LORNA DANE — POLARIS
X-Factor Investigation
|| mistress of magnetism | alpha level mutant | changeling ||
WIĘCEJ POWIĄZANIA IDENTYFIKATOR
[Za każdym razem zachwycasz mnie na nowo.]
OdpowiedzUsuń[W takim wypadku nie zostaje nam nic innego jak tylko rozpisać wątek!
OdpowiedzUsuńBez starkanizmu. Za to z mutacją! Co Ty na to?]
[Stęskniłam się za nią! Mam nadzieję, że tym razem uda nam się poprowadzić wątek, co? <3!]
OdpowiedzUsuńCoulson
[Dat Lorna <3 Ale krótka straszliwie, dałabyś się człowiekowi nacieszyć :D Wącijmy. Pomysły?]
OdpowiedzUsuń[No czeeeść :) W związku z pokrewieństwem przydałby się wątek, nie sądzisz? Tylko u mnie kroku z pomysłami, więc może masz coś w zanadrzu? :D]
OdpowiedzUsuńWanda
To ja proponuję Parkera, który jest nie do życia, bo jest spity. Przyjmijmy też, że w tym stanie wariuje u niego pajęczy zmysł, więc nie będzie już wiedział, czy dzwonienie w uszach to od zagrożenia, czy od kaca, więc pewnie będzie zachowywał się nieufnie. A miejsce spotkania? To może być na przykład Starbucks, albo jakaś budka z hot-dogami. A może będą się kłócić o ostatnią butelkę wody z automatu w jakieś instytucji?
OdpowiedzUsuńChyba, że wolisz Spider-Mana, ale tu pomysłów brak.
Peter Parker
[Witam Polaris! Lubię ją, podoba mi się karta, chociaż chętnie więcej bym poczytała. Zapraszam do siebie na wątek! :]
OdpowiedzUsuńEmma Frost
[Dziękuję, że to powiedziałaś - Emma w filmie jest głupia i nudna - skrzywdzili ją. W komiksie jest urokliwa i pomimo iż czytałam tylko kilka, przy okazji, jest moim zdaniem dużo bardziej urokliwa i złożona!
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wątek to tak, jak najbardziej coś w Instytucie. Emma jest bardzo opiekuńcza względem swoich uczniów. Więc Polaris mogłaby przyjść na skargę na powiedzmy Empath'a, w sumie mówi się, że jest najbardziej niesforny. I mogłyby się - jak zwykle pokłócić. ]
[I kto to mówi! Patrzę na Twoją kartę z rozdziawioną buzią i zastanawiam się, jak mam Cię skomplementować żeby zmieścić się w komentarzowym limicie znaków... Eh!
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rzeczy, pragnę wątku. Wiem, że Lorna nie bardzo chce mieć z Tonym do czynienia, ale w naturze marvelan leży uprzykrzanie życia swoim postaciom, więc jestem pełna nadziei, że powiesz tak i wspólnie wymyślimy im jakąś krwawą jatkę. Hehe.]
[Wątki w przestrzeni kosmicznej? Nie tylko Ty masz takie marzenia! To mój #2, zaraz po alternatywnych rzeczywistościach. A w jakich okolicznościach Lorna mogłaby się znaleźć w kosmosie? Bo Stark czasem robi sobie wolne od Ziemi i nocuje u swojej nowej drużyny, której dumna nazwa brzmi Strażnicy Galaktyki.]
OdpowiedzUsuńPrzy Middle East Side grupy ludzi i nie-ludzi nie mieszały się i nie chciały się mieszać. Mutanci żyli na własną rękę, a ludzie trzymali się z dala i przynajmniej do M-Day wszystko było w jak najlepszym porządku. Żadnych protestów, żadnych terrorystów. Własne usługi, własne bary, własne gangi narkotykowe, a wszystko to powielone i zmutowane do granic możliwości. Kolejne sprawy czaiły się za każdym rogiem, czekały na rozstrzygnięcie - ku jego niezadowoleniu zwykle wtedy, gdy miał chwilę dla siebie.
OdpowiedzUsuńMadrox właśnie rozgrywał kolejny monolog narratorski przy szklance wody, wdychając dym papierosowy i kontemplując atmosferę tego miejsca. Gdzieś z zakurzonego głośnika dźwięczył jazz, jednak przytłumiony gwar rozmów zniekształcał słowa, które jakoś omijały jego uszy.
Gdy z rozmyśleń wyrwał go odgłos odstawianego kufla, podniósł wzrok, spojrzał w górę, spojrzał w górę po raz drugi i zwyczajowo przywołał na twarz uśmiech, odrobinę zaskoczony. Myślał, że do stolika podszedł jak zwykle potencjalny klient - Rahne często ubolewała nad tym, że Madrox był tu na tyle rozpoznawalny, że pytano o niego częściej w barze, niż w biurze. Ale Polaris? Chyba ostatnia osobą, jaką spodziewałby się ujrzeć w Mutant Town.
– Lorna – Uścisnął jej dłoń z entuzjazmem, przez przypadek uderzając potrącając stolik. Na szczęście nie narobił większego zamieszania i, odkaszlnąwszy, kontynuował: – Ostatni raz kiedy cię widziałem, byłaś jak zwykle zajęta. Co cię sprowadza na ten koniec świata?
Gdy zasiedli na miejscu, wziął jeszcze łyka wody i przez chwilę obserwował ją z uznaniem. Jej twarz prawie się nie zmieniła, oprócz prawie niezauważalnego cienia irytacji, jaki przez nią przebiegł.
[To jest dobry początek. Wanda bowiem zapewne nie jest jeszcze zbyt lubiana wśród innych ludzi, a także mutantów ze względu na jej niedawną przynależność do Bractwa Złych Mutantów. Powiedzmy więc, że w tym wypadku ona i jej brat bliźniak mieli zostać w bazie, aczkolwiek Wandzia nie lubi siedzieć w miejscu, toteż wymknie się z Avengers Mansion, chcąc pomagać gdzieś z boku, aby nikt jej nie rozpoznał. No i Lorna może na nią natrafić, gdy będzie wałęsała się gdzieś w okolicy, jeszcze bez konkretnego planu. Co później, zależy od ciebie. Polaris może odstawić ją z powrotem do bazy, wiedząc, że nie powinna tu być, albo jakoś się dogadają i Wanda będzie się jej trzymać, pomagając jej z ukrycia :D]
OdpowiedzUsuńWanda
[Ciekawa jestem jak będzie wyglądać wątek kobieta z kobietą w naszym wykonaniu <3 Weźmiesz coś zaczniesz, czy ja? Bo ostrzegam, ze ja skrobnę coś krótko.]
OdpowiedzUsuń[Dobra z ciebie kobieta <3 Hm, w sumie ja się dostosuje, mogę pisać wątki średniej długości, jak i nieco dłuższe :)]
OdpowiedzUsuńWanda
[Ja nie jestem z Avengersów, ja! ja! I ja chce wątek! :)]
OdpowiedzUsuńDanny
[ale zaplecze instytutowe i z bractwa! myślałam, że to się liczy! XD]
OdpowiedzUsuńCholera. Cokolwiek by nie mówić, miała rację. Według wszystkich tych towarzyskich formułek, powinien dać jej spokój. Pójść w swoją stronę i nie zawracać sobie głowy odebraną mu butelką. Przecież zawsze był takim grzecznym chłopcem... Widocznie jednak „zawsze” nie było równoznaczne z „dziś”, bo pomijając fakt, że dawno już nie słyszał, by ktoś zwrócił się do niego per chłopcze, sytuacja obudziła w nim również aroganta. Jeżeli trzymanie się konwenansów miało oznaczać męczarnie bez wody, to wolał już startować w zawodach na najmniej uprzejmego faceta, byle tylko móc się czegoś napić. —Powinna istnieć jakaś reguła uwzględniająca akt łaski narzucanej na skacowanych studentów... —mruknął zupełnie bezsensownie i zdecydowanie za mało układnie. Nie wymagajmy jednak cudów od człowieka, który ledwo stał w pionie. Zwykle wyprostowany, a już na pewno optymistycznie nastawiony do świata i ludzi Parker, dziś opierał się niedbale o automat, patrząc krytycznym okiem na kobietę. W pozytywnej ocenie nieznajomej nie pomagał mu jego pajęczy zmysł, który wciąż i bezlitośnie krzyczał. W obliczu tak nieprzyjemnych stanów ducha, trudno było patrzyć na kogoś obiektywnie. Pajęcza podświadomość nakazywała mu robić coś odwrotnego – dopieszczać subiektywność i wykazywać sceptycyzm względem każdej napotkanej dziś osoby. Głowa mu eksplodowała od uwzględniania własnych myśli i szóstego zmysłu, który nie chciał zamilknąć ani na sekundę. Litości...
