27 sierpnia 2013

Na Zachodzie (niemal) bez zmian.


___________________________________________________________________________

PHIL COULSON & BRUCE BANNER
P R O U D L Y   P R E S E N T
___________________________________________________________________________


"Poszukiwanie
to wszystko w co wyposażono nas"
na chwilę obecną się zgadza


Bruce Banner w laboratoryjnym fartuchu siedział na laboratoryjnym krześle przy laboratoryjnym stole i oglądał ścianę. Fartuch był tu czymś w rodzaju peleryny superbohatera, która powiewała dla efektu i nie służyła do niczego. Prawa fizyki mówiły jasno, że peleryna nie była potrzebna, a niedogodności jej użytkowania przewyższały aspekty praktyczne. Oprócz efektu liczył się również element sentymentalny i to właśnie tutaj celował Bruce Banner, kiedy po przyjściu do laboratorium zakładał swój fartuch, którego nie lubił, ale skojarzenie z pracą wystarczyło. Gdyby potrzebował kombinezonu chroniącego przed promieniowaniem, zapewne siedziałby właśnie na podłodze i produkował interesujące efekty dźwiękowe podczas oddychania przez aparat tlenowy o zamkniętym obiegu. Tylko wtedy metafora o pelerynie byłaby zbyt subtelna i trzeba by się odwoływać do tak porażających spraw jak majtki noszone na spodniach lub hełm ze skrzydłami.
Od kiedy Fury zablokował członkom Avengers wszystko, co tylko można było zablokować (wyłączając z tego dostęp do magazynu materiałów biurowych, który mieścił się w wyjątkowo nie-pancernej szafce, oraz dostęp do służbowych toalet), Bruce Banner właśnie w ten sposób spędzał długie godziny, kiedy siedzenie w Avengers Mansion przekraczało wszystkie znane rodzajowi ludzkiemu granice nieznośności. Po prostu przychodził do laboratorium (bo tu, o dziwo, pozwalano mu wejść – chyba tylko po to, żeby mógł sobie porysować tymi ołówkami, do których miał nieograniczony dostęp), zakładał ten przeklęty fartuch i udawał zaskoczenie, kiedy próba logowania do systemu kończyła się komunikatem o braku uprawnień i blokadzie. Gdyby wierzył w swoją inscenizację i stawiał na nogi cały szwadron Tarczowych informatyków, mógłby zostać słusznie uznany za człowieka, który postradał zmysły. Było kiepsko, skoro zaczynał się powoli zastanawiać, czy to nie byłoby zdecydowanie lepsze rozwiązanie.
Oszaleć i zacząć uznawać biel sufitu za fascynującą. Ba – widzieć na niej fascynujące rzeczy. Genialne.

