą dłoń, przeprowadzało
identyfikację głosową, a na koniec testowało talent pracowników do zapamiętywania
- poprzez konieczność wbicia dwudziestocyfrowego kodu. Iście pentagoński
rozmach, panie prezydencie. Pozostałe czternaście kamer rozlokowanych było
parami lub trójkami we wszystkich pomieszczeniach, za wyjątkiem archiwum, bo
tam wstęp miały jedynie zastępy świętych i Bruce Banner.
Ów doskonale pamiętał, że tych cholernych kamer
było dwadzieścia cztery i ani jednej więcej. I w jednej chwili przestało mu
nawet przeszkadzać to, że był obserwowany przez cały czas. Dwadzieścia cztery
kamery dało się przeżyć. Szkoda tylko, że kolejne już liczenie inwentarza dawało
wynik dwadzieścia siedem.
- Coulston, mamy problem – powiedział do słuchawki
laboratoryjnego telefonu, który na pewno był podsłuchiwany, jeśli nie przez
wrogów Tarczy, to przez jej agentów, ale w tym momencie Bannerowi było wszystko
jedno.
Na samo słowo „problem” prawie podskoczył w
miejscu. W kilka sekund w jego gabinecie aż zaroiło się od elegancko ubranych
mężczyzn, którzy najwyraźniej zrobili między sobą zawody dotyczące tego, kto
pierwszy doniesie Coulsonowi o kolejnych kłopotach. Tych laboratoryjnych
uściślijmy, czyli tych z Bannerem w roli głównej.
- Wyjść. - Mruknął jedynie w momencie przytykając
słuchawkę mocniej do ucha. – Nic nie rób, będę u ciebie za pięć minut, tylko
upewnię się że żaden nadgorliwy młodziak nie postanowi iść za mną...
Coulson wiedział doskonale, że ostatnią rzeczą,
której teraz mu było trzeba, był jakiś wyjątkowo lojalny wobec Fury'ego agent,
który tylko czekał na Coulsonowe miejsce w sercu Pułkownika. Nie bał się, że
może zostać zdegradowany, bał się, że ktoś wyjątkowy łasy na awans, mógłby w
tym momencie opacznie zrozumieć kilka rzeczy, co z pewnością nie przyniosłoby
nikomu niczego dobrego. Zarzucił więc wszystkich papierkową robotą, wydał
rozkazy surowym głosem i zarządził, ze całość ma być zrobiona na wczoraj, bo w
przeciwnym razie wszyscy wylecą z roboty. Poskutkowało, bo nikt nie miał odwagi
nawet podnieść wzroku znad sterty jednakowych teczek, które spokojnie leżały
sobie na jednym z agencyjnych biurek.
Po kilku minutach nerwowego biegu, znalazł się
przy laboratorium. Dwukrotnie musiał wklepywać hasło, co sam sobie tłumaczył
dość mocnym drżeniem dłoni. Nie wiedział co za „problem” ma Banner, a w świetle
ostatnich wydarzeń, mogło to być absolutnie wszystko – z klonem Fury'ego na
czele.
- Co się dzieje? - zapytał od razu, gdy tylko
udało mu się otworzyć drzwi.
- Przejrzałem pobieżnie nagrania z monitoringu –
zaczął Banner, w locie podając Coulsonowi rękę. Usiadł przy jednym z
laboratoryjnych stołów, na którym stał komputer, a na monitorze odtwarzał się
zapis z dwóch umieszczonych w tym samym pomieszczeniu kamer. – W zwolnionym
tempie widać przeskakujące klatki. W pewnym momencie nagranie z czasu
rzeczywistego zmienia się w nagranie odtwarzane. Tam – wskazał palcem za
siebie, ignorując dla dobra sprawy
wzniosłe zasady kultury osobistej – jest kamera z najprostszą
fotokomórką. Ta informuje, od którego momentu nagranie ma być włączone, żeby
wszystko wyglądało w miarę płynnie. Jest kilka opcji, żeby jedno nagranie nie
powtarzało się w kółko, ale parę godzin przeglądania tych zapisów i znalazłem dokładnie
ten sam fragment z trzech różnych dni. Takie kamery jak ta z tyłu są jeszcze w
głównej sali i na korytarzu. Włamanie do systemu monitoringu jest w miarę
proste, ale ktoś musiał fizycznie wejść do zabezpieczonej na pięćdziesiąt
różnych sposobów sali i zamontować tam kamerę, a to już wyczyn.