OdpowiedzUsuńNigdy więcej alkoholu. To było już postanowione. Pamiętał już dlaczego ostatnimi czasy w ogóle zerwał z trunkami, natomiast nie potrafił wyjaśnić, skąd u niego wczorajsza chęć do imprezowania. Może chciał zasmakować w prawdziwie studenckim świecie rozrywki? Szkoda tylko, że gdy innym procenty wchodziły bardzo gładko, on cierpiał po nich za dwóch.
Patrząc na kobietę z dystansu (który sama między nimi wytworzyła oddalając się na ławeczkę) zastanawiał się, co jeszcze może zrobić i poza absurdalną myślą o tym, że mógłby ją ogłuszyć i zabrać butelkę, nic mądrego nie przyszło mu do głowy. Do tego jeszcze godzina na zegarku niechybnie zbliżała się do czasu rozpoczęcia pierwszych zajęć.
— Pierdolę. Nie idę — mruknął do siebie, odpychając się wreszcie od automatu. A nim rzeczywiście zdecydował się na wyjście z budynku, rzucił jeszcze monetą w kierunku kobiety. — Zachowaj sobie. Przyda Ci się, gdy udręczysz kolejnego studenta... — i po tych oto słowach ruszył korytarzem, myśląc tylko o tym, by... — Dzień dobry, Panie Callaghan. — urwana myśl miała się nijak do prześladującego go pecha. Parker musiał wpaść akurat na swojego profesora. — Właśnie miałem Panu przekazać, że ciocia potrzebuje podwózki na lotnisko, więc... nie będzie mnie — nie ma to jak żałosne wymówki. Ale przynajmniej miał alibi i to potwierdzone obecnością siedzącej na ławeczce kobiety, bo to właśnie na nią wskazał, gdy mówił o „cioci”.
Taki kiepski teatrzyk, bo inaczej Peter by nawiał.
Peter Parker
– Właściwie owszem, z niektórymi tak – Madrox uśmiechnął się niczym prezydent na banknocie.
OdpowiedzUsuńZawsze miał taki śmieszny, dziecięco-głupkowaty wyraz twarzy, gdy mówił o pracy. Zawód prywatnego detektywa - to była chyba jedna z lepszych decyzji, jakie podjął w swoim życiu. I prawdopodobnie jedyna decyzja, jaką podjął samodzielnie. Nie lubił myśleć o przyszłości i wolał, kiedy robił to ktoś inny. Bogu dzięki za Laylę, dzięki niej mógł być po prostu sobą - entuzjastycznym fanem czarnych filmów i zagadek kryminalnych, z mnogimi problemami z osobowością.
– Przez chwilę działałem sam. Zrobiłem licencję detektywa, chociaż w sumie interes nie za bardzo się kręcił, a biuro było ruiną. – Upił łyk i ściszył głos, podświadomie, całkiem odruchowo. – Trzymaliśmy się z Guido razem, potem dołączyła Rahne…
Wygrałem w teleturnieju, mój klon ożenił się w Vegas – dodał w myślach.
– Trzymamy się zwykle z dala i od Cyklopa i od Val – kontynuował, z jawnym zadowoleniem w głosie, po czym przerwał. – A w Instytucie jest aż tak ź…?
Świtała mu już w głowie propozycja współpracy, kiedy nagle światło mignęło i zgasło. Muzyka przestała grać i bar pogrążył się w nienaturalnej ciemności. Gdzieś z boku dotarł jego uszu dźwięk tłuczonego szkła. Nie poruszył się jednak.
– Albo to awaria, albo mamy kłopoty – stwierdził, nie wiedzieć po co wstając i ponownie potrącając stolik.
Miał przeczucie, że jednak druga opcja.
Weszła do pokoju Polaris w Instytucie, bez pukania, bez pytania, bez dzień dobry, za to ze sporą dawką pretensji. Broń Boże nie wymierzonych w jej kierunku. Wkroczyła zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi, zachowując się jakby była u siebie. Przeszła przez całą długość pokoju, siadając na parapecie. Zarzuciła nogi na górę, otwierając okno na oścież, sprawdzając górne i dolne okna, czy żaden smarkacz nie podsłuchuje.
OdpowiedzUsuń— Daj mi siłę, żeby tych smarków nie podusić. Trzymaj mnie, bo ich normalnie rozniosę.
Zsunęła się trochę z wnęki, o którą opierała się plecami i wsparła się butami, luźno, w wygodnej pozycji o ściankę przed sobą, krzyżując nogi w kolanach. Jeśli Polaris była w tym momencie czymś zajęta, musiała się pogodzić z faktem, ze już nie. Teraz miała Rudą na głowię. Rudą, która widocznie czuła się jak ryba w wodzie, wylewając liczne żale i złość w tym pokoju. W dłoniach trzymała puszkę z piciem, ale w całym swoim sfrustrowaniu urwała zawleczkę, wkładając w otwieranie za dużo siły. Rzuciła aluminiową puszkę bez ostrzeżenia w kierunku Polaris, jakby ona miała coś na to zaradzić. Chwilę potem zręcznie zsunęła się z parapetu, opierając się o niego biodrami, splatając ręce na piersi.
— Masz ochotę na przejażdżkę? Muszę się stąd wyrwać. Dom wariatów. — zawiesiła się, zatrzymując wzrok na jeszcze nieotwartej puszce, trzymanej w ręce przez Polaris — No co jest, skarbie? Otworzysz?
Rogue
[Zaszczycona się czuję, że tak uważasz! <3 i widziałam, one są swietne.]
OdpowiedzUsuńSiryn
Współpracownicy, znajomi oraz nieliczni przyjaciele Tony'ego Starka nie mogli uwierzyć w przekazaną im informację, że ten wybiera się na małą wycieczkę poza atmosferę. Musiał wysłuchiwać irytujących narzekań i nudnych wykładów na temat swojej nieodpowiedzialności oraz zobowiązań, jakie spoczywały na Żelaznym Mścicielu, tak jakby sam doskonale o tym wszystkim nie wiedział. Na nic zdały się tłumaczenia, że nie wybiera się na kosztowne (choć zasłużone) wakacje, a po to, by wypełnić złożoną Starlordowi obietnicę i dołączyć do Strażników, którzy potrzebowali jego pomocy. Dla wielu informacja, że Stark został nowym członkiem kosmicznej drużyny obrońców wszechświata wydawała się zabawna i nieprawdopodobna, jednak on sam był z tego powodu szalenie dumny oraz podekscytowany. Już pierwsza wizyta w ich siedzibie poskutkowała przywiezieniem technologii, jakiej ludzkie oczy jeszcze nie widziały, więc nie mógł doczekać się tego, co przyniosą kolejne i kolejne...
