15 maja 2013

Ja tiebia liubliu, kiedy pijesz ze mną tu,
czyli DRUNK SCIENCE (BROS)


ANTHONY STARK & BRUCE BANNER
P R O U D L Y   P R E S E N T

- The forecast for tonight is alcohol and low expectations.
- You're the only meteorologist I listen to.

Naukowi Bracia wkraczają do akcji! Jeśli Twoja postać, drogi czytelniku, występuje w poniższym opowiadaniu bez twojej zgody i czujesz się tym faktem urażony - w ramach odszkodowania możesz zakupić najnowszy produkt Stark Industries z linii Drunk Science za pół ceny! Jeśli nie czujesz się tym faktem urażony - otrzymasz go zupełnie za darmo! Przed konsumpcją tekstu należy zapoznać się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Firma nie ponosi odpowiedzialności za uszczerbki na zdrowiu poniesione podczas obcowania z owocem naszej wytężonej pracy. Mamy nadzieję, że będzie wam się czytało tak przyjemnie, jak nam się pisało!

 *  *  *  *


Stark Industries zawsze tętniło życiem, niezależnie od tego w jakiej znajdowało się sytuacji. Pracownicy wiedzieli, że niebawem może nadejść moment, w którym pożegnają się ze stałą pensją, jednak zamiast strajkować i pisać skargi, jedynie zwiększyli swoje obroty. Tony – gdyby był w stanie wykrzesać z siebie takie emocje – prawdopodobnie by się wzruszył. Doceniał, że nie tylko on i Pepper próbowali uratować firmę przed kompletnym bankructwem.
Pomimo problemów, rozrywka nadal była nieodłączną częścią życia Tony'ego Starka, który nie miał zamiaru doprowadzać do upadku również siebie. Projektowanie, budowanie, tworzenie - to dawało mu satysfakcję i skutecznie niwelowało jego potrzebę dobrej zabawy. Zwłaszcza odkąd miał obok siebie kogoś, kto rozumiał anegdoty o reaktorach termojądrowych, a nawet się z nich śmiał! Bruce Banner, naukowy brat, pomyślał rozbawiony, gdy mężczyzna pchnął szklane drzwi jego apartamentu na ostatnim piętrze.
Banner, jego niemodna marynarka i koszula belfra szkoły żeńskiej wkroczyli do pomieszczenia zdecydowanie zbyt dziarsko jak na flegmatyzm, do którego przyzwyczajeni byli wszyscy, którzy choć odrobinę znali samego Bannera i jego melancholijne usposobienie. Interpretacja terminu „rozrywka” według rzeczonego była równie osobliwa jak jego wyczucie stylu. Stark musiał wewnętrznie pokładać się na podłodze i płakać ze śmiechu za każdym razem, kiedy ten niezwykły relikt przeszłości stawał przed nim w całej swej skromnej okazałości. Aż nadto skromnej. Wracając zaś do rozrywki – nie było dla Bannera lepszej perspektywy na wieczór, niż posiedzenie w laboratorium w towarzystwie naukowego brata i ich wspólnych ulubionych zabawek dla dużych chłopców. Czyli elektrod, reaktorów, kondensatorów, wielowrotników i innych klocków, z których można było zbudować elektroniczne cuda – jeśli komuś przypadkiem przyszły do głowy zabawki z zupełnie innej kategorii.
- Witam cię, Tony, wyglądasz fantastycznie. Nie… Jeszcze raz. Witam cię, Tony, gotowy na noc pełną wrażeń? Cholera… Poprzestańmy na tym, że cię witam – zagubił się Bruce, a kiedy już się odnalazł, uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń, niezaprzeczalnie należącą do Starka. Tak, przed przybyciem ćwiczył teksty, które działały na laski jak potężny magnes na metalowe opiłki.
- Dzięki, Bruce. Świetna koszula – pochwalił Tony, choć wcale tak nie myślał, a Banner zapewne od razu przejrzał jego kłamstwo. Pomimo tego obaj nadal obdarzali się wzajemnie pogodnymi uśmiechami, a kiedy to zaczęło być nieco niezręczne, Stark ruszył w stronę barku. Był to najładniejszy mebel w całym jego apartamencie, choć wyraźnie odcinał się na tle pozostałych. Dębowe, lakierowane drewno i pozłacane uchwyty... idealnie zachowany antyk przechodzący z pokolenia na pokolenie. Niektórzy mieli kredensy, Starkowie mieli barek.