Wielu osobom wydawało się, że Bruce Banner je lubił, a wniosek ten wyciągały one zapewne z braku jawnej niechęci, którą w superbohaterskich realiach okazywano sobie wyjątkowo ochoczo, kiedy tylko nadarzała się taka okazja. Rozmówcą również był podobno niezłym, pewnie z uwagi na wykorzystywanie dziesięciu procent limitu na ilość wypowiadanych słów i umiejętność utrzymania neutralnego wyrazu twarzy przez dostatecznie długi czas. Regularnie obiecywał sobie, że w końcu zacznie zniechęcać do siebie ludzi i regularnie nic z tego nie wychodziło, więc pełnił w drużynie Mścicieli rolę studni bez dna i spowiednika, na raz.
Keith Remsen dołączył do wspomnianej wcześniej grupy niedawno, ale za to realizował obowiązki jej członka wyjątkowo sumiennie, a Banner miał za każdym razem wrażenie, że Nightmask nie próbuje wcale się z nim zaprzyjaźniać, ale grzebie w jego głowie i kończy rozmowę, kiedy zdobędzie interesujące go informacje. Na Remsena z założenia patrzyło się podejrzliwie – chęć rozniesienia na atomy drużyny, której później stało się członkiem, nie mogła przysparzać sympatii. Właśnie dlatego Banner był łatwym celem, a działania Keitha można było uznać za pozbawione szczególnie mrocznej motywacji. To nie zmieniało faktu, że jego pojawienie się nie było powodem do radości.
Spójrzmy prawdzie w oczy – w obecnej sytuacji jedynie seks pod wpływem jakiejkolwiek substancji otumaniającej umysł mógł być powodem do radości.
Banner odwrócił się gwałtownie, kiedy automatyczne drzwi za jego plecami otworzyły się, a sekundę później zza winkla wyłonił się Keith Remsen we własnej osobie. Tym razem jednak nie rozsiadł się na którymkolwiek z wolnych krzeseł i nie zaczął tłumaczyć, jakim cudem był w stanie tu wejść.
- Rogers podobno chce z tobą porozmawiać po powrocie z Avengers Tower. Podobno o tym, co znalazł w bazie danych projektu.
- Jak Rogers mógł cokolwiek znaleźć, skoro wszyscy mamy zablokowany dostęp nawet do magazynu robotów sprzątających? – zapytał Banner, nie przypominając sobie na czas, że nie ma poczucia humoru.
- Fury kazał przywrócić pierwotne uprawnienia.
Kiedy Banner wyrywał się do sprawienia Remsenowi prawdziwego gradobicia pytań (z ‘Dlaczego ty wiesz o tym przede mną?!’ na czele), Keith odwrócił się na pięcie i zniknął za rogiem. Ułamek sekundy później odpowiedź ułożyła się sama i była doskonale widoczna na tle jednego wielkiego niezrozumienia. Brzmiała - Zastanów się, Banner, od kiedy Fury mówi ci o czymkolwiek?
Doceniany przez pułkownika czy niedoceniany, Bruce mógł w końcu sprawdzić to, co nie dawało mu spokoju od momentu rozpoczęcia tego cyrku.

