10 lipca 2013

Steve Rogers (jak zwykle) ratuje świat!


___________________________________________________________

CHLOE MADDEN & BRUCE BANNER
P R O U D L Y   P R E S E N T
___________________________________________________________


Nie, tu nie ma akcji. Tu jest śmierć przez ukulturalnianie!


Chloe nigdy nie sądziła, że z własnej nieprzymuszonej woli, zgodzi się pójść do Opery. Kiedy jednak Bruce Banner stanął na jej drodze na jednym z agencyjnych korytarzy i oznajmił, że ma dwa bilety na Toscę na piątek, na osiemnastą, jedynie przytaknęła grzecznie udając, ze wie czym jest Tosca i że już wprost nie może się doczekać, aż spędzą twórcze trzy godziny w sali pełnej starych ludzi. Przez chwilę miała nawet nadzieję, że cała chęć ukulturalniania się przejdzie mu do (najpóźniej) czwartku, ale najwyraźniej Bruce miał naprawdę wielką ochotę umrzeć z nudów. Istniała jeszcze opcja, że całkiem po prostu lubi wszelkie opery, a wtedy Chloe miała przechlapane, bo ona na sam dźwięk tego słowa, miała ochotę schować się w szafie ze słuchawkami i głośnymi starymi, rockowymi kawałkami. Skoro w piekle mówiono po niemiecku, to z pewnością dodatkowo kazano słuchać wszystkich oper świata, śpiewanych w tym szatańskim języku. Jeśli piekło istnieje, to jej będzie wyglądało dokładnie w ten sam sposób.
W piątek miała wolne, więc od samego rana powtarzała sobie, że ma jeszcze dużo czasu, na wszystko. Na wybór odpowiedniej sukienki, która nie zgorszy starszych pań, na dobór butów, dzięki którym nie zabije się na operowych schodach i na przyzwyczajenie się do myśli, że spędzi zbyt dużo czasu słuchając muzyki, której nienawidzi. Nie chciała jednak odwoływać wieczornego spotkania, bo ktoś mądry powiedział jej kiedyś, że jeśli tworzy się z kimś związek to trzeba umieć chodzić na kompromisy, bo w przeciwnym razie związek rozpadnie się po dwóch tygodniach, a tego Chloe nie chciała.
Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, siedziała właśnie na łóżku, malowała paznokcie i piła drugą tego dnia kawę. Sądząc, że to któraś z sąsiadek, przeparadowała w ręczniku przez całe mieszkanie (przeklinając przy okazji, ze z pewnością zaraz zedrze sobie świeży lakier) i otworzyła z impetem drzwi. Problem w tym, że nie stała za nimi żadna z sąsiadek, tylko ubrany w smoking Bruce, który patrzył na nią zaskoczonym wzrokiem.
- Cześć, a ty co tak wcześnie? - zapytała patrząc na niego z lekkim uśmiechem. - Wchodź, zaparzyłam akurat świeżą kawę, napijesz się? - musnęła jego usta i zniknęła w kuchni zanim zdołał cokolwiek powiedzieć. Jego wcześniejsze zjawienie się w jej mieszkaniu, było jej jak najbardziej na rękę, Chloe już dawno zaczęła podejrzewać, że cieszyłaby się jak małe dziecko nawet wtedy, gdyby przyszedł do niej o piątej nad ranem usiłując wyciągnąć ją na poranny jogging w piżamach.
Banner wcale nie był za wcześnie, ale zanim zdążył poinformować o tym Chloe, ona już zdążyła oszołomić go buziakiem, przeciągnąć przez całe mieszkanie, posadzić na fotelu w salonie i zjawić się po chwili z kubkiem kawy, który znalazł się sekundę później w jego ręce. Podziękował w duchu wszystkim siłom nadprzyrodzonym i wszystkim bożkom wszystkich ludów i plemion tego świata (z wyłączeniem Lokiego) za to, że nie zaserwowała mu popołudniowej kawy w filiżance z chińskiej porcelany, ze złotym brzegiem i ręcznie wykonanym rysunkiem przedstawiającym jakąś chińską scenkę rodzajową. Kubek z wizerunkiem Kapitana Ameryki zdecydowanie pasował mu do smokingu i sugerował, że Chloe regularnie zacieśniała więzi z agentem Coulsonem.