- Sir, spożywanie alkoholu podczas korzystania z narzędzi nigdy nie kończyło się dla pana korzystnie – wtrącił Jarvis, jednak Tony ani myślał zwrócić uwagę na swojego komputerowego towarzysza. Ściskając w ręce nieco zakurzoną, aczkolwiek nadal oryginalnie zamkniętą, butelkę whiskey, spojrzał na Bruce'a.
- Nie słuchaj go. Jedna szklaneczka nie zaszkodzi!
Banner nie miał wcale zamiaru słuchać Jarvisa - nie musiał. Albo inaczej – jego rozsądek był takim odrobinę szybciej kojarzącym Jarvisem, więc zanim niezawodny komputer zwrócił Starkowi uwagę na zgubne skutki picia napojów wyskokowych podczas majsterkowania, Bruce miał już usta otwarte i gotowe do protestu. Bardzo zresztą gwałtownego protestu, bo o ile zaprogramowany na wszystkie możliwe okoliczności system (i jednocześnie gwarancja stabilności świata, bo bez niego Stark zaczynał myśleć całkowicie samodzielnie, a to gwarantowało fajerwerki, więc pozostawało jedynie pytanie, co tym razem wyleci w powietrze) widział jedynie zagrożenie w efektach spożycia, natomiast Banner zagrożenie widział także w samym spożyciu. 
- Zaszkodzi, Stark, uspokój się – zdobył się na stanowczość. Ba, podniósł nawet rękę w ojcowskim geście, żeby było jeszcze bardziej dobitnie. Gdyby Banner był choć odrobinę bardziej zdolny do otwartej rozmowy, pewnie nie miałby wrażenia, że rodzima planeta eksploduje, kiedy tylko Tony zaprotestuje, a Bruce będzie musiał mu spokojnie wytłumaczyć, dlaczego czekał ich wieczór abstynenta.
Tony wywrócił oczami w męczeńskim geście i niezrażony słowami Bannera chwycił dodatkowo dwie szklanki. Jeśli on naprawdę myślał, że Stark zamierza tak łatwo odpuścić, to najwyraźniej nie oglądał zbyt często telewizji.
 - Masz zamiar siedzieć zamknięty ze mną w jednym pomieszczeniu przez całą noc, zupełnie trzeźwy – zaczął Tony wolno, a dźwięk stawianej na blacie biurka butelki zwrócił uwagę gołębi siedzących na balkonowej barierce. - Wspominałem już o tym, jak trudne miałem dzieciństwo?
Telewizji Banner faktycznie nie oglądał, czytał za to gazety, w których ekscesy Starka opisywano równie dokładnie i szczegółowo. Poza tym, zdarzało im się spotykać osobiście, ba, nawet bez towarzystwa szwadronu ochroniarzy, a ich jedynym niezmiennym partnerem nocy z nauką był Jarvis. A dla Bruce’a wnioski z tych wydarzeń oznaczały mniej więcej tyle, że jeśli w tym momencie nie zamieni się w zieloną maszynkę do mięsa i nie przepuści Starka przez swoje mechanizmy, bezalkoholowa impreza nie wypali. Mimo wszystko nie chciał przerabiać wszystkiego w promieniu stu metrów na sieczkę. Zwłaszcza nie chciał przerabiać na sieczkę samego Tony’ego.
- Jedna szklanka. Ale taka dżentelmeńska, Stark – zaznaczył, celując w niego palcem w karzącym geście.
Zanotował w pamięci, żeby koniecznie podręczyć się wyrzutami sumienia, kiedy spotkanie dobiegnie już końca.
- Jedna szklaneczka, nie miałem zamiaru sugerować niczego więcej! - powiedział Tony z szerokim, tryumfalnym uśmiechem. Udało mu się skłonić Bruce'a Bannera do napicia się z nim whiskey, powinien zanotować to w swoim pamiętniku jako wiekopomne wydarzenie. Zaraz obok spotkania Ozzy'ego Osborne'a i naprawy silnika w Air Force One. - Za naukę! - powiedział Stark patetycznie, gdy wręczył Bruce'owi prostokątną szklankę w jednej trzeciej wypełnioną alkoholem. Jeszcze zanim metaliczny płyn o ziołowym posmaku zdołał dotknąć jego ust, poczuł dziwne ciepło rozchodzące się po jego ciele. Przegrzanie reaktora, czy raczej zwiastun, że to piżama party będzie wyglądało inaczej niż pierwotnie planowali?