OdpowiedzUsuńNajwiększy problem z tym całym odpoczynkiem od Ziemi polegał jednak na tym, że widocznie obojętnie jak daleko, by nie zawędrował – dziwne sytuacje nie odstępowały go na krok. Przykładowo, siedząc gdzieś w cholerę za Układem Słonecznym, na jakiejś zapyziałej stacji kosmicznej, gdzie najbliższa planeta znajdowała się dobrych kilka lat świetlnych dalej, do pomieszczenia wparowała Lorna Dane. Mina Tony'ego Starka wskazywała na głębokie zszokowanie pomieszane ze złością i jednoczesną ciekawością, a nie dało się jednoznacznie stwierdzić, które z tych uczuć przeważało nad innymi. Oniemiały odstawił koktajl mleczny, który zaserwowała mu niedawno przywieziona z Ziemi maszyna i omal nie zakrztusił się pociągniętym kilka sekund temu łykiem. Palące uczucie w gardle uświadomiło mu jednak, że to wcale nie sen, a kobieta naprawdę stała przed nim, widocznie równie zaskoczona tym nagłym spotkaniem.
Problem z Lorną i Tonym polegał na tym, że im bardziej nie chcieli na siebie wpaść i im bardziej stawało się to niemożliwe tym większa szansa, że za chwile mieli stanąć twarzą w twarz. Nie pamiętał drugiej osoby, którą widywałby w równie dziwacznych i zaskakujących okolicznościach, a znany ze swojego zamiłowania do dziwactw w tym przypadku nie mógł powiedzieć, że go to cieszyło. Lorna była dla niego zwiastunem kłopotów, dużej ilości siniaków oraz szeroko pojętej gamy różnorakich innych negatywnie zabarwionych epitetów.
- No nie... To muszą być jakieś żarty – jęknął i przytknął rękę do czoła, by następnie uważnie rozejrzeć się po pomieszczeniu, jakby czekając, aż Raccoon wypadnie zza kanapy i zwijając ze śmiechu wyłączy hologramowy obraz Lorny. Było to jednak niestety niemożliwe z dwóch zasadniczych powodów – Raccoon nigdy nie słyszał traumatycznych opowieści Starka związanych z Polaris, a poza tym kilka godzin temu opuścił stację zapowiadając, że idzie robić coś bardzo ważnego, o co – jak już się nauczyli – lepiej było nie pytać.
Madrox już-już miał zamiar wyciągnąć własnego, podrabianego Colta, brawurowo przewrócić stolik i rozmnożyć się w liczbie dwukrotnie większej niż napastnicy, jednak w ostateczności zjechał pod blat za pomocą zaskakująco silnego pociągnięcia za nogę. Zrobił to z taką gracją, że rąbnął porządnie głową o kant i wprawdzie nikt w całym tym chaosie nie zwrócił uwagi na trzask rozbijanego kufla, przekleństwo i hałas, jaki zdążył narobić, ale na siedzeniu wylądował dubler, który, zaskoczony nagłą replikacją, rozejrzał się powoli… Po czym kopnął swoje źródło w ramię, przeskoczył przez siedzenie i z całych sił zakrzyknął…
OdpowiedzUsuń- TU SĄ, TU SĄ!
… wskazując na schowanych pod blatem mutantów.
Madrox syknął z bólu i zaabsorbował klona powstałego przez uderzenie. Nie zastanawiał się nad tym, czy aby nie miał wybitego barku – chwycił Lornę za ramię i prześlizgnął się pędem pod następny stolik, skąd zaczął szybko czołgać się do baru, za którym dostrzegł zarys drzwi na zaplecze.
Nagle czyjaś stopa wbiła mu się z impetem w kręgosłup, przyciskając do podłoża. Stęknął, gdy poczuł chłód pistoletu przyciśniętego do tyłu głowy. Spróbował przekręcić głowę na tyle, na ile mógł – za sobą dostrzegł stopy napastnika, a jeszcze dalej Polaris, która zostając trochę w tyle, skryła się pod poprzednim stolikiem. Klona nie widział, zniknął mu z oczu i w takich chwilach Madrox miał pełne prawo nienawidzić siebie.
Miał też nadzieję, że kobieta zareaguje w porę.
[Hmm, w takim razie może połączymy obie opcje? Poznały się w Instytucie, jednak nigdy nie były blisko i w sumie tylko kilka razy zamieniły ze sobą zdania, wtedy właśnie Polaris szuka Madroxa, a zamiast jego, znajdzie Terry. I możemy zrobić chociażby tak, że Siryn, całkowicie zignoruje wszelkie możliwe protokoły i zabierze Lornę w teren, żeby zobaczyła jak tak właściwie pracują i czym się zajmują?]
OdpowiedzUsuńSiryn
Gdyby mieli więcej czasu, Jamie zapewne byłby pod wrażeniem oddziaływania Polaris na otoczenie – i to nawet nie pod względem mocy. Podejrzewałby, że perswazji nie uczono jej w Instytucie. Rzuciłby tekstem o pretensjonalności chwili albo opisałby najróżniejsze pożyteczne skutki replikacji, których faktycznie było może trochę mniej niż sześć.
OdpowiedzUsuńJamie jednak wygiął nieuszkodzone ramię do tyłu i szarpnął mężczyznę, który na niego nastąpił za nogę w kostce, tym samym wytrącając go z równowagi. Napastnik padł jak długi i stracił przytomność, gdy jego twarz gruchnęła o krzesło, Madrox zaś dźwignął się bez szemrania, czując nasilający się zapach dymu.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i zastygł. Na drugim końcu baru, przy stolikach i zasłonach, które ledwie zakrywały pękniętą szybę niewielkiego okna, jego kopia właśnie podpalała z uśmiechem nieadekwatnie szerokim do chwili podarty materiał za pomocą jego zapalniczki. Rozległ się huk, gdy z entuzjazmem rozbił szklaną gablotę z alkoholami. Zajęła się tapeta, ogień zaczął lizać pierwsze obicia siedzeń, kiedy Madrox dwa odrzucał za siebie butelkę absyntu, odgradzając sobie i zarazem im wszystkim główną drogę ucieczki. Rozległy się krzyki.
– Na zdrowie! – zawołał, prawie niedosłyszalnie.
To musiała być albo anarchistyczna dusza detektywa, albo skrycie był masochistą. Jamie odwrócił się gwałtownie do Polaris, która trzymała grupkę całkiem rosłych mężczyzn na celowniku.
– Zaplecze, szybko! – rzucił Madrox przez zaciśnięte zęby. Perspektywa, że jego dublera-anarchisty raczej już nie da rady uratować, wzbudziła w nim uczucie bliskie szaleństwa.
Przepuścił Lornę w drzwiach jako pierwszą, gdzieś po drodze sam ładując własny magazynek, po czym zwielokrotnił się, tym razem kontrolowanie i zaczął pospiesznie eskortować ludzi do wyjścia.
Gdy zapalił się strop, nie pozostało mu już nic innego, jak zostawić grupę napastników samym sobie i podążyć za grupą spanikowanych mutantów. Po drodze zauważył, że Lorna wyważyła żelazne drzwi dzielące ich od wolności – potem pożarł dotarł do baru, rozległy się kolejne krzyki, tym razem terrorystów, a on wyskoczył z płonącego budynku chyba jako ostatni.
- Zostaw mój koktajl! - powiedział i wyrwał z jej rąk papierowy kubek ze słomką - Tam jest maszyna, zrób sobie własny – dodał i odwrócił się wskazując na całkiem spore, pastelowo-różowe urządzenie z licznymi naklejkami. Lorna nie miała pojęcia ile wysiłku kosztowało Starka przetransportowanie tego cholernego urządzenia na statek kosmiczny, ale szczęśliwie nie wiedziała jednocześnie, że wszystko przez głupi zakład z Raccoonem, który go do tego zmusił. - Dlaczego giną? I dlaczego nic o tym nie wiemy? Gamora, dlaczego nic o tym nie wiemy? - zapytał wychylając się zza Lornę, by spojrzeć na Gamorę, która właśnie wychodziła z pomieszczenia nawet się nie odwracając.