* * *

Od dobrych trzech tygodni Phila Coulsona regularnie trafiał szlag. I to nie taki mały „szlag” jaki trafia kierowców stojących w korku, ani nawet nie taki, który dopada ludzi, gdy wychodzą z domu w środku nocy, bo mają ochotę na ulubione ciasteczka, a w jedynym otwartym sklepie w promieniu miliona kilometrów nie ma akurat ich ulubionego smaku. Phila Coulsona trafiał szlag, który normalnych ludzi z pewnością wbiłby już w ziemię trzy razy, a potem podniósł i uderzył nimi o ścianę. Głównie dlatego od dwudziestu jeden dni chodził podminowany niczym rasowa nastolatka, i gotów był wybuchnąć przy agencyjnym automacie z kawą. Od kiedy zaczęła się cała akcja z klonami i od kiedy Nick Fury postanowił zapaść się pod ziemię, Coulson każdego dnia coraz bardziej czuł jak grunt osuwa mu się spod nóg. Nie mógł jednak narzekać, w końcu zawsze mogło być gorzej, prawda? Pułkownik mógł od razu przywiązać go za ręce przed siedzibą Tarczy i wystawić na pożarcie dziennikarskim hienom. Na szczęście wykazał się wspaniałomyślnością i pozwolił mu w spokoju pracować w Agencji, dając mu do dyspozycji okrągłe zero jakichkolwiek informacji. W normalnych warunkach poprosiłby Czarną Wdowę i Bartona o rozeznanie się w terenie, ale nie mógł bo gdzieś w mieście grasowały ich klony, a Fury najwyraźniej uznał że dwie te same postacie w jednym miejscu to za dużo. Fury odciął go od najlepszych agentów, pozostawiając go z ludźmi, z których większość nie miała dostępu do połowy ważnych danych w Tarczy.
Dzięki temu Phil Coulson od dwudziestu jeden dni siedział w Agencji i starał się nie zwariować, co było naprawdę trudne, biorąc pod uwagę fakt, że żył na kawie, palonych ukradkiem papierosach i niezliczonej ilości pączkach z nadzieniem.
Przecież zawsze mogło być gorzej.
W trakcie dwudziestej pierwszej nocy spędzanej w gabinecie, obiecał sobie, że nie zwariuje. Nie mógł przecież tego zrobić, bo wtedy Avengers Mansion zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi, a dotychczasowi bohaterowi zrównani z nowojorskim brukiem. Mimo wszystkim faktom działającym na niekorzyść Mścicieli, Phil Coulson (jak na naiwnego idealistę przystało) wciąż gorąco wierzył w to, że ludzie, których znał od dawna, są w stu procentach niewinni. Co prawda z pozoru nie wyglądał na takiego, który wierzy, bo musiał przeprowadzać kretyńskie przesłuchania, w których on nie widział najmniejszego sensu, ale Phil Coulson wierzył i prawdopodobnie tylko to trzymało go jeszcze przy zdrowych zmysłach.
Pochylał się właśnie nad kolejną porcją newsów z miasta, kiedy jeden z młodszych agentów wpadł do jego gabinetu, trzymając w wyciągniętej przed siebie ręce biała kopertę. Coulson podniósł wzrok znad kilku kartek i spojrzał uważnie na mężczyznę. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat. Był zmęczony i najwyraźniej nieco przestraszony faktem, że wszedł do gabinetu TegoAgenta bez pukania, więc ku kompletnemu zdziwieniu Coulsona, wycofał się kilka kroków, zamknął drzwi i zapukał. Phil zamrugał kilka razy chcąc upewnić się, że to co się przed chwilą zdarzyło, naprawdę miało miejsce, po czym odłożył długopis i wziął kilka głębokich oddechów.
- Proszę? - Młody agent odczekał jeszcze kilka sekund, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Przepraszam, że przeszkadzam, sir, ta koperta przyszła kilka minut temu i jest zaadresowana do pana. - Podszedł do biurka i położył na nim rzeczoną kopertę. Coulson od razu rozpoznał charakter pisma.
- Kto ją przyniósł? – zapytał, szybko rozrywając papier.
- Nie wiemy, sir. Koperta po prostu znalazła się na biurku Joffreya. Tak całkiem po prostu. Znikąd.
Coulson doskonale wiedział, że koperty nie pojawiają się znikąd, bo muszą być przez kogoś dostarczone. Chyba że Tarcza albo Stark wynaleźli koperty z nogami, o których nikt mu nie powiedział, tylko wtedy mógłby zgodzić się z tym, że koperta pojawiła się znikąd.
- Dziękuje... Możesz już iść. - Starał się nawet uśmiechnąć, ale prawdopodobnie wyszedł mu tylko dziwny grymas, bo młody agent, którego imienia nie mógł sobie przypomnieć (co zdecydowanie świadczyło o niewyspaniu) uciekł z jego gabinetu niemal w popłochu.
Zanim przeczytał treść „miłosnego liściku” napisanego ręką samego Pułkownika, nalał sobie do szklanki nieco szkockiej, wiedząc doskonale, że pewnych rzeczy na trzeźwo nie da się przyjąć.
Odblokuj im dostęp do wszystkich baz danych i wszystkich dokumentów. Niech twoi ludzie śledzą każdy ich ruch. Masz wiedzieć czego szukają i do których plików zaglądają. Masz wiedzieć wszystko.
Coulson nawet nie zauważył, kiedy kryształowa szklanka, w której jeszcze chwilę temu spokojnie spoczywała resztka świeżo nalanej whisky, zamiast w jego ręce znalazła się na jednej ze ścian jego gabinetu.