*  *  *  *

Po kolejnej pierwszej i ostatniej szklance whiskey Banner był nie tylko pozbawiony marynarki, rozchełstany i spocony jak mysz. Nie, nie, to wcale nie było najtragiczniejsze ze wszystkich poalkoholowych przemian, jakie w nim zaszły. Najgorsze było to, że postanowił zwierzyć się Starkowi z dręczącego go od jakiegoś czasu problemu. 
- Tony… Tony, słuchaj… - zaczął, siadając prosto na krześle i dla bezpieczeństwa zapierając się porządnie łokciami o blat stołu. Jak na taką ilość spożytego alkoholu, zdawał się jeszcze zadziwiająco wytrwale i niechybotliwie stać na granicy trzeźwości. Jego myślenie jednak nie było już szczególnie racjonalne. – Czy tobie się czasem nie wydaje, że ja jestem trochę za  bardzo nieśmiały w stosunku do kobiet? Ale, Tony… Słuchaj mnie. Nie mam pojęcia, co działa na kobiety. Bo na pewno nie ja.
Tony spojrzał na Bruce'a zaskoczony, jednak nie skomentował tego w żaden sposób. Przynajmniej jeszcze nie, gdyż zajął się szukaniem kolejnej butelki, gdy zauważył, że zasoby pierwszej diametralnie maleją. A był przekonany, że wypili dopiero dwie kolejki...
 - Nie bądź taki krytyczny wobec siebie – powiedział Stark po niedługiej chwili i podszedł do przyjaciela. Objął go ramieniem i wykonał taki gest ręką, jakby chciał objąć nią cały wszechświat. - Nawet nie wiesz ile kobiet na ciebie czeka... tam!... na Ziemi, a może nawet dalej! Po prostu musisz podejść, tak nonszalancko, na luzie, i rzucić tekstem!
- Wydaje mi się, że... - zaczął Jarvis.
- Wycisz! O czym to ja... ah, rzucić tekstem. Jest wiele sposobów na podryw, ale trzymaj się tych tradycyjnych, niezawodnych. Na przykład; Przeleć mnie jeśli się mylę, ale czy my się przypadkiem nie znamy? Od razu będzie twoja! - powiedział Tony z przekonaniem, że właśnie zafundował przyjacielowi drogę do ślubnego kobierca. - Ja ci to zapiszę, nie martw się. Możesz też bardziej fizycznie... Spróbuj przyciągasz mnie do siebie z siłą grawitacji, albo jesteś tak piękna jak Słońce, więc będę wokół ciebie krążyć! Poważnie Bruce, będziesz lepszym playboyem ode mnie.
- Jarvis, notuj to, kochany. I wydrukuj mi na papeterii w kwiatki – rozkazał (umówmy się) Banner, puszczając anatomiczną blokadę. Efektem tego posunięcia było opadnięcie na stół całym ciężarem korpusu. Były trzy rzeczy, które sprawiały, że jego umysł przestawał funkcjonować tak jak powinien. Pierwsza to przemiana w Hulka, druga – alkohol, a trzeci czynnik kurczący IQ do jednej cyfry miał cycki. Przynajmniej w założeniu. Według aktualnych wymagań Bannera cycki nie były konieczne, wymagana była jedynie płeć żeńska, najchętniej przyrodzona.  – Czyli nie pytasz się lasek, czy się ruchają, czy trzeba z nimi chodzić? Dziwne… - zauważył, wciąż leżąc na stole twarzą w dół. Kiedy zdecydował się jednak bohatersko podnieść głowę i stawić czoła światu, jego oczom ukazała się szklanka z resztką siódmej, dziewiątej czy tam osiemnastej kolejki, więc chwycił ją, a zawartość po chwili wylądowała w jego trzewiach.
- Chyba żartujesz Bruce. One same włażą mi się do łóżka – przyznał Tony z dumą, nie zwracając uwagi na to, że Banner przeżywa właśnie bliskie spotkanie ze stołem. - I jak chcesz utrzymać kobietę przy sobie to pokaż jej od czasu do czasu, że jest ci potrzebna! Zostaw naczynia w zlewie, połóż brudne skarpetki na podłodze, one doceniają takie gesty. Pepper nie ma tego dość po szesnastu latach! - wyjaśnił uśmiechając się przy tym szeroko. Drukarka zakończyła proces o czym poinformowała ich głośnym pikaniem. Tony rzucił w nią pilotem od telewizora, jednak nie wycelował najlepiej, gdyż ten trafił w wazon, który upadając na ziemię rozbił się na tysiąc kawałeczków. Stark nie wyglądał jednak na poruszonego, bardziej zainteresowała go jarvisowa papeteria w kwiatki.
- Drukujesz na tym oficjalne pisma? Zmiażdżyłeś mi tym jądra, a mieliśmy dojść, jak doprowadzić do tego, żeby zrobiła to jakaś kobieta… Może nie dosłownie, ale… rozumiesz. Nikt lepiej od ciebie nie rozumie, czego w pewnym momencie życia potrzebuje mężczyzna… Na przykład ja. Bardzo. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem tak dobitnie, ale ruchać mi się chce – wyznał. - Ale tak z miłością. 
Szukaj wiatru w polu, Banner.