OdpowiedzUsuń- Powiedz mi lepiej gdzie jest Quil – warknęła decydując się nie odpowiadać na jego pytanie i z impetem nacisnęła przycisk otwierający elektryczne drzwi. Szczęście, że w pobliżu nie było Raccoona, który prawdopodobnie mocno zirytowałby się, że ktoś traktuje jego urządzenia z taką brutalnością. Tony cieszył się, że nareszcie nie jest osamotniony w tej kwestii i może z kimś debatować na temat szkodliwego wpływu osób trzecich na niesamowite urządzenia wychodzące spod starkowej ręki i raccoonowej łapy. Nigdy wcześniej nie przepuszczał jednak, że zaprzyjaźni się z kimś o wyglądzie szopa pracza.
- Właściwie to co ty tutaj robisz? Tam giną Sh'iarowie, a ty ucinasz sobie ze mną pogawędki? - przedrzeźniał ją, jednocześnie zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Koktajl mleczny mimo wszystko wcale nie smakował tak dobrze, jak miał nadzieję, głównie przez to, że jeśli gdzieś ktoś naprawdę ginął to wypadałoby się tym zająć. Wciąż nie było jednak wiadomo gdzie znajdował się Peter, Drax i Raccoon, a teraz także zirytowana Gamora, która poszła ich szukać, zapewne z marnym skutkiem. Żałował, że jego koleżanka z drużyny nie wpadła na to, że zostawianie Tony'ego i Lorny sam na sam może poskutkować rozwaleniem całego statku i połowy kosmosu, ale Stark uznał, że oboje mają ważniejsze priorytety niż udowodnienie, które z nich stosuje lepsze ironiczne komentarze. Doskonale wiedział, że i tak by wygrał.
Po kilku sekundach niezręcznego milczenia zwlókł się z krzesła, by wyrzucić niedopity koktajl do kosza i uruchomić komunikator na holograficznym stole. Przez chwilę wpatrywał się w błyskający na niebiesko ekran, by następnie wzruszyć ramionami i spojrzeć na Lornę.
- Wygląda na to, że musisz zadowolić się tylko mną – powiedział i uśmiechnął się szeroko. Mimo wszystko spróbował połączyć się, z którymś z członków drużyny jeszcze raz. Było to dla niego bardziej niż podejrzane, że nikt, nawet Gamora nie odpowiadała na wezwanie... Zazwyczaj to Stark zapominał, że taki gadżet wypadałoby odbierać, gdy już się rozdzwania.
[Dobry Boru Zielony i Szumiący! Marvel i Lovecraft! Czy chcesz zostać moją żoną? Będziemy zwiedzać stare biblioteki, czytać podejrzane księgi, a w dni nieparzyste podejrzane komiksy. A jak nam się znudzi, zagramy w Horror w Arkham, który od niedawna zajmuje zaszczytne miejsce wśród moich planszówek.]
OdpowiedzUsuńKiedy ktoś wyskakuje zza rogu i mówi, że potrzebuje twojej pomocy, to najpewniej żart. Trzeba się mieć wtedy na baczności, bo zaraz padnie tekst „nie ma czasu na pytania”, a ty dostaniesz do ręki pluszowego słonia i ananasa. Chyba, że osobą zza rogu jest Lorna Dane. Swoją opinię o mutantce Clint budował na podstawie bardzo pobieżnej znajomości oraz zasłyszanych opinii. Te bywały na tyle różne, że równie dobrze mogła występować w nich jedynie przypadkowa zbieżność nazwisk. W niektóre wierzył, w inne nie, pewnie nawet nie w te, co trzeba. Jak to zwykle bywa w tych przypadkach.
Gdyby teraz dostał ananasa i pluszowego słonia, pomyślałby, że znów jest początkującym agentem Tarczy i to tylko kolejny z żartów kolegów, które urządzali sobie pasjami. Zamiast tego dostał opowieść z gatunku tych, w które ciężko uwierzyć. Chyba, że jest się byłym cyrkowcem, który do niedawna robił w superagencji wywiadowczej i zdarza mu się walczyć u boku między innymi nordyckiego boga.
Informacje z wypowiedzi Lorny docierały do Bartona w innej kolejności, jakby jego mózg już na wstępie uszeregował je według priorytetów. Po pierwsze, zdołała go znaleźć. Zapewne dzięki Xavierowi, w zasadzie na pewno dzięki niemu. Wcześniej nie pomyślał o telepatach. A jeśli Hydra ma w swoich szeregach takowych, to on może albo owinąć sobie głowę folią aluminiową i mieć nadzieję, że to działa, albo mieć nadzieję, że mają go już za martwego i nie zaczną szukać. Po drugie, wskrzeszanie zmarłych – moc jakiegoś mutanta, ale tutaj Hawkeye nie do końca zrozumiał, którego. Wreszcie, po trzecie, zegarek.
Uniósł nadgarstek lewej ręki i zerknął na elektroniczną tarczę. Zegarek był outdoorowy, jakiego nie powstydziłby się żaden sportowiec albo ktoś bogaty udający sportowca na fali mody na ekologiczność. Oprócz godziny w tej chwili pokazywał jeszcze temperaturę i wysokość nad poziomem morza. Dwa kliknięcia umożliwiały sprawdzenie godzin wschodu i zachodu słońca w ponad 400 miejscach. Jeden z bardziej trafionych prezentów urodzinowych, jakie Barton kiedykolwiek dostał.
– Za dwadzieścia czwarta – powiedział uprzejmie. – Ale mogłaś zapytać o to każdego.
Dopiero teraz dotarła do niego czwarta rzecz, którą dotychczas jego mózg blokował. Zbyt nierealna, nawet jak na jego realia. A jednak jedno spojrzenie na Lornę wystarczyło, by nabrał przekonania, że to nie był żart.
Poważnie Cthulhu? Z tymi mackami? – Wierzch prawej dłoni przyłożył do ust, a palcami poruszał energicznie, naśladując ruch ośmiornicowatych kończyn. – Większe zło i w ogóle... To jest prawdziwe?
Lovecrafta nigdy nie czytał, ale jego brat kiedyś lubił podobne klimaty. A potem była jeszcze jedna dziewczyna, która nieźle przeszkoliła go z Pradawnych Bogów i oniryzmu. Wszystko to miało miejsce dawno, jeszcze w czasach, kiedy sądził, że dorosłość będzie fajna.
Obserwowała Polaris, kiedy ta chwytała puszkę w dłoń. Sama splotła ręce na piersi, przechylając lekko głowę, soczyście zielonymi tęczówkami oczu podążając za nią spojrzeniem, kiedy strąciła karty z łóżka. Uśmiechnęła się kwaśno pod nosem, bardziej do siebie niż do Polaris. Karty na myśl przywodziły jej tylko jedną osobę. Niezbyt mile widzianą w jej myślach. Odwróciła więc od nich spojrzenie, skupiając się całkowicie na podanej jej puszce napoju. Odebrała ją, już z przezorności, machinalnie pilnując się żeby czasem nie zetknąć się dłonią z dziewczyną. Podążyła za nią w kierunku szafy, kiedy wyciągała z niej sweter i oparła się ramieniem o drewno, zaczesując luźnym ruchem rozpuszczone włosy do tyłu. Krytycznym okiem oceniła gumkę na włosach Lorny.