Sprawa ze smokingiem sama w sobie była wyjątkowo zabawna, bo Banner – choć należał do wąskiego grona kulturalnych mężczyzn (wyłączając z tego momenty, kiedy odbywał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z Hulkiem) – nie miał zielonego pojęcia o tajnikach męskiego krawiectwa, co zresztą udowadniał każdą swoją stylizacją rodem z poprzedniego stulecia. Wiedział jednak, że nie może do opery wybrać się w starej marynarce i koszuli w dowolnym kolorze (im mniej pasującym do marynarki - tym lepiej), więc odwiedził dzień wcześniej butik Prady na Piątej Alei i spróbował nie zrobić z siebie idioty. Nie wyszło. Chociaż granie zorientowanego w temacie położył na całej linii, to mimo wszystko z butiku wyniósł smoking i szereg instrukcji jego użytkowania, więc misję można było uznać za zakończoną sukcesem.
- Kochanie, ale... - zaczął, kiedy Chloe na ułamek sekundy pojawiła się w drzwiach. - Ale jest wpół do piątej. Masz kwadrans, jeśli mamy zdążyć.
- Zdążyć na co? - zapytała bez większego zastanowienia wciąż sądząc, że jest gdzieś w granicach trzynastej, maksymalnie czternastej, a ona ma przecież jeszcze tyle czasu na ogarnięcie wszystkich przygotowań jakie powinna ogarnąć przed wybraniem się do umieralni. Dopiero delikatny gest Bruce'a, który wskazywał na zegarek, uświadomił jej w jak wielkim błędzie jest i jak wiele rzeczy jeszcze przed nią, skoro ma zdążyć ze wszystkim w piętnaście minut. Co poczuła, wiedzą wszystkie kobiety, które musiały wybrać sukienkę, buty, odpowiedni kolor cienia do powiek i fryzury w niecałe piętnaście minut, starając się przy okazji nie rozpłakać (i nie zabić wzrokiem człowieka, który również próbował się nie rozpłakać, z tym że ze śmiechu).
- Ale dlaczego ty mi nie powiedziałeś wcześniej? - mruknęła rozpaczliwie wciskając mu w ręce swój kubek z gorącą kawą. Miała szczerą nadzieję, że przez jej życiowe nieogarnięcie, Banner nie poparzy sobie rąk i nie skończą na jakimś ostrym dyżurze zamiast na Tosce – Ale Robert nooo... - jęknęła siłując się przy okazji z suwakiem jedynej eleganckiej sukienki, której nie trzeba było prasować. I pomyśleć, że miało być zupełnie inaczej, że miała mieć dużo czasu na wyprasowanie ukochanej czerwonej sukienki, która tak wspaniale komponowałaby się z nowymi szpilkami za pół wypłaty, które wybierała z wiszącym jej na słuchawce agentem Coulsonem. Niestety czerwona sukienka i 'coulsonowe' szpilki będą musiały zaczekać na inną okazję, kiedy to Chloe Madden będzie miała więcej niż piętnaście minut na zrobienie wrażenia na ukochanym facecie, siedzącym w tym momencie na fotelu, z dwoma kubkami kawy.
Banner odstawił oba kubki na stolik i ruszył z pomocą. W pomaganiu akurat był dobry, w kryzysowych sytuacjach trochę gorszy, a tymczasem wypad do opery (w której nigdy wcześniej nie był i nie miał zamiaru być, więc właśnie zaczął przeklinać w duchu swój kolejny genialny pomysł z pokaźnej kolekcji) powoli w taką właśnie sytuację zaczynał się zmieniać. Jednak on, chwilowo w roli samca-alfa-wybawiciela-niewiast, nie miał zamiaru dopuścić do katastrofy.
- Pozwól – rzucił, zabierając się za oporny suwak, który chwilę później gładko pojechał do góry.
Kiedy wynik na tablicy przeskoczył na jeden – zero dla nich, Banner wykorzystał zaoszczędzoną podczas pojedynku sekundę i kładąc dłoń na ramieniu Chloe, sprzedał jej delikatny pocałunek w kark.
- Nie można całować jak mam dziesięć minut i czterdzieści trzy sekundy na dobranie butów, ogarnięcie włosów, makijażu i... - i pewnie wymieniłaby jeszcze milion tysięcy innych rzeczy, które powinna zrobić, gdyby Banner ręką, całkiem po prostu, nie zatkał jej buzi, dając jej tym samym do zrozumienia, że zrobi więcej przestając gadać o tym, co ma zrobić. Chloe była pewna, że gdyby ktoś kazał jej się ogarnąć w dziesięć minut bo w przeciwnym razie świat pękłby na pół, miałaby na sumieniu cała ludzkość, bo takie rzeczy były dla niej wprost niewykonalne. Stanęła więc przed tą częścią szafy, w której znajdowały się buty za pół jej wypłaty i spojrzała bezradnie na Bannera (który z pewnością wzniósłby ręce ku niebu błagając o litość, gdyby nie był dobrym człowiekiem pomagającym swoim nieogarniętym kobietom-życia wyjść cało z opresji).
- Czarne prawda? Czarne będą najlepsze, bo są najbardziej klasyczne i żadna babcia w Operze nie padnie na zawał serca, ze przyszłam w ekstrawaganckich butach, które nie nadają się do tego świętego miejsca.