*  *  *  *

- Rozumiesz, to nie tak, że przez całe dzieciństwo miałem przerąbane – kontynuował Stark, łącząc czerwony kabel z niebieskim. Następnie chwycił taśmę izolacyjną. - Najgorzej było wtedy, gdy Howard wracał z podróży służbowych. Raz zwyzywał mnie od baranów, bo ośmieliłem się powiedzieć, iż nie wierzę w Świętego Mikołaja! Ale sam przyznaj, że taki plan biznesowy nie dałby rady się sprawdzić, wydawało mi się to zupełnie logiczne – ciągnął niewzruszony i z hukiem wysypał pozostałe narzędzia na stół. Następnie sięgnął po butelkę, z której pociągnął łyk. Szklanki zgubili gdzieś przy drugim Martini.
- Nie gadaj, że jako ośmiolatek nie wierzyłeś w Świętego Mikołaja… - zdruzgotał się Banner. Może i jego mózg pływał we zburzonym morzu alkoholu, ale takich rzeczy nawet po pijaku nie mógł sobie wyobrazić, a zamroczony umysł nagłe braki w intelekcie odbijał sobie w nadprodukcji innych średnio sensownych wytworów. Ale ta zgroza po prostu nie mieściła mu się w głowie. Były takie granice, których nie dało się przekroczyć. Nigdy. – A Wróżka Zębuszka? Stark… Byłeś takim nieszczęśliwym dzieckiem… Przykro mi… - załkał niemalże. Załzawione oczy wytarł jednak w T-shirt, który Tony wciągnął na grzbiet po poprzednim prysznicu.
Przez kolejne pół minuty Banner wytrwale płakał w ramię Starka, przy okazji przytulając swojego naukowego brata. Cholera jasna, wypity stawał się babą w ciąży. Na potwierdzenie tej tezy, po fazie rozpaczy przeszedł od razu w fazę poszukiwacza sensu.
- Tony…? Czy my w ogóle wiemy, co to będzie? – zapytał dla pewności, jednak po chwili przestały go w ogóle interesować takie drobnostki jak sens powstawania tej konstrukcji. – Zresztą, nieważne, coś z tego będzie. Chyba że ten obwód dalej pozostanie otwarty – zauważył nadzwyczaj trzeźwo i od razu zabrał się za naprawianie karygodnego błędu.