OdpowiedzUsuń— Wcześniej było lepiej — skomentowała nie natrętnie, bo tylko musiała wyrazić swoje zdanie. Inaczej nie byłaby sobą. Zresztą, temat wydawał się mało znaczący. Przewróciła sfrustrowana oczami na samo wspomnienie dzieciarni. — Co się stało, co się stało. No nic. Dzieci są dziećmi. — wzruszyła ramionami, a skoro już nastąpiło całkowite poruszenie ze strony Dane’ówny, odepchnęła się swobodnie od ścianki szafy, kierując się w stronę wyjścia. Otwarła szeroko drzwi, ponaglając ich opuszczenie Instytutu. — W świetle prawa już od dobrych kilku lat jestem dorosła. Zresztą. Kobieta, nastolatka… — zamachała leniwie dłońmi w powietrzu jakby symulowała nimi niewidzialną wagę. — Kobieta. Wygrywam w życie. Pogawędziłabym o tym jeszcze dłużej, ale… zbierajmy się. Myślisz, ze profesor będzie zły jak pożyczymy Jeta? Scott będzie. — zamyśliła się chwilę i uśmiechnęła do swoich myśli — Więc bierzemy Jeta. Nie ma tego złego dla faceta, na czym kobieta by dobrze nie wyszła. — odwróciła się na chwilę przodem do Polaris, kierując się w stronę hangaru, tyłem, bo i tak pokonałaby ta drogę z zawiązanymi oczami — Więc co? Może Wielki Kanion? Słyszałam, ze można tam spotkać niekiedy ukrywających się mutantów. Albo… Meksyk. Na bezprawiu… — przez całą drogę proponowała niezliczoną ilość miejsc, dopóki nie przystanęła przy odrzutowcu, nonszalancko opierając się ramieniem o karoserię, jak wcześniej o szafę — albo po prostu skoczmy nim na kawę. Mina Scotta jest tego warta.
Rogue
[Spokojnie, ja wciąż odczuwam niemałe kompleksy za każdym spotkaniem z Marią i jej dziwactwami :D
OdpowiedzUsuńTaki pomysł bardzo mi się podoba. Właściwie jest mi zupełnie obojętne jaka miałaby to być postać, chociaż ktoś mający odchyły jest zawsze miłym urozmaiceniem, prawda?
Nie jestem tylko pewna, jak wkręcić w to Marię. Tak, żeby miała nieco wolnej ręki. Bo ona, zasadniczo rzecz ujmując, raczej nie nadaje się do działań praktycznych - co jest bardzo interesujące, bo mam zamiar męczyć ją ile wlezie. Myślę sobie tak. Być może "zły bohater" zrobił ostatnio tyle bałaganu, że właściwie obojętne już jest, kto go przejmie. Ważne, żeby ktoś go przejął. Tarcza delikatnie zasugerowała Marii, żeby im pomogła. Dostała specjalnego Agenta na wszelki wypadek.. Ale są teraz w miejscu zbiórki - Maria i Lorna, a Agenta nie ma... Z niewiadomych przyczyn. Sprawa ma być załatwiona delikatnie, dlatego nie wolno było brać do tego większej ilości osób do pomocy. To nie jest misja w celu pojmania. To jest misja w celu wyśledzenia i dania znać, gdzie ów "zły bohater" się znajduje. A później mają dać znać przez radio odpowiednim osobom..
Tyle, że nie jestem pewna, czy to wszystko tak lekko i przyjemnie pójdzie.]
[o, jaka piękna karta :3]
OdpowiedzUsuńOpinia na temat Mutant Town nigdy nie była zbyt pozytywna, ale co się dziwić, sam temat mutantów już budził wystarczającą ilość pytań zwykłych ludzi. Było to miejsce bardzo specyficzne, nie każdy mógł zapuścić się w te strony. Zawsze trzeba na siebie uważać, zawsze trzeba mieć oczy dookoła własnej głowy. Na początku Terry przeszkadzało to cholernie i za każdym razem kiedy musiała przejść się ulicą w Mutant Town, przeklinała Madroxa za wybranie miejsca takiego, a nie innego. Jednak po jakimś czasie przyzwyczaiła się do atmosfery jaka tu panowała, a nawet, ją zaakceptowała, bo "polubić" to niestety jeszcze zbyt znaczące słowo. Przestały przeszkadzać jej te wszystkie minusy i niebezpieczeństwo, to miejsce było w tym momencie jej rutyną. Zresztą, wydziera się w tej okolicy tak często, że wszyscy wiedzą kim jest. A jak wiadomo, lepiej nie wkurzać krzykliwej rudej o niebezpiecznym głosie.
Przeprowadzka pozwoliła jej lepiej poznać innych członków X-Factor, co nie zawsze oznaczało coś dobrego. Była już trochę zmęczona wieczną obecnością kogoś w okół, czasem po prostu wolała się wyciszyć, wbrew pozorom. Tak więc kiedy w końcu nastał dzień, kiedy w X-Factor Investigations została sama, rozkoszowała się tą chwilą jak nigdy wcześniej. Wszyscy nagle wyparowali, mieli coś do załatwienia, nawet Madrox wyleciał gdzieś w pośpiechu niczym burza.
Nogi na blacie stołu, kawa w dłoni i ta błoga cisza. Czego chcieć więcej? No właśnie, tu następuje niestety problem, bo usłyszała to pukanie, postanowiła to po prostu zignorować.
Dzisiaj mam wolne. pomyślała z cichym westchnieniem, upijając łyk kawy z mlekiem. Jak jest to coś ważnego, to mogą wrócić później. Zajmie się tym Madrox, czy ktokolwiek inny. Byle nie ona, bo Terry chciała po prostu chwilę odpoczynku. Niestety, nawet tego nie mogła dostać od życia.
No i intruz wlazł do środka, no pięknie. Z cichym jękiem podniosła się na nogi i zeszła po schodach, by znaleźć swojego gościa w głównym pomieszczeniu.
- Co znowu zrobił? Zapomniał czegoś? - mruknęła, słysząc imię Jamesa. Upiła kolejny łyk swojej kawy, oplatając kubek palcami.
Siryn
[Powiem szczerze, że pod kartę przywiodło mnie opowiadanie, zupełnym przypadkiem znalezione wśród postów. I co? I następne pół godziny rozpływałam się nad cudnością grafiki, cudnością karty i ogólnie nad cudnością Lorny. <3
OdpowiedzUsuńNo ale skoro pani już nawiązała tą nikłą nić porozumienia z Wolverinem - z którym, jak wiadomo, na ogół porozumieć się dość ciężko - to czemu by tego jakoś nie pociągnąć? Co ty na to? :3]
Logan
[Ach, Scott... Tak bardzo brakuje mi tu tego typa.
OdpowiedzUsuńPodłoże konfliktogenne mówisz. No to nie pozostaje nic innego jak wziąć się za wątek. Jakieś pomysły?]
Logan
Lornie nie jako jedynej przydałaby się teraz porządna dawka jakichkolwiek procentów, ale odkąd Tony Stark dzielnie nie pił od całego miesiąca, a Drax dostał kategoryczny zakaz od przynoszenia do siedziby jakichkolwiek napojów alkoholowych, bądź ich spożywania... Cóż, mieli przecież maszynę do robienia milkeshakeów w dziesięciu różnych smakach, w którą Stark zainwestował podczas targów urządzeń gastronomicznych, gdy te pomyliły mu się z naukowymi w sali obok.