- Czerwone – stwierdził z pewnością człowieka, który przeżył już wszystko, wszędzie był i wszystko widział, więc miał doskonałe pojęcie na temat tego, jakie buty powinno się zakładać do opery. Ton był oczywiście średnio uzasadniony, jednak Banner miał przekonanie graniczące z pewnością, że Chloe w tym akurat momencie nie będzie się upewniać, czy jego pewność w głosie była poparta odpowiednimi dokumentami. Argument czerwonych butów miał również swoje logiczne uzasadnienie. Skoro on był ubrany niemal w całości na czarno, a ona miała czarną sukienkę, dodanie do tego czarnych butów zmieniłoby ich w duet pogrzebowy. Czysta nauka!
- Czerwone? COUSLONOWE! - wypaliła zbyt głośno chwytając w ręce czerwone szpilki i podpierając się na Bannerze, żeby nie runąć jak długa na podłogę (co byłoby całkiem możliwe poziomem jej ogarnięcia tego dnia). Wszystko nie zabrzmiało zbyt dobrze, więc chcąc uniknąć dziwnych pytań zniknęła na moment w łazience, próbując zrobić użytek ze wszystkich kosmetyków, które zakupiła w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy i z których pożytku zrobić wcześniej nie mogła, bo dostanie wolnego pracując dla Tarczy graniczyło z cudem, a chodzenie 'pomalowanym od stóp do głów' (jak to mawiał Coulson) do pracy, zazwyczaj po prostu się nie opłacało. - Może być..? - zapytała, wychodząc z łazienki po kilku minutach – Bo jeśli tak, to w zasadzie możemy chyba iść...
- Lecimy – ogłosił, wciskając jej w ręce torebkę, którą porzuciła na podłodze przed wejściem do łazienki.
Podczas biegu po schodach Banner musiał tylko dwa razy łapać Chloe i przywracać jej pion, żeby ten cudowny wypad nie skończył się pogotowiem ortopedycznym (o ile pogotowie ortopedyczne mogło cokolwiek poradzić na kark skręcony o najniższy stopień schodów na drugim piętrze lub parterze). Kiedy wypadli z klatki schodowej, rozgrzany i nabuzowany testosteronem samochód czekał przed wejściem, a Banner mógłby przysiąc, że złowieszczo pomrukiwał pomimo wyłączonego silnika. Otworzył Chloe drzwi od strony pasażera i w wyniku całego tego rozpędu, kiedy te się za nią zatrzasnęły, on był już z połowie drogi do swoich drzwi. Wsiadł do samochodu dwie sekundy później, samemu już nie wiedząc, po co tak bardzo się spieszą, skoro mieścili się w czasie.
- Cholera, drzwi od mieszkania!
- No nie sądzisz chyba, ze w tych szpilach wbiegnę na czwarte piętro tylko dlatego, że zapomniałeś mi o tym przypomnieć gdzieś w okolicach drugiego piętra... - mruknęła pod nosem zdając sobie sprawę z bolesnego faktu, ze jest stuprocentową kobietą i marudzi własnemu facetowi o tym, że zapomniał jej przypomnieć o czymś, o czym sama powinna pamiętać. W końcu obskurna kamienica była jej mieszkaniem, nie Bannera. A przynajmniej na razie. Wysypała więc na deskę rozdzielczą cała zawartość swojej małej torebki, a więc wszystkie niepotrzebne rzeczy, które MUSIAŁY się w niej znaleźć i patrząc na niego niemal błagalnie wcisnęła mu klucze od mieszkania w rękę – Pójdzieeeesz? Co kocie? Bo ja się zabije w drodze powrotnej jak nie będzie obok mnie twojego idealnie wspierającego męskiego ramienia...
Jak powiedziała, tak zrobił i chwilę później odbywał już regularną strażacką przebieżkę na czwarte piętro. Wrócił po dwóch minutach i miał cichą nadzieję, że nie zauważyła jego zderzenia z drzwiami wyjściowymi, które spowodowane było nieumiejętnością czytania naklejek na szybie.
- Załatwione – rzucił, jednocześnie oddając jej klucze, zapinając pasy i zapalając silnik. Logicznie patrząc, jedną z tych czynności prawdopodobnie musiałby wykonywać stopami albo zębami, żeby całe przedsięwzięcie miało jakiekolwiek szanse powodzenia.
- Ale... - spojrzała na klucze do swojego mieszkania leżące akurat na połyskującym, ciemnym materiale sukienki – Ale zostaw je sobie, co? - uśmiechnęła się lekko pod nosem chowając kolorowy pęk kluczy do kieszeni jego marynarki.