*  *  *  *

Tony z trudem stłumił śmiech, gdy brał do ręki słuchawkę. Jarvis z wahaniem wykręcił numer podany przez Starka, gdyż ten po trzeciej próbie uznał, że nie potrafi trafić w klawisze własnego telefonu. Na szczęście kryzys w postaci „Ty mówisz!”, „Nie, ty mówisz!” został zażegnany, gdy Tony wyciągnął krótszą zapałkę ku uciesze Bruce'a. Znaczy, tak mu się wydawało, że ona była krótsza...
Biorąc głęboki oddech, zachichotał jeszcze kilkukrotnie, upił łyk wódki, a następnie przytknął słuchawkę do ucha, ustawiając wcześniej na głośnik.
- Czy twój młot chodzi na baterie? - wykrztusił Tony od razu po tym, jak Thor odebrał telefon.  
- Tak, Stark, trzy razy, wczoraj. I nie przyjadę po ciebie. 
Bruce bardzo się zdziwił, kiedy w słuchawce, zamiast spodziewanego przez wszystkich zebranych Thora, usłyszeli głos Natashy Romanoff. Zdziwił się prawie tak bardzo, jak poirytowana była sama Czarna Wdowa. Pierwsze dziesięć sekund po tym, jak ich przypadkowa rozmówczyni się rozłączyła, Banner stał (choć to chyba za duże słowo) na środku salonu, prezentował najbardziej kretyńską minę, jaką kiedykolwiek zarejestrowano na tej planecie i zastanawiał się nad czymś intensywnie. To mogło potrwać i wymagało wysiłku, więc na wzmocnienie zaserwował sobie potężny łyk jakiegoś różowego szampana, którego wybrał na chybił trafił z pokaźnych zapasów Starka. 
- Tony, to nie było mądre… Thor nie ma telefonu, a już na pewno nie  ma komórki – zauważył tonem, którego użyłby chwilę po odkryciu największej tajemnicy wszechświata. – Ma chyba tylko taki z tarczą, na którym się faktycznie wykręca numer, a ja podsłuchałem, że wybierają się z Sif na melanż, więc na pewno nie wziął go ze sobą – zakomunikował, rozczarowany niemożliwością skontaktowania się z Thorem. Przecież kwestia młotka na baterie była paląca jak… jak… Bardzo paląca! – Czy ktoś jeszcze w ogóle mówi „melanż”? Oprócz mnie.
– Nie, nikt też nie nosi takiej koszuli jak ty – powiedział Tony jeszcze przez chwilę wpatrując się w niebieski wyświetlacz, następie położył się na dywanie zwijając ze śmiechu i łapiąc za brzuch. - Przecież Thor nie ma telefonu! - wykrztusił czując, że zaraz pęknie mu przepona. Co prawda był zawiedziony tym, że to nie Gromuś odebrał telefon, aczkolwiek do Natashy również miał bardzo frapujące pytanie. Koniecznie chciał się dowiedzieć gdzie kupiła swój obcisły kostium. Być może gdyby ubrali w to Bruce’a, jakaś by w końcu na niego poleciała.  