OdpowiedzUsuńMiał zamiar dzisiejszego dnia wypróbować wszystkie polewy, jakie oferowała maszyna, ale niestety wszechświat widocznie – zresztą jak zwykle – nie był przychylny temu znakomitemu pomysłowi, bo Lorna dalej uparcie jęczała mu nad uchem twierdząc, że ich system zawiódł i już dawno powinni znajdować się na polu bitwy i pomagać tej całej rasie. Tony nie miał absolutnie nic przeciwko temu, by również zwalić całą winę na komputer, gdyż w tym przypadku to nie on był jego twórcą i nie musiał brać całej winy na siebie. Nie był tylko pewien dlaczego Quill nie otrzymał oddzielnego wezwania, czyżby i jego zabawki miały dzisiaj jakiś problem? Tony długo walczył z tym, by jego urządzenia zaczęły łapać ziemską i kosmiczną częstotliwość, ale wierzył, że Peter przebywając tak długi czas nad Ziemią zdążył uporać się z jakimikolwiek problemami związanymi z komunikacją. Zwłaszcza, że kontaktował się z innymi osobami niemalże nieustannie.
- Żadnej informacji na temat zagrożenia – przyznał po chwili milczenia, a w jego głosie dało się usłyszeć nutę zaniepokojenia. Przepuszczał, że to po prostu wynik nieuwagi któregoś ze Strażników bądź awaria systemu, jednak pulpit holograficznego stołu migał wesoło niebieskimi plamkami, z których żadna nie niosła wiadomości o jakimkolwiek niebezpieczeństwie, trwającym czy przeszłym. Stark przyłożył sobie rękę do brody, którą potarł dwukrotnie w geście zastanowienia, a następnie spojrzał na Lornę by coś powiedzieć. Jego usta zamknęły się jednak tak szybko, jak zdążyły otworzyć, gdyż w jednym momencie zgasły wszystkie światła, a szum urządzeń ucichł sugerując, że i one zostały pozbawione zasilania. Po upływie sekundy uruchomiło się awaryjne, czerwone i mętne oświetlenie poprzedzone głośnym, alarmującym dźwiękiem, który prawie wywiercił Starkowi dziurę w mózgu.
- Ktoś zaatakował statek – zauważył dość oczywistą kwestię, a następnie zaklął pod nosem. Zniknięcie Strażników, wyłączenie systemu informowania o zagrożeniach, teraz wszystko nabierało sensu, chociaż Tony wciąż nie był do końca pewien jakim cudem komuś udało się niezauważenie wejść do środka. Spojrzał na Lornę.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie, Dane, jeśli masz z tym coś wspólnego... - niewypowiedziana groźba zawisła w powietrzu.
[No wiesz co, taki wstyd... Taki dobry wątek to był! Ale między Lorną i Leo też na pewno uda nam się coś wspaniałego wymyślić, oczywiście o ile masz chęć. :D]
OdpowiedzUsuńLeo
Robaczku, a chcesz może Icemana z wyglądem Pitta czy ci się ich wątek przejadl?
OdpowiedzUsuńRogue (z durnego telefonu)
[Daniel jest mniej bezinteresowny niż by chciał i bardziej niż powinien, ale musi też zachowywać granice zdrowego rozsądku, więc podejrzewam, że coś Lorna musiałaby mu zaoferować w zamian. Próbuję coś wymyślić, ale chyba nie uda mi się tak jak Tobie - w końcu jako autorka znasz lepiej Lornę. Więc zwalę to niegrzecznie na ciebie, ale zacznę za to. Bo wątek będzie na pewno.]
OdpowiedzUsuńRand
X-Factor to nie był sam Madrox i Siryn chyba by się obraziła, gdyby ktoś jej tak powiedział w twarz. Byli drużyną, czasem słabo zorganizowaną i mocno się gryzącą, ale mimo wszystko - całkiem dobrze współpracującą drużyną, która potrafi zrobić to co powinna. I to nie była zasługa jedynie Madroxa - mimo, że facet potrafi się sklonować tysiąc razy, to nie znaczy, że jedna osoba może być drużyną. No dobra, to zabrzmiało dziwnie nawet w głowie Terry.
OdpowiedzUsuń- Zwykle, jak się go szuka, to znajduje się nie tą wersję co trzeba. - stwierdziła, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. No cóż, narzekanie na Madroxa było często jej jedyną rozrywką, nic więc dziwnego, że przychodziło jej to tak łatwo. Uwielbiała go i nienawidziła jednocześnie, zwykle wyrażając swoją "miłość" pretensjami i kłótniami. Ale oni tak naprawdę się kochali, no.
Terry musiała przyznać, że ta kobieta nieco ją zaintrygowała. A jak powszechnie wiadomo, Siryn jest bardzo ciekawską i bezpośrednią osobą, która jeśli powiesz "nie rób tego" to ona zrobi właśnie tą rzecz ze sto razy, byle na przekór. Chętnie się dowie, kim jest i co tak właściwie chce od Jamie'ego - jeśli jakaś kobieta go szuka, to zazwyczaj chce mu skopać tyłek. A to zawsze jest ciekawe!
- Jamie nie jest jedynym, który tu pracuje. - odparła od razu, uśmiechając się delikatnie, jedynie kącikiem ust. - Może i nie potrafię się rozdwoić, ale mimo wszystko... - dodała, sugestywnie wzruszając ramionami. W ślepo chciała to przyjąć już w tej chwili, co tu dużo mówić. Ciekawość powoli zżerała ją od środka, a ona tak bardzo chciała wiedzieć.
Otworzyła drzwi i przeszła do pomieszczenia obok, tam gdzie zwykle przyjmowali klientów. Oparła się o stolik i machnęła zachęcająco dłonią na Lornę.
- Zapraszam. Jeśli chcesz, mogę pomóc ci ja. Jeśli nie, to mogę się skontaktować z Madroxem, ale skoro go znasz, to wiesz, że nie będzie to zbyt proste i szybkie zadanie. - rzuciła, upijając łyk kawy z kubka, który wciąż trzymała.
[No ona mi właśnie ostatnio jak z nią rozmawiałam narzekała, że html nie chce jej słuchać... :P]
[Zastanawiam się czy chcę tego Pitta. Patrz jakie fajne zdjątko znalazłam: http://37.media.tumblr.com/tumblr_m98jphTpE71ro2ulro1_500.png Ten Iceman i tak jest tak bardzo rózny od komiksowego, ze i włosy można mu przefarbować na ciemne xD]
OdpowiedzUsuńRogue
[To ja zamiast zbędnego gadania powiem tak: Kanada, okolice Ottawy, obie panie mają sprawę do załatwienia - Lorna z ramienia X-Force lub Instytutu, Wdowa działa tym razem na własną rękę. Cel - mutant, który aktywuje szare komórki i neurony w stopniu tak silnym, że potrafi przywołać wspomnienia ze wczesnego dzieciństwa lub kilkakrotnie wzmocnić umiejętności nabyte w wyniku genu X. Tak sobie to wyobrażam, bo wtedy poszukiwanie go miałoby sens dla obu pań. Dziewczęta natkną się na siebie, będą sobie dosyć nieufne na początek, może nawet stoczą mały pojedynek (zobaczymy, jak się potoczy) i nawiążą współpracę.
OdpowiedzUsuńJuż wątek miał być wieki temu, ja obiecuję sobie od dawna, a teraz mam chwilę i myślę sobie - Lornie nie odpuszcze. Za dobra okazja. To jak? Masz ochotę?]
Siryn mogła być nawet bardziej skuteczna w sprawach dyskretnych - Madrox miał grację słonia w składzie porcelany i potrafił wszystko popsuć zanim nawet otworzył buzię. Zero wyczucia w praktycznie każdej sprawy, a do tego czasem był z niego Kapitan Oczywistość, co niezmiernie potrafiło irytować klientów. Nie, żeby Terry myślała, czy mówiła o nim źle. Jamie był po prostu... No cóż, specyficzny. I nie każdy potrafił znieść jego charakter.