- Chcesz mi powiedzieć, że ktoś zna hasła do
naszych zabezpieczeń? - Spojrzał pytająco na Bannera, po czym ponownie
przeniósł wzrok na ekran monitora. – Jeśli udało mu się przejść przez
zabezpieczenia, w których nawet ja się gubię, to pewnie nie miał najmniejszych
problemów z dostaniem się do wszystkich baz danych, jakimi dysponuje
S.H.I.E.L.D. Mało tego, jeżeli dostał się aż tutaj, to z pewnością nie miał
problemu z dostaniem się do pozostałych, mniej strzeżonych obszarów Agencji. A
jeżeli to zrobił, to być może od początku działamy na podsłuchu. To by
wyjaśniało, dlaczego ten ktoś jest zawsze trzy kroki przed nami,
podczas gdy najlepiej wyszkoleni agenci na świecie zachowują się jak błądzące we
mgle dzieci, które wiecznie potykają się o swoje rozwiązane sznurówki – mruknął
- Dostatecznie dobry haker zdobędzie każde hasło.
Na świecie jest pewnie kilku dostatecznie dobrych, żeby złamać te
zabezpieczenia i wyprowadzić potrzebne informacje. Skaner tęczówki i skaner
linii papilarnych da się oszukać na odległość, ale przy identyfikacji głosowej
nie ma na to szans. Specjalnie jest zostawione urządzenie pierwszej z
niezawodnych generacji, żeby w systemie operacyjnym nie pozostawały żadne ślady.
Nic się nie nagrywa, a czułość urządzenia jest tak duża, że najmniejsze
odchylenia od wzoru blokują drzwi. Po trzeciej nieudanej próbie wszystko zamyka
się na amen, wtedy tylko ja i jedna inna osoba, której nazwiska nawet nie znam,
jesteśmy w stanie ruszyć system od nowa. Nie chcę nikogo podejrzewać, ale wejść
tam mógł tylko ktoś dysponujący aparatem głosowym jednej z dwudziestu
uprawnionych osób.
Coulson miał inną teorię. Może to przez zbyt dużą
wiarę w ludzi, z którymi współpracował, a może do głosu doszła zwykła naiwność,
skrywana gdzieś głęboko pod idealnie wyprasowanym garniturem. Jedyną osobą,
która znała doskonale wszystkie dwadzieścia osób, był sam Pułkownik, który
postanowił nagle rozpłynąć się w powietrzu. Wszyscy inni (w tym sam Coulson)
znali jedynie część nazwisk, ot tak dla bezpieczeństwa, choć jak widać było na
załączonym obrazku, w tym momencie nic nie było bezpieczne.
- A jeżeli ma to związek z tymi wszystkimi
porwaniami mutantów? Czy przypadkiem najpierw nie zaczęli znikać młodzi ludzie,
a dopiero później na arenę weszły klony? - Coulson mimo usilnej próby
przypomnienia sobie kolejności wydarzeń, zupełnie nie mógł tego zrobić – Może
to któryś wystarczająco potężny mutant po prostu wcielił się w jednego z
naszych? Nie mówię że działał z własnej woli, sądzę raczej, że został
wykorzystany.
- Myślisz o armii mutantów, która działa pod
czyimś rozkazem? Jeśli generał jest telepatą, żołnierze zrobią cokolwiek zażąda
i to bez stosowania szczególnych środków przymusu. W końcu jeden telepata z
armią mutantów już chodzi po świecie. Albo… niekoniecznie chodzi. I to by
pasowało do tego hasła, które powtarza się u informatorów.