*  *  *  *

Stark musiał być naprawdę przewrażliwiony na swoim punkcie, skoro nanosił do tej  naszpikowanej elektroniką chałupy tyle plotkarskich gazet. Banner jednak nie znalazł w nich ani jednej wzmianki o rozmiarze penisa Tony’ego Starka, wszędzie tylko Lindsay Lohan i One Direction. Czymkolwiek było. Poza tym, nawet Bruce wiedział, że wszystkie te gorące plotki o sutkach Britney Spears można było przeczytać w Internecie. Ba, nie tylko wiedział, ale czytał codziennie! Pewnie dlatego, że to były jedyne  kobiece sutki w jego życiu od dłuższego czasu, chyba że któraś z agentek Tarczy zapomniała akurat założyć stanika. Te szczęśliwe dni niestety nie zdarzały się dostatecznie często.
- Junior, jakie idiotyczne nazwisko… - stwierdził Banner, przerzucając kolejną stronę w kolorowym magazynie. Kolejne dwie sekundy później wybuchł śmiechem tak gwałtownym i donośnym, że samo to mogło doprowadzić do przemiany w Hulka. – Jarvis… Pokaż nam tego Juniora… - poprosił uprzejmie, po raz kolejny tego wieczora pokładając się na stole i co rusz wybuchając kompulsywnym śmiechem.
Hologram rzeczonego Juniora wyrósł na środku pokoju, a wokół niego zatańczyły kolumny tekstu i fotografie.
- Robert Downey Junior. Zagrał Shelocka Holmesa. Znany z tego, że laski sikają na jego widok barszczem – wyjaśnił Jarvis.
Tony z zaskoczeniem wpatrywał się w hologram, który jego komputerowy przyjaciel wyświetlił na środku pokoju. W pierwszej chwili Starkowi zupełnie odebrało mowę, nie wiedział co powiedzieć, a z jego otwartych ust wyszedł jedynie niezrozumiały bełkot. Wpatrywał się to w hologram, to w Bruce'a, a następnie przyłożył sobie rękę do czoła.
- To niemożliwe... To po prostu niemożliwe – powiedział po chwili, a ton jego głosu wskazywał na głębokie zszokowanie. - Bruce, on wygląda dokładnie jak ty!
Notując sobie w pamięci, że koniecznie musi zaprosić tego całego Juniora do domu, podszedł do stosu gazet leżących na stole. Odrzucając na bok wszystkie Maximy i Playboye, zaczął zastanawiać się, skąd wziął się na jego biurku najnowszy numer mongolskiej gazety dla nastolatek. Ostatecznie wziął się za przeglądanie Vanity Fair. 
- A posłuchaj tego nazwiska! Nie mogę uwierzyć! – zaczął Tony prawie kładąc się na stole. - Stark! Jak można mieć tak... hej, chwila... - przerwał i zasępił się na chwilę. Był prawie pewien, że usłyszał jak Jarvis uderzył się z otwartej dłoni w czoło. Gdyby tylko miał kończyny.
Banner ruszył swój kształtny (opinia wydana przez ekspertkę Instytutu Studiów Pośladkowych – profesor wyjątkowo nadzwyczajną Ninę Gazarov) tyłek z krzesła i chwilę później znalazł się na podłodze obok Starka. Wcale nie miał zamiaru siadać, po prostu przegrał z grawitacją, co w ich obecnym stanie wcale nie było trudne. 
- Pokaż mi to… - rozkazał, wyciągając Tony’emu z ręki gazetę. – A ten? Mark Rafaello? Jarvis, wiesz, co masz robić. 
Gdyby Jarvis miał zaprogramowany program wzdychania, na pewno westchnąłby wyjątkowo ciężko. Jednak Stark nie przewidział takiej potrzeby (lub uznał, że jego elektroniczny asystent musiałby używać tej opcji zdecydowanie za często), więc tuż obok hologramu Juniora pojawił się drugi, bez oznak dezaprobaty ze strony Jarvisa. 
- Mark Ruffalo. Zagrał w połowie filmów świata. Nikt nie wie o jego istnieniu – zakomunikował, a w jego nieco mechanicznym głosie zabrzmiały nuty zrezygnowania.
Tony przestał wpatrywać się w plakat Jonas Brothers i spojrzał na nowy hologram. Przekrzywił głowę, jakby spodziewał się dostrzec podobieństwo Marka Ruffalo do siebie samego. Nie wyszło.
- Ten z kolei przypomina mi trochę Clinta, nie sądzisz? Tak z żuchwy – przyznał Stark, celując kolejnej postaci z gazety palcem między oczy.