OdpowiedzUsuńOdwróciła się w stronę kobiety z zainteresowaniem. Była ciekawa, co to też była za sprawa... W końcu w pewnym sensie dotyczyła Madroxa i mimo, że Siryn nigdy by się do tego nie przyznała, to po części właśnie dlatego od razu, z miejsca chciała jej pomóc. Bo być może chodziło o Jamie'ego.
- Czyli nie ma żadnych tropów. - skwitowała z westchnieniem, pocierając skronie. To, jak przedstawiła to Lorna prowadziło do nikąd. Żadnego punktu zaczepienia, zero. I co ona ma wymyślić? Przecież to już w tej chwili praktycznie sprawa zamknięta. - Masz coś co do niego należało? Znam kilka osób które mogłyby to przeanalizować. Może i nie zadziała to jak GPS i nie zaprowadzi nas do niego, ale może przejrzenie historii przedmiotu pomoże nam ustalić gdzie mógł wsiąknąć. Możemy też skontaktować się z osobami, z którymi się znał. Myślę, że da to niewiele, ale jednak warto spróbować. Mam dary przekonywania, no, jeśli nie są mutantami.
Mózg Terry pracował na pełnym obrotach. Nie usiadła na wolnym miejscu, tylko krążyła po pokoju, dłoń trzymając blisko ust. Co jeszcze, co jeszcze? Nie potrafiła już nic wymyślić, bo i co innego można zaproponować.
- Będę szczera. Ta sprawa nie brzmi dobrze i nic nie gwarantuję. Nawet najlepszy detektyw świata miałby z tym problem. - mruknęła i uśmiechnęła się delikatnie, kiedy Lorna się przedstawiła.
- Theresa Cassidy. Mów mi Terry.
Prawdę mówiąc nie miał pojęcia co dzieje się aktualnie z Lorną, gdzie podziewa się jej ojciec, że przebywa u Xaviera i z jakiego powodu znajduje się w kosmosie. Czynnikiem, który przesądził o tym, że powinien wycelować w nią palcem i oskarżyć o napaść był zwyczajny brak sympatii, który żywił w stronę tej dziewczyny. Na całe szczęście resztka rozsądku, jaką posiadał uświadomiła mu, że gdyby Lorna Dane chciała go zabić to już latałby w próżni bez skafandra, ewentualnie leżał nieprzytomny pod swoją własną, piękną maszyną do milkeshake'ów – tak, czy inaczej, na pewno już by z nią w tym momencie nie rozmawiał. Postanowił więc zaufać temu osądowi i przestał przyglądać się jej tak oskarżycielsko, głównie również z tego powodu, że okrzyk „przywdziej puszkę!” był bardzo dobrym pomysłem, który przypisał samemu sobie tłumacząc, że już dawno by to zrobił, gdyby nie fakt, że próbował wyłączyć alarm.
OdpowiedzUsuń– Nigdzie stąd nie pójdziemy dopóki nie znajdziemy reszty Strażników – powiedział przekrzykując alarm. – Ty idziesz ze mną, bo nadal ci nie ufam, a poza tym nie wiesz, w której części stacji znajdują się awaryjne statki kosmiczne – dodał przekomarzając się, a następnie wskazał ręką na wyjście. Ostatni raz przed opuszczeniem głównego pomieszczenia stacji spróbował połączyć się zdalnie z systemem, jednak gdy przed jego oczami pojawił się wielki czerwony ERROR zrozumiał, że na nic się to zda. Przebywał w kosmosie zdecydowanie zbyt krótko, by w pełni opanować działanie kosmicznej, skomplikowanej technologii, do której ta ziemska nie umywała się nawet w drobnym, malutkim stopniu. Raccon niejednokrotnie patrzył na prymitywne narzędzia Starka i zastanawiał się jak ludzie żyją na ich planecie.
– Podsumujmy: nie dostaliśmy żadnego wezwania od kilku dobrych dni, a gdy w końcu je dostajemy, osobiście, wszyscy rozpływają się w powietrzu – zaczął i spojrzał na Lornę – Nie trzeba być geniuszem żeby dojść do wniosku, że ktoś wybitnie nie chce, by Strażnicy mieszali się w sprawy Vulcana – mruknął bardziej do siebie niż do niej. Bo sęk w tym, że Stark był geniuszem i miał sobie za złe, że nie wpadł na to dużo wcześniej, że żaden z jego towarzyszy, a już w szczególności Star-Lord nie wpadł. Nie rozumiał dlaczego dali się ponieść tej bezczynności zamiast na własną rękę sprawdzić, czy kosmos aby na pewno jest bezpieczny...
Tony, choć nie podzielił się tym z Lorną, miał wrażenie, że mogą nie znaleźć na statku żadnego z członków grupy, do której należał. Istniała jednak bardzo duża szansa, że natkną się na kogoś innego, bo system właśnie poinformował go, że jeden z kosmicznych włazów został otwarty... Z dwojga złego wolałby chyba żeby system padł całkowicie i oszczędził mu tej informacji.
Pociemniało mu przed oczami i przez chwilę zastygł, ogłuszony rumorem, odrętwiały i osmalony. Jak przez mgłę dotarł do niego w końcu sens krzyków Lorny i wtedy ostry, trzeźwiący ból przeszył jego czaszkę. Nie potrafił określić, czy jego zły klon właśnie palił się żywcem, czy ogień już go strawił, bo nagle znowu doznał tego dziwnego odczucia, jakby pod jego skórą poruszała się armia duplikatów. I znowu nie potrafił określić, czyje wspomnienia są jego, a czyje zaabsorbował, bo jego umysł był jak mikser. Niemniej to właśnie pobudziło go do działania - dziwne, niepokojące doznanie, które spowodowało, że w końcu w duchu musiał przyznać, że faktycznie czasami sam się siebie bał.
OdpowiedzUsuńI był swoim największym nemezis, jakkolwiek by to brzmiało.
I nie miał niczego pod kontrolą, a już napewno nie samego siebie.
A teraz otaczali go mutanci, mieszkańcy Mutant Town. Rozejrzał się szybko i oszacował ich ilość, po czym jego wzrok napotkał znajomą twarz.
- Pani Elizabeth! - krzyknął do kobiety, która właśnie zamierzała się odwrócić.
W ułamkach sekundy pokonał dzielącą ich odległość i chwycił ją za ramię, nie siląc się na delikatność. Spróbowała wyszarpnąć się spod uścisku, ale Jamie odkył w sobie nowe pokłady siły, a energii miał zawsze aż nadto.
- Elizabeth, musisz pochłonąć płomienie, żeby zgasić budynek zanim...
- Po co?! - warknęła kobieta niskim, pełnym złości tonem. - To ludzie, którzy chcieli nas zabić!
- ... zanim ogień zaalarmuje okoliczną policję i zwalą nam na głowę MRD albo, co gorsza, rządowców - zakończył Madrox, zaciskając szczękę. - Wiem, jak wiele cię to kosztuje, ale od ciebie zależą dalsze losy tego miejsca. - Z oddali nadal było słychać zamieszki. Dźwięki rozbijanych szyb mieszały się z krzykami w istnym chaosie, niemniej mutanci byli dostatecznie potężni, żeby to wytrzymać. To dlatego ludzkość się ich bała.
- To twoja wina! - krzyknęła mu w twarz, aż puścił jej ramię.
- Wiem - warknął.
Nie mógł nawet określić, jak wielkie miał już wyrzuty sumienia z tego tytułu, przecież nigdy nie był agresywny względem nikogo. Nie mógł sobie pozwolić na gdybanie i wyobrażanie twarzy pełnych lęku, na ulicy, w barze, w biurze Investigations. Nie chciał, żeby się go bano. Boże, uwielbiał kobiety filmów noir, femme fatale, ale podczas kłótni zawsze zamieniały się w niemieckie Berty. Jak Terry, która zawsze potrafiła wywołać w nim chęć do zwinięcia się w pozycji embrionalnej gdzieś w szafie czy innym kącie.