* * *

Dowody świadczyły przeciwko Mścicielom – to nie ulegało wątpliwości i było całkiem logiczne, jeśli spojrzeć na sprawę z perspektywy niewidzialnego kierownika zamieszania. Banner jednak jedynie słyszał o tym, że w tajemniczych okolicznościach znikał z nagrań monitoringu, chociaż zarzekał się, że wiernie siedział na tyłku w laboratorium i dłubał w kolejnym śmiercionośnym wynalazku. Dopiero po odzyskaniu uprawnień w korzystaniu z agencyjnych baz danych dane mu było dokładnie przyjrzeć się tym nagraniom, które tak jednoznacznie przeciwko niemu świadczyły.
Kamer w centralnym laboratorium było w sumie dwadzieścia cztery sztuki, z czego dziesięć monitorowało główną salę, gdzie działy się wszystkie najciekawsze przedsięwzięcia, ale jednocześnie do największego Tarczowego sklepu z zabawkami dla naukowców prowadził korytarz niezwykle krótki jak na umieszczone z nim cztery pary pancernych drzwi, z których każde stanowiły osobny krok czterostopniowej identyfikacji. Skanowanie tęczówki było dla słabych. W Tarczy skanowało się tęczówkę i całą dłoń, przeprowadzało identyfikację głosową, a na koniec testowało talent pracowników do zapamiętywania - poprzez konieczność wbicia dwudziestocyfrowego kodu. Iście pentagoński rozmach, panie prezydencie. Pozostałe czternaście kamer rozlokowanych było parami lub trójkami we wszystkich pomieszczeniach, za wyjątkiem archiwum, bo tam wstęp miały jedynie zastępy świętych i Bruce Banner.
Ów doskonale pamiętał, że tych cholernych kamer było dwadzieścia cztery i ani jednej więcej. I w jednej chwili przestało mu nawet przeszkadzać to, że był obserwowany przez cały czas. Dwadzieścia cztery kamery dało się przeżyć. Szkoda tylko, że kolejne już liczenie inwentarza dawało wynik dwadzieścia siedem.
- Coulston, mamy problem – powiedział do słuchawki laboratoryjnego telefonu, który na pewno był podsłuchiwany, jeśli nie przez wrogów Tarczy, to przez jej agentów, ale w tym momencie Bannerowi było wszystko jedno.
Na samo słowo „problem” prawie podskoczył w miejscu. W kilka sekund w jego gabinecie aż zaroiło się od elegancko ubranych mężczyzn, którzy najwyraźniej zrobili między sobą zawody dotyczące tego, kto pierwszy doniesie Coulsonowi o kolejnych kłopotach. Tych laboratoryjnych uściślijmy, czyli tych z Bannerem w roli głównej. 
- Wyjść. - Mruknął jedynie w momencie przytykając słuchawkę mocniej do ucha. – Nic nie rób, będę u ciebie za pięć minut, tylko upewnię się że żaden nadgorliwy młodziak nie postanowi iść za mną... 
Coulson wiedział doskonale, że ostatnią rzeczą, której teraz mu było trzeba, był jakiś wyjątkowo lojalny wobec Fury'ego agent, który tylko czekał na Coulsonowe miejsce w sercu Pułkownika. Nie bał się, że może zostać zdegradowany, bał się, że ktoś wyjątkowy łasy na awans, mógłby w tym momencie opacznie zrozumieć kilka rzeczy, co z pewnością nie przyniosłoby nikomu niczego dobrego. Zarzucił więc wszystkich papierkową robotą, wydał rozkazy surowym głosem i zarządził, ze całość ma być zrobiona na wczoraj, bo w przeciwnym razie wszyscy wylecą z roboty. Poskutkowało, bo nikt nie miał odwagi nawet podnieść wzroku znad sterty jednakowych teczek, które spokojnie leżały sobie na jednym z agencyjnych biurek. 
Po kilku minutach nerwowego biegu, znalazł się przy laboratorium. Dwukrotnie musiał wklepywać hasło, co sam sobie tłumaczył dość mocnym drżeniem dłoni. Nie wiedział co za „problem” ma Banner, a w świetle ostatnich wydarzeń, mogło to być absolutnie wszystko – z klonem Fury'ego na czele. 
- Co się dzieje? - zapytał od razu, gdy tylko udało mu się otworzyć drzwi.