*  *  *  *

Pożałował, że nie ma w domu kozetki. Poczułby się wtedy bardziej profesjonalnie, wysłuchując historii Bruce'a leżącego na białej, zalanej winem kanapie. Tony nie pamiętał nawet kiedy i czy w ogóle pili wino, ale  butelki leżące na stole jasno wskazywały na to, że taki incydent mógł mieć miejsce. Chyba gdzieś pomiędzy kręglami z opakowań po Martini, w które rzucali kulistymi pojemnikami pełnymi żrących, radioaktywnych substancji. Chociaż może było to po tym, jak prawie wysadzili wschodnią ścianę? Tony nie mógł sobie przypomnieć, więc w pełni skupił się na opowieści Bruce'a zauważając, że ten zaczął już kolejną historię. Zamroczony sięgnął po butelkę i po chwili zdał sobie sprawę, że jest zupełnie pusta. Odrzucił ją więc do tyłu, nie zwracając większej uwagi na huk rozbitego szkła i pokiwał głową w zadumie, pokazując przyjacielowi, że z uwagą słucha tego co ma do powiedzenia... Znaczy, uwagi poświęcał mu tyle, na ile pozwalały mu cycki jakiejś aktorki porno wyświetlone na monitorze.
- Stark… Stark, patrz na mnie. – Pijany Banner stawał się zdecydowanie bardziej wymagający w kwestii ilości poświęcanej mu uwagi. Krzywa ilustrująca zależność natrętności od promili alkoholu we krwi, która tego wieczoru wystrzeliła nagle w górę, powoli zbliżała się do kresu swoich możliwości, a sam Banner zbliżał się do granicy utraty przytomności. Miał zamiar po prostu delikatnie przekręcić głowę Starka w swoją stronę i tym samym zmusić go do patrzenia sobie w oczy, ale gdyby Tony nie miał tak wytrzymałego Atlasa, leżałby na własnej kanapie ze skręconym karkiem. – Miałem kiedyś taką jedną znajomą. I ona była kleptomanką, ale kradła tylko ketchup. Kleptomania tomateris, straszna choroba – powiedział ze zgrozą.
Tony  natychmiast odwrócił głowę od monitora i spojrzał na Bruce'a z  przerażeniem.
- Słyszałem  o tym – odpowiedział, a w jego głosie dało się usłyszeć nutę  strachu. Jak na zawołanie burza szalejąca za oknem jedynie  podsyciła jego przerażenie. Przy kolejnym grzmocie ściskał już  Bannera w pasie mamrocząc coś o tym, że nie chciał rozgniewać  Thora. Straszna choroba wzięła jednak górę nad błyskawicami,  kleptomania tomateris nadal nie dawała mu spokoju. - Myślisz, że  tym można się zarazić? - zapytał Tony i od razu odsunął się  od Bruce'a. Po części zastanawiał się czy historia nie była  zmyślona. „Miałem kiedyś taką jedną znajomą” już brzmiało  dla Starka podejrzanie. Banner i kobieta?
- Nie patrz tak na mnie. Miała szklane oko z tęczówką niepasującą kolorem do drugiej, urodę szesnastoletniego chłopca i uwielbiała Modern Talking. Aż tak nisko nie upadłem – zapewnił, wciąż tuląc Starka do swojej mężnej piersi. Banner faktycznie nie miał pewności, czy ta historia była prawdziwa, jednak kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, jednoznacznie stwierdził, że był zbyt zalany, żeby wymyślić cokolwiek. Zwłaszcza po łacinie. Zwłaszcza o trzeciej nad ranem. – Ale Thor chyba gdzieś dzwoni – zauważył, pokrętną drogą dochodząc do tego wniosku, kiedy zauważył już, że za oknem rozszalała się burza.
- Zawsze  lubiłem Modern Talking – wyznał Stark z powagą w głosie.  Udowodnił to dokładnie godzinę później, gdy trzymając głowę  Bruce'a nad kiblem, podśpiewywał radośnie „you're my heart  you're my soul”.