- Jeśli ktoś ma odpowiednie narzędzia, wystarczy
tylko drobna sugestia, a pójdą na to miliony. Czy nie tak działał Hitler..? I
działa Fury..? - mruknął pod nosem, choć nie był pewien czy wstawienie w jednym
zdaniu nazwiska największego zbrodniarza i człowieka... bez oka było najlepszym
pomysłem. Coulson jednak miał wybitnie za złe swojemu przełożonemu, że ten
postanowił opuścić statek w czasie jego postępującego tonięcia, co nijak miało
się do jego wszelkich zasad wpajanych agentom od lat.
Banner nie był mendą, umówmy się. Nie sprawiało mu
przyjemności porównywanie kogokolwiek do któregokolwiek z wielkich dyktatorów,
ale postawienie Fury’ego obok Hitlera wywołało cień uśmiechu na jego twarzy.
Porównanie było nietrafione z jednego podstawowego powodu – Nick Fury nijak nie
chciał się wpasować w aryjskie ideały. I ta obserwacja wywołała kolejny mizerny
uśmiech na twarzy Bannera. Bynajmniej nie dlatego, że on sam był bardziej
aryjski, bo śródziemnomorsko-cygańskie rysy nie kwalifikowały go jako
europejski ideał.
Limit rasizmu na najbliższe trzy lata został
wyczerpany.
I to Coulson zaczął.
- Nie mam pojęcia, na studiach zamieniłem kurs z
nauk politycznych na wyjątkowo fascynujący wykład ze statyki płynów – przyznał,
licząc na to, że Coulson w ferworze walki z końcem świata nie zwróci uwagi na
braki, jakie Banner miał w temacie historii i polityki. Oprócz najważniejszych dat
i nazwisk pięciu ostatnich prezydentów ciężko było u niego o jakąś bardziej
szczegółową wiedzę. Był tu w końcu specjalistą z dziedziny zupełnie odrębnej. –
Koncepcja armii ma sens, ale przyjęcie fizycznych atrybutów jakiejś osoby nie
oznacza jeszcze przejęcia kontroli nad jej umysłem. Jakiś mutant mógł wyglądać
i mówić jak jedna z osób, które mogą przejść zabezpieczenia, ale tam są do
złamania dwa skomplikowane kody, a jeden z nich nie jest zapisany w żadnej
bazie danych.
- Jeżeli jedna osoba robiła tu za przysłowiową
tarczę i działała jako żywa kopia kilkunastu osób, mogła spokojnie wprowadzić
tu osoby zupełnie z zewnątrz. Sam mówiłeś, że dobry haker nie miałby problemów
ze złamaniem tych wszystkich zabezpieczeń, a Tarcza ma naprawdę dużo wrogów na
świecie, więc znalezienie kogoś, kto chciałby się na nas zemścić nie byłoby
trudne. Ktoś kto był dobrze zorientowany w środowisku mógłby nieźle namieszać.
W kwestii haseł, znał tylko te które były mu
niezbędne do życia. Na dobrą sprawę znał tyle haseł z Tarczy, że nie pamiętał
własnego pinu do karty, więc ostatnim razem, gdy próbował wypłacić pieniądze w
bankomacie, złapał się na tym, że próbował wpisać hasło do głównego wejścia do
Agencji. Praca w Tarczy szkodziła na dłuższą metę, więc Coulson obiecał sobie
dwumiesięczny urlop po zakończeniu tego szaleństwa.
- Chyba że... - Phil zawiesił na chwilę głos –
Chyba że zaleźliśmy za skórę jednemu z naszych. Jakiś były agent szukający
zemsty? Gdyby znalazł odpowiedniego przywódcę, mógłby mu ułatwić dostęp do
niektórych serwerów.
- Agent szukający zemsty to jak chihuahua gryzący
w tyłek mamuta. My jesteśmy tyłkiem, który jest gryziony przez coś zdecydowanie
większego i bardziej subtelnego niż chihuahua, a żeby dobrać się do tak
pancernego tyłka jak S.H.I.E.L.D. potrzeba dużej ilości pieniędzy, wiedzy,
ludzi i niemalże boskiej nieomylności.