- Przejrzałem pobieżnie nagrania z monitoringu – zaczął Banner, w locie podając Coulsonowi rękę. Usiadł przy jednym z laboratoryjnych stołów, na którym stał komputer, a na monitorze odtwarzał się zapis z dwóch umieszczonych w tym samym pomieszczeniu kamer. – W zwolnionym tempie widać przeskakujące klatki. W pewnym momencie nagranie z czasu rzeczywistego zmienia się w nagranie odtwarzane. Tam – wskazał palcem za siebie, ignorując dla dobra sprawy  wzniosłe zasady kultury osobistej – jest kamera z najprostszą fotokomórką. Ta informuje, od którego momentu nagranie ma być włączone, żeby wszystko wyglądało w miarę płynnie. Jest kilka opcji, żeby jedno nagranie nie powtarzało się w kółko, ale parę godzin przeglądania tych zapisów i znalazłem dokładnie ten sam fragment z trzech różnych dni. Takie kamery jak ta z tyłu są jeszcze w głównej sali i na korytarzu. Włamanie do systemu monitoringu jest w miarę proste, ale ktoś musiał fizycznie wejść do zabezpieczonej na pięćdziesiąt różnych sposobów sali i zamontować tam kamerę, a to już wyczyn.
- Chcesz mi powiedzieć, że ktoś zna hasła do naszych zabezpieczeń? - Spojrzał pytająco na Bannera, po czym ponownie przeniósł wzrok na ekran monitora. – Jeśli udało mu się przejść przez zabezpieczenia, w których nawet ja się gubię, to pewnie nie miał najmniejszych problemów z dostaniem się do wszystkich baz danych, jakimi dysponuje S.H.I.E.L.D. Mało tego, jeżeli dostał się aż tutaj, to z pewnością nie miał problemu z dostaniem się do pozostałych, mniej strzeżonych obszarów Agencji. A jeżeli to zrobił, to być może od początku działamy na podsłuchu. To by wyjaśniało, dlaczego ten ktoś jest zawsze trzy kroki przed nami, podczas gdy najlepiej wyszkoleni agenci na świecie zachowują się jak błądzące we mgle dzieci, które wiecznie potykają się o swoje rozwiązane sznurówki – mruknął
- Dostatecznie dobry haker zdobędzie każde hasło. Na świecie jest pewnie kilku dostatecznie dobrych, żeby złamać te zabezpieczenia i wyprowadzić potrzebne informacje. Skaner tęczówki i skaner linii papilarnych da się oszukać na odległość, ale przy identyfikacji głosowej nie ma na to szans. Specjalnie jest zostawione urządzenie pierwszej z niezawodnych generacji, żeby w systemie operacyjnym nie pozostawały żadne ślady. Nic się nie nagrywa, a czułość urządzenia jest tak duża, że najmniejsze odchylenia od wzoru blokują drzwi. Po trzeciej nieudanej próbie wszystko zamyka się na amen, wtedy tylko ja i jedna inna osoba, której nazwiska nawet nie znam, jesteśmy w stanie ruszyć system od nowa. Nie chcę nikogo podejrzewać, ale wejść tam mógł tylko ktoś dysponujący aparatem głosowym jednej z dwudziestu uprawnionych osób.
Coulson miał inną teorię. Może to przez zbyt dużą wiarę w ludzi, z którymi współpracował, a może do głosu doszła zwykła naiwność, skrywana gdzieś głęboko pod idealnie wyprasowanym garniturem. Jedyną osobą, która znała doskonale wszystkie dwadzieścia osób, był sam Pułkownik, który postanowił nagle rozpłynąć się w powietrzu. Wszyscy inni (w tym sam Coulson) znali jedynie część nazwisk, ot tak dla bezpieczeństwa, choć jak widać było na załączonym obrazku, w tym momencie nic nie było bezpieczne.
- A jeżeli ma to związek z tymi wszystkimi porwaniami mutantów? Czy przypadkiem najpierw nie zaczęli znikać młodzi ludzie, a dopiero później na arenę weszły klony? - Coulson mimo usilnej próby przypomnienia sobie kolejności wydarzeń, zupełnie nie mógł tego zrobić – Może to któryś wystarczająco potężny mutant po prostu wcielił się w jednego z naszych? Nie mówię że działał z własnej woli, sądzę raczej, że został wykorzystany.