Tosca Pucciniego nie była najlepszym wyborem na początek 'przygody z Operą'. Chloe miała wrażenie, że już w pierwszym akcie zawarta została cała historia, której nie powstydziłaby się najsłynniejsza telenowela brazylijska, ale dzielnie skupiała wzrok na scenie, starając się zapanować nad opadającymi powiekami. Bruce'owi najwyraźniej się to nie udało, bo w trakcie ostatniej arii jednego z głównych bohaterów, poczuła jak układa wygodnie głowę na jej ramieniu. Była więcej niż pewna, że za sekundę umrze ze śmiechu, więc starając się nie wzbudzać żadnych podejrzeń, delikatnie pogładziła go po policzku.
- Robert... Robert obudź się, bo chrapiesz... - mruknęła z trudem opanowując rozbawienie, usiłując jednocześnie uparcie ignorować niezadowolony wzrok jednej z sąsiadek.
- C... Cooo? - Banner powrócił z równoległej rzeczywistości i przez chwilę nie wiedział, jakim cudem nagle znalazł się w ociekającej złotem sali i dlaczego ktoś usiłuje rozerwać mu bębenki swoim, hm... śpiewem. Podejrzewał jakąś wyjątkowo absurdalną incepcję, ale był zdecydowanie zbyt zaspany, żeby tę koncepcję w jakikolwiek sposób sprawdzać. Jego głowa mimowolnie opadła z powrotem na ramię Chloe.
- To, że wstań... Znaczy nie wstawaj tylko się obudź. - powiedziała zachowawczo, przypominając sobie jak bardzo zaspany potrafi być Bruce zaraz po przebudzeniu. W normalnych warunkach było to całkiem urocze, ale nawet największy urok potrafi zostać przysłonięty przez wredny wzrok pomarszczonej i obwieszonej złotem staruchy. - Zasnąłeś. - podsumowała, tłumiąc nagły chichot. Staruszka pokręciła głową z dezaprobatą i mruknęła coś o przyszłości narodu i złym wychowaniu dzisiejszej młodzieży, a Chloe dość energicznie ruszyła ramieniem, sprawiając tym samym że Banner, tylko dzięki dobremu refleksowi, nie przywalił głową w obicie operowego fotela.
- Sama pani jest młodzieżą narodu – stwierdził Bruce tonem człowieka obudzonego podczas operowego spektaklu. Czyli głosem człowieka bardzo niezadowolonego z zaistniałej sytuacji. Przy okazji zupełnie nie dostrzegł absurdalności swojego stwierdzenia. Ani trochę. Wziął jednak głęboki wdech, żeby mimo wszystko nie uświetnić tego wspaniałego wydarzenia obecnością Hulka, którego Puccini nie uwzględnił na liście bohaterów swojego dzieła. Swoją drogą, Banner pobiłby swój osobisty rekord idiotycznych powodów do popadnięcia w ślepą wściekłość i oczyma wyobraźni zobaczył już nagłówki bulwarówek: Hulk dusi Toscę. Metropolitan Opera w barwach zieleni i tumanach kurzu.
Delikatnie złapała go za rękę i uśmiechnęła się pocieszająco. Wpakowali się w operę, niczym Coulson w branie telefonicznego udziału w kupowaniu butów. Takich rzeczy należało po prostu unikać, a jak to mówią? Podobno ludzie uczą się na swoich błędach.
- A teraz po cichu, nie wzbudzając niczego zainteresowania, po prostu stąd wyjdziemy. Powoli i po cichu, jakby nas tu w ogóle nie było. - dodała półszeptem usiłując wstać z miejsca, nie narażając się przy okazji na lincz ze strony miłośników Pucciniego, który z pewnością nie zagości w ich repertuarze piątkowych wieczór na stałe. Odetchnęła z ulgą gdy w końcu stanęli na pustym holu.