*  *  *  *

- Chuki ya, pilipili wanasayansi!
Bannera z twardego snu wyrwał wściekły głos Jarvisa. Jarvisa, któremu najwyraźniej podczas tej nocy stało się coś bardzo złego – doprecyzowując. Podniósł głowę z podłogi (tak, podłogi) i już chwilę później pożałował tej decyzji. Bardziej żałował w życiu tylko tego, że na pierwszym roku studiów wrócił do swojego wynajętego kąta i uczył się o kwarkach, zamiast pozwolić się wyciągnąć na piwo. Wszyscy wtedy zaliczyli, on zaliczył jedynie egzamin w pierwszym terminie.
- Kuishia katika kuzimu! 
Bruce usiadł na podłodze, chowając twarz w dłoniach. Kiedy spróbował przypomnieć sobie wydarzenia z poprzedniej nocy, jego głowa eksplodowała bólem. Nie nadawał się póki co do jakiegokolwiek myślenia, więc wiedziony podstawowymi instynktami, chybotliwie wstał, zatoczył się w kierunku lodówki, za drugim razem trafił w rączkę i gdy w końcu ten cud techniki stanął przed nim otworem, poczuł wspaniały powiew chłodu. Próbując zdjąć z górnej półki butelkę wody, najpierw złapał za powietrze. Cholera, widział podwójnie. To nie był dobry znak. 
- Stark? Stark, żyjesz? – pytał, niepewnym krokiem drepcząc w kierunku salonu.
–  Nie czuję się, jakbym żył – odpowiedział i  zmrużył oczy, gdy tynk znów zaczął sypać się z sufitu. Nie  potrafił zrozumieć jakim cudem udało im się zerwać lampę  wiszącą dziesięć metrów nad podłogą, ale może wcale nie  powinien dociekać. 
Wstał  dopiero wtedy, gdy suchość w gardle, jaką odczuwał, stała się  nie do wytrzymania... Kac morderca, pomyślał rozeźlony. Wyminął  stojącą na środku salonu zbroję Mark XI ubraną w różowy,  koronkowy stanik i pochylił się nad zlewem. Nie zdążył jednak  nawet odkręcić kranu, gdy coś gorącego nagle uderzyło go w  twarz. Atakującym znienacka okazał się być tost, ale nie byle  jaki tost. - Bruce... Bruce musisz to zobaczyć.
Banner był właśnie w trakcie sprawdzania listy połączeń wychodzących z poprzedniej nocy. Dziwnym trafem nie pamiętał tych dwudziestu telefonów do byłych dziewczyn. Dwóch byłych dziewczyn. W tym jednej z czasów przedszkolnych. 
- Jednak żyjesz, jak cudownie… - powiedział z wyraźną ulgą, stając w pełnej gotowości bojowej obok Tony’ego. Wolał nie patrzeć na swoje odbicie w lustrze, więc zgrabnie ominął je wzrokiem, kiedy kierował spojrzenie na naukowego brata. Bardzo zdziwionego naukowego brata. – Co się dzieje? – zapytał, początkowo nie zauważając, co wywołało takie poruszenie. Pominął urwaną lampę. – Czy to… grzanka z podobizną Iron Mana…?
- Lepiej, Bruce - mruknął Stark i odwrócił tosta na drugą stronę. Tam w całej okazałości przedstawiony był Hulk, główny alfons NYC, jak to głosił wypalony niżej napis. Pomimo tego, że Banner wyglądał na nieco przerażonego, Tony nie potrafił powstrzymać uśmiechu. - Może ten toster nie będzie powodem kolejnej rewolucji przemysłowej, ale zbijemy na nim miliony! - dodał i ugryzł grzankę, dochodząc do wniosku, że smakowały nawet nieźle. Jedyne czego w tej chwili brakowało Starkowi do szczęścia to kawa, ale ekspres w tajemniczych okolicznościach zniknął z szafki... Szafka również zniknęła.
Bruce pewnie plasnąłby się otwartą ręką w czoło, gdyby – po pierwsze – nie przewidział efektów połączenia tego manewru i kaca oraz – po drugie – nie przeglądał właśnie smsów, które poprzedniej nocy wysłał. Aż usiadł z wrażenia. Na podłodze. 
- Umówiłem się na randkę z czterdziestoletnią trzykrotną wdową, która była moją dziewczyną w przedszkolu. Pozwoliłeś na to. Teraz musisz mnie zabić, tego wymaga nasza przyjaźń.

Brak komentarzy:

Stan Lee patrzy na to, co piszesz...

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.