- Myślisz o armii mutantów, która działa pod czyimś rozkazem? Jeśli generał jest telepatą, żołnierze zrobią cokolwiek zażąda i to bez stosowania szczególnych środków przymusu. W końcu jeden telepata z armią mutantów już chodzi po świecie. Albo… niekoniecznie chodzi. I to by pasowało do tego hasła, które powtarza się u informatorów.
- Jeśli ktoś ma odpowiednie narzędzia, wystarczy tylko drobna sugestia, a pójdą na to miliony. Czy nie tak działał Hitler..? I działa Fury..? - mruknął pod nosem, choć nie był pewien czy wstawienie w jednym zdaniu nazwiska największego zbrodniarza i człowieka... bez oka było najlepszym pomysłem. Coulson jednak miał wybitnie za złe swojemu przełożonemu, że ten postanowił opuścić statek w czasie jego postępującego tonięcia, co nijak miało się do jego wszelkich zasad wpajanych agentom od lat.
Banner nie był mendą, umówmy się. Nie sprawiało mu przyjemności porównywanie kogokolwiek do któregokolwiek z wielkich dyktatorów, ale postawienie Fury’ego obok Hitlera wywołało cień uśmiechu na jego twarzy. Porównanie było nietrafione z jednego podstawowego powodu – Nick Fury nijak nie chciał się wpasować w aryjskie ideały. I ta obserwacja wywołała kolejny mizerny uśmiech na twarzy Bannera. Bynajmniej nie dlatego, że on sam był bardziej aryjski, bo śródziemnomorsko-cygańskie rysy nie kwalifikowały go jako europejski ideał.
Limit rasizmu na najbliższe trzy lata został wyczerpany.
I to Coulson zaczął.
- Nie mam pojęcia, na studiach zamieniłem kurs z nauk politycznych na wyjątkowo fascynujący wykład ze statyki płynów – przyznał, licząc na to, że Coulson w ferworze walki z końcem świata nie zwróci uwagi na braki, jakie Banner miał w temacie historii i polityki. Oprócz najważniejszych dat i nazwisk pięciu ostatnich prezydentów ciężko było u niego o jakąś bardziej szczegółową wiedzę. Był tu w końcu specjalistą z dziedziny zupełnie odrębnej. – Koncepcja armii ma sens, ale przyjęcie fizycznych atrybutów jakiejś osoby nie oznacza jeszcze przejęcia kontroli nad jej umysłem. Jakiś mutant mógł wyglądać i mówić jak jedna z osób, które mogą przejść zabezpieczenia, ale tam są do złamania dwa skomplikowane kody, a jeden z nich nie jest zapisany w żadnej bazie danych.
- Jeżeli jedna osoba robiła tu za przysłowiową tarczę i działała jako żywa kopia kilkunastu osób, mogła spokojnie wprowadzić tu osoby zupełnie z zewnątrz. Sam mówiłeś, że dobry haker nie miałby problemów ze złamaniem tych wszystkich zabezpieczeń, a Tarcza ma naprawdę dużo wrogów na świecie, więc znalezienie kogoś, kto chciałby się na nas zemścić nie byłoby trudne. Ktoś kto był dobrze zorientowany w środowisku mógłby nieźle namieszać.
W kwestii haseł, znał tylko te które były mu niezbędne do życia. Na dobrą sprawę znał tyle haseł z Tarczy, że nie pamiętał własnego pinu do karty, więc ostatnim razem, gdy próbował wypłacić pieniądze w bankomacie, złapał się na tym, że próbował wpisać hasło do głównego wejścia do Agencji. Praca w Tarczy szkodziła na dłuższą metę, więc Coulson obiecał sobie dwumiesięczny urlop po zakończeniu tego szaleństwa.
- Chyba że... - Phil zawiesił na chwilę głos – Chyba że zaleźliśmy za skórę jednemu z naszych. Jakiś były agent szukający zemsty? Gdyby znalazł odpowiedniego przywódcę, mógłby mu ułatwić dostęp do niektórych serwerów.
- Agent szukający zemsty to jak chihuahua gryzący w tyłek mamuta. My jesteśmy tyłkiem, który jest gryziony przez coś zdecydowanie większego i bardziej subtelnego niż chihuahua, a żeby dobrać się do tak pancernego tyłka jak S.H.I.E.L.D. potrzeba dużej ilości pieniędzy, wiedzy, ludzi i niemalże boskiej nieomylności.