- Ale wiesz co? Następnym razem to ja wybieram sposób spędzenia wieczoru w piątek. Dobrze?
- Masz to u mnie. Możemy ewentualnie przedyskutować jakiś kompromis, ale z naciskiem na twoje propozycje – stwierdził, kiwając głową w ramach wzmocnienia zgody i braku jakichkolwiek obiekcji.
Opera zdecydowanie nie była dobrym pomysłem. Z Bannera wyszedł nagle cham i wieśniak, chociaż nikt normalny nie spodziewałby się, że jakikolwiek cham lub wieśniak może gdzieś w nim siedzieć i czekać na swój czas, który tego wieczoru w końcu nastąpił. Akurat w momencie, kiedy powinien był siedzieć wyprostowany jak baletnica i zażywać kultury.
- Wiem, że ty miałaś wybierać sposoby spędzania piątkowych wieczorów... - zaczął niepewnie, uśmiechając się przepraszająco, tak na zapas – ale... McDonald's?
- No dobra... Kupiłeś mnie tym pomysłem.
Chloe była wdzięczna Bannerowi, że mimo swojej pozycji Szanowanego Pana Naukowca, potrafił czasem wyluzować i wkroczyć w smokingu do McDonalda, zamawiając przy okazji dwa zestawy dla dzieci. Nie mogli wyglądać normalnie siedząc gdzieś w kącie restauracji i 'kłócąc' się o wyższość zabawek z Kapitanem Ameryką nad dziwnymi zabawkami z równie dziwnej kreskówki
- Ej, ale jak ja mam tutaj przymocować niby tą super-ekstra-najlepszą na świecie tarczę, skoro on ma jakieś połamane palce? - zapytała trzymając w palcach dwa elementy i kompletnie nie wiedząc co z nimi zrobić – Przecież mu amputowali rękę od tarczy – dodała robiąc przy tym smutną minę.
- Poczekaj, poczekaj, ja się tym zajmę – stwierdził tonem naukowca, przed którym stanęła właśnie największa zagadka w dziejach ludzkości lub inne superważne zadanie, którego realizacja będzie wymagała stu lat badań.
Chwilę spędził na ciężkich przemyśleniach nad plastikową podobizną Kapitana Ameryki, aż w końcu wstał z krzesła i podszedł do wystawki zabawek, której przyglądał się dłuższą chwilę i porównywał to, co trzymał w ręce z tym, co stało za szybą.
- Nic na to nie poradzę, trafił nam się zepsuty. Zamieniamy, czy pokochamy go takim, jaki jest?
To pytanie miało głębszy sens, bo nie kto inny jak Banner spędził ze Stevenem Rogersem długie godziny, słuchając jego wywodów na temat problemów pierwszego świata i co nieco wiedział o kochaniu pomimo w odniesieniu do Kapitana Ameryki.
- Pokochamy jak swoje! - powiedziała szybko wyciągając ręce po upośledzoną zabawkę bez rączki, która z Kapitanem Ameryką miała tyle wspólnego ile Chloe z prezydentem Chile. Przez chwilę przyglądała się zabawce po czym doszła do wniosku, ze jak przykleją tarcze na jakiś mocny klej, to nikt nie zauważy różnicy. Poza tym, podobno nie liczy się wygląd tylko wnętrze, a w przypadku zabawki, to jakie wspomnienia będzie za sobą niosła w przyszłości. Upośledzony Kapitan Ameryka był więc wyjątkowy (dosłownie i przenośni) – w końcu uratował ich od śmierci w operze.