- Jeśli znalazł tygrysa, próbującego ugryźć mamuta
w dupę... Możemy zrezygnować z tych wszystkich porównań? - zapytał w końcu po
kilku chwilach nieudolnego wpasowania się Bannerowskie schematy myślenia i
tworzenia metafor. – Chodzi mi o to, ze jeśli mają w środku współpracującego z
nimi agenta, mogli spokojnie wprowadzić mutanta, który potrafi zmieniać
kształty. Nawet byśmy tego nie zauważyli, Bruce... Bo żadne z naszych
zabezpieczeń nie wykryje czy stojący obok ciebie człowiek faktycznie jest tym
człowiekiem, jeśli ma odpowiedni wygląd, głos i wiedzę.
- W takim razie to sprowadza się do czekania na
błąd. Problem pojawia się w momencie, kiedy nie wiemy, czy kierujemy wzrok w
odpowiednią stronę i skończy się to podejrzewaniem wszystkich dookoła. Ja wiem
tylko, że ktoś włamał się do systemu zarządzającego monitoringiem i dzięki
kamerom, które zainstalowano w niemal najlepiej strzeżonym miejscu na tym
statku, manipuluje nagraniami tak, żeby mogły one świadczyć przeciwko nam. To
jest błąd, bo manipulację dało się zauważyć, tylko że na takie błędy nasz
tajemniczy przeciwnik może sobie pozwolić, ponieważ my dalej nie wiemy, kto się
do systemu włamał i kto, w jaki sposób i kiedy był w stanie zainstalować te
kamery.
- Nie mamy czasu na czekanie na błąd, Bruce. My
nie mamy na nic czasu i wciąż stoimy w miejscu. To wszystko nie ma sensu, to
jak szukanie igły w stogu siana! Nie mamy czasu na gruntowne śledztwo, bo
tracimy zaufanie do wszystkich, z którymi współpracujemy. Mamy pełno cudownych
urządzeń, które miały zapewnić stuprocentowe bezpieczeństwo, a dajemy się
wodzić za nos komuś, kto jest dla nas jedynie jedną wielką niewiadomą. Jest
zagadką! On wie o nas wszystko, my o nim nic, oprócz tego że na dzień
dzisiejszy jest genialny w swoich poczynaniach. Nie mamy zupełnie nic, a Fury
wymaga, żebyśmy znaleźli winnych, zanim dziennikarze zjedzą nas wszystkich
żywcem. Jestem wdzięczny za to co znalazłeś, ale to wciąż niczego nam nie
wyjaśnia...
- Spróbuję znaleźć coś bardziej ekscytującego i
dam ci znać.
Banner lubił być potrzebny. Był trochę jak
dziecko, które nabazgrało kilka kresek, wypełniło dwa zielone kółka żółtą
kredką, obowiązkowo nie trzymając się konturów, a potem było rozczarowane, że
mamusia wyrzuciła to dzieło do kosza, bo nie było ani piękne, ani przydatne,
ani nawet pamiątkowe. Kiedy zastanowił się głębiej nad możliwością praktycznego
zastosowania jego znaleziska, okazało się jedynie łatwym do obalenia dowodem jego
własnej niewinności.
Cholera.
- Przepraszam... Bruce. To, to co znalazłeś, to i
tak więcej niż mamy. To w zasadzie jedyne co mamy, więc dam do moim najlepszym
technikom i poproszę o wyciągnięcie z tego wszystkiego, co tylko można. - Poklepał
go lekko po ramieniu, co nie było jedynie próbą załagodzenia ewentualnej
nieprzyjemnej sytuacji.
Coulson był wdzięczny Bannerowi za wszystko co
zrobił, za to co znalazł i za to wszystko co powiedział, ale to wciąż nic nie
zmieniało w ich obecnej sytuacji.
- A... Ta twoja ostatnia rzekoma eskapada do obrabowanego
banku... - Uśmiechnął się, po raz pierwszy od kiedy wszedł do laboratorium. –
Sprawdziliśmy wszystkie bilingi z twojej komórki i o ile nie potrafisz
jednocześnie masakrować drzwi banku i rozmawiać z Nadią przez telefon, to
jesteś zupełnie oczyszczony z tej części zarzutów... Jeśli jakkolwiek poprawi
ci to chociaż trochę humor.