- Jeśli znalazł tygrysa, próbującego ugryźć mamuta w dupę... Możemy zrezygnować z tych wszystkich porównań? - zapytał w końcu po kilku chwilach nieudolnego wpasowania się Bannerowskie schematy myślenia i tworzenia metafor. – Chodzi mi o to, ze jeśli mają w środku współpracującego z nimi agenta, mogli spokojnie wprowadzić mutanta, który potrafi zmieniać kształty. Nawet byśmy tego nie zauważyli, Bruce... Bo żadne z naszych zabezpieczeń nie wykryje czy stojący obok ciebie człowiek faktycznie jest tym człowiekiem, jeśli ma odpowiedni wygląd, głos i wiedzę.
- W takim razie to sprowadza się do czekania na błąd. Problem pojawia się w momencie, kiedy nie wiemy, czy kierujemy wzrok w odpowiednią stronę i skończy się to podejrzewaniem wszystkich dookoła. Ja wiem tylko, że ktoś włamał się do systemu zarządzającego monitoringiem i dzięki kamerom, które zainstalowano w niemal najlepiej strzeżonym miejscu na tym statku, manipuluje nagraniami tak, żeby mogły one świadczyć przeciwko nam. To jest błąd, bo manipulację dało się zauważyć, tylko że na takie błędy nasz tajemniczy przeciwnik może sobie pozwolić, ponieważ my dalej nie wiemy, kto się do systemu włamał i kto, w jaki sposób i kiedy był w stanie zainstalować te kamery.
- Nie mamy czasu na czekanie na błąd, Bruce. My nie mamy na nic czasu i wciąż stoimy w miejscu. To wszystko nie ma sensu, to jak szukanie igły w stogu siana! Nie mamy czasu na gruntowne śledztwo, bo tracimy zaufanie do wszystkich, z którymi współpracujemy. Mamy pełno cudownych urządzeń, które miały zapewnić stuprocentowe bezpieczeństwo, a dajemy się wodzić za nos komuś, kto jest dla nas jedynie jedną wielką niewiadomą. Jest zagadką! On wie o nas wszystko, my o nim nic, oprócz tego że na dzień dzisiejszy jest genialny w swoich poczynaniach. Nie mamy zupełnie nic, a Fury wymaga, żebyśmy znaleźli winnych, zanim dziennikarze zjedzą nas wszystkich żywcem. Jestem wdzięczny za to co znalazłeś, ale to wciąż niczego nam nie wyjaśnia...
- Spróbuję znaleźć coś bardziej ekscytującego i dam ci znać.
Banner lubił być potrzebny. Był trochę jak dziecko, które nabazgrało kilka kresek, wypełniło dwa zielone kółka żółtą kredką, obowiązkowo nie trzymając się konturów, a potem było rozczarowane, że mamusia wyrzuciła to dzieło do kosza, bo nie było ani piękne, ani przydatne, ani nawet pamiątkowe. Kiedy zastanowił się głębiej nad możliwością praktycznego zastosowania jego znaleziska, okazało się jedynie łatwym do obalenia dowodem jego własnej niewinności.
Cholera.
- Przepraszam... Bruce. To, to co znalazłeś, to i tak więcej niż mamy. To w zasadzie jedyne co mamy, więc dam do moim najlepszym technikom i poproszę o wyciągnięcie z tego wszystkiego, co tylko można. - Poklepał go lekko po ramieniu, co nie było jedynie próbą załagodzenia ewentualnej nieprzyjemnej sytuacji.
Coulson był wdzięczny Bannerowi za wszystko co zrobił, za to co znalazł i za to wszystko co powiedział, ale to wciąż nic nie zmieniało w ich obecnej sytuacji.
- A... Ta twoja ostatnia rzekoma eskapada do obrabowanego banku... - Uśmiechnął się, po raz pierwszy od kiedy wszedł do laboratorium. – Sprawdziliśmy wszystkie bilingi z twojej komórki i o ile nie potrafisz jednocześnie masakrować drzwi banku i rozmawiać z Nadią przez telefon, to jesteś zupełnie oczyszczony z tej części zarzutów... Jeśli jakkolwiek poprawi ci to chociaż trochę humor.
- Mam nadzieję, że naszej rozmowy nie odsłuchałeś, bo to tajemnica wszechświata. Chociaż… Nie, na pewno jej nie odsłuchałeś.
Banner odwdzięczył się tym samym przyjaznym poklepaniem po plecach, bo tak robili przyjaźni sobie ludzie, nawet jeśli nie lubili klepania po plecach. Taki odruch bezwarunkowy.