Wszystko było więc w najlepszym porządku. Kapitan Ameryka znów, jak za dawnych czasów, ratował świat przed złem, małe dziewczynki przed cyberprzemocą i Chloe z Bannerem przed skonaniem podczas drugiego aktu. Cykle Księżyca i pory roku zostały na swoim miejscu, słowem – świat pozostał światem dzięki upośledzonemu, plastikowemu Stevenowi Rogersowi, którego dodano do zestawu Happy Meal.
A Banner wkładał Chloe rączki nie tam, gdzie trzeba, bo od kiedy przypomniał sobie, jak wiele czynności można wykonywać przy pomocy penisa, nic już nie było takie samo. Chociaż mimo wszystko świat pozostał w równowadze, ponieważ na jego straży stał Kapitan Ameryka. Bez plastikowej rączki, z tarczą przyklejoną do korpusu taśmą klejącą, której używano do zaklejania pudełek w fabryce Stark Industries.
Banner za cholerę nie wiedział, kiedy zakosił tę taśmę, ale to nie zaprzątało mu umysłu zbyt długo, bo razem z Chloe zajęli się o wiele ciekawszymi rzeczami.

---
Od autorsko! 
Jako że Hulketta się bawi, to mi przypadł zaszczyć dodania notki o zbawianiu świata. Zatem życzymy Szanownemu Państwu miłej lektury i pragniemy dodać: Co złego to nie my! <3

Brak komentarzy:

Stan Lee patrzy na to, co piszesz...

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Szablon sponsoruje OSCORP. Przy jego tworzeniu nie ucierpial zaden pajeczak.