- Mam nadzieję, że naszej rozmowy nie odsłuchałeś,
bo to tajemnica wszechświata. Chociaż… Nie, na pewno jej nie odsłuchałeś.
Banner odwdzięczył się tym samym przyjaznym
poklepaniem po plecach, bo tak robili przyjaźni sobie ludzie, nawet jeśli nie
lubili klepania po plecach. Taki odruch bezwarunkowy.
* * *
Kilka godzin intensywnej pracy później Bruce
Banner wparował do gabinetu Coulsona z dwoma kartkami odręcznych notatek,
podekscytowaną miną i nadzieją, że tym razem znalazł coś sensownego. Na wszelki
wypadek przedyskutował w głowie poczynione znaleziska ze swoim własnym głosem
rozsądku, a chwilę po zakończeniu tej owocnej konwersacji wystartował do biegu.
- Mam konkrety – rzucił na dzień dobry, trzasnął
papierami o biurko Phila, usiadł na przystawionym w locie krześle i oparł się o
blat, żeby ostatecznie wyhamować swój szaleńczy pęd. – Sprawdziłem historię
operacji w systemie odpowiedzialnym za monitoring i pozornie wszystkie były
przeprowadzone wewnętrznie, bezpośrednio z komputerów na miejscu lub z
komputerów podpiętych pod nasze bazy danych, ale należących do pracowników. Po
dokładnym sprawdzeniu okazało się, że część z nich miała źródło na kompletnym
ukraińskim pustkowiu. Teren przy granicy z Węgrami, tysiąc kilometrów
kwadratowych absolutnego niczego. Hadsereg
Biró, armia Biró. Może armia złożona z wyłapanych mutantów, którą pan Biró tworzy
gdzieś na zadupiu w Europie Wschodniej?
Coulson musiał się mocno powstrzymywać przed
głupim komentarzem, który był prawdopodobnie efektem zbyt dużego stężenia
kofeiny w jego organizmie. W końcu wypił właśnie szóstką kawę z rzędu, jeszcze
dwie i podobno dostanie w zestawie halucynacje. A może podekscytowany Bruce
Banner, wpadający do jego gabinetu, był halucynacją? Musiał zmrużyć oczy i
dyskretnie uszczypnąć się w rękę, żeby przekonać samego siebie, że Banner żadną
halucynacją nie był i nawet mówił całkiem konkretnie i rzeczowo, co tylko
zmusiło Coulsona do odstawienia na bok kubka z kawą i przyjrzenia się notatkom
towarzysza.
- To seksistowskie tak zakładać z góry że Biró
jest mężczyzną... - mruknął po chwili ciszy, poczym podniósł na Bruce'a
rozbawiony wzrok. – Przepraszam, to wina kawy... Świetna robota Bruce...
Jestem... - Przełożył kilkakrotnie kartki, po czym wyraźnie odetchnął z ulgą. –
Jestem pod wrażeniem tego, co znalazłeś... I myślę, że nie przekonamy się, co
szanowny Biró tworzy, dopóki się tam nie znajdziemy i nie spojrzymy na to
osobiście.
Banner był jak najbardziej namacalny, rzeczywisty
i podniecony. Nie żeby miał nadmierne skłonności do ekscytacji lub choćby
skłonności do nadmiernej ekscytacji, ale wszystkie mechanizmy obronne działały
u niego bez zarzutu, bo siedziały w umyśle człowieka o życiorysie Bruce’a
Bannera, a to wiele wyjaśniało. Nie miał innego wyjścia, jak tylko mimowolnie
korzystać ze złotych rad typu ‘ciesz się
z drobiazgów, nawet nadmiernie, jeśli musisz’. Nie dało się ukryć, że jego
wschodnioeuropejskie śledztwo było drobiazgiem, ale inna dobra rada z arsenału
życiowych mądrości dla ludzi korzystających z mechanizmów obronnych brzmiała: metoda małych kroków sprawdza się zawsze, w
szczególności przy rozwiązywaniu kosmiczne skomplikowanych spraw i przy
chodzeniu na obcasach.
Brak komentarzy:
Stan Lee patrzy na to, co piszesz...
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.