* * *

Kilka godzin intensywnej pracy później Bruce Banner wparował do gabinetu Coulsona z dwoma kartkami odręcznych notatek, podekscytowaną miną i nadzieją, że tym razem znalazł coś sensownego. Na wszelki wypadek przedyskutował w głowie poczynione znaleziska ze swoim własnym głosem rozsądku, a chwilę po zakończeniu tej owocnej konwersacji wystartował do biegu.
- Mam konkrety – rzucił na dzień dobry, trzasnął papierami o biurko Phila, usiadł na przystawionym w locie krześle i oparł się o blat, żeby ostatecznie wyhamować swój szaleńczy pęd. – Sprawdziłem historię operacji w systemie odpowiedzialnym za monitoring i pozornie wszystkie były przeprowadzone wewnętrznie, bezpośrednio z komputerów na miejscu lub z komputerów podpiętych pod nasze bazy danych, ale należących do pracowników. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że część z nich miała źródło na kompletnym ukraińskim pustkowiu. Teren przy granicy z Węgrami, tysiąc kilometrów kwadratowych absolutnego niczego. Hadsereg Biró, armia Biró. Może armia złożona z wyłapanych mutantów, którą pan Biró tworzy gdzieś na zadupiu w Europie Wschodniej?
Coulson musiał się mocno powstrzymywać przed głupim komentarzem, który był prawdopodobnie efektem zbyt dużego stężenia kofeiny w jego organizmie. W końcu wypił właśnie szóstką kawę z rzędu, jeszcze dwie i podobno dostanie w zestawie halucynacje. A może podekscytowany Bruce Banner, wpadający do jego gabinetu, był halucynacją? Musiał zmrużyć oczy i dyskretnie uszczypnąć się w rękę, żeby przekonać samego siebie, że Banner żadną halucynacją nie był i nawet mówił całkiem konkretnie i rzeczowo, co tylko zmusiło Coulsona do odstawienia na bok kubka z kawą i przyjrzenia się notatkom towarzysza.
- To seksistowskie tak zakładać z góry że Biró jest mężczyzną... - mruknął po chwili ciszy, poczym podniósł na Bruce'a rozbawiony wzrok. – Przepraszam, to wina kawy... Świetna robota Bruce... Jestem... - Przełożył kilkakrotnie kartki, po czym wyraźnie odetchnął z ulgą. – Jestem pod wrażeniem tego, co znalazłeś... I myślę, że nie przekonamy się, co szanowny Biró tworzy, dopóki się tam nie znajdziemy i nie spojrzymy na to osobiście.

Banner był jak najbardziej namacalny, rzeczywisty i podniecony. Nie żeby miał nadmierne skłonności do ekscytacji lub choćby skłonności do nadmiernej ekscytacji, ale wszystkie mechanizmy obronne działały u niego bez zarzutu, bo siedziały w umyśle człowieka o życiorysie Bruce’a Bannera, a to wiele wyjaśniało. Nie miał innego wyjścia, jak tylko mimowolnie korzystać ze złotych rad typu ‘ciesz się z drobiazgów, nawet nadmiernie, jeśli musisz’. Nie dało się ukryć, że jego wschodnioeuropejskie śledztwo było drobiazgiem, ale inna dobra rada z arsenału życiowych mądrości dla ludzi korzystających z mechanizmów obronnych brzmiała: metoda małych kroków sprawdza się zawsze, w szczególności przy rozwiązywaniu kosmiczne skomplikowanych spraw i przy chodzeniu na obcasach

Brak komentarzy:

Stan Lee patrzy na to, co piszesz...

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.