- Rozstrzgniemy to później, wisisz mi przysługę.
UsuńTo powiedziawszy, pchnął ją w stronę reszty mutantów. Bo chociaż jego urok i dar przekonywania w tej chwili nie mogły wiele zdziałać, to pod naciskiem szeregu spojrzeń pełnych strachu i nadziei topnieli newet najchłodniejsi. I o to chodziło, bo Elizabeth potrafiła zapłonąć i kontrolować ogień - niestety, odczuwając ból własnej, palącej się skóry.
I Madrox aktualnie też go czuł, bo nić empatyczna łącząca go z klonem-sabotażystą była bardzo silna. Datego krople potu spływały po jego czole, choć nikt nie myślał, że może stać za tym coś więcej niż temperatura.
Gdy Elizabeth z miną pełną złowróżbnej nienawiści zaczęła się rozbierać, a skóra jej ramion zapłonęła; z okrzykiem bólu wyrwany z ust kobiety, nadszedł czas na przydzielenie pracy pozostałym ludziom. Wydawał polecenia ochrypłym głosem. Części rozkazał schować się w podziemnym bunkrze, do którego wejść można było także przez kanały. Pozostało dziewięć osób, wliczając jego i Lornę. Płomienie liżące sklepienie budynku zdążyły już zgasnąć, gdy zabrali się do pracy. Osiemnastu, wraz z klonami. Madrox wreszcie stanął przy Polaris, lekko chwiejąc się na nogach. Miał nadzieję, że to nie było zauważalne.
- Muszę cię poprosić, żebyś została z nimi - skinął niedyskretnie głową na Elizabeth, która zacisnęła usta ni to z bólu, ni z oburzenia. - Szkielet budynku jest metalowy, ściany były wzmacniane na wypadek nieoczekiwanego wybuchu. Jeżeli odsłonisz pomieszczenie, może ktoś jeszcze będzie żył. - Mrugnął, gdy jego wzrok się zamglił i na chwilę stracił to magiczne przekonanie, z którym zawsze przemawiał. Ściszył głos. - Ja muszę iść się zabić.
Po czym odszedł szybko, ścigany spojrzeniami. Jego dublerzy dobrze wiedzieli, że musi iść sam. Był pewien, że powstrzymają resztę przed głupim bohaterstwem. To on tu był tym głupim, tym dziecinnym.
Wyszedł z ulicy i skierował się intynktownie w wzdłuż budynku. Tam musiał wlec się gdzieś jego klon, zbyt poparzony, by uciec dalej. W agonii. Z pełnym magazynkiem i obłędem w oczach.
Boże, miał jeszcze zamieszki do powstrzymania. Nastroje do złagodzenia. Piwo w lodówce.
I Madrox nagle przestał czuć się dzieckiem, a to było dla niego istnym koszmarem. Nigdy sobie z tym nie radził.
[od razu przepraszam za jakość i jakiekolwiek niezgodności wszelkiego rodzaju... i ogólnie za to poniżej. Jest prawie trzecia w nocy, a ja edytuje filmiki pod wpływem napoju energetyzującego i piszę bzdety.]
OdpowiedzUsuń- Wiem, że jestem profesjonalistką, jeśli można to tak nazwać. Ale z taką ilością informacji naprawdę nie wiem jak mogłabym ci pomóc. - westchnęła z zamyśleniem. Nie lubiła być bezsilna, nie lubiła nikogo zawodzić, nic więc dziwnego, że jej humor nie był zbyt dobry. Cały czas zastanawiała się, co jeszcze może zrobić, jakie wyjście jeszcze istnieje. Oczywiście, zawsze pozostawał Profesor X, jednak skoro Lorna przyszła do Madroxa to raczej chciała tego uniknąć.
Siryn z Wolverinem żyła raczej dobrze, ale to zapewne dlatego, że naprawdę rzadzko się widywali. Jeśli ta dwójka by się pokłóciła, zwłaszcza z takimi charakterami jak mają... Cóż, pół instytutu skończyłoby pod gruzem. Chyba jest lepiej dla wszystkich, że Siryn już tam nie mieszka. Byłoby tylko jedno wielkie zamieszanie, jakim była Terry.
- Nawet ja nie dam rady odnaleźć kogoś, kto praktycznie nie istnieje. Masz może jakieś jego zdjęcie, cokolwiek, co by mi pomogło? - zapytała jeszcze, po prostu nie chcąc się poddać. Terry nie należała osób, które tak łatwo potrafią przyjąć swoją własną porażkę. Zwłaszcza, że tak naprawdę nawet dobrze tej sprawy nie zaczęła!
Słysząc jej kolejne słowa, pokręciła głową. Nie, to nie było w stylu Terry.
- Chrzanić znaki na niebie, nie wierzę w takie rzeczy. - prychnęła zaraz. - Czytanie przyszłości z fusów i stawianie tarota zostawmy podstarzałym pannom, które nie mają nic lepszego do roboty. Ja chcę działać. Niech Random się strzeże, bo wykopie go z jego kryjówki.
Odwróciła się do Lorny z lekkim uśmiechem na ustach. Wymyśliła coś. Coś zupełnie niemądrego, idiotycznego wręcz, ale mimo to musiała tego spróbować.
- Potrzebuję jego zdjęcia, bądź portretu pamięciowego, ważniaka nie-mutanta, który ma dostęp do baz danych i trochę szczęścia. To ostatnie po części mam w genach. - oznajmiła po chwili.
Obserwowała ją z uwagą. Była zafascynowana, gotowa do pracy - wręcz się do tego rwała, bo już miała jakiś punkt zaczepienia. Kompletnie marny, ale teraz, kiedy wiedziała gdzie może się udać i co próbować, była gotowa właśnie to zrobić. Może z tego nie wyjść zupełnie nic, nie znaczyło to jednak, że ma zamiar się poddać. Nie ma mowy.
OdpowiedzUsuń- To dobrze, że właśnie takie hobby miałaś. - stwierdziła z lekkim, ledwo widocznym uśmiechem. I Siryn lubiła dużo wiedzieć, ale bez przesady. - Może się teraz do czegoś przyda.
Przyjrzała się papierom. Przynajmniej mieli jego zdjęcie, to już coś. Imię i nazwisko łatwo jest ukryć i zmienić, jednak wygląd był już nieco trudniejszą rzeczą do ukrycia. Przynajmniej nie jest zmiennokształtny, pocieszyła się w myślach. Tak przynajmniej wiedzą, kogo mają szukać.
- Wiem, co stało się z Genoshą. - powiedziała jedynie, wzdychając cicho. Widziała po Lornie, że ta nie chce na ten temat rozmawiać i Terry nie miała zamiaru pytać. - Genosha byłaby raczej kiepskim miejscem by się ukryć. Tam dosłownie nic nie ma. Chyba, że właśnie o to chodzi.
Westchnęła i potarła czoło palcami. No dalej, Terry, myśl co teraz.
- Myślę, że powinniśmy sprawdzić wszystkie te miejsca. Może coś znajdziemy, jeśli nie, to trudno. Wrócimy do punktu wyjścia i wymyślimy coś innego. - skwitowała, zaraz łapiąc za telefon. Zrobiła nim zdjęcie zdjęcia Randoma, po czym ją zamknęła i podała Lornie.
- To jak, gotowa? - zapytała z lekkim uśmiechem. Ona mogła iść już teraz... No, najpierw powinna się przebrać. - Daj mi chwilę i możemy ruszać. Najpierw udamy się na Genoshę.
[Jest tak pusto, że nie wiem czy jest sens zaczynać wątek, który za chwile się urwie w jakimś fajnym momencie :< ]
OdpowiedzUsuńPaul Hodgins